Jestem i to poemat Andrzeja Wasilewskiego (rocznik 1980), pierwotnie opublikowany w języku francuskim jako je suis et a teraz, przełożony przez autora, ukazuje się po polsku. Już pierwsze wejrzenie w świat w nim zbudowany daje do zrozumienia, że mamy do czynienia nie tylko z oryginalnym projektem poetyckim i nieoczywistą kompozycją. Rzecz jest o wiele bardziej złożona dzięki paradygmatowi rozwijanemu przez Wasilewskiego i podwalinom jego idée fixe, którą jest elektryzujące spięcie tradycji filozoficznej widzianej w tym tomie przez pryzmat trzech kulminacyjnych etapów, skojarzonych przez autora z Platonem, Kartezjuszem i Alainem Badiou – skądinąd autorem fenomenalnego posłowia do tego tomu. Jestem i nie jest, oczywiście, przetworzeniem, dopisaniem się do kogoś bądź liryczną ekwiwalentyzacją filozoficznych światopoglądów sformułowanych przez innych. Najbliżej Wasilewskiemu do polemicznej transpozycji, odegrania i rewizji w poetyckiej czasoprzestrzeni tego, co filozoficzne i tym samym, równocześnie, własne i „zaczerpnięte”. Nierozłączne od takiej postawy twórczej i wyobraźniowej jest intymne przekonanie twórcy o rozedrganiu istnienia ponowoczesnego, trudności z uszczegółowieniem obecności i braku logiki, z jakim musimy się mierzyć, gdy chcemy mówić o podmiocie, a więc – nie zapominajmy – o nas samych.
Poemat Wasilewskiego wyraża marzenie o wieloistnieniu: takim zwielokrotnieniu siebie, które nie będzie oznaczało pozbycia się lub rozcieńczenia swej aktualnej formy, ale prowadzić będzie do jej dopełnienia i rozszerzenia. Z bycia wynika obecność, która nie jest przypisana do konkretnej pozycji, bo zgodnie z prawami ontologii podmiot dryfuje, wysnuwa myśl o istnieniu w świecie nie z naoczności, ale z własnych rozstrzygnięć. To one, prywatne efekty postrzegania, są dla „ja” wiążące i nie muszą zostać zweryfikowane przez kogoś z zewnątrz. Wystarczy, że samo „ja” wierzy w swą empirię i jest to wystarczające. Dlaczego? Skoro tajemnica świata jest niepoznawalna i nie da się dotrzeć do świadomości innych, to tylko jego mentalność może go wesprzeć, dając mu ułudę, a nawet gwarancję istnienia, co znaczy tak naprawdę, że psyche „ja” – dzięki temu, co wewnętrzne – dojrzy znaki potwierdzające jego wpływ na zewnętrzność. Podmiot „jest” w tym poemacie – a bardziej: deklaruje, że „jest” – dzięki przeżywaniu oraz różnym siłom, które usiłują go „przeżyć”, wniknąć w niego.
Nie bez wpływu na tę sytuację są siły ponadnaturalne: „jestem wszędzie / tam gdzie trwam / toż to cud / oto jestem / to jest magia / toteż jestem”. Wydaje się, że jest to kontynuacja twierdzenia „Byt jest, a niebytu nie ma”, stąd taki nacisk podmiotu na mówienie o swoim byciu, jednak jest to maska i uproszczenie na użytek wyznania. W istocie „ja” jest najbliższe prawdy wtedy, gdy uznaje siebie za „stan” i „doświadczenie”. „Ja” tego tomu, w równym stopniu bliskie modelowi osoby, jak i od niego odległe, reflektuje samo siebie, jest soczewką skupiającą swoje spojrzenia. W miłości zwielokrotnia się, w śmierci widzi symbol swych nieskończonych pragnień. Nie jest to poezja ontologicznych kalkulacji, tylko korzystnego bezwładu, oplatania świata znaczeniami oraz cyzelowania wypowiedzi preparujących rzeczy, ale nie uniemożliwiających dalszego, świadomościowego rozwoju. Wasilewski wydobywa z rzeczywistości reguły, które nie tylko nie są odporne na nasze totalitarystyczne zapędy, ale w ogóle wymykają się postrzeganiu. W jego ujęciu rzeczy, nawet gdy znajdują miejsce w naszym horyzoncie bycia, po chwili znikają i przypominają fatamorganę. Nie możemy bowiem nimi zawładnąć.
Jeżeli wziąć jeden osąd z tego tomu oraz wyłączyć go z kontekstu wyobraźniowego, co jest dość łatwe dzięki aforystycznej formie poszczególnych cząstek poematu, to wówczas wydaje się, że jest on truizmem. Nic bardziej mylnego, gdyż dzięki zaufaniu w solidne ramy tego tomu możemy dostrzec jego logikę i niesamowitość techniki poetyckiej, która ze sprzęgnięcia fraz, wydawałoby się niepozostawiających żadnych złudzeń co do zakresu semantycznego, wydobywa niemal na światło dzienne procesy podpowierzchniowo rządzące realnością. Choć w Jestem i sporo jest miejsc, o których można byłoby powiedzieć, że dotyczą oczywistości, to o wiele więcej zjawisk staje w kontrze do podstawowych, może nawet kartezjańskich konkluzji. Dzięki nim przebieg poetyckiej kreacji Wasilewskiego nie jest obwarowany w taki sposób, który hamowałby energię drzemiącą w tym lirycznym organizmie. Objawia się to oparciem poematu na dwoistej metaontologii poetyckiej. Po pierwsze dotyczy ona samego podmiotu – jego rozterek i pewności. Po drugie, i co najciekawsze, ma wymiar ogólny i „bezstronny”, dotyka problemu preegzystencji lirycznego „ja” i fenomenu poetyckości w ogóle, przez co Jestem i nie jest projektem ani hermetycznym, gdyż incydentalnie nie realizuje jednego układu lirycznych zjawisk, ani pozbawionym własnego idiolektu, niepowtarzalnej poetyckiej tożsamości. Czytelnym wzmocnieniem tych dwóch nierozdzielnych płaszczyzn w tomie Wasilewskiego jest autodekonstrukcja wypowiedzi podmiotu oraz jego wiary w dualność i meta-fizyczność. Pochodną tego jest zwątpienie „ja” w swe bycie, dewaluowanie swojej rozumności, utrata wiary w samostanowienie, sugerowanie niezrozumienia sytuacji bycia i demaskowanie nielogiczności, czyli wszystko to, co stoi w sprzeczności z wyjściowymi twierdzeniami Jestem i. Podmiotu nie tworzą tu organy, nie jest ich konglomeratem, ale jest nimi samymi, równocześnie wszystkimi i każdym z osobna: „jestem sprzecznością / możliwą / i realnie potwierdzoną / przez stany / wewnętrznie skłócone / przez stany / zmierzające do celów / antytetycznych”.
Pojawienie się tezy w świadomości, wedle Jestem i, tożsame jest z odzwierciedleniem jej w materii. „Ja” ustanawia porządek na podstawie swojej „namacalności”, permanentnego zanikania i uwięzienia w klatce-ciele, które jest źródłem paniki i katatonii. Podmiot jako „założenie” jest ogniwem możliwego do podważenia systemu dowodów na istnienie czegoś ponad materią oraz symbolem jej ożywienia. Poetycka mnogość nie budzi jego rozgorączkowania – wręcz przeciwnie, dzięki niej postępuje jego rozwój i nasila się jego partycypowanie w „doświadczaniu / myśli sensów oraz zdań / (…) nawet form dźwięków i kolorów / tych potworów złudzeń”. Trzonem tomu Jestem i jest werbalizacja jako objawianie się obecności. Bez założenia istnienia nie może ono wystąpić, gdy zaś stwierdza się o swoim istnieniu, jest się – zdaniem poety – bardziej tym twierdzeniem niż formułującą tezę osobą. Zadziwiająca pewność co do istnienia, charakteryzująca osobę wypowiadającą się w poemacie Wasilewskiego, jest symptomem mocnego trzymania się życia, jego udowadnianiem, a nie tylko utrzymywaniem przypuszczeń na jego temat. Spekulacje ustanawiające byt to oznaka wiary „ja” w językowy fundament rzeczywistości i zaufania w to, że w swym wnętrzu (duchu lub psychice) można się „schować / przed przymusami rzeczywistości”. Tak Jestem i wyłania inne symptomy egzystowania niż wegetacja i utrzymuje, że wiedza o sobie pochodzi równocześnie na przykład z cogito, popędów i woli. „Ja” tak dopełnione czuje się pełnią, od wewnątrz rozsadza go wola bycia, chcąc jednak zachować równowagę i nie dekoncentrować się rozsądzaniem sporów między tym, co go przepełnia, wmawia sobie bycie nicością – jedynym niebytem, który możliwy jest do holistycznego ujęcia, nawet za pomocą języka, zwykle niewydolnego w opisywaniu tego, co „jest”, ale doskonale sprawdzającego się w opisywaniu całości zamiast części: „jestem nicością / kiedy patrzę wstecz / i wprzód / czyli w siebie / bo mam w sobie / mnóstwo cichej nicości”. Nicość jest u Wasilewskiego wyobrażeniem powstałym w oderwaniu od rzeczy, w istocie „ja” może mówić tu tylko o chaosie i pustce, z której wyradzają się byty jako z (nie)miejsca – przestrzeni znanej z tego, że nie pochłania, ale przeobraża.
Jestestwo „ja” Wasilewskiego to jaźń nieistniejąca stale, ale w rozpisaniu na sekwencję „samotności”, intymnych momentów kontemplowania samego siebie, dla siebie i w sobie samym. Ów bezczas bycia ze sobą to chwile mobilizowania się do rozmyślań w „wielkich galeriach przeżyć / gdzie obrazy bez ram / wiszą w pozaczasowych komnatach”, skąd emanuje siła świadomości wraz z przeobrażającymi ego „ja” wizjami. Podmiot Wasilewskiego przemyka niezauważenie po teatrze życia jako egzystencja w ruchu – byt raz poruszony i niezatrzymany, utożsamiający siebie z „przypadkiem”, „kształtem” i „systemem”. Stwierdza z pełnym przekonaniem: „jestem wszystkim co może się zjawić”, jakby nie aspirował do żadnej formy emancypacji. W istocie kompensuje tak swoją faktyczną bezbronność i uzależnienie od uogólniania swego bycia, co tak naprawdę jest poszukiwaniem materiału uzasadniającego obowiązującą go wizję. Wizję, dodajmy, albo powstałą dzięki nieznanym współczynnikom w jego wnętrzu, albo nabytą nie wiadomo skąd. Wasilewski – poeta filozoficzny – na tej płaszczyźnie świetnie przedstawia, że systemy myślowe nie są obojętne wobec człowieka i tworzą rdzeń jego osobowości, zakotwiczając się w jego somatycznym rdzeniu. Wszystkie normy, którym podlega „ja” liryczne, posiada ono w sposób dosłowny, w samym sobie. Z tego też powodu reakcje „ja” na zewnętrzność nie przypominają tworzenia w znaczeniu generowania zmian, ale bliższe są introspekcjom, kodowaniu siebie i ustanawianiu nowych barier oddzielających jego wnętrze od świata. Wątek nieprzepuszczalności „ja”, jako odpowiedzi na rozdźwięk między „pięknymi myślami” a fizjologią, owocuje podjęciem przez poetę zjawiska paralelizmu między organicznością a ograniczeniem. Inną korelacją, którą Wasilewski zauważa i pociągająco interpretuje, jest więź między adaptacją a absorpcją.
Nieporozumienia człowieka z samym sobą, ze swą konstytucją, zarówno zagrażają jego kondycji, jak i wyłączają pewne sfery doświadczania, gdy w sytuacji przeciwnej, dzięki wewnętrznej zgodzie momentalnie postępuje namnażanie się jego „twarzy”. Skoro nieinwazyjną bronią w walce z rzeczywistością są urojenia „ja”, to presja, jaką czuje ów podmiot, by z dużą wydajnością produkować całe konglomeraty swych alternatywnych „ja”, ochronę tak powstałą niszczy doszczętnie i – co gorsza – dewaluuje własność podmiotu do samoreplikacji – takiego transformowania siebie, by nie zostać zamrożonym w jednym wariancie swej osoby i zaniknąć: „mam tożsamość / która jest stałym znikaniem / czyli przepływem przeżyć / w sześcianie niewiarygodnej konstrukcji / z cegieł atomowych”. Nieetyczna wyższość człowieka nad innymi istotami powstaje dzięki podążaniu utartymi ścieżkami, posiadaniu materii i automatyzacji swojego życia. Czynniki te prowadzą do dewaluacji istnienia i spadku intensywności przeżywania. „Ja” nie szuka oparcia dla siebie, esencją jego dążeń nie jest odpowiedź na pytanie o zawartość i istotę rzeczywistości, ale wiedza co do jej (pra)przyczyny i celu. Wieloznaczność człowieka i jego różne modalności czynią nieuchwytnymi jego dyspozycje, utrudniają wyodrębnianie różnicy (jako kryterium rozpoznawczego) między nim a tym, co inne oraz odbiera możliwość podporządkowania go rzekomo „naturalnie” mu przypisanym relacjom i funkcjom.
Wasilewski wykazuje, jak oddalamy się od tego, co nas charakteryzuje i tworzy nasze osobowości oraz wyrzekamy się własnego „ja”, choć trudno nam osiągnąć inną modalność. Jestem i ma na to antidotum w postaci myślenia o sobie nie jako o części świata, ale jego reprezentacji. Myśląc o sobie jako o elemencie, a pomyślenie równe jest tu ustanowieniu, godzimy się na możliwość wykluczenia. Jako ktoś, dzięki komu rzeczywistość może się przedstawiać, mamy szansę przetrwać. Włączanie w siebie różnych zjawisk, nieseparowanie się od dominant rządzących dookolnością, czyni z nas kondensat tego, co „jest”. Wasilewski, przedstawiając ten proces, tworzy „ja” wyobrażające i materializujące, zawieszone pomiędzy własnymi przekonaniami a naocznością, która weryfikuje jego domysły jakby poza przestrzenią poematu. Nie obejmuje on bowiem zbyt dużo sytuacji, w których podmiot obalony jest przez coś autonomicznego – jeżeli występuje jego negacja, to jest to wyłącznie akt jego własnej woli. „Ja” w Jestem i rozplenia się w światach możliwych, odżywiając przygnębiającą pustkę treściami wydobytymi ze swej mentalności, przez co w świecie poetyckim gubi się pluralizm. Podmiot definiuje „złożenie”, które nie jest ani symbiozą, ani pasożytnictwem. Żaden z tych stanów nie dopuszcza równoczesnego bycia sobą i współistnienia z kimś innym, autonomicznym. Kluczowe jest tu samo „jestem”, choć upaja go równoczesne bycie „czymś” i „kimś”, to jest to wtórne i nie tak ważne, jak samo bycie i możność wypowiedzenia słów w rodzaju: „ja czysta forma i czysty sens / ekspresja genialnej idei / która mnie stworzyła”. Wedle Jestem i osoba to znak nieposiadający zewnętrznej referencji, dlatego podmiot zapętla się w sobie, mogąc być czymkolwiek, o ile tylko to poczuje i rozpozna jako swój stan. Powtarzające się w poemacie Wasilewskiego „jestem” jest docenieniem ontycznej formy człowieka, która ma być o wiele ważniejsza od wzbogacania podmiotu podczas doświadczania przez istnienia z zewnątrz, pozostające być może w przejściowym stadium. Takie diagnozy poeta równoważy nie tylko ich relatywizacją, ale i wprowadzaniem obok nich opisów takich zjawisk, które są z nimi rozbieżne. Wydawałoby się, że powinny one demontować tok poematu, wykolejać go, jednak są one jego ciekawym dopełnieniem. Dzięki nim Jestem i to także obraz hybrydycznego podmiotu – człowieka, który widzi siebie jako wyraziciela stłumionego marzenia o wywoływaniu innych wariantów siebie nie z mroków podświadomości, ale zgodnie z podstawowymi, niehomogenizującymi prawami ontologii. Wychodzi z tego poetycka narracja o zaskoczeniu, że człowiek – wielość w jedności – nie musi ustępować miejsca innym wersjom siebie, ale może funkcjonować jako byty stopione w jeden organizm: „zamykam oczy / aby nocą być / ciemnością co rodzi byty / tysiące gwiazd wyobraźni / to właśnie ja”. Dlatego „ja” przypomina skrzyżowanie, przez które przetaczają się nieokiełznane skupiska idei niemożliwych do pogodzenia. Dzieje się tak, ponieważ sensoryczność, na ogół potwierdzająca istnienie, unieważnia w Jestem i „namacalność”, stąd materia traci u Wasilewskiego na znaczeniu w bliższym, poetyckim kontakcie.
„Ja” Jestem i bazuje na zdziwieniu tym, że pomimo dystansu, jaki dzieli go ze światem oraz niekonieczności własnego bycia, jednak istnieje, choć wydaje mu się, że przestrzeń, w której „jest” do złudzenia przypomina obszar tymczasowo wytworzony przez umysł. Jeżeliby tak było, to wówczas treścią poematu Wasilewskiego byłyby symulowane procesy myślowe, które stoją w kontrze do wzorców budowy wyznania lirycznego. Nie jest to jednak defekt. Byt i antybyt – splatające się linie poezjowania Jestem i, owe subpoziomy zawsze objawiające się, a nie prezentujące, pozwalają poecie na dowodzenie, że istnienia nie można ani sformalizować, ani sprowadzić do aksjomatów. Spoiwem Jestem i, przejawiającym się dzięki powtarzanemu jak refren spójnikowi „i” pomiędzy kolejnymi strofami (wierszami-fazami) poematu, jest nieustalony charakter bycia i bytu, jego płynność i wynikająca z niej jego odwrotność: niebyt (byt anihilowany). W Jestem i nie ma odpowiedniości między słowem a rzeczą i jest to gwarancja nieskończoności, stałego poszukiwania i braku satysfakcji. Zdaniem Wasilewskiego statyczność jest impasem, który trzeba przezwyciężyć, dlatego jego poemat jest w rozsypce, scala się i separuje wewnętrznie, a diagnozy w nim zawarte wzajemnie się wykluczają. W tym środowisku postępuje walka o siebie, która daleka jest od buntu wobec zastanej, niekomfortowej sytuacji. Wówczas dogmatem „ja” jest materializowanie się w bezczasie jako biologiczna jedność i świadomościowa wielość, które w bez-czasie, w pętli autoidentyfikacji osiągają doskonałą fuzję. Jest on wtedy podmiotem (nie)dokonanym, który ma potrzebę zapisywania siebie w interludiach, w owych enigmatycznych „i”. Niewspółmierne do „i” strofy, zawierające jego przemyślenia i charakterystykę sytuacji lirycznej, to tylko efekty interioryzacji, które są zupełnie bezwartościowe, jeżeli zestawi się je z „i” jako przeskokami w „jestem” nowego, dotąd nieodkrytego rodzaju.
Takie „ja” nie cytuje świata, nie widzi go jako katalizatora swych ontycznych rozpoznań, nie jest on dla niego pretekstem do istnienia, więc nie wchodzi na poziom prowokowania zewnętrzności, by zostać uwzględnionym w jej ramach. Rezultatem tego jest uzależnienie się od widzenia swego otoczenia, niepartycypowanie w nim jako podmiot twórczy i traktowanie go jako rekwizytu w spektaklu swej obecności. W pole tak wytyczone Wasilewski włącza mechanizmy oddziałujące na „ja”, jego podstawowe lub zastępcze formy. Jest to kurs czyniący z Jestem i poemat manifestujący niezastygłość podmiotu – takiego „ja”, które nie oczyszcza się kosztem inności, tylko dziedziczy od świata zmienność, ulotność i nierozstrzygalność. Nieprzekraczalne granice fizyczne kontrastują w mikroświecie poematu z rozpraszaniem się osoby, zanikaniem jej ducha, rozszczepianiem się i wciskaniem w nowe kształty, formy świadomości. Tylko tak „ja” Wasilewskiego osiąga swój pożądany, niezastygły stan. Nie dziedziczy go, nie przenosi się ad hoc w miejsce utopijne i nie nicuje tego, co otrzymane od zewnętrzności, tylko transmituje siebie i szuka upostaciowania, które da mu możliwość mediowania między swoimi „ja” aż do czasu, gdy umrze, czyli przeniesie się w pozatemporalność.
Tryb wyobraźni twórczej, który pozwala Wasilewskiemu osiągnąć to wszystko i wiele więcej, nie powstał tylko dzięki wrażliwości, bo duży w tym udział miało głębokie przemyślenie podstaw, wymiarów i tła podmiotowości aktualnej. Z dodania w Jestem i poetyckości do myślenia filozoficznego powstała suma w postaci decydującego dla tego poematu twierdzenia: nie można nabyć zdolności do odcięcia się od procesów decydujących o tym, jak człowiek powiela się w czasie, stale będąc sobą, choć nieustannie, poprzez wyzwania egzystencjalne, anonsuje się na nowo, jako inny typ „ja”. Wieloistnienie i wieloobecność to poetycka reakcja na wybiórczą moc sprawczą, która niechlubnie wyróżnia życie w teraźniejszości. Są to jedne z największych odkryć Wasilewskiego w Jestem i oraz doskonale przez niego wykorzystane metody nakreślenia, jak dziś przebiega odbieranie świata (nie)rzeczywistego.
Autor: Przemysław Koniuszy
Andrzej Wasilewski „Jestem i”, Wydawnictwo Forma, Szczecin, Bezrzecze 2019, s. 38