Mogłoby wydawać się dziwne lub co najmniej nietypowe, że na stronie poświęconej na ogół książkom kojarzonym z tak zwaną literaturą „wysoką” ukazuje się tekst o biografii Steve’a Jobsa – współzałożyciela Apple, jednej z największych korporacji na świecie. Jednakże mam wrażenie, że jest to uzasadnione, gdyż głównym celem jej twórcy, czyli Waltera Isaacsona (znanego m.in. z autorstwa biografii Einsteina), było nie tyle przeanalizowanie fenomenu tytułowej postaci, jej nieokreśloności i targających nią imperatywów, lecz również refleksja nad tym, jakie zjawiska w znaczący sposób wpłynęły na naszą egzystencję. Przede wszystkim jest to opowieść o nieprzenikalności duszy kreatywnego człowieka, którego całe życie składało się z ciągłych przypadków i paradoksów. Choć sam był oddany do adopcji, to w dorosłym życiu nie zaakceptował swojej córki. Wychodząc z założenia, że „wielcy artyści kradną” bez skrupułów – bazując na osiągnięciach Xerox PARC – oskarżał inne firmy o „inspirowanie” się interfejsem użytkownika ze sprzętu wyprodukowanego przez Apple. Krytykując w legendarnej reklamie z 1984 Microsoft jako orwellowskiego Wielkiego Brata sam urzeczywistnił koncept cyfrowego centrum jako wewnętrznie określającego się układu. Mimo to nie ulega wątpliwości, że był człowiekiem wyjątkowym i odkrywczym. Jako jeden z pierwszych dostrzegł potencjał komputera osobistego, który nie miał być już przeznaczony tylko dla fanatyków elektroniki, lecz również dla przeciętnego człowieka. I w ten właśnie sposób zrewolucjonizował świat czyniąc z każdego elektronicznego urządzenia symbol indywidualizmu oraz niezależności. Pokazał, że unowocześnianie świata nie polega na działaniu jednostkowej inwencji, lecz kolektywizmie, czyli zintegrowaniu talentów i pomysłów wartościowych jednostek we wspólnej sprawie. Dopiero od czasów jego dokonań ludzie zrozumieli, że sens działania tkwi nie w wynalazczości samej w sobie, lecz w przekuciu danego odkrycia w dostępny globalnie produkt i przede wszystkim jego dystrybuowaniu, a nie skupieniu się na kreowaniu go na punkt przełomowy w dziejach. Dlatego Steve Jobs – jakby intuicyjnie przeczuwając, że jego przeznaczeniem jest myślenie lateralne i antykonwencjonalne podejście do życia – już w dzieciństwie sprzeciwiał się „formatowaniu” swej osobowości przez szkołę i przyswajaniu przeróżnych paradygmatów, które mogłyby skutecznie zniszczyć naturalnie w nim tkwiącą ciekawość świata. Choć bez przeszkód możemy odnaleźć w jego życiorysie przykłady na to, że zdarzało mu się do tego nie stosować, to jednak warto zauważyć, że źródłem sukcesu Steve’a Jobsa był właśnie jego nonkonformizm i świadomość konieczności posiadania otwartego umysłu. Często zwykł powtarzać, że wywodzi się ze środowiska hipisów i ludzi, którzy w poszukiwaniu „oświecenia” łączyli swą fascynację technologiami z zamiłowaniem do ekspresji artystycznej. Nie uniknął także kontaktu z narkotykami, które – jak przyznał później – uświadomiły mu, że nie jest naprawdę ważne „robienie pieniędzy, lecz tworzenie wielkich rzeczy i wytężanie wszystkich sił, by umieścić je w strumieniu historii i ludzkiej świadomości”. Był skrajnym eksperymentatorem, niereformowalnym weganinem, kompulsywnym ironistą i człowiekiem bezwzględnie oddanym zasadom zen. To właśnie dzięki temu ostatniemu czynnikowi zapewne udało mu się w sposób bezpardonowy w swoich produktach połączyć charakterystyczne dla Bauhausu minimalistyczne wzornictwo z intuicyjną użytecznością. Walter Isaacson udowadnia, że minimalizm Steve’a Jobsa nie stanowił odgórnie wypracowanej zasady estetycznej, lecz wynikał wprost z przekonania o tym, iż podstawę projektowania stanowi upraszczanie, rzeczywiste zrozumienie istoty produktu i długotrwały proces myślowy, jak sam mówił: „Prostota wymaga przedarcia się wgłąb złożoności. Aby osiągnąć autentyczną prostotę, trzeba dotrzeć naprawdę głęboko”. Wielką zasługę w tej materii miała oczywiście podróż Jobsa do Indii, kiedy to określił swą życiową drogę i zrozumiał na czym polega rozdźwięk między Wschodem a Zachodem, intuicją a intelektem, mądrością empiryczną a racjonalną.
Można rzecz jasna dziś bez problemu ferować arbitralne sądy na temat Steve’a Jobsa, krytykować go za jego pole zniekształcania rzeczywistości, pragnienie utrzymywanie kontroli nad wszystkim, wiele przekłamań, momentalne przeradzanie się jego surowości wobec drugiego człowieka w najczystsze uprzedmiotowienie i pełne dramatyzmu prezentacje nowych produktów, jednak z oczywistych względów wydaje mi się bardziej istotne skupienie się nad tym, do czego doprowadziły jego bezkompromisowy perfekcjonizm, samodyscyplina i przeistaczanie wytworów imaginacji w coś rzeczywiście istniejącego. Pomimo tego wszystkiego i faktu, że jest w tej narracji wyczuwalne, zainicjowane jeszcze przez samego Jobsa, mityzowanie jego postaci i wpływ ściśle zaplanowanej autokreacji, to nie jest to książka, która permanentnie tytułową postać obdarza mianem „geniusza”. Wręcz przeciwnie – krytycyzm tej biografii jest niesamowicie umiejętnie wyważony. Walter Isaacson dokonał naprawdę tytanicznego zadania przedstawiając z przeróżnych perspektyw postać, która nie wynalazła koła, lecz po prostu włączyła do wspólnego dziedzictwa całej ludzkości swą część i w ten sposób okazała wdzięczność wszystkim tym, którzy przed nią dokonali czegoś wyjątkowego. Choć jest to w gruncie rzeczy opowieść o procesie industrializacji, drodze od Blue Boxa do iCloud, konflikcie pomiędzy otwartymi i hermetycznymi strukturami w technologii, to jednak jej nadrzędnym celem jest pokazanie, że idea „myśl inaczej” nie stanowiła zasłony dymnej dla osiągania gigantycznych zysków, lecz stanowiła rzeczywiste przesłanie dla ludzkości, która powinna podważać status quo, wątpić w powszechnie przyjęte zasady i nade wszystko w sposób skoncentrowany symultanicznie działać na wszystkich możliwych płaszczyznach.
Autor: Przemysław K.
Walter Isaacson „Steve Jobs”, przekład: Przemysław Bieliński, Michał Strąkow, Kraków 2015, s. 736