W ostatnim czasie z coraz większą częstotliwością pojawiają się koncepcje totalne w myśleniu o literaturze. Wielu bliskich jest nawet uznania siebie za „żyjących” literaturą. Jednak rzadko kiedy wykracza to poza same deklaracje. Zupełnie inaczej jest w przypadku trzeciej już odsłony Listów do żony Stanisława Ignacego Witkiewicza, jednego z najbardziej kreatywnych i awangardowych artystów ubiegłego wieku. Choć nie da się ukryć, że w większości niniejsze listy podejmują tematykę na wskroś codzienną, to zza tej codzienności zdaje się przezierać niesamowicie barwny obraz tamtych czasów i złożoności toczonego ówcześnie życia. Oprócz tego wielu z pewnością sięgnie po tę korespondencję, aby przede wszystkim jeszcze dogłębniej wniknąć w wykreowany przez Witkacego swego rodzaju mikroświat. Autor Nienasycenia jawi się tutaj jako człowiek coraz bardziej tracący wiarę w sens życia i coraz gwałtowniej opowiadający się przeciwko wszelkiego rodzaju używkom, nawet wobec herbatosy. Swoją egzystencję, skądinąd słusznie, kreuje tutaj na osobliwy fenomen, który świadczy o występowaniu we wszechświecie różnorakich groteskowych osobliwości, jak pisze: Cud, że żyję, że są ludzie, którzy chcą tego.
Z godną podziwu pieczołowitością odnotowuje, ile dni chodził w jednej koszuli, co wykazało badanie smrodologiczne i jakie efekty przynosiły podejmowane przez niego liczne kuracje, jak ryczenie jak bawół w łaźni, spożywanie soli karlsbadzkiej, surowej kapusty z oliwą, 2 dużych filiżan żurku z zatkanym nosem, czy nawet ekstraktu z mięśni wołowych. To wszystko sprawia, że w ciągu kilku dni może czuć się zarówno podle jak i byczo. Podobnych paradoksów jest tutaj niesłychanie wiele. Z jednej strony twierdzi, że ludzie to świnie, osły i tumany, zaś z drugiej nierzadko w czarną rozpacz wprawiają go informacje o tym, że ktoś musi wyjechać, Jadwiga nie będzie mogła spędzić z nim urlopu lub gdy znajomy ociąga się z odpowiedzią na jego list. Choć łączy go z żoną głęboka więź emocjonalna (duchowe porozumienie), wciąż prosi o detale z jej życia, dba o jej zdrowie, nie może bez niej żyć i uporczywie upomina, aby wreszcie przestała palić, to jednak żyje z nią w separacji, bez najmniejszych skrupułów wchodząc w kolejne związki i pozostawiając w tej materii także jej pełną swobodę. Wciąż zwierza się jej z problemów ze swą kolejną, wielką miłością do Czesławy Oknińskiej-Korzeniowskej, radzi się, co począć z jej szprynglami i w bezpardonowy sposób wskazuje żonie, jak postąpić z jej kochankami, co w niczym nie przeszkadza mu pisać, że Gdyby Ciebie nie było, to byłbym najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Choć obraz Witkacego, jaki wyłania się z jego korespondencji, moglibyśmy w pełni zasadnie określić mianem paradoksalnego, to jednak wydaje się, że równocześnie dostrzegalna jest tutaj dogłębna zgodność poszczególnych elementów. Był artystą dla którego współczesna nam recepcja jego twórczości stanowiłaby istną katastrofę. Komizm, parodia i wulgarność były wyłącznie aktem eskapizmu przed wszechogarniającym złem, wrażeniem zaciskających się objęć tworzonych właśnie totalitaryzmów, rozpadającym się wszechświatem, przeczuciem fin de siècle i wreszcie nieuchronnie zbliżającą się nędzą. Wyraźnie wyartykułowaną tutaj chęć ucieczki przed martwym światem do tropików jako nadworny malarz radży możemy więc odczytać jako marzenie absolutnego opanowania wobec przeciwności losu, czyli wykroczenia poza rzeczywistość, przezwyciężenia jej i zwalczenia w sobie jej niekontrolowanej presji. Pewnego razu komicznie wyznaje: Chciałbym być starą panną, nauczycielką szkoły ludowej w Choćkowie w pow. białobrzeskim. To, co pociągającego w tej korespondencji i wskazującego na konieczność ukazania się jej, tkwi nie w całym jej obrazie, lecz w poszczególnych frazach, które uwydatniają, jak barwną postacią był Witkacy. W zniewalający sposób krytykuje swe zakwaterowanie w słynnej willi Antołówka, którą prowadzą znienawidzone przez niego ciotki, czego efektem są tego rodzaju mistrzowskie „recenzje”: Bród, smród, jedzenie podłe i 1 pluskwa na ścianie. Kontakty ze śmierdzącymi brudem i frazesem członkami rodziny napawają go obawą natknięcia się na czarne zwały rozczarowań.
Obok tego sytuuje się tutaj jego dążenie do nowej formy ekzystencji, a więc uświadamianie sobie, że choć boi się ludzi i okropny jest człowiek, to jednak towarzystwo potrzebne jest mu, aby rozwiewać widmo nudy intelektualnej. W sposób ewidentny walczy ze zniewalającym go systemem, czego dowodem jest niepłacenie przez niego podatków i zupełnie niezrozumienie wobec kolejnych wezwań do zapłaty, jak stwierdza: O ile społeczeństwo mi utrudniło pracę i życie przez nieuznanie, o tyle teraz Państwo zarżnie mnie podatkami. Jednakże równie wiele można tutaj znaleźć dowodów na to, że podejmuje próby pojednania ze światem. Z wielką pracowitością rozwija swą Firmę Portretową, poszerza dla niej rynki zbytu, tworzy sieć znajomych, którzy organizują dla niego kolejne obstalunki w różnych miastach Polski i przede wszystkim jawi się jako wielki pasjonat narciarstwa, miłośnik pępka metafizycznego, astronomii, turysta jedzący nad Bałtykiem flondry gotowane z łazankami i z sałatą ze śmietaną, kolekcjoner lasek, założyciel Pogotowia Ratunkowego dla Owadów, wokalista-amator, teoretyk golenia i „niespełniony” hrabia. Emocje, jakich doświadcza, są w sposób naturalny zupełnie skrajne. Z jednej strony rozpływa się w zachwycie nad szczotkami Braci Sennewaldt, zaś z drugiej tęskni za zmarłą matką i jest mu niezmiernie żal, że nikt nie sprawił mu prezentu na urodziny. I wydaje się, że właśnie w połączeniu tego wszystkiego i oporu mściwej rzeczywistości przed zaakceptowaniem wielkości ego Mahatmy Witkaca, wynika potęga jego prozy, która w swobodny sposób skojarzyła realność z metafizyką.
Czytając tę korespondencję obserwujemy z zapartym tchem jak spektrum cierpień, jakie twórca Nienasycenia jest w stanie znieść, coraz bardziej się kurczy, aż wreszcie – w ostatnim tomie korespondencji – dojdzie aż do samego kresu, kiedy to zniewoli go niepojmowalna z naszej perspektywy rozpacz. W tym kontekście niezwykle złowieszczo brzmią konkluzje w rodzaju jak ta z 1933 roku: W ogóle nie jest dobrze. Zaklinam Cię, nie poddawaj się rozpaczy, bo będzie niedługo tak, że to życie wyda się nam rajem. Już kilka miesięcy później przybierze to formę jeszcze bardziej dosadniejszą: Co bym nie zrobił, życie moje dalsze widzę w formie postępującej nędzy, zakończonej samobójstwem. Okres, który obejmuje ten tom, pokazuje, w jaki sposób Witkacemu udało się pozostać outsiderem i równocześnie tkwić w samym centrum życia intelektualnego tamtych czasów. Organizuje liczne odczyty, kultywuje niezwykłe znajomości (z legendami w rodzaju Władysława Tatarkiewicza i Tadeusza Kotarbińskiego), współpracuje z czasopismami, publikuje Narkotyki i swoje dzieło życia (zwane hauptwerkiem), a więc Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie Istnienia, koresponduje z Hansem Corneliusem, polemizuje z Whiteheadem i Carnapem, pisze Jedyne wyjście i Szewców. Okres, jak wszystkie inne w jego życiu, pełen wzlotów i upadków. To wszystko pomaga mu odkłamać swój obraz tytana: Jestem bardzo skomplikowaną maszyną, która musi mieć właściwe warunki, żeby dobrze działać. Pracuję jak wół. Mogłoby się wydawać, że podobnie jak w przypadku innych pisarzy, tak i u Witkacego, po lekturze jego korespondencji i bezpośrednim przyjrzeniu się jego autokreacji, w jakimś stopniu zaniknie tajemniczość i niepoznawalność jego osobowości. Jest oczywiście zgoła przeciwnie. Wszystkie krążące o nim opowieści i liczne niedopowiedzenia ulegają tutaj tak niesamowitemu spotęgowaniu, że jeszcze bardziej jesteśmy przyciągani do kolejnych pozycji opatrzonych jego nazwiskiem.
Wszystkie cytaty, zapisane kursywą, pochodzą z recenzowanej pozycji. Korzystając z okazji chciałbym wyrazić swój zachwyt nad krytycznym opracowaniem przez Janusza Deglera tej korespondencji. Ukazanie się listów Witkacego w takiej formie to wyraz tytanicznej pracy, której nie sposób przecenić.
Autor: Przemysław Koniuszy
Stanisław Ignacy Witkiewicz “Listy do żony. 1932-1935”, przygotowała do druku: Anna Micińska, opracował i przypisami opatrzył: Janusz Degler, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2016, s. 690