„Myśl to forma odczuwania” to wywiad przeprowadzony przez Jonathana Cotta z Susan Sontag (1933-2004), niesłychanie wybitną amerykańską intelektualistką, do dziś zaskakującą efektywnością swych prac. Jego fragment ukazał się pierwotnie w magazynie „Rolling Stone” w 1979 roku, a niniejsza edycja – mająca swoją premierę w oryginale stosunkowo niedawno – zawiera jej pełny zapis. Przeprowadzony w Nowym Jorku i Paryżu jest jednym z najbarwniejszych i najciekawszych rozmów, jakie Cott ma w swoim dorobku, a trzeba mieć na uwadze, że ukazały się jego wywiady z Bobem Dylanem, Yoko Ono, Johnem Lennonem i Elizabeth Taylor.
Jest to książka, w której najwięcej mówi się o „używaniu umysłu”, tj. aktywności dążącej do uniezależnienia myśli, jako najwyższej formy obcowania ze światem. Myślenie jest tu tożsame z życiem, w tym przypadku intelektualnym, czyli skoncentrowanym na poszukiwaniu równowagi pomiędzy unikatem a tym, co powielane. Rozmówcy bez wątpienia kreują tutaj rzeczywistość na własny użytek, nie ma tu miejsca na dysharmonizujące klasyfikacje, gdyż wszystkie „rzekome przeciwieństwa” prędzej czy później muszą urzeczywistnić się jako absurdalne, a „Miłość, pożądanie i myślenie najwyraźniej były dla (…) [Sontag] podobne w swej istocie”[1]. Między innymi z tych względów, po lekturze tej książki, zaczyna się rozpatrywać twórczość autorki „Przeciw interpretacji” jako dogłębnie autentyczną, bo mającą swoje źródło w najintymniejszych przeżyciach i wręcz chorobliwej tendencji do wystrzegania się stereotypowych twierdzeń. Dotarła w tym aż do takiej perfekcji, że pisała tylko o tym, co w najbardziej bezpośredni sposób było jej udziałem: „Moja choroba na pewno sprawiła, że zaczęłam myśleć o chorowaniu jako takim. Wszystko, co mi się przydarza, daje okazję do rozmyślań. Myślenie jest jedną z rzeczy, którymi się zajmuję”[2]. Była bezprecedensową humanistką zaangażowaną, akceptującą otaczający ją świat bez zastrzeżeń i niektóre rządzące nim prawa (szczególnie te, które wynikały z instynktów i naturalności). Niniejsza książka jest naocznym dowodem na to, jak intensywnie chciała dostąpić stanu „pełnej obecności w życiu”, ogniskować „całą swoją uwagę”[3] na rzeczywistość po to tylko, aby upewnić się, że wciąż jest częścią czegoś większego, jakiegoś teleologicznego organizmu. To właśnie dlatego, jako artystkę, pociągała ją „trafność” i „użyteczność”. Gdziekolwiek zaobserwowała choćby najmniejszy zalążek ideologii, czuła się zmuszona wyrazić swój sprzeciw, nawet w tych najbardziej przyziemnych kwestiach, jak amerykańska chęć odnajdywania determinant każdej dekady: „Sądzę, że bardzo kiepskim pomysłem jest wyróżnianie lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych jako odrębnych epok. Te epoki to mit”[4].
Punktem wyjścia „Myśl to forma odczuwania” była „Choroba jako metafora”, pozycja związana z doświadczeniem raka, kiedy to Sontag opanowała „zwierzęca panika w czystej postaci”[5], rozumiana jako konieczny i arbitralnie narzucony dualizm duszy i ciała, wzorem ukochanych przez nią filozofów. Dla niej najistotniejsza jest celowość danego wydarzenia, kierująca na coś, co można z przymrużeniem oka nazwać samoświadomością i zrozumieniem, mające w jej przypadku ścisły związek z upływem czasu i starzeniem się, jak mówiła: „Człowiek tkwi uwięziony w jednorazowej powłoce, która nie tylko ostatecznie się zatrzyma jak mechanizm zaprojektowany, by działać tylko przez pewien czas, lecz w dodatku będzie powoli niszczeć (…)”[6]. Ważny jest tutaj sam stan chorowania, w którym wreszcie mogła poczuć „solidarność z innymi”, polegającą na zjednoczeniu się w umieraniu; tą integracją z własnej woli, jako współczesny myśliciel, zrównywała się z ubolewającymi nad zbliżającą się nieuchronnie ostatecznością: „Starzy ludzie mają wielkie poczucie niższości. Wstydzą się starości”[7]. Obecnie choroba jest także zhermetyzowanym sacrum, oferującym człowiekowi „wartości duchowe”, porównywalne – zdaniem Sontag – nawet do tych, które niosą ze sobą dzieła sztuki, dlatego na każdym kroku mowa tu o metaforze (nie determinującej jednak nadbudowywania znaczeń, interpretowania jej na własną rękę). Chorobę się tutaj odrealnia, czyni czymś odrębnym od ciała i autonomicznie funkcjonującym, czym Sontag znów uwydatnia swoje dążenie do samodecydowania, tzn. uczynienia siebie odpowiedzialną. Nie przeszkadza jej to jednak w wytykaniu społeczeństwu „demagogicznej idei”, zgodnie z którą każdy z nas ponosi winę za choroby ciała. Psychologizm jest dla niej w tej materii czymś rażąco obcym, wierzy w naukę.
Jej całym życiem była literatura. Czytanie rozpatrywała wieloaspektowo, było dla niej „rozrywką, oderwaniem myśli, pocieszeniem, małym samobójstwem”[8]. Wciąż odczuwała niedosyt, dlatego ulegała lekturze bezgranicznie i nie postrzegała siebie za osobę mądrą, gdyż jej zainteresowania były zbyt szerokie, nie do końca określone i po prostu niezbyt skupiające się na konkrecie. To procesy myślowe związane z tą aktywnością zmusiły ją do uwierzenia w historycyzm, który w jej przypadku objawiał się zastępowaniem tego, co społeczeństwo uznawało za swoje na ogólną wizję XX wieku, jako czasu opartego na koncepcjach zrodzonych przez najbardziej przełomowe okresy wcześniejsze. Swój czas uznawała zatem za wtórny, osadzony na fundamencie „osiemnastego i wczesnego dziewiętnastego wieku”, dlatego twierdziła: „Wciąż borykamy się z oczekiwaniami i wyobrażeniami, które wówczas sformułowano, takimi jak idee na temat szczęścia, indywidualności, radykalnej zmiany społecznej i przyjemności”[9]. Idealnym przykładem tego stanu rzeczy był dla niej Nietzsche, który już „sto lat temu pisał o nowoczesnym społeczeństwie”[10]. Dlatego jej sposób obcowania z kulturą można nazwać konglomeratem – lektura arcydzieł światowej literatury nie wykluczała u Susan Sontag uczestnictwa w koncertach muzyków związanych z popkulturą. To nie Kafka i Dostojewski zmienili jej życie i sposób percepcji, lecz rock and roll.
Nie sposób mówić o „Myśl to forma odczuwania” bez wspomnienia o roli Jonathana Cotta w tej rozmowie, który stara się nam uświadomić tutaj niezwykłą jednolitość i „jednorodność” prac Sontag. Ją cały czas absorbowały jasno określone idee, szczególnie na przykład przerażający agresywny stosunek ludzkości do świata, czyli tendencja (zaobserwowana m.in. w fotografii) do „zawłaszczania”, postrzegania świata jako własności możliwej do skolekcjonowania lub zabrania do domu, by posłużyć się określeniem bardziej prozaicznym. „Myśl to forma odczuwania” to dookreślenie wcześniejszych tez, tak samo jak „fotografia pozwala popatrzeć na rzeczywistość nowymi oczami, oczyszcza spojrzenie”[11], tak ta książka wiele mówi o samej Sontag, tym razem jako o codziennej poszukiwaczce sensu; przekształca ją z nierealnej figury wciąż wygłaszającej swe sądy w osobę nam bliską, naturalną i pomagającą odkryć prawdę o nas samych. Poza tym stanowi swoisty przewodnik po jej myśli, gdyż Sontag wyjaśnia tutaj kwestie dotąd kontrowersyjne (jak obecny jej zdaniem w kulturze „faszystowski impuls” lub ideę „niepoprawnie zaprojektowanej” seksualności), aż po symbolikę okładek. W prozie szczególną atencją darzyła wszelkiego rodzaju fragmenty, które w rozmowie określa nawet mianem „głównego rodzaju sztuki naszych czasów” i „dominującą formą”, absorbującą ją ze względu na „większą prawdziwość, autentyczność i intensywność przeżyć”[12] w porównaniu do poetyk skoncentrowanych na perspektywach bardziej wielopłaszczyznowych. Tym samym „Myśl to forma odczuwania” uwidacznia dominantę jej światopoglądu artystycznego. Sontag zawsze chciała w taki sposób ująć dany aspekt, aby równocześnie stał się czymś właściwym tylko wykreowanej przez nią przestrzeni, czyli wyabstrahowanym od zniekształcającego otoczenia i obcych idei, stąd u niej takie zamiłowanie do „ciszy” jako przerwy pomiędzy dwiema erupcjami dźwięków oraz dekadentyzmu jako nadziei na nadejście nowych koncepcji. W tym wszystkim można dopatrzeć się źródeł jej postulatu „oczyszczenia” metafor, czyli „wyeliminowania” ich zbędnych figur, zaprzeczających idei dookreślania. W tym kierunku dążyła jeszcze dalej, niż adepci teorii literatury, utożsamiając tę walkę z koniecznością wyzwolenia i mówiąc, że „Trzeba być jednak co najmniej krytycznym i sceptycznym w stosunku do tych [metafor], które odziedziczyliśmy, aby odblokować myślenie, wpuścić powietrze, otworzyć drzwi”[13]. W pisarstwie – czego była sama świadoma – wciąż wystrzegała się obrazów i ozdobników, jakby chcąc, aby jej styl wciąż ewoluował. Dzięki takim deklaracjom „Myśl to forma odczuwania” to także opowieść o procesie stawania się pisarką, na który w tym wypadku składają się historie o roli narkotyków w życiu, potędze inspiracji, młodzieńczych ekscytacjach czytelniczych i fascynacji poszczególnymi książkami.
Sontag jest tutaj niesamowicie konkretna, mówi „całymi akapitami”, każde zdanie niesie ze sobą przesłanie i na dodatek stanowi część jakiejś koncepcji, którą chce przekazać i tym samym do pewnego stopnia unieśmiertelnić. Dzięki temu każda jej odpowiedź wydaje się wcześniej przygotowana. Czytając tę książkę mamy wrażenie obcowania z umysłem światłym, ponadprzeciętną inteligencją i erudycją. Była świadoma wszystkich tendencji obecnych w sztuce jej czasów i przewidywała, które z nich dadzą o sobie znać w przyszłości. Choć wiedziała, że jej apele niezbyt pomogą przyszłym pokoleniom pisarzy, to wciąż z uporem powtarzała swój opór wobec „etykietowaniu pisarstwa według płci”[14]. Dlatego „Myśl to forma odczuwania” może pomóc nam w wyjaśnieniu, dlaczego tak wiele środowisk feministycznych zainspirowało się jej dorobkiem, co miało oczywiście odzwierciedlenie w jej bezpośrednim samookreślaniu: „Jestem feministką odmiany antysegregacjonistycznej. (…) Celem [kobiet] jest połowa tortu”[15]. Poza tym ze swojej twórczości chciała uczynić kobiecy głos w kulturze, zdominowanej przez mężczyzn, w czym poniekąd przeszkadzała wybrana profesja: „Pisarstwo uważam za działanie bardzo deseksualizujące, co jest jednym z jego ograniczeń”[16]. Jeżeli – pomimo jej sprzeciwu – zechcielibyśmy w jakiś sposób sklasyfikować wyrażane tu poglądy, to po prostu należałoby nazwać je „normalnymi”, bo sprzeciwiała się solipsyzmowi, stereotypizacji, antyintelektualizmowi, rozdzielaniu świata męskiego od kobiecego ze względu na abstrakcyjne wartości oraz tytułowej separacji myślenia, odczuwania, interpretowania i intuicji. Była pisarką wrażliwą na kulturową odrębność, pociągała ją odmienność, dlatego jako pacyfistka sprzeciwiała się ingerencji Ameryki w wojnę wietnamską: „Świat jest skomplikowany i nie można go zredukować do wizji, która nam pasuje”[17]. Susan Sontag to miłośniczka indywidualności i awangardy, zarówno w sztuce jak i w życiu. Krytycznie odnosi się do prób sprowadzenia geniuszu i mistrzostwa do jednakowości, teoretycznie koniecznej dla sprawnego funkcjonowania społeczeństwa: „Myślę, że powinniśmy dopuszczać istnienie nie tylko marginalnych ludzi i stanów świadomości, lecz także tego, co niezwykłe i wykolejone”[18]. W jej przekonaniu, aby się rozwijać trzeba iść pod prąd, gdyż chcąc wytyczyć nowe ścieżki myślenia należy najpierw odrzucić sensowność i przyczynowość schematów. I to jest właśnie kwintesencja całej jej pracy.
„Myśl to forma odczuwania” to książka afirmująca zmysłowość. Opowieść o literaturze, której Sontag poświęciła się bezgranicznie, zupełnie angażując w pisarstwo swoje ciało i umysł. Jej życie składało się z ciągłej lektury, bezustannych inicjacji z niezliczonymi ciągami słów, opowiadającymi o tym bardziej „realnym”, wyobrażonym świecie. Dążąc do ideału celowo stwarzała przed sobą ograniczenia, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do perfekcjonizmu. Żyła intensywnie wciąż „wypożyczając siebie”, równocześnie w kilku równoległych światach, całą sobą, zgodnie z przekonaniem, że każdy musi dokonać wyboru „między pracą a życiem”[19], ciągle się zmieniać i „uciekać do przodu”.
Autor: Przemysław K.
Susan Sontag, Jonathan Cott “Myśl to forma odczuwania”, przekład: Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2014, s. 160
——————————–
[1] s. 8
[2] s. 19
[3] s. 22
[4] s. 45
[5] s. 24
[6] s. 26-27
[7] s. 28
[8] s. 48
[9] s. 48-49
[10] s. 49
[11] s. 64
[12] s. 67
[13] s. 73
[14] s. 79
[15] s. 83
[16] s. 89
[17] s. 101
[18] s. 45
[19] s. 115
Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 73.