„Samotność i praca”, czyli jak wyrazić siebie w literackim szale dialogowej krytyki

Gustave Flaubert zmarł niespodziewanie 8 maja 1880 roku. Już na drugi dzień w licznych lokalnych dziennikach wiele osób charakteryzując tego jednego z najwybitniejszych pisarzy języka francuskiego przede wszystkim zwracało uwagę na jego pracowitość. Przyczyn tego można doszukiwać się oczywiście w tym, że był on osobą bardzo skrytą i niewyobrażalną trudnością byłoby znalezienie kogoś kto mógłby powiedzieć na jego temat choć trochę więcej. Nie ulega jednak wątpliwości, iż była to jego cecha dominująca i najbardziej uderzająca dla tych, którzy mieli szczęście go spotkać. Od samych początków swej kariery słynął z nieustannego dążenia do precyzji przekazu i pragnienia osiągnięcia idealnej dyscypliny twórczej. Swe życie zakończył w pracowni, gdy właśnie myślał nad zakończeniem swej, jak się okazało, ostatniej i w pewnym sensie „zabójczej” powieści. Nad „Bouvardem i Pécuchetem” pracował niezmordowanie począwszy od roku 1872 aż do swojej śmierci. Pomimo tego w wielu miejscach dzieło to przypomina luźne notatki, zbiór spisanych w pośpiechu anegdot lub zalążek dopiero co kształtowanej opowieści. Jest to utwór niedokończony, nie brak tutaj oczywistych nieścisłości oraz niekonsekwencji, które zapewne zniknęłyby podczas dalszych pracy nad tekstem. Książka ta skutkiem tego jest niewątpliwym ewenementem. Czytelnik ma okazję zmierzyć się z niedopracowanym dziełem autora-idealisty, który wszystkie swoje utwory przed publikacją analizował z każdej możliwej perspektywy i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, aby jakakolwiek pomyłka mogła ujść jego uwadze.

Całość rozpoczyna się bardzo „klasycznie” i niezbyt nowatorsko. W pewien upalny dzień na paryskim bulwarze Bourdon, w tym samym czasie i na tej samej ławce usiadło dwóch mężczyzn: Bouvard i Pécuchet. Już w tym momencie rozpoczął się żmudny proces poszukiwania u siebie nawzajem podobieństw. Po zdjęciu czapek z radością obaj panowie zauważyli, że „mieli tę samą myśl” i wewnątrz kapeluszy nakazali wypisać swe nazwiska, aby nikt przez przypadek nie zabrał ich nakrycia głowy. W związku z tym, że konkluzje wzajemnych obserwacji wypadły pozytywnie, a „Miła powierzchowność Bouvarda od razu ujęła Pécucheta” i „Poważny wygląd Pécucheta uderzył Bouvarda”[1] postanowili się zaprzyjaźnić. Jeszcze jedną cechą wspólną było to, iż oboje pracowali jako kopiści: jeden w domu handlowym a drugi w ministerstwie marynarki. Zgodnie uznali, że stolica coraz bardziej ich męczy i wieś byłaby znacznie odpowiedniejszym dla nich miejscem do życia. Niestety obecny stan posiadania nie pozwalał im na zmianę. Jak to zwykle bywa w tego typu przypadkach pewien dar od losu związał ich na stałe i przypieczętował znajomość. Bouvard otrzymał bowiem znaczny spadek od swego ojca, który w połączeniu z oszczędnościami jego przyjaciela pozwolił im na zakup posiadłości w Chavignolles.

Swe „badania” rozpoczynają od ogrodnictwa i rolnictwa, jednak w skutek przedziwnego skumulowania się przeróżnych katastrof naturalnych i niezbyt odpowiedzialnego obchodzenia się z roślinami już na tym etapie stali się bankrutami pragnącymi pozbyć się gospodarstwa. Pomimo przeświadczenia, że wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciw nim, postanowili wokół domu urządzić ogród będący „wcieleniem wspaniałości”. Złożyły się na niego rumowiska, brama ozdobiona kilkudziesięcioma „lulkami fajkowymi”, grobowiec etruski „wyglądający jak wielka psia buda”[2], jezioro z nieustannie wchłanianą przez ziemię wodą, pagoda chińska, „skała podobna do gigantycznego kartofla” oraz uzupełniający „harmonię” umieszony w poprzek ogrodu pień uschniętej lipy. Z powodu niezbyt aprobującej reakcji lokalnej społeczności na tę scenerię postanowili w zupełności poświęcić się chemii. Począwszy od „fabrykowania konserw”, udoskonalania receptur nalewek, doszukiwania się we wszystkich produktach spożywczych oszustwa aż do wytwarzania cukru i likieru nic się nie udało. Nie obyło się także bez nagabywania lokalnego, prowincjalnego lekarza o „teorię atomów” i „atomowość wyższą”. Wreszcie przyszła pora na zmagania z anatomią i medycyną. Z powodu leczenia kamforą i rtęcią stali się sławni na cały departament. Po przelotnej fascynacji zoologią i astronomią zajęli się archeologią. Była to ich największa „miłość”. Do samego końca pobytu w wiejskiej siedzibie cały dom pękał w szwach od pokrytych kurzem eksponatów. Wynikła z tego również pasja do powieści historycznych Waltera Scotta i Aleksandra Dumasa, które Flaubert tutaj jawnie krytykuje i ośmiesza. Bohaterowie nie omieszkali także zapoznać się z powieściami humorystycznymi oraz dramatami, które później namiętnie odgrywali. Proklamowanie republiki i rewolucja lutowa skłoniła ich do zajęcia się polityką oraz filozofią, a pragnienie poprawy kondycji fizycznej do gimnastyki. Prawdziwym olśnieniem stał się jednak magnetyzm, którym także próbowali leczyć ludzi. Na miano skrajnych dziwaków u lokalnej społeczności zasłużyli sobie dopiero dzięki wręcz chorobliwej religijności oraz wiary w frenologię. Ostatecznym przypieczętowaniem ich indolencji stała się próba wychowania dwóch sierot, które za nic nie chciały się im podporządkować.

Bohaterowie nieustannie ulegają wpływom sprowadzanych naprędce publikacji naukowych i bez mrugnięcia okiem wszystkie zawarte tam często niesprawdzone tezy uznają za swoje i siłą rzeczy prawdziwe. Istotą tej książki jest zatem wskazanie na fakt, że będzie musiało upłynąć jeszcze bardzo dużo czasu zanim nauka pozbędzie się sprzecznych teorii i dogmatów, które w przypadku Bouvarda i Pécucheta, poszukujących tak zwanych „prawd absolutnych”, poskutkowały załamaniem nerwowym. Gdy później zdobytą wiedzę konfrontowali z rzeczywistością i próbowali ją wykorzystać w praktyce są zaskoczeni niepowodzeniami i ad hoc zmieniają obiekt badań. Uwolnienie się od codziennych obowiązków urzędnika obudziło u dwóch niezwykłych jednostek pozytywistyczne pragnienie zupełnego poznania świata. Brak gruntownego wykształcenia rekompensowali sobie pseudointelektualnym obcowaniem z najnowszymi osiągnięciami nauki. Zbadanie notatek Flauberta przyniosło w tej kwestii zdumiewającą niespodziankę. Okazało się bowiem, że projektował on także tom drugi, na który miały złożyć się teksty z dziedzin nad którymi pracowali tytułowi bohaterowie. Owocem tego miał być „obraz świata odbitego w umyśle głupca”. Jednak czy człowieka pragnącego poznać otaczającą go rzeczywistość można nazwać głupcem? Słabość tego, co pozornie niepodważalne, nieudolność ludzkiej egzystencji i brak doświadczenia nie świadczą jednak o idiotyzmie.

W książce tej zamieszczony został także esej „Gustaw Flaubert (1821-1880)” autorstwa Antoniego Sygietyńskiego, krytyka literackiego kojarzonego głownie z popularyzowania naturalizmu i realizmu w sztuce. Badacz ten na przykładzie najsłynniejszej książki francuskiego pisarza („Pani Bovary”) chce dokonać próby wykrycia źródeł geniuszu tego pisarstwa oraz wskazać na pewne cechy nie spotykane u innych pisarzy tamtego okresu. Flauberta charakteryzuje jako „pracownika niezmordowanego”, który ciągle był „niezadowolony z siebie”[3], a całe swoje życie, zgodnie z hasłem „sztuka dla sztuki”, poświęcił literaturze. Nigdy swojego czasu nie przeznaczał na inne zainteresowania. Ogromny artyzm jego dzieł jest zapewne konsekwencją „uwielbienia dla Wiktora Hugo” i „niewzruszonego spokoju artystycznego”[4]. Jednak to, co odróżnia go od swojego mistrza, Stendhala oraz Balzaka to fakt, iż w swoich powieściach dokonał dotąd niemożliwego: połączył naukę i sztukę, „sumienność” scjentyzmu i „poetyczność” opowieści. Antoni Sygietyński skłania się nawet do konkluzji, że niemożliwym jest mu dorównać, a tego typu połączenie już się nie powtórzy. Na poparcie swoich rozważań przytacza wypowiedzi Hipolita Taine’a, który także wywyższa Flauberta ponad Balzaka, ponieważ za sprawą „Pani Bovary” dokonał się „postęp sztuki” i „wypięknienie formy”[5]. Nie widać tutaj wpływu autora na „naturę” i „akcję” powieści, która wyłącznie w tym niepowtarzalnym przypadku zaczęła żyć własnym życiem. Flaubert zawdzięcza swym poprzednikom tylko uczynienie z literatury „malarstwo życia powszedniego”, w którym bez odpowiednich umiejętności (czyli „talentu bystrego psychologa” oraz postawy „sumiennego obserwatora”) nie można osiągnąć pożądanego stanu choć minimalnego zbliżenia do ideału. Poza tego typu interesującymi uwagami w eseju tym odnaleźć można szczegółową analizę „Pani Bovary” oraz próbę wykrycia przyczyn wytoczenia przeciw autorowi procesu sądowego ze względu na „psujące społeczeństwo”, w gruncie rzeczy rzadko występujące w tej powieści, opisy „miłości fizycznej”. Tym samym za sprawą „Bouvarda i Pécucheta” mamy okazję zmierzyć się z formą najczystszą, wolną pod każdym względem i prawie doskonałą. Obojętność pisarza wobec wszystkich zdarzeń fabularnych i odejście od utożsamiania się z dziełem to cechy stanowiące o niepodważalnej wartości tej powieści.

Według Antoniego Sygietyńskiego, badacza cenionego przede wszystkim w dwudziestoleciu międzywojennym, cała filozofia życiowa Gustava Flauberta zawarta została w czterech dziełach, dzięki którym udało mu się „wyrazić siebie” i opisać swój stosunek do znanego sobie społeczeństwa francuskiego. Poza „Panią Bovary” są nimi jeszcze Salammbô (1862), Wychowanie sentymentalne (1869, w Polsce bardziej znane jako „Szkoła uczuć”) oraz „Pokusy świętego Antoniego” (1874). Pierwsze z nich jest świadectwem tego, że dusza powieściopisarza bez wątpienia „należała” do Wschodu, ponieważ od zawsze pociągała go azjatycka egzotyka i „odurzająca woń” tamtych terenów. W związku z tym, że książka ta opisuje życie w starożytnej Kartaginie pisarz nie mógł jak dotychczas zdać się na swój zmysł obserwacji. Tym razem został wręcz zmuszony do zaufania swojej intuicji i dzięki „odgadywaniu” udało mu się ukazać możliwy, lecz nie rzeczywisty wpływ „koncentracji zwierzęcych instynktów”[6] na osobowość człowieka. „Wychowanie sentymentalne” jest natomiast próbą skompresowania życia w „ramy powieści”, która wciąż podlega rozpadowi, przemienia się w niezliczoną ilość drobiazgów nie stanowiących ze sobą żadnego logicznego powiązania. Sygietyński i w tym przypadku posługuje się bardzo obrazową metaforą. W jego wyobraźni czytelnik tego dzieła „żegluje po wielkim morzu życia”[7] na którym wciąż panuje sztorm. Gustave Flaubert chcąc ukazać chaos życia nie miał innego wyboru jak wybranie konwencji nie mającej granic, wciąż wymykającej się czytelnikowi usilnie doszukującemu się jakiejś cechy dominującej lub wskazówki interpretacyjnej. Okazuje się, że książka ta kosztowała pisarza najwięcej trudu, którego ogromu na pewno nie umniejszyły liczne „niebezpieczeństwa” czyhające na każdego, kto chce ukazać pospolitość ludzkiej egzystencji i głupotę człowieka. Dzięki temu dzieło to robi na każdym „straszne wrażenie”, gdyż pozwala uświadomić sobie bezcelowość wszystkiego co nas otacza. Zaś „Pokusy świętego Antoniego” to opowieść o odwiecznym pragnieniu poznania „bezgranicznej nieskończoności” oraz „rozwiązań zagadek wszechbytu”, które mogą doprowadzić tylko do ośmieszenia i ostatecznego upadku. Poza tym dopatrzeć się tutaj można szczegółowego opisu filozoficznych rozmyślań na temat (nie)istnienia Boga oraz wpływu heretyków na religie.

„Bouvard i Pécuchet” to satyryczny opis symbiotycznej przyjaźni dwóch paryskich urzędników stworzony wyłącznie po to, aby napiętnować słabość i nieudolność nauki i sztuki. Bohaterowie nagminnie mylą symbole z realnością co nieustannie doprowadza do ich smutku i pewnego rodzaju depresji. Choć nieubłaganie kontynuują swe pseudobadania nie rozumieją swoich działań i uzyskanych rezultatów. Gustave Flaubert stara się swym dziełem pokazać nam, że skrajna ignorancja (np. ludzi otaczających tytułowe postacie) oraz bezmyślne zainteresowanie różnorodnymi dziedzinami nie jest korzystne dla społeczeństwa i na pewno nie wpływa kształcąco na psychikę człowieka. Każdy czytelnik tej powieści zgodzi się z autorem, który nazwał ją kiedyś „encyklopedią” przemienioną w najprawdziwszą farsę pokazującą jak optymistyczne podejście do życia może być brutalnie skonfrontowane ze złem świata. To pisarz nie zastanawiający się nad konsekwencjami swych artystycznych działań. Zależy mu wyłącznie na przekazaniu obrazu możliwie najbardziej wiernego. Antoni Sygietyński słusznie zauważa, że forma w przypadku tej twórczości jest „koniecznym wynikiem treści”[8] i bez „ciągłej gorączki”, wszechobecnego chaosu i braku chronologicznego usystematyzowania nie była by tym samym, nie była by dziełem geniuszu. Historia dwóch skrajnych optymistów, którzy oczekiwali od życia pewników jest przedziwnym i rzadko spotykanym przykładem na odważną krytykę świata zastanego. Flaubert to pisarz konkretu, twórca nie znoszący wylewności, lubujący się w kondensacji i sile słowa. Nie sposób nie zgodzić się z autorem posłowia według którego „Bouvard i Pécuchet” to lektura skrajnie nużąca, lecz moim zdaniem wysiłek włożony w jej lekturę w zupełności się opłaca.

Autor: Przemysław K.

Gustave Flaubert „Bouvard i Pécuchet”, przełożył Wacław Rogowicz, publikacja ukazała się wraz z esejem Antoniego Sygietyńskiego, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2012, s. 360

——————————–

[1] s. 6

[2] s. 41

[3] s. 292

[4] s. 295

[5] s. 296

[6] s. 325

[7] s. 338

[8] s. 351

„Samotność i praca”, czyli jak wyrazić siebie w literackim szale dialogowej krytyki