„Pojawiła się w mrocznej komnacie, oświetlając ściany. Ona ich jednak nie widziała. Stało się już dla mnie oczywiste, że nie widzi niczego oprócz mnie. Miażdżąca i niezmienna wierność, przypominająca idealny romans albo ciemność, pełna determinacji pobożność świętego”, czyli „klarowność”, słowo i opowieść w przerażającej wizji, w której książki są esencją miłości nie z tego świata

inline_454_http://nasirwizz.nazwa.pl/wp-content/uploads/2015/02/cudzoziemiec.jpg?w=684„Cudzoziemiec w Olondrii” to debiut Sofii Samatar (rocznik 1971), uznanej amerykańskiej pisarki fantasy, która ze swej twórczości postanowiła uczynić kolaż symbolicznych opowieści, baśniowego klimatu i fascynujących aluzji. Oprócz tego jest to również wyraz wielkiej artystycznej odwagi, gdyż przecież obecnie większość z tego, co określa się mianem fantasy, jest traktowane z przymrużeniem oka, m.in. ze względu na „posttolkienowski” wymiar tego rodzaju powieści i wynikające z tego oskarżenia o zbyt zaawansowaną intertekstualność i naśladownictwo, dzięki czemu pisarzom niezwykle trudno jest stworzyć coś, co rzecz jasna będzie pozostawało w licznych korelacjach z koncepcjami wypracowanymi przez innych, a jednak będzie kreatywne i olśniewające. Z tych względów czytanie powieści Samatar to niesamowite literackie doświadczenie, gdyż wciąż podczas lektury napotykamy tu na dowody ożywczego podejścia do znanych już z innych dzieł fundamentów narracji oraz elementy właściwe tylko tej prozie i w gruncie rzeczy nie mogące zaistnieć w przyszłości już nigdzie indziej, czym autorka kreuje siebie na pisarkę „osobną” i opierającą swój sukces o wprowadzanie do typowo gatunkowych dzieł nowej jakości.

Obdarzona epicką wyobraźnią Sofia Samatar stworzyła tu swe autonomiczne uniwersum i zmyślnie postanowiła, równolegle z rozwojem akcji i tożsamym z tym dorastaniem głównego bohatera, uświadamiać czytelnika o złożoności całego świata, którego w istocie poznajemy tylko niewielki fragment. Wszystko zaczyna się w idyllicznej przestrzeni jednej z wysp archipelagu Wysp Herbacianych, na której wychowuje się syn producenta i handlarza pieprzu – Jevick z Tyomu, chłopiec nie zdający sobie do pewnego czasu w ogóle sprawy z potencjału tkwiącego w egzystencji. W tym inicjacyjnym momencie opowieści jest wszystko to, co powinno być, aby zaintrygować czytelnika i uzmysłowić mu, że pojawiające się aktualnie w fabule elementy nie są tylko częścią wprowadzenia, lecz na dalszych etapach będą odgrywały kluczową rolę. Mamy zatem autorytarnego ojca, odbierającego świat na zupełnie innych płaszczyznach „chorego” psychicznie brata Jevicka, mityczne wyprawy do odległej krainy w celu sprzedaży pieprzu oraz Lunrego, tajemniczego i intrygującego nauczyciela sprowadzonego z dalekiej Olondrii specjalnie dla głównego bohatera, aby kiedyś, gdy stanie się handlarzem pieprzu, mógł płynnie posługiwać się olondryjskim, językiem obowiązującym na targowiskach. Nauka jednak nie koncentruje się na przyszłości sprzedawcy pieprzu, lecz zapoznaje Jevicka z pięknem literatury i magiczną siłą tkwiącą w zapisywaniu swych myśli na papierze za pomocą znaków. Jak to zwykle bywa w tego rodzaju opowieściach, tempo fabuły zwiększa się wraz ze śmiercią ojca Jevicka, którego pożądający samodzielności i dostępu do książek młodzieniec będzie mógł teraz zastąpić w wyprawie do Bainu, mitycznego „Niezrównanego Miasta”.

Na statku płynącym do Olondrii chłopiec spotyka Jissavet z Kiem, przepiękną, choć bliską śmierci dziewczynę, która jest chora na najgroźniejszą w tym świecie chorobę, „karę bogów” – „kyitnę”. Wszystko jednak przebiega zgodnie z planem – Jevick dociera do Bainu, gdzie błyskawicznie zanurza się w skarbcach tego miasta, czyli wypełnionych do granic możliwości księgarni i życiu towarzyskim. Wszystko to kończy się wraz ze Świętem Ptaków, poświęconego Avalei, bogini miłości i śmierci, po zakończeniu którego młodzieniec zostaje nawiedzony przez ducha-anioła zmarłej już Jissavet. Okazuje się, że nieświadomy niczego Jevick stał się świętym („avneanyi”) dla wyznawców Avalei, od lat walczących z popieranymi przez władzę wyznawcami prawd wypisanych na enigmatycznym „Kamieniu”. Jak się z tego uwolnić? Rzecz jasna młodzieniec z Tyomu musi przyjąć ofertę nie do odrzucenia i stać się zakładnikiem w dość burzliwym sporze na tle religijnym, a po tym już będzie mógł uwolnić duszę nawiedzającej go ukochanej spalając ją na stosie. Choć główny nurt opowieści jest tu aż do przesady wyraźnie zarysowany, to Sofia Samatar na tym nie poprzestaje – wszystko jeszcze bardziej zapętla i komplikuje sprawiając wrażenie, że w jej świecie każdy ma swoje błogosławieństwo i opowieść, którymi koniecznie musi się podzielić. Wprowadza tu zatem wątek nieszczęśliwej miłości Lunrego i Tialon, obrzęd Nocnego Targu oraz trudne dzieciństwo ducha-anioła Jissavet.

Sofia Samatar na kartach swej książki przedstawia zróżnicowane grupy ludzi, którzy bez wyjątku pokładają bardzo dużą wiarę w magiczną moc rytuałów, zabobony i uzdrawiającą siłę symbiozy z naturą. Życie jest tu ściśle powiązane z rodzinną ziemią, postrzeganą przez wielu jako źródło wszelkich przeżyć i gwarant ciągłości życia, czyli nieustannego oczekiwania na nadejście śmierci. Jedyną możliwością transcendencji, wykroczenia poza narzucone paradygmaty, jest dostępne nielicznym obcowanie z językiem, swego rodzaju kluczem do świata, uświadamiającym wielopłaszczyznowość dostępnych człowiekowi impresji. Ucieleśnieniem i kulminacją jego siły jest zaś książka, czczona tutaj przez wszystkich „vallon”, będąca czymś więcej niż w naszym świecie, bo narzędziem pomagającym w unieśmiertelnieniu prawdy i walce z efemerycznością dusz. Dla Jevicka otworzenie się na nowe sposoby percypowania stało się sposobem na obcowanie ze światami niedostępnymi ze względu na ograniczenia czasoprzestrzenne. To właśnie on, wybrany spośród wielu, mógł bezgranicznie oddać się opozycji miłość-śmierć, a w rzeczywistości poznać czym w istocie jest egzystencja człowieka pozostającego na pograniczu dwóch światów. W wykreowanej tu przestrzeni, niekiedy do złudzenia przypominającej baśniową, wszystko jest jednowymiarowe, wszystkiemu bez namysłu można przypisać z góry określone znaczenie, oprócz uczuć pozostających w „Cudzoziemcu w Olondrii” katalizatorami pragnień, gdyż wszelkie niepewności i niedopowiedzenia stają się wyłącznym doświadczeniem czytelnika, który musi się z tym wszystkim konfrontować. Tym samym zaprezentowane tu uniwersum staje się reprezentacją lub odbiciem książek przeczytanych przez głównego bohatera, kreatora znaczeń, dzięki czemu akcja niepostrzeżenie przenosi się z idylli dotychczas niedocenianej do utopii wyobrażonej, pozbawionej wad tylko w marzeniach, które za sprawą nawiedzenia i jątrzących się konfliktów na tle religijnym pękają jak bańka mydlana, a w konsekwencji nowy i hipotetycznie piękniejszy świat staje się przeklętym piekłem. Wobec tego głód wrażeń i pragnienie obcowania z nieznanym doprowadza do tragedii, która swe odzwierciedlenie ma w opisywanym w „Cudzoziemcu” kulcie słów i opowieści, które mają nie tylko uzdrawiającą moc, lecz nade wszystko potrafią także zniewolić, a nawet wręcz zabrać człowiekowi duszę: „Słowa są wzniosłe i w książkach możemy rozmawiać z umarłymi. Poza nimi nic nie jest prawdziwe, nie ma żadnych głosów, które moglibyśmy usłyszeć”[1]. Główną tezą całości jest zatem to, że chcąc coś odrzucić trzeba najpierw poznać tego naturę, zaprzyjaźnić się ze znienawidzonym.

To, co w tej powieści najbardziej zachwyca, to – prawdopodobnie zainspirowane dokonaniami Freuda – dopatrywanie się w działaniach bohatera zachowań właściwych ludziom mu bliskim, tak jak to dzieje się z ojcem Jevicka, o którym on sam mówił: „Żył w innym świecie, świecie intryg, układów, umów i potajemnych zakupów ziemi na całej wyspie. Pod wieloma względami sam był dla siebie światem, kompletnym jak sfera”[2]. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że to właśnie owa osobność, indywidualizm i celowe stwarzanie wrażenia tajemniczości są w tej powieści jednymi z najistotniejszych elementów, podobnie jak błędny w skutkach proces domyślania się znaczenia tam, gdzie jest ono oczywiste. Emanacją tego są momenty, w których Sofia Samatar dokonuje ekspozycji w fantastycznej opowieści kolejnego, funkcjonującego samodzielnie, świata wyobrażonego, kiedy to przestrzeń kreowana na realną „uświadamia sobie (…) obecność” Jissavet, „żywej osoby”, będącej przecież zjawą z innego wymiaru, choć pozostającą przecież w rozdarciu, co doprowadza do rzadkiej w takich sytuacjach degrengolady, gdyż przecież światy będące wytworem wyobraźni przeważnie akceptują istoty świadczące o ich „nierealności”: „Powietrze drżało, rozbłyskując z wysiłku wkładanego w jej pomieszczenie, brzęczało jak stalowe arkusze, jak ściany błyskawic. Korytarz wypełnił chaos zakłóconej geografii, świata zmuszonego do zmiany konfiguracji”[3]. O efemeryczności przedstawionego tu świata stanowi nagromadzenie duchów, pochodzących z tego, co może poszczycić się mianem ulotnego w swej czystości, jak kwiaty i woda. Pozwala to autorce na poruszenie kolejnego istotnego problemu. Nie wiadomo bowiem co jest „halucynacją” (tj. „produktem ludzkich umysłów”[4]), a co w rzeczywistości stanowi dowód na rozpad znanych nam pojęć, czy też narzędzi wykorzystywanych w codziennym odbiorze wrażeń dostarczanych nam przez otaczającą nas przestrzeń. W świetle tego „Cudzoziemiec” przypomina kalejdoskop, którego fabuła opiera się na przeplataniu chwil zdominowanych przez brak pewników z tymi, kiedy następuje pozbawiona jakichkolwiek ograniczeń iluminacja, tylko na pozór wiele wyjaśniająca, gdyż mająca na celu jeszcze bardziej zagłębić czytelnika w gąszcz zagadek niemożliwych do rozwiązania, czego ucieleśnieniem stają się słowa Jevicka: „(…), po wielu latach, w obcej krainie, słysząc śpiew anioła, ponownie przeżyłem tn moment rozpaczy, próbę przekroczenia barier, rozpaczliwe wyciągnięcie ręki, pełne desperacji i okrucieństwa, gdy miłość przerodziła się w przemoc (…)”[5].

Przedstawiana w tej powieści monotonia życia głównych bohaterów sprawia, że czytelnik zwraca uwagę przeważnie na elementy odbiegające od normy, co u niektórych może skondensować wymowę całości do apelu o konieczność ujednolicania w literaturze, które tu nie jest tożsame z upraszczaniem. Konwencjonalność „Cudzoziemca” i przekonanie o wtórności niektórych elementów ma swe korzenie w występującym tu z dużą częstotliwością sprowadzaniu całego świata do kilku pojęć, warunkujących się nawzajem. Są nimi oczywiście miłość, „klarowność”, śmierć, słowa, opowieści i górujący nad tym wszystkim rozpad, czego esencją są obecne tu tylko do pewnego momentu zmagania Jevicka z duchem-aniołem: „Czułem, że się rozpadam, zanikam, zamieniam w dym, w czystą myśl, czystą energię, staję się taki jak ona. Pragnąłem tego rozpadu, zmierzałem do niego z ochotą. Ale to nigdy nie wystarczało. Nigdy, mimo że trzymaliśmy się siebie kurczowo niczym dwoje sierot w lesie”[6]. Gdy uświadomimy sobie, że życie w tej powieści okazało się być w rzeczywistości śmiercią, warto sobie zadać kilka pytań odnośnie tego, czy rzeczywiście powinno się zaufać autorce. Może to wszystko było tylko opowieścią, wytworem wyobraźni? Może nie było żadnej podróży, nawiedzenia i walki o wiarę? Może wszystko to, co nas otacza jest iluzją? Potwierdza to jeden z głównych elementów, których istotność sugerowana jest zapisywaniem kursywą, czyli wspomniane już „vallon” – książka, która przecież, nawet gdy jest reportażem, zawsze w jakiś sposób jest zakorzeniona w fikcji i należy wciąż mieć świadomość możliwości tkwienia w niej pierwiastka nieprawdziwości, co jest wprost wyrażone w powieści: „Ale zachowajcie nieufność wobec stronic, albowiem książka jest fortecą, miejscem płaczu, kluczem do pustyni, rzeką bez mostu, ogrodem włóczni”[7]. „Vallon”, które powstaje na oczach czytelnika „Cudzoziemca”, jest zaś z kolei przykładem na kolejną frapującą figurę tej powieści – „jut”, określanego tu mianem „uzewnętrznionej duszy obserwującej inne”[8], który jest przypominającym figurkę amuletem, esencją harmonii tkwiącej w człowieczeństwie i warunkiem spokojnej egzystencji posiadacza.

 „Cudzoziemiec w Olondrii” to dowód na to, że w XXI wieku można nadal tworzyć spójną powieść przypominającą układankę, gdyż przecież wszystko to, co świadczy o jej pięknie wprost wynika z anegdotyczności i aluzyjności do innych dzieł, zachwycających niesamowitymi opowieściami i wyobraźnią twórców. Wydaje się, że jedynym odpowiednim podejściem do tego rodzaju klasycznej powieści fantasy o dużym potencjale, jest potraktowanie jej jako jednej wielkiej metafory, czyli dostrzeżenie za iluzją stwarzaną przez przedziwne zjawy, intrygujące opowieści i egzotycznie brzmiące nazwy, czegoś więcej, jakiegoś pierwiastka prawdy o naszym, rozczłonkowanym i do bólu realnym świecie. Dlatego jest to powieść, która w na pozór prosty, konwencjonalny i baśniowy sposób mówi o abstraktach oraz o tym, jak dużo w naszym postrzeganiu świata zależy od podsuwanych nam niepostrzeżenie przez innych fantazmatów. Sofia Samatar to mistrzyni w snuciu zatomizowanych opowieści, w których każdy z elementów jest pokrewny wszystkim innym, bez względu na charakter współtworzonego przedmiotu, czym autorka chce zasygnalizować, że rzeczywistość jest fikcją, którą na prawach iluzji przedstawiamy sobie jako realność.

Autor: Przemysław K.

Sofia Samatar „Cudzoziemiec w Olondrii”, przekład: Michał Jakuszewski, wydawnictwo MAG, Warszawa 2014, s. 336

——————————–

[1] s. 109

[2] s. 18

[3] s. 80

[4] s. 89

[5] s. 205

[6] s. 294

[7] s. 307

[8] s. 326

Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 240.

„Pojawiła się w mrocznej komnacie, oświetlając ściany. Ona ich jednak nie widziała. Stało się już dla mnie oczywiste, że nie widzi niczego oprócz mnie. Miażdżąca i niezmienna wierność, przypominająca idealny romans albo ciemność, pełna determinacji pobożność świętego”, czyli „klarowność”, słowo i opowieść w przerażającej wizji, w której książki są esencją miłości nie z tego świata