„zmiany w myśleniu o nas, o nas wziętych w nawias, / od tyłu, z zaskoczenia, / za kogoś innego”, czyli jak wobec rozkładu mowy i zaniku organów „gdzieś indziej znajdować” siebie

Większe – nowy tom Tomasza Dalasińskiego – otwiera ów idiom na stworzenie metody takiej metody zapisywania swego „ja”, która jest bezkresna: nie stwarza dla samej siebie barier, a gdy natrafia na jakiekolwiek ograniczenia, to traktuje je jak trampolinę do nowych sposobów lirycznego istnienia, obrazowania i wyrażania. Jednak siła, która trzyma przy tradycyjnych dykcjach i zastanych konstrukcjach nie jest tu tylko czymś, co trzeba przezwyciężyć. Choć wszystko zanika w mrokach dziejów, to jednym z nielicznych zjawisk, które mogą przetrwać, są języki, owe idiomatyczne sposoby problematyzowania rzeczywistości i „chwyty” liryczne kiedyś już wypróbowane. Są one czymś, co podtrzymuje ewolucję głosów teraźniejszych i mogą być krytycznym punktem odniesienia we współczesności. Ich dosłowne pochłonięcie, a w konsekwencji przetrawienie, to zanieczyszczenie siebie substancją reagującą tylko z negatywnymi aspektami danego, poszukującego „ja” i pozostawiającą mu wolną rękę w działaniach pozytywnych, twórczych i projektujących nowe porządki poetyckie. Takie paradoksalne oczyszczenie siebie poprzez uprzednie zainfekowanie czymś innym, indyferentnym nie pozwala w Większym na pełne widzenie, każe zapomnieć o pochodzeniu treści posiadanych w świadomości i wzbudza żal za wyobraźniami historycznymi, „mętnymi nieprzejrzystymi”, choć „kuszącymi”. Są one przedmiotem ekscytacji – w końcu zamierzyły sobie cel i w jakimś stopniu go osiągnęły, gdy głos „ja” teraźniejszego jest w kropce lub właściwie na długo przed nią, na samym początku zdania. Większe zrodzone jest więc z permanentnego poetyckiego niedostatku, który próbuje się zaspokoić. Dalasiński ustanawia własne metody kompensowania ludzkich niedoskonałości, przede wszystkim ogniskując swoje wiersze na piętnowaniu obniżenia poziomu estetyczno-ideowego, zwracając uwagę na akty profanacji, egocentryzm, tworzenie sztucznych warstw ochronnych i rozkoszowanie się bezwartościowym pokarmem intelektualnym.

Tak ukierunkowaną wyobraźnią poeta chce zaradzić rozczłonkowaniu podmiotowości i obudzić brawurową inwencję w byciu z samym sobą, by przezwyciężyć trudności porozumienia ze swoim ciałem, umysłem i świadomością: „oto nareszcie / docieram się ze sobą, z tym właściwym sobie / właściwym chyba sobą, że już wszedłem w krew / i płynę jak transmisja z wymarłych języków”. Jest to ważne dla Dalasińskiego, bo jego „ja” jest upaństwowione i wydziedziczone – nie potrafi samodzielnie odnaleźć się ani w świecie materialnym, ani idealnym. Wszystko musi przefiltrowywać przez kategorie znane z myślenia kolektywnego. Emancypację przynosi dopiero przewrotnie rozumiana we współczesności wolność, która polega na traktowaniu świata jako nieskończenie pojemnego i wygodnego, neutralizacji granic i równoczesnym, agresywnym ich podkreśleniu grubą, ideologiczną kreską. „Ja” tych wierszy marzy, by rozedrzeć koszulę i walczyć o wolność narodu, o ponowoczesny mesjanizm i profetyzm. Dreszcz patriotycznego uniesienia rozgrzewa go do działania rozumianego inaczej, niż miało to miejsce w romantyzmie, a nakierowanego na zmianę języka: „trzymam cię za słowo; / mowo wtłoczona w schemat, toczona jak wojny, / wytyczająca szlaki, kocham cię bez granic”. Podmiot Większego zaprogramowany jest na detekcję jałowości, widzianej jako fizjologiczne następstwo pochłaniania i odrzucania, kopiowania i wklejania, które zawieszają faktyczny postęp i stawiają nas na pozycji jednostek wiecznie oczekujących, stale niespełnionych i na równi politycznie i wyobraźniowo rozdartych między Wschodem a Zachodem: „mieszkamy w spojrzeniach / lecz nie nasze są oczy i obcy jest wzrok // lecz niczyja jest mowa co ze wszystkich stron / dobiega kresu”. Dalasiński diagnozuje głód życia, będący dzisiaj czymś bardziej negatywnym niż tradycyjna chęć doznania czegoś bardziej intensywnego – w Większym jest bowiem mowa o głodzie krwi, zabetonowaniu woli oraz istnieniu jako cień samego siebie, odprysk swego „ja”. Problem wedle tych wierszy polega na tym, że nie patrzymy na rzeczy same, na realność, ale przedstawiają nam się tylko symbole, mediatyzowane obrazy i nowoczesne idole. W „czasach zarazy” jesteśmy jednak pełni – rzecz w tym, że wypełnia nas nie treść a pustka. Nasza wrażliwość jest zmanipulowana i interesujemy się wyłącznie tym, co narzucone i skutecznie wmówione. W istocie nieczułość na cierpienie innych osiągnęła dziś poziom niepojęty.

Celem w Większym nie jest wszechwiedza, ale samowiedza. Odkrywając napięcia wewnątrz siebie i określając trudności „posiadania” siebie, przestaje się udawać swoje nieistnienie, otwiera się na wybuch potencjału swego „ja” i odchodzi się od czystego egotyzmu. Wówczas, będąc pogodzonym z samym sobą, łatwiej wybaczyć bliskiej osobie, tym bardziej że siebie widzi się jako źródło innego, a bliźniego traktuje się jako źródło siebie: „odmawiam udziału i zostaję z tyłu, / słysząc, jak cicho budzi się w tobie mój oddech”. W przeciwnym razie, gdy podtrzymuje się wewnętrzny konflikt, zsyła się siebie na peryferia wyobraźni, nie porusza się po obszarach tworzonych przez inne języki (gestów, obrazów, cielesności i emocji) i jest się uwięzionym na tym stworzonym przez słowa. Nie ograniczając się i nie przeciwstawiając siebie pełni władz artykulacyjnych, można nie tyle realizować główny postulat tomu, którym jest czekanie na enigmatyczne „wyjaśnienie”, ile uczestniczyć w różnych grach językowych. Pozwalają one płynnie poruszać się po obszarach doświadczenia, przeskakiwać – bez przepięć w mózgu (obwodzie nerwowym) – między zdarzeniami, które dzięki mikropodróżom powstają w umyśle i wówczas zmylenie tropu jest tak naprawdę grawitowaniem w kierunku prawdy zweryfikowanej, przypadkowo pozyskanej: „Wszystko gra i zmylenie, iluzja przeskoku / z miejsca w miejsce, z narodu w trochę lepszy naród, / z nocy w dzień, z ciała w ciało; wszystko gra i buczy // wiatr w pustych republikach, rozstrzelanych czcionkach / gazet”. Zdaniem podmiotów Dalasińskiego płynie z tych obserwacji wniosek mówiący o tym, że dyskurs publiczny i język mediów chcą nas zniekształcić i zwyrodnić zasady, którym podlegamy i to, co zwyczajne – szczególnie trywialność naszej codzienności – obrócić przeciwko nam i rozpraszając naszą uwagę, podważyć indywidualną podmiotowość.

Wskazania z zewnątrz, jak wykazuje poeta, każą nam trwać w konserwatywnym stuporze, zdanie innych stawiać wyżej niż własne, mimo odizolowania od innych wierzyć w anachroniczną koncepcję narodu, konstruować utopijną (nierealną) charakterystykę współczesności i bezceremonialnie przeć naprzód, by spełnić cel sprzeczny z prywatnymi dążeniami. Nie mogąc się w tym odnaleźć, nie potrafiąc wybrać spośród nieskończonych możliwości takiej jednej, która mogłaby go ugruntować w tu i teraz, „ja” Większego odrzuca przyjęcie jakiejkolwiek jednolitej narracji bądź koncepcji. Wybiera bycie pomiędzy, ale nadal w obrębie, na granicy tego, co chce go – mówiąc wprost – pogrzebać. Karmi się migawką dobrobytu („Zewsząd świat pełen światła, zmieszane języki // (…) Ach, czy w takim momencie może być mnie więcej? / Jedną nogą na tamtym, dużo lepszym, świecie”), ale równocześnie wie, że jedynymi spójnymi wizjami są te, które mu zagrażają: „to wszystko, co nadeszło, chociaż nie musiało, / i zmiotło mnie i ciebie za jednym zamachem”. Jest to część czegoś większego – „roztrwaniania raju” i zastępowania tropienia wieczności konstatowaniem istnienia pustki. Innymi słowy, krytyka Większego wymierzona jest przeciwko życiu w brudzie i ciemności, mimo blizn i zmęczenia, odbijania się od samego siebie i „obrastania bólem, by wypełnić się”. Dalasińskiemu chodzi o to, by „przymierzać” się do warunków obecnych i nie popaść w afirmację utowarowienia. Większe to więc mapa wskazująca, jak zmierzać w „tamtą stronę” i pozostawać wśród żywych do czasu, gdy dni staną się policzone i na ziemi nie będzie się już zostawiać śladów. Jeżeli traktować te wiersze praktycznie, to głos w nich obecny radzi nam, by stanąć w miejscu, z którego rozpościera się widok, ujrzeć świat jako przestronny, znaleźć się w przeciągu – być tam, gdzie jest się na „oścież” otwartym, a później uciec, zdobyć status jednostki samodzielnej, odnaleźć się w materii i wykroczyć poza nią, zagubić siebie zamkniętego w ciele „i nigdy w nim nie mieszkać”. Życie jest u Dalasińskiego domem, z którego wyjście jest tożsame z jego dematerializacją, jednak inaczej rzecz się ma, gdy chce się je opuścić ledwie na moment, by zaistnieć w sposób autentyczny. W tak ujmowanym Większym chodzi o to, by przyjąć czyjąś perspektywę i wi(e)dzieć, co dzieje się na zewnątrz nas. To lekcja tego, jak być świadomym odrzucanych idei, które bez tej przytomności umysłu pozostałyby nierozpatrzone, poznawczo przebrać wielką ilość obiektów, rozważyć możliwości egzystencjalne i odnaleźć to, co dla nas swoiste, lecz dotąd utajone.

Autor: Przemysław Koniuszy

Tomasz Dalasiński, „Większe”, Wydawnictwo Kwadratura, Łódzki Dom Kultury, Łódź 2018, s. 48

„zmiany w myśleniu o nas, o nas wziętych w nawias, / od tyłu, z zaskoczenia, / za kogoś innego”, czyli jak wobec rozkładu mowy i zaniku organów „gdzieś indziej znajdować” siebie