Różnokolorowe odcienie szarości, czyli każdy “towarzysz” jest wrogiem

„Babcia 19 i sowiecki sekret” to kolejna pozycja wydawnictwa Karakter, które wciąż stara się w polskich czytelnikach zaszczepić miłość do literatury egzotycznej, w tym wypadku afrykańskiej. Literatury, trzeba to w końcu powiedzieć, wybitnej i ponadprzeciętnej. Tym razem mamy okazję zmierzyć się z twórczością pisarza z Angoli, dotychczas znanego tylko z fragmentów publikowanych w „Literaturze na Świecie”. Ondjaki (ur. w 1977) swą powieść celowo rozpoczyna w sposób aluzyjny. Głównym bohaterem staje się bezimienny chłopiec, co wskazuje na powtarzalność jego losów i ukierunkowuje odbiór całości na symbole. Wielu ludzi w byłych koloniach dorastało w podobnej rzeczywistości. Jest to opis pozornie beztroskiego, utopijnego dzieciństwa w cieniu powstającego od bardzo dawna mauzoleum, w którym miało spocząć ciało Agostinha Neto będące dotychczas „starannie zabalsamowane przez sowieckich speców, biegłych w sztuce utrzymywania nieboszczyków w stanie przyjemnym dla oka”[1]. Życie w Praia do Bispo, wciąż zakurzonej nadmorskiej dzielnicy Luandy, stolicy Angoli, w rzeczywistości było istnym piekłem. Wszechobecne przeświadczenie o tym, że kiedyś tubylcy będą musieli odejść i pozostawić więcej wolnej przestrzeni dla przyszłego miejsca kultu bohatera narodowego domagającego się wyzwolenia spod jarzma Portugalii, nie wpływało zbyt dobrze na samopoczucie. Świat przepełniony przez niezliczone babcie, spośród których tytułowa „Babcia 19” wyróżniła się amputacją jednego palca, opanowanego przez gangrenę. Bohater obiecuje, że zapamięta wszystkie jej opowieści – postrzega to jako swoje przeznaczenie i cel życia. W kraju tym, wciąż opanowanym przez wojnę, jak ironicznie wyznaje jedna z postaci mówi się „angielskim portugalskim” co jeszcze bardziej potęguje fakt braku ustalonej tożsamości społecznej. Dzieci, wciąż skupiające się na zabawie, umyślnie przedstawione są w tej opowieści jako istoty tylko do pewnego czasu całkowicie ignorujące to, co nie istnieje w ich marzeniach i snach. Interesuje ich wyłącznie własne środowisko, posiadają nawet własny slang. Są świadomi tego, że ich życie nie jest łatwe. Pomimo tego dorośli uważają, iż ich bytowanie skoncentrowane jest tylko na próżniaczych rozrywkach. Wszechobecne ubóstwo, metaforyczne „kamienne” kolejki po chleb i ryby oraz inspiracje „zachodnimi” filmami nie zniszczyły tej małej społeczności. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej zaogniły pradawne pragnienie szczęścia. Są o wiele bardziej zaznajomieni z prawami jakimi rządzi się egzystencja niż niejeden dorosły Europejczyk, gdyż „wojna, napędzając wszystkim wielkiego stracha, rozbudza też wielkie apetyty”[2]. Wszystko jest pozorne, każdy działa pro forma. Nawet na stacji benzynowej udaje się, że prowadzona jest sprzedaż paliwa. W rzeczywistości znajduje się tam tylko woda z niezauważalnymi oparami benzyny. To świat pełen iluzji. Dziwnym trafem jedna z babć widoczna jest tylko dla najmłodszych członków rodziny pomimo tego, że „Dzieciom należy mówić prawdę”[3], nie wolno ukrywać przed nimi śmierci osób bliskich. Jednym z nielicznych niecodziennych zjawisk tego świata jest muzyka. W pewnym momencie szalony Piana Morska, rezoner tej powieści, wypowiada się o niej w ten sposób: „Muzyka to cud, który komuniści wyjątkowo dopuścili do obrotu, hihi!”[4]. Światopogląd bohatera przesycony jest bardzo intensywnymi wrażeniami. Według niego zaborczy sowieccy żołnierze to langusty, niebieskie mrówki, a morze to łzy zmarłych. Snuje plany na przyszłość, chce założyć plantację owoców, aby jego rodzinie już nigdy nie zabrakło jedzenia. Jego sposób odbierania rzeczywistości pretenduje kolegów do przepowiadania mu kariery poety. Na tego typu insynuacje odpowiada: „Nie, dziękuję. Słyszałem, że poeci to wariaci”[5]. Czuję się nawet obrażony, że ktoś mógł go podejrzewać o takie „niepopularne” zdolności.

Dorośli bezustannie trwali w marazmie, zatem sprawy w swoje ręce musiały wziąć dzieci. Wiązało się to dla nich z ogromnym niebezpieczeństwem, jak mówi jeden z bohaterów: „nie możemy się dobrać do tego dynamitu, bo zginiemy, a jak zginiemy, to już nigdy nie będziemy dorośli”[6]. Podzielenie losu swych przodków było dla nich kuszące, jednak najbardziej pociągającym pragnieniem była wolność i pozbycie się dotychczasowej kontroli. Jako, że plac budowy znali już od dzieciństwa bez problemu poradzili sobie z podłożeniem dynamitu. Uniwersum tutaj przedstawione to świat pełen barw, tylko one liczą się dla dzieci. Wybuch mauzoleum staje się ich eksplozją. Zatem dzięki pozbyciu się w gruncie rzeczy niebezpiecznego budynku w świat przepełniony złem wdziera się nowa energia. Przeróżne odcienie tęczy postrzegane są bowiem jako nadzieja nadejścia nowego, lepszego. Wszystko to, według bohaterów, nie zasługuje na opisanie: „Złociste słońce pogrążyło się w granatowej toni, wymyślając zachód słońca w żółto-kawowych barwach, tak pięknych, że nie dawało się nawet o tym gadać. Tylko patrzyliśmy. Czas uznał, że znowu może zacząć płynąć”[7].

Ostatnią częścią książki jest „Wymiana listów pomiędzy Autorem i Aną Paulą Tavares”, dzięki której czytelnik między innymi dowie się o zaskakującym autobiografizmie tej opowieści. Głównym celem tej pozycji jest uświadomienie każdemu odbiorcy, że „Ludzie jeszcze się nie nauczyli najprostszych prawd”[8]. Wciąż przed naszą cywilizacją jest jeszcze bardzo długa droga do przebycia.

Ondjaki nie boi się eksperymentować. Bez żadnych skrupułów łączy to czego teoretycznie nie można zespolić w spójną całość. Na kartach swej powieści kreśli opowieść o pięknym świecie i wspaniałych ludziach, których bezskutecznie próbuje zniszczyć zło, polityka i komunizm. O tym co najważniejsze nie waha się pisać „między wierszami”. Ufa swym odbiorcom, nie szuka sensacji.

Autor: Przemysław K.

Ondjaki “Babcia 19 i sowiecki sekret”, tłumaczenie: Michał Lipszyc, wydawnictwo Karakter, Kraków 2013, s. 216

——————————–

[1] s. 12

[2] s. 45

[3] s. 88

[4] s. 101

[5] s. 168

[6] s. 119

[7] s. 172

[8] s. 39

Różnokolorowe odcienie szarości, czyli każdy “towarzysz” jest wrogiem