“poezja / po to właśnie jest by ni stąd // ni zowąd najlepiej w niedzielę / narobić wielkiego huku”, czyli skromny poeta w małym kraju wielkich ambicji

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki (rocznik 1962) to poeta, którego biografii i dorobku nie należy już na szczęście reklamować. Twórca do niedawna nieznany w tak zwanym głównym nurcie, a dziś na wszystkich możliwych frontach nagrodzony, komentowany i czytany, co najważniejsze w polskiej poezji najnowszej.

„Kochanka Norwida” to w przeważającej mierze tom metapoetycki, którego celem wydaje się być umiejscowienie i uporządkowanie wszystkiego tego, co poeta wyraził w swoich poprzednich utworach. Dowiadujemy się tutaj zatem, że „jego miejscem” (czyli miejscem dla jego twórczości) nie są kartki szkolnych podręczników, lecz poszukiwanie siebie w historiach rodzinnych, w przeszłości nie dającej spokoju artystycznej duszy oraz w wydarzeniach, które wpłynęły na osobowość. Tym samym poezja ta „opiera” się rzeczywistości, „wymyka” się czytelnikom, ich „zrozumieniu i pochwyceniu”[2]. Tkaczyszyn-Dycki realizuje tutaj swój postulat „robienia” poezji z „rzeczy najmniejszych”[3] pomimo to wiersze tu zebrane nie traktują o „bzdetach”. Bycie poetą to dla niego ciągłe opłakiwanie tego, co odeszło. Choć z racji pochodzenia samego autora znajduje się tutaj wiele odniesień do Ukrainy on sam już na początku deklaruje: „moje miejsce jest w polszczyźnie”[4]. Przeszłość, na której poszukiwanie wyrusza w tym tomie wydaje się istnieć tylko w jego myślach i atakować go za pomocą „psa schizofrenii”[5], który niegdyś podporządkował sobie jego matkę. Nie potrafiąc się „sprzedać”, czyli przedrzeć się przez brutalną polską rzeczywistość ze swoimi utworami przypadł mu w udziale los poety-„drapichrusta”, którego wartość determinowana jest przez społeczeństwo nie doceniające istoty poezji. Zdaniem Tkaczyszyna-Dyckiego poezja ma „wystrzelić” i trafić w cel, ma szokować oraz dawać do myślenia, gdyż „musi być rozróbą musi się podobać”[6]. Poeta wprost odsyła do swych innych („najciemniejszych” i „najistotniejszych”) wierszy jeszcze bardziej podkreślając tym fakt, że każdy z jego utworów jest częścią jakiegoś większego projektu. Miłośnicy tej twórczości znajdą tutaj zatem znaną sobie wysublimowaną, lapidarną frazę, którą pod każdym względem (na przykład ze względu na brak interpunkcji) możemy określić jako intronizującą słowo. Prawdziwym bohaterem tych wierszy nie jest jednak poeta-twórca, lecz jego ojczyzna. Choć czasy się zmieniły i nadeszła transformacja to Polska, według Tkaczyszyna-Dyckiego, nadal nie została „uszczelniona”, ciągle jako bezsilny twór targana jest wiatrem „z wszystkich stron”[7].

„Kochanka Norwida” to metaforyczny dowód na dojrzałość poetycką opierającą się na konfrontacji przeszłości (pod postacią klasycyzmu i tradycji romantycznych) z teraźniejszością (czyli awangardowością oraz potocznością przekazu). Tom ten jest owocem zmagań ze światem i przede wszystkim z samym sobą, a poszczególne utwory (jako „stworzonka aseksualne”[8]) tarczami wspomagającymi obronę człowieka jako konglomeratu wielu „nieszczęść”. Wiersze, z jakimi mamy tutaj do czynienia, to poezja transformacji, zarówno w tym wymiarze przyziemnym (jak „odżegnywanie się od Dyckiego”[9] i przybieranie pseudonimów) jak i warsztatowym (co objawia się na przykład stosowaniem licznych wielopoziomowych przerzutni, czyniących ze znaczeń dosłownych osobliwy kalejdoskop). Dlatego ten tom wydaje się wręcz stworzony do czytania bez równoczesnego poszukiwania kontekstów tylko pozornie swoimi odniesieniami pomagającymi w „zrozumieniu”. Należy zatem – jak mówi poeta – „studiować poezję bez względu // na to skąd się jest z kim się śpi / i w ogóle skąd się czerpie siły”[10].

Autor: Przemysław K.

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki “Kochanka Norwida”, Biuro Literackie, Wrocław 2014, s. 68

——————————–

[1] s. 6

[2] s. 16

[3] s. 7

[4] s. 29

[5] s. 55

[6] s. 19

[7] s. 41

[8] s. 51

[9] s. 54

Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 33.

“poezja / po to właśnie jest by ni stąd // ni zowąd najlepiej w niedzielę / narobić wielkiego huku”, czyli skromny poeta w małym kraju wielkich ambicji