„białe plamy pustki w zgiełku wołającym o pamięć, biały piach, co się sypie / w którejś tam już z kolei klepsydrze, / sypie coraz szybciej, nadchodzi burza piaskowa”, czyli poezja przestrzeni i otchłani

Sekwoje Ewy Ledóchowicz to poezja podróży, której celem nie jest odkrycie samego siebie, ale przystosowanie do odczuwania manifestacji niewyczerpanych sił naturalnych i jakości nad-realnych, jakby metafizycznych. Sekwoje to nie afirmacja nomadyzmu, lecz wewnętrznej transformacji, która prowadzić ma do większej uważności. Ów proces przebiega stopniowo i przez podporządkowanie go zasadzie mówiącej, że definiowanie jest znoszeniem, obfituje w momenty, w których naoczności nie przypieczętowuje się nazywaniem i słownym nakreśleniem ram jej możliwej obecności, tylko daje się jej sposobność wyłonienia w porządku poetyckim, odmiennym od materialnego i idealistycznego. Przez poetyckie projektowanie tajemniczej natury w Sekwojach świat poetycki nie jest wewnętrznie pomieszany i rządzi się złożoną logiką, co jest podstawowym osiągnięciem poetki. Nie jest tu też wydobywany najbardziej fascynujący „ja” fragment żywego uniwersum i następnie subiektywizowany w wyznaniu, lecz wiersze zbudowane są z tego, co w postaci nasion niemalże przypadkowo dostało się do „ja” i w nim wykiełkowało, dając plon stukrotny: „Przestrzeń. / Dojrzała – rozsiewa ziarna / gotowe do kiełkowania, / które wdychamy z powietrzem”. W Sekwojach nie ma możliwości posiadania podmiotowej samodzielności, występuje tu bowiem wielość czasoprzestrzennych konstrukcji i żadna spośród nich nie tyle nie pozwala nad sobą zapanować, ile sam podmiot uważa to za zdradę ideałów, tym bardziej że „ja” ekscytuje fenomen nieoswojonej i niezmierzonej przestrzeni, którą bada zmysłowo, bo intuicję dawno uznał za zawodną: „Najwspanialsze: zapach / potem: kolor, dotyk, ciepło kory. / Substancja wielkiej miary. // Dyktat skali. // Bakcyle przestrzeni w dużym stężeniu”. Owe bezgraniczne terytoria nazywane „przestrzeniami” nie mogą stanowić ilustracji i odzwierciedlenia czegokolwiek, jako czysta potencjalność są suwerenne i obiektywne. Ich określenie nie jest możliwe w porządku poetyckim, co nie znaczy, że Ledóchowicz w swej liryce ignoruje możliwości, jakie dzięki nim stają się dostępne.

Przestrzeń, stająca się w Sekwojach artykulacją niewyczerpywalnych możliwości, wyróżnia się logiką (nie)zmienności, która sprawia, że mimo przeistaczania się, zachowuje ona pewnego rodzaju constans. Prawidłowość tę wzmaga także fakt, że dążenie do harmonii nie jest postulatem przestrzeni, ale samą immanencją. To my pragniemy tego, co idealne, tworząc przy tym rzeczy trywialne. Wpatrujemy się w dal, zamiast doświadczać tego, co tutaj, a więc kształtującego nas otoczenia: „Ubrani w przestrzeń. / Ubrani w krajobraz. / Karmieni zdumieniem. / Nieskuteczni w myśleniu, tutaj. / Niesprawni w obejmowaniu. // I obcy, i przynależni, // pożeramy przestrzeń / i siebie samych / gubimy po drodze”. Sięgając po świat poetycki w Sekwojach, widzimy, że jest on odrębny od nas zarówno z samej ontologicznej zasady, jak i z powodu naszej niemocy dopasowania się do niego i odrzucenia marzeń o omnipotencji. Nie możemy uciec, nie ma dla nas substytutu uniwersum teraźniejszości, nie jesteśmy w stanie też dociec, czy obcujemy z seryjnymi przedstawieniami, złożonymi jak układanka, czy rezultatami nieodwracalnych przeobrażeń. Przestrzeń ta jest niezmienna w czasie być może tylko dlatego, że zmiana jest kategorią ludzkiego myślenia, podobnie jak kruchość i nietrwałość – przestrzeń zaś „Zatrzymana w zmiennym horyzoncie, / wiecznie ta sama, / niedostępna, jakby jej w ogóle nie było. / Przestrzeń. / Nieodgadniona zagadka w bajce bez puenty, // rebus, w którym skreślono / ludzkie sylaby”.

„Ja” Sekwoi jest oblężone przez chaos, jego „życie się staje hybrydą prze-życia, / gnuśną pałubą w klatce otoczonej fosą”, a jego wyobraźnia pustynnieje. Niewykonalność introspekcji, automaskowanie, paradoksalne obycie z nierozpoznaną zawartością otoczenia, przyzwyczajenie się do własnej niewydolności epistemicznej, skutkuje przemilczaniem siebie i niekrystalizowaniem myśli, pozostawianiem ich w formie nieobrobionej. Materia rozprasza się tu od razu, jak się pojawia i trudno podmiotowi ją wykadrować, podobnie jak nie jest on zdolny na bieżąco wyróżniać dominant swego doświadczenia i jego wyznania naznaczone są przez monotonię podlegania tym samym pryncypiom, „mozolne trudzenia” w „gonieniu kształtów” rzeczy. W Sekwojach – zamiast oderwanej od praktyki refleksji nad naturą zapisu poetyckiego ­– poetka za prewrażeniową kwestię obiera osobę preceptora, który to jest miarą przedmiotu. Zgodnie z tym nie ma potrzeby aktualizacji przedstawień świata, jest on bowiem nie wizualizacją, ale pulsującym organizmem, nigdy nie wiadomo, czy jest w trakcie konstruowania, czy może jest widoczna jego forma gotowa. „Ja” zawsze zakłada, że kształt realności – znany nam z wiersza – może nie być literalnym odbiciem jej przejawiania się, bo odwzorowanie jej jest czynem przerastającym jego kompetencje jako podmiotu poznającego.  Natomiast to, co jest treścią jego opisu i do czego w swym wyznaniu się odnosi, traktuje tylko jako własną wariację na temat realności.

Wynika z tego interesujący zwrot w Sekwojach. Otóż nie bada się tu stosunków rzeczy w ramach przestrzeni, bo są one przesłonięte przez sensoryczne i motoryczne dyspozycje lirycznego „ja”. Dlatego, chcąc coś powiedzieć o świecie przedstawionym, trzeba przede wszystkim próbować zarejestrować, jakim bytem jest ten, kto owej reprezentacji dokonuje i jak jego konstytucja podmiotowa wpływa na konstrukcję poetyckiego przedmiotu. Znakiem tego jest występująca w Sekwojach estetyka wzniosłości, która określa uniwersum liryczne, ale tylko przez pryzmat tego, co i jak zaskakuje, przeraża i przerasta „ja”. Nie chodzi w tym o odrzucenie mimetyczności, metoda ta bowiem bardziej niż stworzeniu ekwiwalentów służy wskazaniu, że sprzeczności w przedstawieniach, nielogiczne rozplanowanie obiektów i wrażenie dysharmonijności w Sekwojach pochodzą od podmiotu, a nie naoczności. I choć „ja” mogłoby zakwestionować sensowność permanentnego odradzania się przyrody, to dla ożywionej przestrzeni takie spostrzeżenie jest bezpodstawne i niedorzeczne – życie musi powracać do siebie, by sygnalizować przekraczanie własnych, wewnętrznych ograniczeń ewolucyjnych. Taka też jest logika czasu, zgodnie z którą każda forma upamiętnienia jest ulotna wobec „bytu samoistnego” rzeczy: „Nawet jeśli gdzieś pozostały ślady / – list, zdjęcie, balowa kreacja – / zaklęsły się na powrót / w swój byt samoistny, / przyjmując rolę znaku / marginalnie niejako / i dosyć pobieżnie. / (…) I nie pomogą muzea, / ani domowe archiwa. / Wszystko wraca do siebie, / a nam zostaje trudno pochwytna / teraźniejszość”.

Poezji Ledóchowicz przewodzi dusza, to niepokorne, łakome i krytyczne narzędzie odczuwania. Zasadniczymi efektami jej obecności jest nadanie istotnej roli duchowości w wierszach, ale przede wszystkim pojawienie się – po pierwsze – konieczności wiary „ja” w to, że odmienna od transcendentnej siła drzemiąca w ziemi rezonuje w doświadczeniach oraz – po drugie – nasilenie się dążności podmiotu do potwierdzania swych eksploracji niecodzienną, szczególną naturą tego, co badane. „Ja” kusi „superwidzialność”, jednak równocześnie lękliwie spogląda na konkret, a „maksymalne zbliżenie” do przedmiotu wywołuje w nim mieszaninę nieufności i pożądania. Przez to nieintegralna jaźń podmiotu mówiącego boryka się z utratą więzi z nieczytelnym tekstem rzeczywistości, który oskarża o wyprucie z osiągalnych dla niego sensów. „Ja”, nie mając takiej drogi wyjścia do świata, która pozbawiona byłaby niebezpiecznych rozpadlin, winę za swą sytuację przypisuje temu, że wraz z zanikiem pamięci i potrzeby honorowania przeszłości wzrasta w nim przymus zdobywania rzeczywistości teraźniejszej, co czyni go zarówno głuchym na prawdę, jak i skłonnym zrobić wszystko za władzę nad widzialnością. Z tej perspektywy można ujrzeć Sekwoje jako walkę z nowym rodzajem analfabetyzmu, polegającym na niemocy czytania przestrzeni jako struktury pozatemporalnej, nieokreślonej ani przez teraźniejszość, ani przeszłość, ale otwartej na przyszłość i traktowaniu jej jako wypełnionej przez byty nieposiadające żadnych cech je wyróżniających. Przygotowując się do tego starcia i próbując poradzić sobie z trudnościami z dekodowaniem świata, „ja” preferuje wyznania zbudowane ze wspomnień i z uporem pozostaje przy tej metodzie, co skutkuje odzyskaniem światów utraconych. „Ciekawe sekwoi”, a nie samego siebie „ja” krytykuje figurę człowieka, który nie licząc się z konsekwencjami, chce zachować w świecie „ślad własnej stopy” i „dogonić samego siebie”. Ów podmiot pożąda bezzałożeniowego doświadczania świata, którego funkcją ma być autokonfrontacja, zagłuszenie ­faktycznych i wyimaginowanych przemian oraz dążenie do równowagi zarówno poznawczej, jak i emocjonalnej: „Błędnik ciała dziś drży / w rozkosznej, co może też być śmiertelną, febrze. / Drży powietrze, / ustawiając horyzont / poza polem patrzenia”. Wiersz Ledóchowicz jest rozwinięciem bytu żywego, wydobyciem jego znaczeniotwórczego potencjału i próbą rozpoznania motywacji jego obecności w horyzoncie „ja”. Objawia się to wariacyjnie, jednak zawsze skupia się w soczewce „chwili”, w poetyckim momencie: „Jak daleko sięga / promień czasu / danego ci w tej chwili, / tej jednej chwili, / która, chciałbyś wierzyć, możliwa jest tylko raz”.

Przestrzeń ekspozycji w Sekwojach cechuje piętrowość przedstawień oraz wielorakość konotowanych przez nie znaczeń. Sam podmiot wskazuje na źródło takiej techniki – jest nim budowa atomu. Konsekwencje tego są liczne, szczególną uwagę zwraca dookreślanie widzianego lub domniemanego fenomenu przez przybliżanie do niego poetyckiego oka oraz zauważenie, że napięcia wewnętrzne wszelkiego typu, występujące w relacjach międzyludzkich i międzysłownych, tak naprawdę najmniejsze są wtedy, gdy dotyczą obiektów położonych w bliskim sąsiedztwie: „Tyle walk i sprzeczności, / a tu w każdej frakcji czasu prosty przykład płynie od naszych współcząstek: / nieodmiennie / w im większej bliskości znajdują się kwarki, / tym słabiej oddziałują na siebie nawzajem. / Aż do sytuacji, / w której w warunkach zupełnego zbliżenia / stają się / cząstkami praktycznie swobodnymi”. Jesteśmy tutaj dziećmi nie tyle rzeczywistości, ile krajobrazu, „który nas dostrzega / okiem pojedynczym”. Ledóchowicz wie, że detonacja znaczeń nie ziszcza się na krótkim dystansie dzielącym metafory zrodzone w tym samym rdzeniu wiersza, nie unika wszak dynamicznych sprzęgnięć sensów. Prowadzi ją to spostrzeżenie do szerszego planu, który obejmuje przecinające się pola widzenia – owe „krajobrazy”, niebędące jak chmury „pięknem bez znaczenia”, ale gwarantem zaawansowanej łączliwości obiektów budujących uniwersum Sekwoi. Trudno rozstrzygnąć na pewno, czy celem jest tu oddanie fascynacji łączenia się istnień w skomplikowane – w poezji widoczne, a w rzeczywistości pozatekstowej zatarte – kompleksy, jednak wiadomo na pewno, że duża jest wiedza podmiotu mówiącego Sekwoi o bycie i jej kluczowym elementem jest obeznanie w problematyce natury, która – mimo swej wielości – potrafi pozostawić swą ontologiczną konstytucję nienaruszoną i rozwijać własną strategię ekspansji: „A przestrzeń wszystko cicho zarasta. // Przebiegłość przestrzeni. / Przyczepność przestrzeni. / Zaczepność przestrzeni”. W tych warunkach świat toczy bój o człowieka, który w swym istnieniu wchodzi na drogę prowadzącą od „pierwszego kroku poza granice, / pierwszego kroku poza to, co dotychczas”, przez „przejście w światło i migotanie” do wiedzy o przestrzeni.

Niemniej Sekwoje wolne są od dyktatu afirmacji przyrody, co nie czyni obojętnym na jej charakterystykę, której filarami są w tym wypadku wszechobecność i ogarnianie swym „okiem pojedynczym” zarówno wszechistnienia, jak i jego przedstawiciela – nas, „bytu poszczególnego”. „Ja”, dla którego przesłonięte jest znaczenie substancji, materia odsyła do przeszłych myśli, czyli do momentów jej pierwszego poruszenia i tym samym to, co namacalne staje się rezerwuarem pamięci: „Krwiobieg / wypełniły nam rzeki czasu, / to one związały organy w jedno, / nie przestrzenie, / skrzyżowania duktów korytarzy. / Ale płuca łakną partykuł przestrzeni, / tylko one mogą czas zakazić bakcylem istnienia, / czas bowiem to horyzont, nie miejsce, / nawet na skróty się nie dobiegnie i go nie dosięgnie”. Pochodzące od materii reminiscencje zaburzają tok poetyckich zdarzeń i wpuszczają w to, co właśnie obecne, elementy obce – niepokojącą inność. Jest to tylko złuda, część iluzji, której doświadcza „ja”, owego spektaklu polegającego na przeświadczeniu trwania w zamkniętym kręgu powtarzanych chwil. Widzieć w tym można znak poszukiwania przez poetkę dowodów lub kontrargumentów za tym, że rzeczywistość powstaje dzięki replikacji sprawdzonych lub obalonych struktur i wzorów „posłusznych nie prawom przestrzeni, / lecz mijaniu i trwaniu, / cyklom / nie- lub odgadnionym”. Z innej perspektywy jest to symptom tego, że „ja” Sekwoi przeistacza się w człowieka-archiwistę, który deklaruje prowadzenie poszukiwań, choć robi wszystko, by trwale zakotwiczyć się w dzisiejszości i tym, co wynika z aktualnie zajmowanej, wywalczonej pozycji, jakby „Znakami czasu próbując budować swoje miejsce”. Jest ono „przestrzenią wewnętrzną”, która z kolei przypomina „Lapidarium po nierozpoznanej całości”. Natomiast przestrzeń poetycka, we wszystkich swych odmianach, ważniejsza jest od słów i potrafi nawet od nich oddzielić podmiot mówiący, obezwładniając go, czyniąc obojętnym i prześwietlając jego świadomość, ten odpowiednik kliszy fotograficznej. W upale, jaki panuje w tej przestrzeni, ujednolica się realność, a pojęcia rozpuszczają się w rozgrzanym do czerwoności słowniku terminów rozedrganych przez swój potencjał semantyczny. Przestrzeń Sekwoi zawęża się do jednej perspektywy, która wyczerpuje zakres możliwych przedstawień. Poszczególna rzecz w niej występująca jest synonimem każdego innego poetyckiego rekwizytu, dlatego poznając w Sekwojach dookolność przypadkowo daną w doświadczeniu, osiąga się wgląd we wszechbyt: „patrzysz i nie widzisz szklanki i stóp w kurzu, widzisz Afrykę / i wiesz, że tu wszystko jest tym samym, wszystko jest jednym, / wszystko jest jedno, / wszystko jedno”. Chodzi tu też o to, by uczynić świat na nowo zaskakującym i budzącym entuzjazm – zdaniem „ja” człowiek tak polega na pojęciach, że zamiast wypatrywać rzeczy i z czystą myślą do niej zdążać, pożąda wyłącznie materialnego korelatu posiadanych terminów, chcąc utwierdzić się w słuszności własnych uprzedzeń: „Zmysły nieruchomo drgają / podsycane przez powolny płomień żądny żeru. / Świat w upale trwa poza nazwami dni, poza imionami rzeczy. / Nie dzieli się na swoje postacie. Jest jeden”.

Motorem napędowym w Sekwojach jest nieczułość, to ona wypala formy obecności i dzięki temu, że „ja” przestaje zależeć na przestrzeni, jest ono bliskie zrozumienia, czym jest obserwowane w rzeczywistości totalne upodobnienie do siebie wszystkich składowych oraz stopniowa neutralizacja idiomatyczności: „Ludzie, ziarenka, drobiny piasku, okruchy kryształu, / wszyscy w obojętnej niespiesznej klepsydrze”. Zaklinanie przez „ja” przestrzeni doprowadza do tego, że nie jest ona wypełniona przez różnorodne byty, ale cała ogniskuje się na jednym „widoku”, który imituje wszystkie inne i „bierze postać to palmy, to skały / lub palmy-i-skały-zarazem, / lub nie-wiadomo-czego”. Nie jest to usprawiedliwienie opieszałości „ja” lub tempa ewolucji wiersza, wszak teksty składające się na Sekwoje, owe relacje z podróży, są nośnikiem rwącego nurtu lirycznych wędrówek, jednak celem tego jest odzwierciedlenie, jak przestrzeń – widziana jako fantazmat, a nie konkretny obszar –ucieleśnia się w formie scalonej i jak dalece ten, kto ją postrzega, próbując nad nią zdominować, uwidaczniając brak wrażliwości na nieznane i kompensując swą niemoc sprawczą, wmawia jej powtarzalność: „Afryka nie ma krajobrazu. // Nie dzieli się na kadry, kolory, widoki, / fragmenty ani kompozycje. // (…) Wszystko Tutaj Jest Jedno. / Wszystko jedno”.

Koncepcja powtarzanej jedności nie tyczy się tak bardzo ontologii poetyckiego świata, jak natury tego, co i jak widziane przez „ja”, które jest urzeczone wodnym obiciem, o ile nie wtopieniem rzeczywistości w taflę wody: „Fragmenty pierzchają wpośród fal zielonych, / aż spokój i pustka południowej sjesty / złożą je z powrotem w jeden obraz wodny, / powtórzony, / trwały i nietrwały zarazem”. Natomiast jednakowość Afryki też nie musi być poczytana jako następstwo jednostronnego i powierzchownego jej odbioru, a znak niemanifestacyjnego traktowania swego otoczenia przez zamieszkujących ją ludzi, niehumanizujących przestrzeni, nieobjaśniających jej za wszelką cenę i pozwalających jej na bycie suwerenne: „Nie porządkują. Nie zmieniają. Nie wtrącają się. / Nie ingerują w położenie przedmiotu. / Leży tam, gdzie upadł: / porządek znaczy porządek świata, jaki jest”. Podróż – jako stan poetycki i doświadczany w świecie pozatekstowym – nie zaczyna się równocześnie z jej podjęciem i wyjściową inicjatywą, gdyż nie ma podróży bez prawdziwego, uczuciowego zaangażowania i poczucia, że nie jest nam wszystko jedno, niezależnie od tego, co przynosi przestrzeń. Wtedy doświadczamy owego momentu, oferowanego też przez Sekwoje, w którym „drobiny / mruczą imię, gest powitania, / przesypywane z kąta w kąt przestrzeni, / która jest czasem piachem na dnie nieba, / niczym, / wszystkim”. Zgodnie z tą myślą, większa część świata jest dla nas bezimienna, skryta i nie różnicuje się na naszych oczach, a gdy stykamy się z tym, co nieznane, poznając w podróży na „obce” kultury, wmówienie im kategorii „obcości” jest wtopieniem ich w widnokrąg i zaprzestaniem uwzględniania ich obecności. Wówczas przestrzeń jest nieinteresującą, „wygładzoną powierzchnią”.

Piękną ilustracją i rozwinięciem tych zjawisk są te fragmenty tomu, w których podmiot mówi o swojej podróży do Wenecji – miasta na wodzie, ikonicznego przykładu rzeczy odbijanej, powtarzanej w zwierciadlanym, krzywym odbiciu, co uzmysławia „ja”, że pożąda nie sacrum prywatnego, w swych przejawach dostępnego tylko w jego doświadczeniu i dopowiadającego znaczenia jego bycia, ale takiego, które scali świat, kontaminując jego składowe. Wenecja także pozwala na wykształcenie się w „ja” potrzeby obcowania ze szczegółem i unikania sytuacji, w których lewituje w uniesieniu nad przestrzenią. W Wenecji chce zanurzyć się w toń rozmytego w wodzie konkretu i w nim rozpoznać siebie, inaczej spojrzeć na swoją egzystencję i rozpocząć akcentowanie innych jej dominant: „Wenecja wzywa i żąda, / by człowiek swojego szukał odbicia, / zmierzył się ze swoją pychą oraz nadmiarem. / To nas odbija jej tysiąc luster”.

Wenecja daje „ja” doświadczenie przestrzeni, która faluje, pląta się, „przelewa czas” i ciemność czyni swym doniosłym komponentem, bo jest ona wizualizacją dla „ja” „ciemnych mocy własnej duszy”. Wenecję, to miasto przypominające „bibelot”, podmiot Sekwoi widzi jako konsekwencję „igraszek człowieka z kosmosem” i siłami natury oraz dobitne uwydatnienie wad ludzkości: „nadmiar, ludzkie stadium pustki, / przepych, ludzkie stadium ubóstwa, / kaprys, ludzkie stadium niemocy”. Wenecja – jako przykład ustawienia się przez człowieka w samym centrum rzeczywistości – pełni w Sekwojach funkcje przeciwstawne do założonych przez jej architektów. Zamiast być perłą ludzkiej mocy kreacji, w poetyckiej praktyce objawia się jako miasto, w którym człowiek budzi w sobie wypieraną samotność, staje się Narcyzem „oślepłym od szukania wzrokiem własnego odbicia” i może go „Charon ponieść w dal nieuniknioną melancholii”. „Ja” w Wenecji nie przemienia się, aż tak bardzo to miasto, jako znak ludzkiej pychy i manii wielkości na niego nie oddziałuje, jednak za każdym odbiciem i refleksem jego tożsamość destabilizuje się i aż tak rozcieńcza, że musi się on „przebierać we własne odbicia z miastem, / (…) wyłowione z luster wody i szyb”. Wywieść z tego można hipotezę, że tak naprawdę chodzi tu o rozważenie zasady mówiącej o „człowieku jako mierze wszystkich rzeczy” i wówczas jego zagadkowość byłaby tajemnicą wszystkich wytworów jego rąk i myśli. Intuicja ta ma swoje potwierdzenie w tym, jak często w Sekwojach mówi się o paralelizmie (lub nawet obustronnym wynikaniu) ludzkich i naturalnych konstrukcji. Kontrargumentem negującym to przypuszczenie mogłoby zaś być to, że – wedle podmiotu mówiącego – widzimy tylko brzeg naoczności a „Życie kipi i wre / dopiero tam, / za zasłoną widzialnego”, zatem w tym ujęciu cała reszta fenomenów i zjawisk nieoczywistych, działających „podskórnie” i podpowierzchniowo, jest nieoswojona, jakby funkcjonowały według nieznanego, zapomnianego lub z zasady niedostępnego nam systemu znaków.

Dwa te rozstrzygnięcia równoważy o wiele ważniejsze. Mianowicie celem Sekwoi jest pokazanie żywej – a zatem też organicznej i integralnej – struktury świata, w której kluczymy, wsłuchując się w jej drgania, nie mogąc ich nazwać i doświadczając na równi jej „wyślizgiwania” się naszym zmysłom, „mamienia” przez nią i „gubiąc tropy” przez nią pozostawione. Docelowo – zdaniem lirycznego „ja” Ledóchowicz – osiągnąć możemy tylko świadomość istnienia blisko nas „przedsionków (…) / ku niezgłębionemu” oraz wiedzę na temat „brzegu”, ale nie eksplorujemy centrum, nie wgryzamy się w upragniony miąższ rzeczywistości. Jeżeli spróbować wydobyć z tego bardziej syntetyczną wykładnię świata poetyckiego i sytuacji zamieszkującego go podmiotu, to trzeba zwrócić uwagę na to, do jakiej (ro)zbieżności w Sekwojach dochodzi. Polega ona na tym, że „ja” doświadcza niedostępnej rzeczywistości i to ją bierze za bazę do swych wyobrażonych i rzeczywistych podróży, gdy to właśnie realność – ujmowana trywialnie – mogłaby być stabilnym fundamentem: „Przestrzeń zakryta, schowana, można wyobrażać i wierzyć, że jest. / Że płyną poza tumanem jej szerokie połacie, nim przybiją do brzegów / – trzeba tylko dać krok, aby dostąpić”. Podróż w wyobraźni to eskapizm, ostatnia deska ratunku w obliczu utraty i traumy – strat nienagłych, ale postępujących jak piasek przesypujący się w klepsydrze. Gdy tak samo, jak ludzki los przestrzeń staje się niepewna, rozchybotana i również do jej istnienia trzeba być nastawionym sceptycznie, wówczas „ja” – dzięki swej władzy poznawczej – zamiast zszyć rzeczywistość i ustanowić ją jako całość, wyznacza sobie zadanie trudniejsze. Jest nim rozpoznanie i wyrażenie stosunków w niej panujących oraz potraktowanie ich jako „stanów” paralelnych do położenia podmiotu: „Całe wbrew mapom stanowi wsobny brzeg, / niepodyktowany linią wody. / To woda musi podążać tam, gdzie miasto kluczy, / szukając dla siebie położenia, geografii i bezwzględnych stałych. / Brzeg nie jest linią ani geometrią, / jest stanem, / przybiciem i przybyciem do samego kresu”. W Sekwojach percepcja nie jest zdeterminowana tylko przez cechy tego, co widziane oraz sensy osadzające się w świecie i później detonowane, ale równie istotne jest, jak obecność podmiotu „wytrąca” się z przestrzeni i jak jest on uwodzony przez nią: „Wyłowieni z przestrzeni / jak siatką motyle / na odbitym niebie, / przyszpileni, by zastygł wzór zachwytu i więził, / toniemy. // (…) Świtem budzi mnie / krzyk mew, plusk o parapet, / zalega cisza od ludzkich odgłosów / (…). Fala rozbija falę”.

Ledóchowicz szeroko patrzy na okoliczności towarzyszące poetyckim zdarzeniom – jej metoda nie pozwala na redukowanie wszystkich niewiadomych do statusu zjawisk pochodzących od ślepej konieczności. W tym tkwi źródło niejednorodności wierszy z Sekwoi, jednak nie jest ona tożsama z niepoznawalnością i tym samym niemożnością rozeznania się w gąszczu znaczeń mistrzowsko utkanych. Inżynierią wiersza Ledóchowicz zdaje się więc rządzić ta sama siła, która panuje nad środowiskiem miejsc tak magicznych i hipnotyzujących podmiot jak Wenecja – przestrzeń żywa, nieustannie badająca swe ograniczenia, grająca z różnymi sposobami przejawiania się i zakotwiczająca podmiot swym urokiem: „Ląd się trzyma gubionego brzegu. / Woda szuka linii, która się jej oprze. // (…) W rozsnutym tumanie / wzrok kotwiczy w marzeniu albo w pamięci / i miasto trwa niczym pędzlem zatrzymane w locie, / (…) wpośród milczącej wody, która wszystko widzi / i rodzi piękno podwojone, / rozproszone”. Nie tylko sposób działania, ale i konsekwencje są tu wspólne. Także wiersze Ledóchowicz „prawem zapatrzenia” i hipnozy wchłaniają nas w siebie, czego efektem jest sprawdzanie swych dyspozycji i przeglądanie się w tym, co piękne, treściwe i bilansujące unikany przez nas wymiar świata, który Sekwoje tak charakteryzują: „Pustka ciężka od mnogości. / Abstrakcja i niepojętość prostego sensu. / (…) Bycie wciąż poza tu, / byle być bardziej, niż się jest”.

Nie uczestniczymy tu w grze znaczeń i nie daje nam ta poezja prawa do wyegzekwowania czegokolwiek. W Sekwojach dostajemy szansę na widzenie jak w soczewce tego, co zwykło umykać, dzięki czemu doświadczamy tu znaczeń żywych, skrytych i nieunieszkodliwionych. Jednak Sekwoje nie wyzbywają nas z przeżyć tak kluczowych, jak melancholia i lęk, dlatego równolegle do momentów ekstazy tom Ledóchowicz uobecnia chwile o przeciwnej wymowie: „trwoży zanik w nas / tamtego, co było, / i ujście w tajne schowki / sensów wirujących, / ożywczych niegdyś jak wiatr i deszcz, / i przebudzenie wiosny”. Sekwojami Ledóchowicz udaje się pomieścić w wierszu atomy poetyckiej „przestrzeni” bez nienaturalnego wytyczania ich trajektorii. Ów tom nie jest wymierzony przeciwko aktualnemu układowi sił i nie wymyśla świata na nowo, ale jego przeznaczeniem jest „napisać” przestrzeń poetycką tak, by zaanonsować nam, gdzie faktycznie istniejemy i jakie instrumenty do zmiany zwrotu naszej egzystencji są dostępne. Na stronach Sekwoi – tomu, w którym powracają „sztuczne Raje” – niejednokrotnie możemy zbłądzić, w gąszczu urokliwych i wymagających medytacyjnego nastawienia wersów, jednak ostatecznie nie o pełnię wiedzy na temat zajmowanego otoczenia tu chodzi, ale splecenie nas z tym, co wokół objawione i koncentrację na stycznych między nami a przestrzenią: „Nić się plotła, / a wzrok błądził / po dalekim, niekiedy burzliwym styku wody, kamienia, mgły oraz powietrza, / błądził po chmurach wypiętrzonych, / szukających swego odbicia w lagunie”. Wedle Sekwoi istnieje bardziej nic niż coś, a na pewno nicość przerasta istnienie. Bardziej zasadne jest mówienie o kryzysie ewolucji niż wzroście potencjału człowieka. Chociaż dookoła istnieje wiele rzeczy i równie dużo oddziałuje na nas zjawisk, to za tym wszystkim, co umiejscowione wokół nas wyradza się nicość: „człowiek to rzecz / złożona bardziej z pustki niżeli z materii, / podróż w pustkę bujniejszą od boru i łanu, / od dąbrowy, od słońca, od pustyni i od majestatu / rozlanego po sam horyzont, / podróż w pustkę / pełną otchłani, / które oko wyłowi za każdym przedmiotem / i odczyta”. Nawet przeszłość zapada się tu pod swoim ciężarem, nie posiada bowiem nic, na co mogłaby opaść i zatrzymać się jako układ momentów zapamiętanych, wciąż żywych dla podmiotów poznających. Wiersze Ledóchowicz nie są wzruszającymi kompozycjami, choć obcujemy tu z mnogością pięknych sformułowań, ich przeznaczeniem nie jest jednak zachwycić, ale wywołać napięcie emocjonalne i dać wyraz temu, że świat nie jest monochromatyczną plamą.

Sekwoje to następstwo bycia w opozycji do uogólnień i zawłaszczenia naoczności, co dostarcza pretekstu do powstania wierszy inkarnujących rzeczywistość podporządkowaną regułom tylko sobie znanym i nieprzeniknionym przez ludzkość. Wieloaspektowo przedstawiony porządek uniwersum poetyckiego nie jest na kartach Sekwoi rewidowany lub dostosowywany do podmiotu, gdyż wówczas zostałby od niego oddzielony, ale żyje wedle swojej dynamiki, będąc źródłem zaskakujących odkryć zamieszkującej go osoby. Cenne spostrzeżenia składające się na wersy Sekwoi przybliżają nas do realiów świata, eksponują to, co może uporządkować naszą świadomość i ostrzegają przed czynnikami ją deformującymi. Niespodziewanie odnajdujemy tu dowody na nierozerwalne powiązanie nas z tym, co widziane i wymykające się naszym akcesorium poznawczym, a więc niemożliwe do dostatecznego ujęcia inaczej niż za pomocą figur poetyckich. Ledóchowicz udaje się zamknąć w wierszu nadzieję na bycie inne niż w zawieszeniu, swymi tekstami otwiera nas na obecność nieujawniającą się sporadycznie, ale też nienaruszającą struktury świata swym prymatem i niegodzącą na siłę immanentnych dla niego sprzeczności. Charakterystycznego rysu całości dodaje oryginalna, prywatna filozofia przyrody lirycznego „ja” Sekwoi, która czyni z tego tomu wypowiedź zaangażowaną nie ideowo, ale praktycznie w ruch ekopoetyki.

Autor: Przemysław Koniuszy

Ewa Ledóchowicz „Sekwoje”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2019, s. 52

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

„białe plamy pustki w zgiełku wołającym o pamięć, biały piach, co się sypie / w którejś tam już z kolei klepsydrze, / sypie coraz szybciej, nadchodzi burza piaskowa”, czyli poezja przestrzeni i otchłani