„Wówczas sen się kończy. // Zostają strzępy rzeczywistości / których nie da się poskładać na nowo”, czyli od przeżywania do zaangażowania tylko krok

Na tle wielu ostatnich debiutów poetyckich wyróżnia się książka Macieja Bobuli Wsie, animalia, miscellanea, która na płaszczyźnie wyznaczanej przez trzy tytułowe obszary eksploruje różne wątki związane z miejscem człowieka w chaosie ponowoczesności. Punktem wyjścia jest hipoteza mówiąca o tym, że beznadziejna kondycja ludzkiego „ja” – według definicji poety ­– wynika z odebrania samemu sobie przywileju myślenia, wyrzeczenia się prawa do samoświadomego ustanawiania swego „ja” i zdania się na tryby kapitalistycznej maszynerii. Chcąc się w tym odnaleźć na poziomie życia świadomego, podmiot tych wierszy wstępuje do świata ciszy i melancholii. Skupia się na ponurej, choć rozgorączkowującej beznadziei polskiej wsi: nie-miejsca upadłego i rozdygotanego, błotnisto-zabobonnego, pięknego w przybliżeniu i zniechęcającego z oddali, ale zawsze pełnego chwały. Regionalizm Bobuli jest maksymalizmem – konstruuje on poetycką mitologię wsi, szuka jej ideowych zworników i symbolicznych ognisk, choć w tym procesie – jak domniemuje – stale umyka mu cenna „reszta”, stąd całość naznaczona jest brakiem, różnicą: „wybacz mi, / kastorze i polluksie – psy, / (…) gdy pisałem reportaże, / bibliografię polskiej wsi, / na śmierć w niej zapomniałem / uwiecznić moje ćmy, / z wielisławia wielkie ćmy”. Chodzi tu tylko o specyficzną wieś polską i model patriotyzmu, który z nią jest związany. Według Bobuli jest to takie przywiązanie do własnego kraju i narodu, które akceptuje powierzchowność, bylejakość i ideową pustkę. Dzięki tej ostatniej umiłowanie tego, co własne widoczne jest bardziej we frazeologii traktującej o czynach i szumnych deklaracjach niż w faktycznej działalności obywateli: „polską wypełnione białe ściany, / zalepione kitem. // (…) dookoła mur zaciska się / jak sznur. // my chcemy boga, / my chcemy, / my”. Wsi jest wiele, każda z nich jednak uruchamia inny typ wrażliwości, inną optykę. Człowiek zaś perwersyjnie nasyca się swym opresyjnym stosunkiem do „animaliów” („szaraka w dolinie”, „rozsierdzonego gniewosza”), gdy są one doskonalsze od niego. Mają bowiem swój mikroklimat i mikrosferę, której nie muszą nikomu zagarniać. Egzystują dzięki drapieżnictwu, symbiozie bądź pasożytnictwu, ale zawsze w środowisku sobie pisanym. Ich przestrzeń nie jest w sposób uprawomocniony możliwa do zasiedlenia przez człowieka, tym bardziej że ludzkość nie bierze na poważnie podstawowych praw w niej panujących, nie widząc intelektualnego pożytku w cykliczności natury i traktując ją tylko jako absurdalną konieczność („wiosną obierki, / latem obierki, / jesienią obierki, / zimą obierki // są. // w nich mam upodobanie”).

Na ratunek ludzkiej bezmyślności przychodzą momenty oprzytomnienia, takie chwile tragiczne, w których los z całą brutalnością oddziałuje na delikatne ciało człowieka: „to mogło wydawać się niemożliwe, acz / stało się – / brona przebiła człowieka”. Podmiot tych wierszy jednak nie dochodzi na tej podstawie do wniosku, jaką cenę ludzkość płaci za próbę ujarzmienia przyrody oraz nie widzi w tym przejawu tak powszechnej przecież instrumentalizacji i reifikacji. My – ludzkość, zapamiętale niszcząc i pomniejszając, w istocie uciekamy od zjawisk mogących przynieść prawdziwe poznawcze olśnienie i nie zauważamy tego, co wydarzyło się po to, by nas poruszyć: „to stało się (…) / gdy nikt nie patrzył, gdzieś w oddali ktoś malował płot, / ktoś zakładał lampę światłoczułą, przed i po / trwała długa, niespieszna cisza”. Wiersze te pokazują, że nie potrafimy wyzyskać tego, co nam się przedstawia i nie widzimy korelacji między „wsią piękną, wsią zieloną” a toczącym się w niej nie-życiem: dogorywaniem i chwytaniem się każdej brzytwy, by utrzymać się na powierzchni życia, nawet za cenę etyki. Zdaniem Bobuli nie ma dziś szans na osobniczość, nie można stanąć w miejscu, oderwać się od rzeczywistości ogólnej, dokończyć fascynujących nas zadań kosztem innych, bardziej potrzebnych i zanurzyć się w świat zaprojektowany tylko przez siebie i dla siebie. Nasze widzenie nie jest zaangażowane, a właściwy nam ego- i antropocentryzm są podobne uzależnieniom, które ograniczają i wypaczają obraz dookolności. Z kolei ci, którzy zamiast zaufać doświadczeniu, oddali się używkom i otumanieni snują się po dróżkach wsi tu charakteryzowanych, wbrew pozorom podzielają los wszystkich innych, rzekomo trzeźwo patrzących, i także śnią na jawie. Gdy wznoszą się ku Nieznanemu, przyciąga ich grawitacja. Gdy stawiają odważny krok i idą w stronę niebezpiecznej i nęcącej wizji, upadają, albo potykając się o własne nogi, nie będąc dość przygotowanymi, albo nieświadomie dokonując autodestrukcji swego ciała. Takim przypuszczeniom w poetyckich „wsiach” sekunduje rozziew między twierdzeniem o byciu przez człowieka „krwią świata”, a niewiedzą na temat tego „po co” się jest. Wiele tu takich znaczących niezgodności. Nie mówi się w tych wierszach o przeszłości – tym bardziej wtedy, gdy wypełniają ją historie nie do opowiedzenia. O swym istnieniu chce się zapomnieć – choć (samo)świadomość twierdzi co innego i stale dopomina się o pierwszoplanową rolę. Grzechów zaś nie da się usunąć z pamięci, dlatego liryczne „ja” stara się o zbawienie na swój ludzki i karkołomny sposób.

Kwestia rozłożenia akcentów zaangażowania w tych wierszach jest skomplikowana. Dość powiedzieć, że światopogląd podmiotu poetyckiego mieści myśl o pochodzeniu z narodu, który usnuł siebie na mesjanizmie – micie szczególnego, boskiego posłannictwa. Połączone jest ono z ofiarą krwi, zaświadczaniu o swojej wyjątkowości poprzez wiarę i cierpieniu z powodu bycia za dobrym w kontekście ideowych, ekonomicznych i geopolitycznych warunków, w których przyszło człowiekowi się rozwijać: „a potem leży na mapie jak nawóz / którego gleba nie chce przyjąć”. Zwykle ta wyjątkowość – i w tym tkwi cały tragizm – nie licuje z praktyką, z zachowaniem obywateli tego „wybranego” narodu, deprawujących ideały opiewane przez polskich wieszczy. W tych okolicznościach, gdy świat znajduje się w błędnym kole i pożera sam siebie, poeta dokumentuje marazm i nieczułość na impulsy mające wywoływać radość. Nie może zniwelować ziemskich ograniczeń oraz wypracować sieci metafor wyjaśniających doświadczenie i rozwiązujących dylematy egzystencjalne. Choć praktyka poetycka zobowiązuje go do zaangażowania się w substancję świata, to realia, z którymi podmiot-poeta musi się tu mierzyć, wymuszają na nim rewizję stosunku do realności i przejście od myślenia utopijnego do pragmatyczno-utylitarnego: „brak języka, żeby wyrazić coś naprawdę ważnego, / przestrzeń nie do przejścia między mną a innymi, / i głucha cisza, gdy głośno krzyczę”. Wiedząc, jak wielką wagę ma liryczne słowo, Bobula uprawia coś na kształt pozytywnej „publicystyki” poetyckiej, dając drugie – literackie życie temu, co niezauważone zamiera na rodzimej wsi. Równocześnie zwraca poeta uwagę na czające się na polskich peryferiach symboliczne niebezpieczeństwa, które zamiast przepracować, z uporem zasnuwamy mgłą niepamięci i wypieramy do nieświadomości. „Wsi”, „animaliów” i pokoju na świecie ocalić się nie da – to smutna prawda, która przeziera z każdego wersu tego tomu, z każdego poetyckiego twierdzenia.

Wewnętrzne życie gołębi, kur i kotów to kwestia równie dla nas enigmatyczna, jak transcendencja, dlatego poeta – sprzeciwiając się wykluczeniu przez nowoczesność organiczności świata – ciekawie przedstawia naszą bezradność w podejściu do innych istnień, wyrażając mimochodem niezgodę na symulowanie przez ludzkość swej omnipotencji i ukrywanie tego, co ją przerasta. Współczesne środowisko naturalne, w którym dosłownie wyraża się nasze upodobanie do zabijania i niszczenia, jest opisywane jako współgrające z ogólnym utożsamieniem przez liryczne „ja” teraźniejszości z epoką rozpruwania ciał i przeszczepiania organów, a więc podejmowania doraźnych prób przetrwania bez kompleksowego szacunku do przyrody. W tych warunkach człowiek przyjąć może dwie postawy. Albo jest antytezą dekoracji, zawadzającą i zepsutą zabawką, przeciwieństwem ideałów obecności bytu w świecie, albo skupia się na „odczynianiu” przeznaczenia, próbuje przebłagać niewyrozumiały świat, zwalcza swój nihilizm i gra oryginalne indywiduum: „podnieśliśmy wibracje i jesteśmy / na innym poziomie duchowym i robimy / wszystko tak, że nawet jak robimy to samo, / to każdy robi to inaczej (…) / każdy jest inny / i każdy wspaniały”.

Poetyckim osiągnięciem Bobuli we Wsiach, animaliach, miscellaneach jest połączenie i potraktowanie ze zdwojoną mocą tych przedmiotów wymagających krytycznego osądu, które we współczesnej poezji są na ogół rozproszone i rehabilitowane. Na różnych etapach tomu stopniowo ludzkie ciało przeistacza się w „kompost”, sensy rozpuszczają się w bezznaczeniowości (pustce) oraz nasila się ekshibicjonizm i hedonizm. Zjawiska te – zdaniem lirycznych „ja” – są następstwem wzrostu temperatury naszej planety, podgrzewanej przez ludzkość niedostrzegającą sprzeczności w swych dążeniach, zawężenie bycia do przeżywania cielesności oraz protekcjonalne traktowanie tajemnic metafizyki przez współczesnych intelektualistów. Postać, którą wprowadza poeta w tak ukształtowane uniwersum, żyje dzięki niedopasowaniu, zastaje siebie jakby przypadkowo, w pośpiechu, jest bowiem tylko przechodniem w mieszaninie świata. W tym zdeprawowaniu poezja przestaje liryczne „ja” „krzepić” i „scalać” jego ducha, przez co dotyka go agresja eskalująca w formach coraz bardziej zwyrodniałych oraz zaciera się granica między dobrem a złem. Jego zwrócenie się ku przyrodzie ma więc wymiar terapeutyczny i jego celem jest wystawienie się na bodźce neutralizujące jego zaufanie w fałszywe dziedzictwo antropocenu. Przez tę poezję przemawia myśl o tym, że im większa zmiana zachodzi, tym bliżsi jesteśmy stanowi docelowemu –apokalipsie, dlatego im rzadziej intensyfikują się akty degeneracji, tym większa szansa na pozytywny powrót do pierwotności i egzystencjalnego szczęścia.

Autor: Przemysław Koniuszy

Maciej Bobula, „Wsie, animalia, miscellanea”, Fundacja Duży Format, Warszawa 2018, s. 48

„Wówczas sen się kończy. // Zostają strzępy rzeczywistości / których nie da się poskładać na nowo”, czyli od przeżywania do zaangażowania tylko krok