Inne kaprysy Andrzeja Kopackiego to tom uformowany przez wyobraźniowe kaprysy, językową inwencję i stylistyczną biegłość. Poeta, mimo początkowego zogniskowania na wypatrywaniu figur ożywiających poetyckie tworzywo, ostatecznie koncentruje się na tym, by w jego wierszach kluczową rolę odgrywał imaginacyjny kondensat – produkt osadzania się znaczeń w finalizującym wyznanie, najważniejszym miejscu tekstów: „Siedział na przystanku. Otworzył dłoń / I miał tam cały kraj: miasta i wsie / Żywy mak. Kiedy nadciągnął Lewiatan / Tylko zacisnął pięść”. Sensy w Innych kaprysach nie ulegają wypaleniu, a obiekty w nie brzemienne osmotycznie przenikają się, naruszając swe struktury, dzięki czemu powstają liczne sprzężenia zwrotne. To one determinują fakt, że w tomie Kopackiego poszczególne wiersze, choć nierzadko tak od siebie różne nie tylko pod względem tematyki, wchodzą ze sobą w żywy, wielopoziomowy i – co najważniejsze – kapryśny dialog. Kaprys jest niewątpliwym przywilejem, stąd współczesność – poetycką teraźniejszość – definiuje się tu jako „wielkoduszne czasy”. Wiersze powstałe dzięki kaprysowi wyostrzają zjawiska, które przy innych stylach myślenia nigdy nie zostałyby ujawnione. Przedstawiają one na przykład byty ontologicznie zmienne i amorficzne, czyli nieurządzone trwale w poetyckim uniwersum oraz sytuacje, w których świat owładnięty jest przez dziwną substancję i trudno utrwalić jakikolwiek jego obraz, jak wtedy, gdy „Mgła okleiła miasto / (…) Czy mgła się podniesie, czy może opadnie / Zajmował już tylko zwłoki na torowiskach – pierwsze w nowym świecie / I ostatnie”. Już te przypadki „kapryśności” sygnalizują, czym być może jest najważniejsza w tym tomie kategoria. Jest ona ściśle powiązana z zapomnieniem o wybranych sferach codzienności i kapryśnym ich wymazaniem z pamięci w taki sposób, by powstała luka wstrząsała myślami i drenowała podświadomość, nie dając jej spokoju. Podobnie wiersze Kopackiego nie pozostawiają nas obojętnymi przez integrowanie w swym wnętrzu licznych migawkowych obserwacji, w których jak w chemicznej mieszaninie splatają się przeróżne wątki, stany, maski i role.
Kopackiego interesują (o)lśnienia i (prze)widzenia. One natomiast prowadzą do nadreprezentacji w Innych kaprysach takich chwil, w których wyobrażenie nie może zostać urzeczywistnione i jakby rozmywa się, chociaż podmiot mówiący doświadczenia z nimi związane uznaje za faktycznie zaistniałe: „Na końcu języka piętrzyło mu się zdanie / Z pełną piwniczką i światłem na szczycie / Gotów by w nim ocalić siebie i ją, więc szukał / Anakruzy, szalupy dla dwojga / Za długo – oddryfowała na swojej fali”. W Innych kaprysach każda z postaci – niezależnie od stopnia ważności – odnajduje coś, na czym buduje swoją samoświadomość i czemu podporządkowuje rozumienie dookolności. Najczęściej jest to fascynacja wybraną metodą bycia w świecie lub sposobem mówienia o swoich doświadczeniach, czyli przekładania języka wewnętrznego na kody znane innym. Konsekwencją tego rodzaju ekscytacji jest głębokie i rzutujące na przebieg lirycznego wyznania zanurzenie w wybranym światopoglądzie filozoficznym oraz – co ważniejsze – z tych samych względów pojawia się tu zjawisko „postsynchronu”, które możemy rozumieć jako podejmowaną przez „ja” próbę dopasowania swych wypowiedzi do zastanych i reprodukowanych warunków istnienia. Okazuje się, że prawo do kaprysu posiada nie tylko podmiot, ale też świat, który akcydentalnie może coś zmienić i spełnić swą twórczą fanaberię, dlatego „ja” w Innych kaprysach nie jest w stanie pozwolić sobie na „chwilę wytchnienia”. Napięcie wynikające z obecności w świecie poetyckim nie jest dawkowane i stale utrzymuje się na najwyższym możliwym poziomie. „Ja” „nie słyszy o dyskursie wolnym od / panowania”, co znaczy, że wciąż jakaś siła lub byt może zdobyć się na kaprys zawładnięcia przestrzenią bycia. Dlatego w Innych kaprysach należy być nieustannie w pogotowiu, co nie obowiązuje tylko figur obecnych w poetyckim świecie, ale szczególnie dotyczy odbiorcy, na którym skupiają się następstwa „kaprysów” budujących ów tom. Jego odbiór bowiem nie jest łatwy, wnikamy tutaj w świat surrealnie wykolejony i przedstawiany nam za pomocą mikropowieści lirycznych, reminiscencji strachu oraz zdarzeń inkorporowanych, zaczerpniętych z innych porządków, wplecionych w logikę Innych kaprysów i na nowo uruchomionych jako znaczące miniatury. To z nich powstaje najważniejsza oś tomu Kopackiego, który jawi się jako kalejdoskop zdarzeń (dez)aktualizowanych. Przykładem tego jest wiersz Mugur o muzyku, którego, mimo zakończenia aktywnego życia artystycznego, wciąż wewnętrznie ożywia myśl o muzyce: „W takiej ciszy / czasem dotyka instrumentu, jakby miał / poczuć, że wciąż w nim drzemie / tamten / fantastyczny / dysonans”.
W tym świetle dostrzegamy inny typ kaprysu, tym razem jest to kaprys poety, który w swe teksty włącza to, co przez innych wykluczone i uznane za bezużyteczne. Na tę metodę introdukcji niewątpliwie wpływ ma przekładowa praktyka poety, który w Innych kaprysach na różny sposób afirmuje bliskie sobie a polszczyźnie obce dykcje i wrażliwości poetyckie, co dla tego tomu kończy się niewątpliwie korzystnie. Na tak powstałym planie Kopacki tropi wzajemnie sprzeczne dążenia ludzkości, które czynią z człowieka istotę niekonsekwentną i niespójną. Powołuje przez to do życia tajemnicze, akcydentalnie obecne persony, które poruszają się po scenie Innych kaprysów i znikają nam z oczu tak szybko, jak się pojawiły. Pozostawiają one jednak po sobie zdarzenia pozwalające w tomie przedstawić realność jako upozowaną i pozorującą. Innymi słowy, taką, z której trudno wydobyć immanencję podmiotu ponowoczesnego: „to nie jest wesołe miasteczko / z jeziorem wśród gór i egzotyczną / wolierą opodal stolików i parasoli / to pole bitwy // czasem dla wytchnienia idzie tam / ściskając w kieszeni złotego buddę / z drewna tekowego”. Po wyostrzeniu tych zjawisk w Innych kaprysach poetyckie rozumowanie, wciąż wspierane przez mechanizm imaginacyjnych zrywów, zmierza do identyfikacji następstw tego, że warunki zewnętrzne, pojawiające się w tkance wiersza z powodu włączania do niej elementów „obcych”, znacząco wpływają na realia poetyckie oraz determinują proces nazywania emanacji istoty rzeczy pojawiających się w lirycznym uniwersum i nadawania należnej im hierarchii: „słowa odrywają się od rzeczy / na koniec znikają w nadrzecznej mgle / człowiek jesienią / pies jesienią / znikają w nadrzecznej mgle / wiosną wychynie ciemny kształt / być może to jeden z nich / na początek trzeba go nazwać”. Podmioty Innych kaprysów interesuje fenomen rozmywania się znaczeń i rozrywania się więzów poetyckiej materii. Wedle nich człowiek skupia się na tym, co dzieje się „jak zwykle”, dlatego ignoruje zdarzenia wymykające się schematom oraz nie chce zauważać metafor i przesunięć znaczeniowych burzących dziś już anachroniczne sformułowania: „Jakie piękne imię, myślałem wtedy / I trochę się bałem, mówiąc szeptem: / Pelargonie. // Ojciec siedzi na księżycu, w furażerce / Na głowie, chyba pyka fajkę. Podnosi / Ramię, jakby salutował po angielsku. // Bandaż powiewa na wietrze. // Czasy są całkiem inne”.
W Innych kaprysach kluczowe są „oczy” wyobraźni i to one zakotwiczają podmioty w poetyckim świecie, a nam – czytelnikom – unaoczniają, jak wiele w egzystencji jest niewiadomych i jak bardzo każdy kolejny moment jest cudownym, oczekiwanym, niezasłużonym i niedocenionym darem: „Kto wróci z tarczą (cudem uniknął wypadku), / Kto zobaczy brzózkę na balkonie rudery do / Sprzedania (musisz zmienić swoje życie). Kto / Nie wróci w porę / Albo nigdy. // Niewyraźna postać / Z różą. Nikt / Nie zwraca na nią uwagi. Nikt”. Wyróżnikiem tego tomu jest zderzanie wizji o antagonistycznych zwrotach i refleksji o odmiennych trybach działania. Czasami to spotkanie o charakterze konfrontacji odbywa się na odległość, równie częściej ma miejsce w aż takiej bliskości, że granice między obrazami i sytuacjami zacierają się: „Kupiłem wino, twardy ser i pikantne oliwki / U wszechwiedzącej staruszki. // Szedłem wśród kaktusów, które wchłaniały czas. / I wróciłem do domu. // Pinie podpierały niebo. / Nie wzeszedł na nim choćby // Cień przyszłości, / Podczas gdy jedliśmy”. W „kapryśnym” idiomie, jak widać, nie zachowuje się ciągłości między wyobrażonym (nieomal fantastycznym) a realnym, ale oba te porządki nawzajem się przełamują, co jest efektem tego, że artykulacje Kopackiego biegną swobodnym tempem, jednak poeta – rzecz jasna – panuje nad tą rytmiką w odpowiednim zakresie i nie manipuluje tworzywem poetyckim, by uzyskać zgodność mimo wszystko. Nie chce jednak, by tom dzielił się na zwalczające się lub skłócone ugrupowania wyobraźniowe. W Innych kaprysach nie chodzi o rozumienie, ale poznanie, czego symptomem jest moment, w którym „zielony chrząszcz // (…) przemówił / W świętej mowie mieszkańców / Zagajnika, której nie musiałem / Rozumieć, abym poznał jej sens”. Częściej niż świat podmiotom Innych kaprysów przydarzają się zdania poetyckie – pewne, oczywiste i niewytłumaczalne. W nich, w tych nieopuszczających lirycznych „ja” frazach, zaszyfrowane są treści głębsze, bo nie odwołują się one do „stanu rzeczy” i tego, co istniejące, ale sytuują podmiot w wymiarze (jeszcze) nieucieleśnionym. Najważniejszym z tych zdań jest to o „Krewkich panterach obłapiających cienie”.
Przywiązanie do tych nieredukowalnych fraz, wynikające z odczytania ich jako potencjalnych determinant życia oraz niemożność ich odrzucenia, będące następstwem wtapiania się tych maksym w sam rdzeń podświadomości, to także rodzaj kaprysu, jednak nie on jest tu istotny, stanowi bowiem genezę ważniejszego w tym tomie mechanizmu: rozpierania wierszy przez energię katalizującą gwałtowne przemiany: „Mówili, że jest niecierpliwy. // Ale on tylko ścigał się z czasem. / Po każdej przegranej / (Wygranych nie było) / Na długie godziny / Zapadał się w sobie / I był / Do rany przyłóż. / Do rany”. Przez wysokie natężenie tej energii i „kaprysów” w podmiotach pojawiają się marzenia o samotni i pełnym oddaniu się pracy wyobraźni. Wbrew przewidywaniom nie chodzi w tym o przyjmowanie świata takim, jaki jest, a więc złożonym, chaotycznym i nieustępliwie energicznym multiorganizmem, ale „kapryśne” przejście do porządku dziennego nad konstytuującym go, nieprzerwanym ciągiem różnie organizowanych „kulminacji”: „Na starość przechodził obojętnie obok / Ekstaz, rozbłysków, kulminacji, / Po których mogły następować tylko / Dalsze kulminacje. Bardziej interesowały go // Pracowitość i samotność: / Mnich w celi, skrobanie piórem / Po papierze, bez końca. Trud kornika. / Historia stalaktytów”. Dzięki świadomości beznadziei, w której tylko niekiedy pozwolić sobie można na wyobraźniowy „kaprys”, wydarza się tajemniczość świata poetyckiego. Niesamowitość przestaje tu być czynnikiem emocjonującym, jakby była paradoksalnie bardziej przewidywalna niż potencjalne następstwa tego, co znane i powtarzalne („Droga bez nadziei na dotarcie do celu. / Wieczne powtórzenia bez finału”).
Wedle Innych kaprysów Kopackiego antropocentryczne utopie nigdy się nie wydarzą – zachowania zbiorowe zaprzeczają takiej możliwości, podobnie jak unikanie przez człowieka racjonalnej oceny własnych dyspozycji. Natomiast predylekcja jednostek do konfliktów i egotyzmu jest tak silna, że wynikiem narastających frustracji w tych warunkach są „kaprysy”, nieodzwierciedlane przez autonomiczną zewnętrzność, która zresztą też ma swój „kaprys” polegający na przedrzeźnianiu istot ją zasiedlających: „Mówią, co się marzy milionom Polaków: / To czy tamto. Tymczasem / Niebo w nowiu płowieje po brzegach. Za dnia / Na horyzoncie ciemne, strzępiaste / Owamto”. Z tego impasu wyjść można wówczas, gdy albo uwierzy się w koncepcję człowieka jako monady, który może snuć idylle w swoim wnętrzu – ekwiwalencie makroświata, albo szczerze podziękuje się rzeczywistości za jej kształt, otwartość na ludzkie bycie i stwarzanie warunków dla rozwoju „ja” poznającego. W Innych kaprysach „Życie się toczy allegro non troppo. / Traktem wyciętym maczetą Ockhama”, dlatego rzeczywistość dąży tu do prostoty i hamuje te tendencje, które zakładają nadmiar i ograniczają realizację destrukcyjnych „kaprysów”, co dla człowieka skończyć się może tragicznie, gdy musi dojść do sprowadzenia świata do właściwych mu ram, należytego zakresu obecności, adekwatnej do czasu równowagi zjawiskowej oraz trzymanego w ryzach konfliktu przeciwieństw podtrzymujących status quo i nieprzechylających szali na żadną ze stron: „Wojna jest / Dobra dla handlu obnośnego, / Dopóki nie wyginie ludność cywilna. / Nie wstaliśmy z leżaków. // Rozejm. Słońce / Stanęło nad nami. Morze / Znosiło na brzeg srebrne łupy. / Frachtowiec na horyzoncie / Wiózł kadzie z tyryjskim barwnikiem. / Pod pokładem szare głowice”.
Inne kaprysy traktują rzecz jasna o momentach, w których nic nie przeważa nad siłami broniącymi teraźniejszości przed dominantą negatywną i niemającą równoważącego ją przeciwnika: „Kiedy noc rozpoczyna odwrót, / Z fioletu wyłaniają się harcownicy / Dnia. Najodważniejsi. Nieliczni: / Mężczyźni w ciężarówce z napisem / »Pieczywo«”. Obok nich w tomie występują wiersze opisujące zdarzenia zupełnie odmienne i takie, w których „kaprysy” nie są zdolne przezwyciężyć spotęgowanego nieszczęścia. Zawsze są to teksty poruszające i przez to zaświadczają o przemyśleniu z dużą czułością problemów, których dotykają. Spośród nich za najważniejszy – najdoskonalszy w tym tomie – uznaję wiersz Portbou, 1940, który upamiętnia tragiczną w skutkach ucieczkę Waltera Benjamina przed nazizmem. Wówczas nie zwyciężył „kaprys” i zbrodnicza ideologia, tylko literatura, podniesiona przez wybitnego myśliciela do rangi metafizycznej: „Nie okazywał niepokoju, przemyślał wszystko. / Liczył kroki, żeby nie przemęczyć chorego / Serca. Pił wodę z kałuży: – Tyfus? Jeśli nawet: / Manuskrypt nie może wpaść w ich ręce”. Trudno o pogodzenie się ze światem w obliczu przewagi zła nad dobrem, jednak w tej poetyckiej miniaturze dochodzi do czegoś bliskiego koncyliacji. Sygnowany wrażliwością Benjamina poetycki moment z wiersza Portbou, 1940 przynosić może refleksje przeróżnej natury, dość jednak powiedzieć, że żadna z nich nie prowadzi do uznania możliwości „kaprysu”, a więc poprzestania na tym, co indywidualne i miałkie, gdy toczy się wojna o pryncypia i ziszczają się wizje nihilistycznych profetów: „Gwiazdy blakły powoli. Nie widział nic, / Co by je łączyło. Zamknął oczy. / Zachodni wiatr podrywał kartki ze sterty // Na oknie i niósł je, skrzydlate, / Nad zatokę, w stronę / Wstającego słońca, w ręce // Niczyje”.
Inne kaprysy to tom palimpsestowy i polifoniczny. Nie poprzestaje na receptywności, ale stwarza własny mikrokosmos, w którym zachodzą idiomatyczne i podległe logice „kaprysu” procesy. Liryczne „ja” – zamiast przesuwać akcenty w dookolności – stara się za pomocą swej kapryśności dotrzymać kroku światu, komunikującemu się z nim za pośrednictwem rzeczy nieforemnych i zdarzeń odbiegających od normy. Przede wszystkim ów podmiot nie może nigdy pogodzić się z żadną narracją i opisem, dlatego musi skupić się na wykorzystywanej metodzie nazywania, ambiwalencji cechującej relacje podmiotowo-przedmiotowe i tym, by pojęcia pozostały płynne w swym zakresie semantycznym i nie „stężały” w formie raz zadanej: „Pan musi wejść sobie w słowo, / Zanim ono stężeje i spadnie kamieniem, / Może zdoła je pan rozkruszyć / Od wewnątrz, obrócić / W żart”. (S)tężenie słów nie jest aż tak ważne samo w sobie, jak wówczas, gdy związane jest z przyrodniczymi epifaniami, które w sposób szczególny obecne są w czterech ujmujących wierszach, gdyż to w nich słowa reprezentujące przyrodę odwołują się do głębin podświadomości, dając do zrozumienia „ja”, jak daleko idące paralele daje się zauważyć między mechanizmem słowa, ludzkim duchem a trwaniem przyrody: „Chryzantemy w szklanym wazonie / Drobne, barwy lila i bordo / (…) Zielony gąszcz / W wodzie jak ekspozycja flory morskiej / W oceanarium. // W drodze do wieczności / Czekają na swojego Moneta”. Nie mniej istotne są tu podobieństwa bezpośrednie między naturą a kulturą, co widoczne jest w charakterystyce tego, jak rośliny ciągle przebierają się, wchodzą ze sobą w relacje i potrafią zarówno milczeć, jak i mówić. Istotą poezji Kopackiego jest miłość międzyistnieniowa. Dopiero uczucia, emocje i popędy budzą materię do życia, dają szansę „ja” na przebudowę swej psyche („Owszem, mam jakiś świat wewnętrzny. / Pustawy. Trochę / Wstyd o nim mówić”), dlatego sensualizm i poryw chwili to wspólne mianowniki metod tworzących Inne kaprysy i prowadzących wyznania do wyładowania napięcia i spełnienia. Jest to poezja „na odejścia i przyjścia”, wchłaniająca i rozpraszająca, paląca i kojąca pragnienie, oddająca faktyczne doświadczenia i stylizująca z ironiczną przesadą te, które z różnych względów dla lirycznego „ja” byłyby nieosiągalne, a dzięki ich włączeniu stają się aluzją do możliwych scenariuszy na przyszłość: „Będzie znów inaczej, // Znowu inaczej i zawsze tak samo, / Kiedy ten motyl fruwa pod sufitem”.
Autor: Przemysław Koniuszy
Andrzej Kopacki „Inne kaprysy”, Wydawnictwo Forma, Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze 2019, s. 80
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci