„Zawilec trojanek wygrywa ciche ekstrema. / W wodzie odbija się ptak, którego nie widać na niebie”, czyli jak w ekstatycznych uniesieniach odnaleźć prawdę o świecie żywym

Biała burza przebudzenia to debiutancki poemat fińskiego poety Erkka Filandera, który z powodzeniem wywiązuje się tą książką z pytania o to, czy można jeszcze twórczo wydobyć nowe sensy z epifanicznego modelu poezji. Modelu, jakby się wydawało, już wyeksploatowanego do cna. Okazuje się, że można z niego wykrzesać zarówno coś więcej, jak i zaskakujące novum, choćby dodając do epifanii kluczowe elementy ekopoetyki jako dziedziny umożliwiającej świadome obcowanie ze światem, który na naszych oczach w swych ożywionych przejawach, z powodu niepohamowanej industrializacji i bezkompromisowego wyzyskiwania środowiska naturalnego, kończy swe istnienie. Autor nie tylko zaprzecza, jakoby nie było już w literaturze koniunktury na upajanie się rzeczywistością, ile konstruktywnie wykazuje, że taka twórczość i idące za nią czułe widzenie poetyckie przede wszystkim teraz, w sytuacji krańcowego wyczerpania się potencjału budzenia się świata do życia w formach o coraz wyższych stadiach rozwoju, najwięcej ma do przekazania ludzkości. Filander osiąga wyobraźniowo-językowy sukces wypracowując niepowtarzalną metodę prowadzenia tekstu, który błyskawicznie porywa i pozwala widzieć tę książkę jako objawienie. Przez Białą burzę przebudzenia przepływa się nie z powodu kompromisów dokonanych przez autora, wyciszenia tego, co mogłoby nas zatrzymać czy neutralizacji barier hamujących wartki nurt „narracji” poematu, ale dzięki jego fenomenalnemu rozkwitaniu oraz odczuwania w nim swej obecności w sposób wyrazistszy i szerszy. Dynamika lektury nie wpływa tu wszak na trwałość korzyści z niej płynących, te są bowiem liczne, głęboko osadzające się w świadomości i uwarunkowane wyłącznie wrażliwością czytającego. Biała burza przebudzenia to dowód na to, jak wiele zaprzepaszczamy, nie starając się nieustannie przewartościowywać naszego doświadczenia i jego wyników.

W poemacie istnienie jest fenomenem pochodzącym ze światła, zrodzonym z rozbłysku i odnajdywanym u Filandera podczas transowego wczucia. Czytając ten utwór, czujemy się, jakby w chwili skupienia otwierała się przed nami niewytłumaczalna, burząca dotychczasowe przypuszczenia nadrealność, która nie formuje w pierwszej kolejności naszego ducha, ale odwołuje się do podstawowych, niedopracowanych mechanizmów funkcjonowania w przyrodzie: „Pojawiają się wizje / w jasnym zakresie ciszy / jak dzieci na podwórzu”. Dzięki zbliżeniu się podmiotu do tego, co ożywione, uprzytamnia on sobie, że obecność nie występuje niezależnie od niego, na zewnątrz jego świadomości, ale jest zdeponowana w nim samym. Jego zdaniem tylko kompletne zapomnienie o tym, czym obciąża nas codzienność i porzucenie związanego z nią usilnego trzymania się powierzchni życia w społeczeństwie, jest ratunkiem dla naszej wrażliwości. Gdy udaje się osiągnąć tego rodzaju amnezję, można nabyć umiejętność wewnętrznego skupienia swojego ego i krańcowego wytężania swych receptorów na to, co przynosi otoczenie. Nie prowadzi to do przebudzenia prostego rodzaju, dotyczącego naszej świadomości i ogólnie rozumianego rozwoju, który w istocie jest pielęgnowaniem narcystycznych zachowań. „Ja” tego poematu nie jest zwolennikiem instrumentalizacji zewnętrzności. W tym procesie bardziej chodzi o rozszerzenie sprawczości, doznanie „drogi wolnej dla wzroku” i braku barier w sięganiu po ukryte dookoła „ja” emanacje niesamowitości, które do tego czasu uznawane były za trywialne. Można to sprowadzić do przejścia od stanu, w którym jest się „jedynie świadomym dziejącego się za drzwiami / przeistoczenia” do momentu, gdy nasz „grzbiet (…) dłoni odgarnia powietrze jak wiosło” i odsłania się tak różne strony prawdy. Nie tylko, oczywiście, tę, która odurza swą harmonią, dobrem i pięknem. Prawda o świecie, o czym przekonuje się „ja” poematu na własnej skórze, potrafi być przecież bardzo odstręczająca pomimo tego, że na początku, nie wiedzieć czemu, niesamowicie wciąga: „Wydobywamy z ciała niebieskie nabożeństwo wieczoru, / liście i twarz, która zawsze wyłaniała się z rykiem. / Szalona żądza nieokiełznanej chwili, / cisnąłem kamienie głęboko w las, / brzęknęły przeraźliwie”. W metodzie poetyckiego „przebudzenia” Filanderowi nie chodzi tylko o afirmację, ale i tego rodzaju akty, gdy podczas „odsłaniania korzeni błysków” ujawni się coś negatywnego i zachęcającego do nihilizmu. Jest to wówczas nie tyle „coś”, owe nienazwane i wyparte zło, które trzeba odepchnąć, ile zjawisko wyróżniające się o wiele większą siłą do „przebudzania” niż konwencjonalna epifania piękna.

„Ja” tego tomu fascynuje fakt, że każde narodziny, również te powtórne i występujące po przebudzeniu, wywołują postęp danego obiektu bądź bytu i na stałe określają jego specyfikę. Wzorem tego pragnie zbadać samego siebie i na tej podstawie ustalić, jak wiedzę o aktualnym, źródłowym momencie bycia wykorzystać w przygotowaniach do tego, co przyszłe. W otwarciu natury, w jej niefinalności i strategiach obecności „ja” widzi, jak może rozszerzać siebie i w następnej kolejności pogłębiać swoje rozkoszowanie się swym arcywzorcem, czyli nią samą – przyrodą: „Łąka niebieskich dzwonków jest odryglowana, / rozprzestrzenia się pulsacyjnie jak rozlewające się bagno mojej krwi”. Zbiornik, z którego czerpie „ja” jest na tyle ogromny i wręcz bezdenny, że ów poemat nasycony jest szczerą obawą przed pochłonięciem przez rwący nurt przyrody i utonięciem. W innym ujęciu to, co płynne – krew i woda – przenosi życie i nadaje mu barwy na nowo. Woda nie jest tu więc tylko synonimem końca, gdy mowa jest o zawieszeniu podmiotu w niezdecydowaniu, czy powinien zaakceptować ryzyko wpadnięcia w przyrodę, jakby była wodną tonią, skoro nie jest pewny, czy będzie wówczas mógł dosięgnąć do jej krawędzi i powrócić w bezpieczną mikrorzeczywistość antropocenu. Jakikolwiek ruch na tafli zbiornika (równego naturze i realności) pociąga za sobą rozchodzące się na wszystkie strony od „punktu zapalnego” fale. I to zjawisko ma swoje odbicie w poemacie, gdy pojawia się metafora dzwonu: „poczułem dzwonnicę w kręgosłupie. / Jej potężne uderzenie odbija się we mnie / i zdumiewa rozszerzanie się perły z mojego ciała / na wszystko, co się ze mną budzi”. Pokrewieństwo z naturą umożliwia „ja” obserwowanie, że istnienie jest falą, która ożywia wszystko, co znajdzie się w jej nurcie.

U Filandera ludzkie ciało podobne jest pąkowi kwiatu, który rozwiera się na widok słońca w czasie swego rozkwitu i posiada w sobie wielką siłę do uczestniczenia w procesie powstawania kolejnych organizmów – przedstawicieli swojego gatunku. Fizyczna forma inspiruje więc „ja” do rozkoszowania się byciem: „Ciało jest atlasem ekstazy / z trasami biegowymi”. Poza incydentami w rodzaju szybkiego pozbycia się zmęczenia, gdy na plan pierwszy wysuwa się samodzielne, zapominające o trudach codzienności, refleksyjne i „samoprzeżywające” „ja”, pełne wewnętrznej i nieskończonej energii, poemat Filandera stale akcentuje nieuniknione powiązania między owym podmiotem a światem. Dzięki nim materia zyskuje nowe wymiary, wyzwalając się w spoglądaniu na nią przez „ja”: „Przeszedłeś długą drogę z zamkniętymi oczami, / w spojrzeniu jeszcze przez chwilę wytworzone przez oczy krajobrazy”. Także przeszłe wydarzenia nadal trwają dzięki wspomnieniom i pamięci zmysłów podmiotu („Smak poprzedniego wieczoru rozbrzmiewa echem w twoich ustach”), co zaburza bezwzględną temporalność poetyckiej rzeczywistości. Natomiast drobne aktywności „ja” urastające do rangi istotnych wydarzeń, jak ma to miejsce w tym przypadku: „Deptany żwir tworzy oczka wodne, / skóra gryzie w szeleście ziemi”, dają do zrozumienia, że jednym z celów poematu jest sygnalizować dwie rzeczy: zbliżanie się olśnienia oraz zupełną nieprzydatność mimikry – szukania schronienia kosztem swej autonomii.

Przechwytywanie cudownych obrazów z zewnętrzności, czyli podstawowa czynność w tekście Filandera, nie ma być sposobnością dla „ja”, by się w nich ukryć lub upodobnić do nich, a więc uznać je za tło swego bycia. Przyjemność odczuwania piękna pozwalać ma na permanentne zaczynanie od początku, oczywiście, nie ze śnieżnobiałą kartą świadomości. Chodzi w tym o zapomnienie pochodzenia swoich myśli, przeszłych wersji siebie i przebrzmiałych odczuć, by stać się pustym pojemnikiem – kimś, kto może rozniecić swój wewnętrzny ogień i kto jest zdolny do wsłuchania się w otoczenie, ponieważ nie hamuje go nabrzmiałe nieistotnymi już wrażeniami i reminiscencjami wnętrze, zupełnie niegotowe na to, co stale przynoszą metamorfozy życia. Gdy „całe ciało poddaje się przemianie” tożsamość nie determinuje podmiotu. Choć nie może porzucić on fundamentów swej ontologii – wiedzy o tym, kim jest w swej istocie, to jego świat rozciąga się o wiele dalej niż dotychczas, a namacalność rzeczywistości jest o wiele bardziej satysfakcjonująca. Wtedy podejmuje „nową walkę o siebie” jako kogoś, kto wielopoziomowe pasmo sygnałów płynących ze świata widzi jako nierozdzielną całość. Co prawda osobisty stosunek „ja” do świata jako jedni, wzmacnia jego kompetencje i sprzyja mu w działaniach, ale utrudnia jego samookreślenie się, skoro – jak zauważa – „kręgów” przestrzeni „nie da się od siebie oddzielić”. Nie jest to dla niego sytuacja jednoznacznie negatywna i widzi jej pozytywne strony, głównie w definiowaniu, kim jest: „Ruch w całym ciele / to wiatr żeglarza na morzu, / wodospad w mięśniach, / ich plecy otwarte ku niebu. / Bezdenne ich spojrzenie, gdy się w nie zagłębić / do wnętrza, / gdzie cały ruchomy kolor roztapia się”.

Mocną stroną tomu jest myślenie ekologiczne. Bohater nigdy nie podnosi tu ręki na świat żywych istot. Zachwycają go siły witalne drzemiące w roślinach, które są dla niego zwornikiem upływającego czasu. Migotliwe piękno przyrody, jej „niewidzialny blask” i „radość wybuchająca” dzięki niej kończy się pozorną materializacją emocji przez podmiot i przejmującym dla czytelnika okazywaniem przez „ja” wdzięczności temu, co żywe. Jego „radość ciała”, rozumianego jako układ intelektu i zmysłów, występuje wobec „rozwierającego” się świata, gwałtownie uzewnętrzniającego swoją esencję w ewolucji fauny i flory. Natura stanowi dla niego barierę pozytywną – chce bowiem bez wytchnienia mierzyć się z nią i oddać siebie „dumnej obecności” tego, co żywe. Widzi ją w nieskończonych momentach swego uniesienia, wtapiania się w dookolność i wypatrywania jej najbardziej znaczących czynników. Jego doświadczenie, naznaczone przebudzeniem, to transmitowanie życiodajnej energii, która i jemu została powierzona, to „wpijanie” się w „tajemnicę jabłoni”. Na tym planie Filander okazuje się mistrzem kreacji takiego bohatera-obserwatora, który jest stale obecny w świecie przedstawionym i wydaje się nawet operatorem akcji poematu, ale nigdy nie zdobywa w nim pierwszeństwa. Główną rolę odgrywają tu żywioły naturalne i nieświadomość widzącego. Te dwa czynniki tworzą spowijające podmiot pełne wdzięku „kropki” – koncentraty realności – wspomniane w jednym fragmencie: „Moje wspomnienia podążyły ku kropce / i kropki spływały kroplami po oknie mojego umysłu”.

Poemat Filandera to szczególny rodzaj uszanowania rzeczywistości, wydobywania ludzkości z hibernacji, antybanalizacji doświadczenia i rzucenia nowego światła na świat jako wielki ogród. Strategia ta polega na udowodnieniu, że codzienny bieg ludzkości uniemożliwia ujrzenie, co „prześwieca” przez aktualny moment. Echem tego jest objawianie się w tkance poematu nagiego, czystego i potencjalnego bytu, który przedstawiać ma nasz świat jako Arkadię cudownie i dzięki poezji odzyskaną, swego rodzaju urzeczywistnioną na ziemi utopię. Bohater Białej burzy przebudzenia, obejmując ją spojrzeniem, wyraża swe myśli o tym, jak ta przestrzeń ewoluuje, choć na podstawowym poziomie pozostaje ona dla niego w stanie idealnym, czyli nierealnym i doskonałym. Odsłania to, że tytułowe przebudzenie nie dotyczy tylko podmiotu, ale i samej rzeczywistości. Czytając poemat, odkrywamy jej dynamikę budzenia się. Najpierw strumień wody lub światła rozbudza istnienia z apatii, wzruszając nimi pod względem duchowym i materialnym. Później następuje moment rozładowania energii i wygaszenia. Nie jest to wszak całkowite uspokojenie, ale powrót do stanu constans, „stałego poziomu”. Skonfrontowany z tym „budzeniem” człowiek pozostaje zbuntowany i samotny, ale ciągle jest gotowy na „najdziksze wizje”, „jest naładowany wiecznością” i czuje, że przez niego na wskroś przebiega axis mundi świata. Choć jego ciało jest pogruchotane a podstawowe dyspozycje ograniczone, to niczym mityczny Atlas podtrzymuje na swoich ramionach planetę i wszystkie „cuda” na niej występujące. Jego „trzeszcząca świadomość” demonstruje wyróżniające Filandera poetyckie napięcie, które powstaje dzięki powiązaniu kondycji osoby mówiącej ze stanami skupienia otaczającej ją materii oraz skorelowaniu emocji „ja” z odgłosami żywiołów naturalnych.

„Przebudzenie” unieważnia granice i odległości, suwerenność i zależność. Jest niebezpieczne, bo w sekundzie czyni dostępnym o wiele większy zakres wrażeń, niż podmiot jest w stanie znieść. Tymczasem w poemacie drobny czyn okazuje się fundamentalną zmianą: „szept / sprawia, że pożar syczy w krzewach”. Poetyckie przebudzenie to otworzenie oczu na powiązania między zjawiskami, które dotąd widziało się jako sobie obojętne, i w tym sensie to „przebudzenie” jest udziałem na równi podmiotu, jak i czytelnika. W „przebudzeniu” chodzi o to, by pracować nad własnym „głosem”, systemem wyobrażeń oraz weryfikować „objawienia”. W poemacie Filandera pojawiają się bowiem zjawy z innego świata i „przyzywane” są podświadomie inne niż arkadyjskie figury poetyckie, które wzbudzają lęk. W zależności od momentu poematu opóźniają lub przyśpieszają one jego tok, jednak za każdym razem „przebudzenie” ma na celu urzeczenie tym, co się nam lub podmiotowi poematu przedstawia i zachęcenie do konstruktywnego spożytkowania powstałego dzięki niemu entuzjastycznego nastawienia do życia. Bez przebudzenia nie pojawiłby się zresztą sam poemat Filandera.

Utwór fińskiego poety definiuje afirmacja zastanych istnień, które same w sobie doskonałe nie są elementem wielkiej maszynerii, ale obdarzonymi autonomią żywymi organami świata. Jednak nie tylko doświadczanie tego stanowi ramę Białej burzy przebudzenia, gdyż równie kluczowe są tutaj przywidzenia, „magiczność” oraz jasnowidzenie. Dzięki nim w tekście obecne są imaginacyjne wizje konstruowane zgodnie z podstawową osią poematu i wspierane licznymi napomknięciami, obszernymi dopowiedzeniami i jakby się wydawało pobocznymi impresjami. Sieć tak powstała, ów równie często jednorodny, jak heterogeniczny kompleks zewnętrznych i wewnętrznych zdarzeń, zachęca do medytacji bohatera nad tym, że na przekór fizycznym ograniczeniom życie rodzi się znów i znów na nowo, budując swą „lekką architekturę”, której łatwość zniszczenia jest tym większym atutem, im więcej konkretne życie ma szans na swoją regenerację. Zanurzenie się „ja” poematu w dzikiej naturze skutkuje preferowaniem przez niego silnego pulsu wegetujących istnień, na niekorzyść osób „wyrastających” na ich tle jakby przypadkowo. Człowiek jak pochodnia rozświetla u Filandera rzeczywistość, jednak cele świata wynikają z jego wnętrza, nie z psyche „ja”. Dzięki rozgorączkowaniu człowieka wszystko, czego się dotknie, „rozpryskuje się”, bo jest on hipnotycznym rezonerem, a nie kimś, kto ustanawia podziwiany przez siebie nad-porządek.

Ciekawy jest motyw „świeżej ziemi”, do której poeta przyrównuje człowieka. Przechodzące po niej istnienia – niczym na świadomości „ja” – pozostawiają zastanawiające „ślady”. Zaświadczają one, że to, co przekracza człowieka, paradoksalnie na nim lub w nim na wieczność pozostaje. U Filandera człowiek jest „drabiną”, którą użytkują byty po to, by wżyć się we własny moment i w dalszej kolejności dokonać czasowej transpozycji siebie, a więc narodzić się na nowo, w innej postaci, choćby w mentalności obserwatora. Tym samym chwilą wzrostu, wytężonej wegetacji dla świata jest czas, w którym człowiek, w imię „niepohamowanego pragnienia”, odbiera go zmysłami. W poemacie jest to pięknie przedstawione, jako czynność nieintencjonalna, ale zrytualizowana, której efekty, a więc i treść poematu, dotyczącego głównie ekscytacji światem, są na równi klarowne, jak i mgliste. Wynika to z panowania w Białej burzy przebudzenia „silnego stanu nieważkości”. „Ja” – przekaźnik poetyckiego życia – „smakuje wyłaniających się myśli” i nie toleruje tylko tego, co sobie przyrodzone. W istocie zaprzedaje duszę impresjom, swoistym rezerwuarom energii, meandrując po rzeczywistości i negując tak swoją tożsamość wobec zgiełku istnień dopraszających się o obecność. Dlatego Biała burza przebudzenia to też tłumaczenie się „ja”, dlaczego roztopił siebie w przyrodzie i co skłoniło go do tego, by uwolnienia z formy psychofizycznej szukać w transgresji, w strumieniu innych osobowości czy gatunków: „To, czego doświadczyłeś, i ty spotkaliście się w chwili rzadkiego światła / w strumieniu, w którym było lekko pływać, / w spojrzeniu, w którym ciężar rozpływa się / w nagle uspokojonym ruchu. (…) // Szczęśliwie możesz pływać w strumieniu”.

Nadzwyczajna wrażliwość bohatera Filandera oraz duże potrzeby jego wyobraźni dzięki tym zjawiskom udowadniają, że prymitywne ukształtowanie materii jest ułudą – to język jest zdegenerowany, gdy nie korzysta z tętna rzeczy przez siebie niedokładnie i niesubtelnie opisywanych. Ludzka ciekawość poznawcza zdaniem poety jest zbyt mała, dlatego poezja powinna ją stymulować. Temu zawdzięczamy, że w poemacie pojawiają się metafory „roślinności napierającej” i „światła strumienia”, które tworzą kontekst na „przygotowywanie się na kres (…) życia”, symbolizowane też przez „żarzące się” i blaknące istnienia. Podobną funkcję pełni też surrealistyczne pomieszanie perspektyw: za taflą stawu jest niebo, a żeby pójść w górę trzeba skierować się w dół. W tej rzeczywistości nie ma aż takiej potrzeby, by „odkupić” człowieka, bo to on w pierwszej kolejności powinien „odkupić dla siebie” drzewo. Nie znaczy to, że u Filandera wszystko stanęło na głowie. Motywacja jest zgoła inna i należy jej szukać w zespalaniu fundamentów rzeczywistości na nowo, poetyckiej reinterpretacji podstawowych reguł jej funkcjonowania i akcentowaniu sprawności człowieka w ceremonii wychodzenia z siebie do przyrody: „Czasem patrzysz z siebie na zewnątrz jak z jaskini słońca. / Wszystko rozżarzone, pąki wybuchają”.

Biała burza przebudzenia to próba odnalezienia siebie w sytuacji, w której ludzka refleksja utraciła fundamentalny punkt odniesienia i lokując swoje nadzieje w abstrakcji popadła w rejony sobie obce. Poezja Filandera idzie w przeciwnym kierunku, nie odnajduje gotowych rozwiązań od razu, nie grupuje rzeczywistości wedle pojęć wypracowanych przez kogoś innego, ale skupia się na odczuwaniu i myśleniu. Zaczyna się w punkcie zero, w momencie przebudzenia, z niemalże czystą świadomością „ja”. Bohater, wdychając powietrze nowego świata, staje się „nowym” człowiekiem: „Poszukaj go w sobie, zacznij od początku / prostym wdechem / powietrza nowego siebie. // To smakuje wodą ze źródła, / szaleństwo, które jest wiarą, / nie chorobą”. Tym sposobem „ja” liryczne poematu odkrywa, że natura, podzielając jego zachłyśnięcie się swoim pięknem, zaczyna go osaczać, odbiera mu prawo do czerpania z siebie pełnymi garściami i manipuluje zmysłami. Jednak to wszystko jest warte błogich doznań: „Czasem jesteś sam na drodze na podwórzu / i pamiętasz, jak wiosenne dęby odurzały / wygrzewającą się w słońcu twarz, / pamiętasz, jak raz byłeś świadkiem powrotu wędrownych ptaków, / na wieczornym niebie, niekończące się formacje. // (…) Powieki rozkoszy opadają, zamknięte / piękno na zewnątrz, / pochłonąłeś ich lot aż do dna”.

Nieautorytatywna, co warto zauważyć, poetycka wypowiedź Filandera szuka genezy rzeczywistości w sposób przekonujący. Przemierzając wersy przez niego zapisane, nie wędrujemy w niebyt, tylko niejako samodzielnie odnajdujemy mikrozjawiska i delikatnie zarysowane koncepcje, które w naszym myśleniu przeobrazić się mogą w twierdzenia rangi niespotykanej dotąd w naszym życiu, przy czym przekaz poematu nie jest tu z miejsca podawany jako pierwszorzędny i nieodwoływalny. Intencje Filandera są przejrzyste i obejmują one także prezentację drugiej strony medalu rewizyjnych procesów: „Możecie zobaczyć wszystkie moje gesty, / zapalenie zapałki w tej ciemności, / do której każdy z nas wpada, / wykonując zadanie, które wydaje się bez końca”. Większość z elementów Białej burzy przebudzenia jest ulotna, niepotwierdzona i niemożliwa do kompleksowego odzwierciedlenia. „Przebudzanie” się do nowego życia jest wnikaniem w tę „burzę” na moment, by wstępnie rozeznać terytorium, po którym potencjalnie można byłoby się poruszać, gdy człowiek zdecyduje się na nieodwołalne zagłębienie: „Czasem szumiąca tajemnica zapuszcza się w chwilę / i żeglują przez nią studnie przestworzy”. Wobec tych pól problemowych wyobraźnia Filandera umieszcza się na pozycji, która nadal nie pozwala na zastygnięcie bohaterowi, ale daje mu instrumenty do wykazywania w ruchu doświadczenia, że będąc istotą otwartą na przesunięcia rzeczy w świecie („Stoisz otwarty na oścież, zmysły jak falujący na wietrze płaszcz”) i skoncentrowaną na niemożliwym do osiągnięcia ideale obiektywizmu, człowiek również w samym sobie powinien szukać wartościowych czynników, posiadających istotny dla niego potencjał transformowania realności: „Wewnętrzne przeżycia wydobywają się na powierzchnię, / wstrząsają parkami skóry”.

Wedle obowiązującej tu ars poetica „ja” zbliża się poprzez empiryczną wiedzę do impulsów rozładowujących napięcie w świecie poetyckim – ogromnym obwodzie metaforycznej elektryczności. Rozpoznając je głównie w przyrodzie, koncentruje się na niej jako symbolicznej mieszaninie, w ramach której może realizować się ponadindywidualnie, poza swoim cogito i wobec wszystkich organizmów żywych. Biała burza przebudzenia to pokaz tego, jak zauważać jasne i budujące punkty na tle zjawisk wyłącznie przygnębiających człowieka, akcentujących skończoność, bezsensowność pracy nad sobą, niedostępność prawdy i nierozstrzygalność hipotez dotyczących spraw fundamentalnych: „Krajobraz otchłani między wszystkim, co kwitnie. / Wygląda, jakby wiatr sadził nowe drzewa. / Palce wrą / w świetle ziemi”. Dramaturgia poematu zrodzona jest z różnych form uznawania, ale nie kodyfikowania rzeczywistości. „Ja” nie jest tu podmiotem statycznym i zamkniętym. Przetwarzając poznawczo atmosferę płynięcia, rodzenia się i spalania, osiąga rezultat w postaci rozciągniętej do granic pojmowania sceny bycia w świecie. Stojąc na niej wątpi w jednostronne poznanie, nie posiada sfery prywatnej i jest pewien, że on sam także jest przedmiotem zainteresowania przyrody. Nic nie ciąży tu kontemplującemu wędrowcy-odkrywcy, nie konserwuje on bowiem niczego, na co natrafia i preferuje płynne stany skupienia, w czym sekunduje mu sama natura: „wszystkie granice w was są płynne, nie kolor po kolorze, / lecz kolor w kolorze”. Ładunki semantyczne przez nią wytworzone napromieniowują jego świadomość. Wzrost ciśnienia w mentalności „ja” odciska się na tkance tekstu utkanego z metafor bezboleśnie spiętrzanych przez Filandera w wymyślne konstrukcje, z których rozpościera się dla czytelnika widok na wielobarwny, wibrujący byt. Poetycka inwencja nie zna tu granic tak, jak nie ma norm w kontemplowaniu rzeczywistości. Mozaikowy poemat, jako złożona kompozycja, nie jest jednością z tego względu, że zmagazynowane są w nim konstelacje dopełniających się impresji, ale dzięki odbierającemu je bohaterowi. Jego upodobaniem bardziej niż analizowanie tego, co mu się przydarza, jest personifikowanie, ożywianie jakości budujących mikrorzeczywistość poematu i „wspinanie” się po kolejnych obiektach gdzieś wyżej, w przebudzenie: „Gdyby szło się w tej chwili przez łąkę, / weszłoby się w kres”.

Autor: Przemysław Koniuszy

Erkka Filander „Biała burza przebudzenia”, tłum. K. Szal, Europejski Poeta Wolności, Instytut Kultury Miejskiej, Gdańsk 2018, s. 120

„Zawilec trojanek wygrywa ciche ekstrema. / W wodzie odbija się ptak, którego nie widać na niebie”, czyli jak w ekstatycznych uniesieniach odnaleźć prawdę o świecie żywym