„Pomyśl: to, co jest gruntem i rzeką i miastem, / zarośnie pozaziemską szadzią, pyłem gwiezdnym / i elementarnymi cząstkami jak chwastem”, czyli jak odnaleźć wieczność bażanta w przemijalności człowieka

inline_35_http://nasirwizz.nazwa.pl/wp-content/uploads/2016/05/dehnel.jpgSeria w ciemność, autorski wybór wierszy Jacka Dehnela, pozwala nam prześledzić różne stadia rozwoju jego twórczości i niejako przy okazji jeszcze raz unaocznić sobie, co wyróżnia go spośród innych współczesnych polskich poetów. Już sam tytuł i początkowe utwory pokazują, że dla niego najważniejsze są wędrówki w przeszłość, w ową enigmatyczną i dopominającą się o uwagę ciemność, gdzie w istocie ukryte są tajemnice o egzystencji człowieka lub jakaś jej namiastka, która za pośrednictwem poezji, szukającej porozumienia pomiędzy faktami i fantazją, jest dla nas osiągalna i zrozumiała. Z godną podziwu cierpliwością dąży się tutaj do zrozumienia czasu i szeroko pojmowanej zmienności, która sprawia, że pomimo permanentnego trwania człowieka w chaosie i podlegania ślepemu losowi, w jakiś sposób przedziwny sposób każdy element życia, jako swego rodzaju układanki, znajduje przynależne sobie miejsce i w konsekwencji okazuje się, iż jakikolwiek inny porządek lub ciąg zdarzeń nie mógłby zaistnieć, gdyż byłby czymś z natury nielogicznym.

Najciekawsze jednak jest to, że zawsze tego rodzaju refleksje rozgrywają się w Serii w ciemność w kontekście miłości, która u tego poety w mistrzowski sposób skojarzona jest z rytmem powtarzalnych czynności, gestów i myśli, będących jednak wyrazem czegoś znacznie istotniejszego, niż mogłoby sugerować jedno z tych zjawisk postrzegane bez kontekstu uczucia, czyli jakiegoś uwznioślenia codzienności, które pozwala, aby pomimo zmian wszystko, odmienione, mogło się nie zmieniać. W ten sposób Seria w ciemność zaprasza nas w pozornie statyczną podróż – o wiele więcej jest tutaj oczekiwania na to, że kontur zdarzeń ulegnie subtelnej zmianie, a czuwanie nad strukturą wreszcie nabierze metafizycznego sensu, niż jakiejś rzeczywistej wędrówki w głąb życia, w jego najciemniejsze peryferia, gdzie dociera się do prawdy podczas przemierzania nieogarnionych przestrzeni kolejnych zdarzeń, których sens w chwili ich doświadczania nie wydaje się niczym istotnym. Rzeczywistość jest tutaj czymś względnym, zaś czas co prawda zmiennym, lecz w gruncie rzeczy niedostrzegalnym, gdyż przede wszystkim w tych wierszach liczy się obecność bliskiej osoby lub w ogóle myśli o tym, że taka osoba gdzieś istnieje. Stąd nie chodzi tutaj o pragmatyczne rozpoznanie i mimetyczne opisanie, lecz dostrzeżenie przez poetę u samego siebie czegoś potencjalnie wspólnego z czytelnikiem, przemienienie tego w formę uniwersalną i wreszcie ukrycie „pomiędzy wersami”, gdzieś w załamaniu pomiędzy jednym a drugim poetyckim obrazem, aby po prostu pobudzić odbiorcę do myślenia metaforycznego.

Obecność tego rodzaju tematyki i techniki obrazowania ma swe źródło w przekonaniu podmiotu lirycznego tych wierszy, że współczesna poezja przeważnie rozgrywa się na płaszczyźnie niezgody pomiędzy różnymi tendencjami, zakresami znaczeniowymi i przede wszystkim klasyfikacjami. Celowo używam tych słów w tak ogólnikowych formach, aby wyeksponować dualizm tego wszystkiego. Z jednej strony poeta-outsider może pozostawać poza swego rodzaju grupami, łączącymi się zawsze z kontynuacją pewnych tradycji i posiadać o wiele większą swobodę w tworzeniu, a więc przekazywaniu swych myśli w taki sposób, aby czytelnik, nieprzytłoczony przez indywidualizm autorski, nie tyle mógł je zrozumieć i z nimi się skonfrontować, to jeszcze odnieść je do własnego życia i zyskać przydatny kontekst dla swych prywatnych wyobrażeń. Z drugiej jednak, gdy ktoś ten porządek zaakceptuje, to w prostej linii może prowadzić to do braku konkretu, abstrakcjonizmu i stania się niezrozumiałym, od czego talent Jacka Dehnela cały czas trzyma z daleka. Chodzi więc o to, że trzeba pójść gdzie indziej, a więc trzymając się pewnych ram i będąc świadomym bycia zawsze w jakimś stopniu kontynuatorem, należy poszukiwać własnej dykcji i pozostawać poza tym, co narzuca środowisko.. Dzięki temu poeta wprowadza w polską poezję refleksję nad tym, co jest w chwili przed i chwili po, co zostało odcięte przez fotograficzną brzytwę okamgnienia, a więc co tak naprawdę kryje się za echami przeszłości, które do nas docierają na przykład poprzez zdjęcia, a co zostało najzwyczajniej wyparte przez czas i dlaczego. W ten sposób, wychodząc od namysłu nad tym, jak bardzo mechanizm naszej pamięci jest redukujący, jak niewiele wiemy i co może przynieść nam rekonstrukcja przeszłości, Jacek Dehnel pokazuje, że każdy z nas żyje na przecięciu wielu egzystencji zupełnie obcych sobie ludzi, dla których najmniejszy nasz gest – prawie jjak w ramach efektu motyla – może zmienić całe życie. Poza tym wydobywając kogoś z niepamięci, na przykład poprzez poetyckie wyobrażenie sobie losów ludzi uwiecznionych na fotografiach, z poziomu niespełna sekundy zatrzymanego na kliszy momentu dociera się do czegoś na wzór nieskończoności i w ten sposób zaczynamy zastanawiać się nad wieloma pytaniami: Kto będzie pamiętał o naszym istnieniu? Jaki sens ma życie? Jaki ślad po nas pozostanie? Wspaniały kontrapunkt dla tego stanowi obraz widzianego przez okno pociągu bażanta, który jest równocześnie w przedziwny sposób niepowtarzalny, niezmienny i nieśmiertelny. Podmiot zniknie, rozpłynie się w przestrzeni, wypracowany przez niego porządek przemieni się niepostrzeżenie w chaos, zaś on przez wiek wieków, w kolejnych bażancich wcieleniach będzie trwał w tym samym miejscu przy torach, aby kolejne osoby uwrażliwić i dać im do myślenia, że ogniw ewolucji jest zbyt wiele, aby pamięć o wszystkich mogła przetrwać. Konsekwencją tego wszystkiego jest przekonanie, że chociaż jesteśmy tak naprawdę martwi już przed tym, jak się narodziliśmy, to pocieszające jest to, iż nie jesteśmy w tym bezradni, gdyż słowa mają moc ocalającą.

Autor: Przemysław K.

Jacek Dehnel “Seria w ciemność”, Biuro Literackie, Wrocław 2016, s. 44

„Pomyśl: to, co jest gruntem i rzeką i miastem, / zarośnie pozaziemską szadzią, pyłem gwiezdnym / i elementarnymi cząstkami jak chwastem”, czyli jak odnaleźć wieczność bażanta w przemijalności człowieka