Czymś, co może nam pomóc przenikliwie określić zakres projektu filozoficznego przedstawionego w Źródłach podmiotowości. Narodzinach tożsamości nowoczesnej Charlesa Taylora jest prześledzenie wytyczonych przez autora już w samym tytule ram refleksji. Jest to istotne tym bardziej, ponieważ wydaje się, że chodzi mu o znaczenia o wiele szersze niż te konotowane w języku polskim przez termin „podmiot”. Taylor bowiem posługuje się angielskim self, podkreślając przy tym, że nie sposób mówić o podmiotowości w oderwaniu od zagadnień powiązanych z tym, co – mówiąc potocznie – czyni człowieka człowiekiem, czyli z moralnością i przede wszystkim z pojmowaniem dobra. Dla Taylora moralność nie ma wskazywać wyłącznie tego, jak postępować, ale również jest zobligowana do mówienia o tym, kim dobrze jest być. Także zawarte w tytule „źródła” wiele determinują w tym wywodzie, ponieważ autor sięga niekiedy bardzo głęboko i nie poprzestaje na powielaniu wtórnych obrazów interesujących go idei – zbyt zaciemnionych przez wzgląd na powstałe już ich interpretacje, porzucające cenne tło językowe powiązane z formułowaniem interesujących Taylora obowiązków moralnych – przez co lektura Źródeł jest wędrówką w stronę pierwotnych modeli koncepcji, które w sposób często nieuświadomiony leżą u podwalin naszego myślenia. Ponadto Taylorowi zależy naturalnie na wyodrębnieniu zespołu poglądów, a nie czysto redukcjonistyczno-subiektywistycznym portrecie człowieka nowoczesnego. Moralne intuicje, a więc coś, co poniekąd odróżnia nas od zwierząt i czyni nas ludźmi, wydają się przynależeć nam same z siebie, choć przecież musiało niegdyś dojść do ich powstania, a następnie burzliwej ewolucji.
Tym samym to, co jest uskuteczniane w Źródłach, to heurystyczna ontologia moralna, której poszczególne wątki – siłą rzeczy często wykraczające poza jej ramy – skupiają się wokół kilku obszarów. Ich wyznaczenie umożliwia Taylorowi uniknięcie powielenia w swej rozprawie chaosu, jaki charakteryzuje nowoczesność. Wyróżniają się spośród nich przede wszystkim afirmacja zwyczajnego (tj. w pewnym sensie dobrego, doniosłego i konwencjonalnego) życia o protestanckiej proweniencji i przekonanie o tym, że człowiek posiada wewnętrzną głębię, która – na prawach ekspresywizmu i dzięki sile dokonywanych przez „ja” artykulacji – może mu posłużyć za źródło moralne, w myśl słów: Odnalezienie sensu życia zależy od wytworzenia adekwatnych sposobów ekspresji. Trudność w rekonstruowaniu owej ontologii polega nie tylko na tym, że pozostaje ona w ukryciu, ale także z powodu jej tłumienia w epoce nowoczesności, odznaczającej się destrukcją duchowo-idealistycznego horyzontu oraz – w bardziej skrajnych przypadkach – samych ram pojęciowych. Co ciekawe, Taylor optuje za tym, że niemożnością jest pozbycie się tych ostatnich i udowadnia, iż nie można wiedzieć, kim się jest, nie będąc przy tym zorientowanym w przestrzeni moralnej. Wobec tego neguje naturalistyczne doszukiwanie się w człowieku atawizmu, instynktu i odrzuca powiązane z tym stanowisko odrzucające owe ramy. Podkreśla tak, że w podmiotowości orientacja wobec dobra jest czymś kluczowym, podobnie jak zjawisko autointerpretacji, jako coś, co wyróżnia człowieka, tak samo jak sytuowanie siebie w przestrzeni pytań, czyli pośród innych podmiotów, co notabene stanowi afront wobec indywidualizmu. Z drugiej zaś strony, jak pokazują Źródła, badanie „ja” jest bardzo pouczające, gdyż próbuje ustalić naturę obecnego u wszystkich ludzi fundamentu człowieczeństwa i koncentruje się na tym, w jakim sensie istota ludzka jest z natury dobra, a tym samym pozwala formułować hipotetyczne odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego człowiek żyje (to znaczy – podtrzymuje swe istnienie i uznaje konieczność poszanowania życia w ogóle) i na jakiej podstawie dostrzega w swym byciu sens. W tym świetle pytanie o podmiotowość jest w istocie pytaniem o silne wartościowanie, czyli o sensy charakteryzujące życie nasycone i pełne, których poszukiwanie przez nas w nowoczesności jest odpowiednikiem dawnego aspirowania do sfery bytu najwyższego. Taylor owe poszukiwanie rozumie jako narrację, czyli drogę, która ulega konkretyzacji poprzez ujawnianie się sensów jej kolejnych etapów, rozumianych przez podmiot jako wypadkowa jego doświadczeń. Między innymi przez świadomość tego u autora natrafimy w Źródłach na wieloetapową krytykę podmiotu zaangażowanego – racjonalnego, zdystansowanego, panującego nad sobą i stopniowo poszerzającego zakres swojej kontroli. Do takiego wariantu „ja” zdaje się dążyć w pewnej mierze Locke, gdy konstruuje model podmiotu wyposażonego w samoświadomość i oddalonego od konstytutywnych sensów, czyli czegoś, co Taylor uznaje za zasadnicze dla nowoczesnej tożsamości.
Główną cechą projektu, którego wyrazem są Źródła, jest przekonanie, że obraz podmiotu zależy od hierarchii dóbr, powstałej dzięki słabnięciu jednych jakości i wyłanianiu się innych, na ten moment najadekwatniejszych dla jednostek zmuszonych do opowiedzenia się po którejś ze stron. Z tego, jaka jest skala trudności, z jaką musiał się zmierzyć autor, możemy zdać sobie sprawę wówczas, że uzmysłowimy sobie, iż istnieją zarówno dobra wyartykułowane jak i ukryte, a dopiero na ich przecięciu stopniowo kształtuje się coś tak istotnego dla tożsamości, jak równe poszanowanie każdego człowieka lub powszechna sprawiedliwość. Dlatego Taylor – zastanawiając się nad podstawami projektywizmu, tj. poglądu głoszącego, że wraz z opisywaniem wartościujemy – dochodzi do wniosku, że człowiek bez silnych kategorii lub sensotwórczych pojęć jest istotą pozbawioną świadomości tego, kim jest, czego naprawa powinna mieć miejsce na równi z dostrzeganiem przez „ja” korelacji pomiędzy swoim oglądem rzeczywistości a tym, co metafizyczne. Tym samym Źródła to krytyka tych nurtów filozofii moralności, które tłumią owe rozróżnienia jakościowe i akcentują konieczność racjonalnego uargumentowania danego czynu, co w praktyce oznacza próbę rozpoznania w Źródłach czynników powodujących działaniem człowieka i odrzucenie proceduralnej koncepcji praktycznego rozumu. Z oczywistych względów trudno w tym wszystkim osiągnąć wymarzony ideał odnalezienia odpowiedzi na wszystkie pytania, stąd Taylor opowiada się za stanowiskiem poszukiwania najlepszego z możliwych w danym czasie objaśnień, co zdaje się mieć w sobie wiele racji, gdy uzmysłowimy sobie, jak wiele wyjaśnień dotyczących przeróżnych kwestii w ciągu dziejów świata okazało się wadliwych. Ludzie, pragnąc uzyskać postrzeżeniową kontrolę nad rzeczami, skrajnie różnie podchodzą do niezmiernie ważnych dóbr konstytutywnych, wynikających z czegoś wyższego niż postrzeżeniowość, jak na przykład porządek rzeczy lub metafizyka. To one właśnie są źródłem moralnym, arcywzorcem dla innych dóbr i wskazówką dla samego człowieka, jak powinien postępować i czy powinien poświęcać jedne dobra dla innych. W tym świetle Taylor analizuje, w jaki sposób myśliciele oświeceniowi, którzy skupiali się na zagadnieniach powiązanych z moralnością, wykazywali wagę życzliwości, czyli poszerzania dobrobytu w świecie i minimalizowania niedoli człowieka. Pojawiające się wówczas odpowiedzi nierzadko okazywały się później katastrofalne w skutkach, dlatego właśnie autor Źródeł proponuje rozwagę.
Charakterystykę zjawisk zasygnalizowanych już w tytule Źródeł Taylor otwiera analizą wpływowego i do dziś dość przekonującego Platońskiego ideału panowania nad sobą, w którym dobro nierozerwalnie powiązane jest z rozumem (siłą widzenia i ujmowania właściwego ładu, przeradzają się na wyższym poziomie w możliwość postrzegania idei Dobra), a zło z pożądaniem. W ten sposób namiętności przeszkadzają rozwijać się dobru. Ponadto istotność projektu Platona i skala jego implikacji widoczne są również nade wszystko w koncepcji logosu, integrującego wnętrze z zewnętrzem, gdyż obecny jest on zarówno w człowieku, jak i w otaczającej go przestrzeni. Następny w opowieści Taylora o „ja” jest święty Augustyn, uznawany tu poniekąd za kontynuatora Platońskiego dualizmu, który w rozwoju podmiotowości zaznaczył swój wkład w postaci zwrotu ku samemu faktowi doświadczania oraz ku samemu sobie, czyli punktowi widzenia pierwszej osoby. Według autora Wyznań zasady postępowania i sam Bóg obecne są we wnętrzu człowieka, w czym Taylor widzi antycypację idei wrodzonych i połowiczny indywidualizm, gdyż według Augustyna dusza pamięta Boga, ale posiada wybór i może zmierzać ku zmysłowości lub temu, co niematerialne, jak również zaufać owej wiedzy ukrytej wewnątrz siebie lub zawierzyć fantasmagoriom. Kontynuując myśl Augustyna, ze szczególnym uwzględnieniem namysłu nad wewnętrznością, Kartezjusz doszukuje się źródeł moralnych w człowieku, przy czym w swych pismach zdaje się godzić owe uwewnętrznienie z mechanicyzmem i przekonaniem o konieczności posiadania pewności co do porządku rzeczy. W ten sposób – akcentując samorozumienie i samodzielność tworzenia przez cogito – docenia cielesność, na którą zwraca uwagę dusza, realizująca swą niematerialną istotę uprzedmiotawiając to, co cielesne. Z kolei rozum w jego koncepcji kontroluje pragnienia i uczucia, w podobnie instrumentalny sposób podchodzi też do świata, czego efektem jest przekonanie o nieuniknionym bytowaniu człowieka w perspektywie cielesności. Taylor wyróżnia Kartezjusza za podkreślanie przez niego, że ciągle należy do czegoś dążyć, pozostając przy tym zdystansowanym wobec efektów. W ten sposób jego racjonalność – jako własność – nie jest substancjalna, to jest nie określa istoty świata i zamieszkujących go bytów, ale proceduralna, czyli jest jakością, która stwarza normy, kanony myślenia i ustala jego cechy.
Kolejnym stadium tego procesu i zarazem częściowym dopełnieniem Kartezjanizmu są osiągnięcia Locke’a, zgadzającego się z ideą oderwania podmiotu czy prymatem uprzedmiotawiania i zwracającego uwagę na to, że nasze koncepcje świata to syntezy idei, których jedynym źródłem są postrzeżenia i refleksja. Rzecz w tym, by owe syntezy gruntownie przemyśleć, nie traktować ich a priori jako słuszne i brać za nie odpowiedzialność. Ponadto Locke opowiada się za atomizmem umysłu, gdyż postrzega go jako układ przeróżnych elementów, jak również za samodzielnością myślenia, odejściem od nawyków, które zwykliśmy kultywować oraz przede wszystkim za ideałem tworzenia siebie na nowo, to jest konsekwentnej pracy nad sobą, polegającej na badaniu życia i ulepszaniu go, co często polega na samouprzedmiotowieniu, oddzieleniu od samego siebie. W interpretacji Taylora zawdzięczamy Locke’owi to, że tożsamość warunkowana jest przez świadomość, a ludzie zaczęli myśleć o sobie jako podmiotach lub o kimś, kto posiada jaźń. Pogłębia to Montaigne, który wysuwa na plan pierwszy problem autodeskrypcji, funkcjonujący u niego jako punkt wyjścia na drodze do samoakceptacji i efekt pogodzenia zmienności świata z koniecznością zachowania równowagi i zaufania naturze, z czego wynika szczegółowo uzasadnione przekonanie, że głębia ukryta jest w ego. Autor Prób i Locke stwarzają tak w narracji Taylora podatny grunt dla analizy zjawiska powiązania własności z charakteryzującym ją bytem, czyli myśli i umysłu z cechą i rzeczą, co zaczyna tracić na adekwatności, gdy na plan pierwszy wysuwają się myśliciele akcentujący rozdział pomiędzy psychiką a fizycznością oraz autonomiczność przedmiotu i podmiotu, czego efektem jest przeciwstawienie tych kategorii, umiejscowienie natury rzeczy wewnątrz rzeczy oraz uznanie, że sam człowiek odpowiada za kształt swojego losu.
Mniej niż w zarysie przedstawione tu ustalenia Taylora w tej materii dla niego samego okazały się wierzchołkiem góry lodowej, który wraz z postępem wywodu sukcesywnie okazywał się coraz mniejszą częścią coraz większej całości. Zaczyna więc myśleć o interesujących go problemach szerzej i nadmienia, że równie wiele do powiedzenia w kwestii formowania się nowoczesnej podmiotowości miały chociażby różne dyskursy doby Renesansu, kiedy to ludzkie działania zaczęły być postrzegane jako coś dopełniającego to, co kosmiczne i boskie, jak również – wówczas bardzo prężnie rozwijające się – sztuki plastyczne, w przypadku których wystarczy wspomnieć o przemodelowaniu w ich ramach stosunku pomiędzy malarzem a przedmiotem jego dzieła. Poza takimi, nielicznymi przypadkami autor Źródeł – świadom możliwości innego, historycznego podejścia do interesującego go problemu tożsamości nowoczesnej – uznaje je za zbyt ambitne w porównaniu do obecnego stopnia rozwoju refleksji nad „ja”, dlatego wybiera inną perspektywę, skromnie uznawaną przez siebie za mniej ambitną, ale w praktyce okazującą się niezwykle trafną, gdyż Źródła stwarzają podatny grunt dla innych myślicieli, co jasne jest już w samych słowach Taylora: Gdy zrozumiemy, skąd pewne idee czerpały swą siłę, dowiemy się również czegoś istotnego o tym, jak doszło do tego, że w przeszłości nabrały one kluczowego znaczenia dla danego społeczeństwa. W Źródłach dąży zatem do rozpoznania ideowego podłoża działań człowieka oraz ukrytych racji, które nim powodują, aby również swym czytelnikom, niebędącym koniecznie filozofami, dać narzędzia do własnych poszukiwań.
Dzieje się to nie tylko dzięki dokonywanej w oparciu o różne konteksty analizy ludzkiej podmiotowości, ale również poprzez prześledzenie ewolucji stosunku człowieka do natury i wynikającej z tego afirmacji zwyczajnego życia. Podłoże dla tego stworzyły różne odłamy chrześcijaństwa, jak kalwinizm i protestantyzm, które zwróciły uwagę na indywidualne zaangażowanie jednostki w kontakt z tym, co metafizyczne, wzmocniły znaczenie afirmacji bytu przez Boga z Księgi Rodzaju i zaczęły uznawać jakości transcendentalne za obecne wszędzie. Te aspekty miały nauczyć nas wyważonej postawy wobec świata, czyli doceniania go, dążenia do zachowania go w jak najlepszym stanie i radykalnego odrzucania w nim tego, co sprowadza na złą drogę. Według Taylora następnym etapem tego procesu było połączenie myśli Kartezjusza z tym, co pozostawiła po sobie Reformacja, a więc w istocie integracja zwyczajnego życia z filozofią oderwanej wolności i racjonalności. Tym, który dokonał tego w sposób najsugestywniejszy, był Locke, widzący koherencję pomiędzy boskimi wskazaniami co do tego, jak powinniśmy postępować, a uwarunkowaniami ludzkiego umysłu, który lubuje się w oddawaniu się różnym przyjemnościom. Wynika z jego myśli, że dlatego warto realizować boską wolę, gdyż możemy tak zasłużyć na życie wieczne, a niepodporządkowanie się jej najpewniej skończy się czymś najtragiczniejszym dla człowieka. Chodzi w tym o taki model moralnego życia, który w sposób harmonijny z poziomu samorealizacji potrafi skłonić jednostkę nie tylko do uczynienia egzystencji innych czymś lepszym, ale również do spełniania nakazów płynących ze sfer najwyższych. W ten sposób, uznając wiarę za swego rodzaju użyteczne narzędzie, człowiek może zintensyfikować dochodzenie do prawdy o swoim byciu. Tak Locke – konstruktywnie odnosząc się do dorobku świętego Augustyna – walnie przyczynił się do rozpowszechnienia deizmu, obrazu świata jako rozległego porządku związanych ze sobą bytów, wspierających wzajem swój wzrost.
Inny, nie mniej ważny obraz deizmu przynosi analiza myśli Shaftesbury’ego i Hutchesona, usytuowana w szerokim kontekście, który współtworzą chociażby reminiscencje koncepcji Erazma czy działalność tak zwanych platoników z Cambridge, odrzucających woluntaryzm i postrzegających naturę jako strukturę samą z siebie dążącą do dobra. W ten sposób Taylor poszukuje źródeł tego, co dziś składa się na podmiotowość lub tożsamość – Shaftesbury’ego na przykład ceni za prekursorstwo względem Oświecenia, mówienie o naturze za pomocą nowoczesnego języka wewnętrzności, przywrócenie podziału na to, co zależne i niezależne od człowieka, czy zaprzestanie uznawania prawa boskiego za siłę arbitralną, lecz naturalnie obecną w świecie i wynikającą z tego, kim jest ludzkie indywiduum. To z jego myśli wyłania się przekonujący model życia dobrego tylko wówczas, gdy „ja” szanuje porządek rzeczy, próbuje go zrozumieć i następnie w dostrzeżonych proporcjach zaczyna dostrzegać wzór dla swego bycia. Shaftesbury’emu przede wszystkim jednak zawdzięczamy – jak twierdzi Taylor – zainicjowanie teorii zmysłu moralnego, która swe pełniejsze oblicze zyskała dzięki Hutchesonowi. To on podważał zewnętrzne usankcjonowanie, wskazywał na fenomen braku czynnego zaangażowania człowieka w zmysłowe poznanie oraz uważał, że egzystujący w harmonijnym świecie człowiek posiada zmysł moralny, kierujący go w stronę budującej szczęście życzliwości. Takie podejście do deizmu pozwala Taylorowi z jednej strony wydobyć go z cienia, w jakim pozostawia go Oświecenie, siłą rzeczy celowo podważające jego łączność z racjonalizmem, a z drugiej zaś oddala od Źródeł widmo redukcjonizmu i wyciąga na światło dzienne kilka elementów, które deizm ma wspólne z teizmem.
Zastosowanie podobnej strategii widoczne jest również w tym, że Taylor, chcąc wskazać głębsze podstawy swych dotychczasowych ustaleń, sięga do koncepcji łańcucha wszystkich bytów i idei jej pokrewnych, których przenikliwy opis znajduje w jednym z wierszy Alexandra Pope’a. Spójny model zhierarchizowanego świata, w którym wszystko dąży do osiągnięcia pełni, służy w Źródłach chociażby za zwornik w ukazywaniu tego, jak ewoluowała myśl człowieka o tym, jaki jest cel jego egzystencji, czy naprawdę może on żyć w zgodzie z konstrukcją przyrody i czy powinien on odsunąć na dalszy plan swoje ego na rzecz realizacji tego, co zostało mu przykazane w ogólnym planie. Tym samym jest to krok wykraczający poza ratio i dostrzegający w istocie ludzkiej kogoś, kto ma różne skłonności i odczucia, które powinny skłaniać go do autorefleksji. Zarysowywany przez Taylora spór – pojawiający się podczas opisu przejścia od hierarchicznego pojęcia rozumu do koncepcji ładu opatrznościowego – rozgrywa się tak naprawdę wokół kilku rozwiązań problemu źródeł moralnych, spośród których wyróżnia się nazywanie dobrym tego, co takim się nam jawi podczas postrzegania, uznawanie subiektywnej moralności za ogólnie obowiązującą i widzenie jako dobre tego, co spełnia warunki naszego modelu świata.
Źródła nie są jednak rozprawą ściśle filozoficzno-teologiczną lub prędzej czy później i tak zmierzającą w swym rozwoju w stronę koncepcji etycznych, gdyż poświęca się w niej bardzo dużo miejsca także literaturze i innym sztukom. Taylor nie omieszkał na przykład zwrócić uwagi swych czytelników na implikacje rozwoju powieści, która swój potencjał rozwoju odnalazła w przenikliwym portretowaniu ludzi zwyczajnych i niefunkcjonujących jako archetypy w ich „codziennych” zajęciach, co mimochodem podkreśliło, że człowiek staje się tym, kim jest, dzięki nawarstwianiu się w nim wraz z upływem czasu wszelkiego rodzaju doświadczeń, uczuć i emocji. Dzięki temu i trochę obok tego dokonuje się również zmiana sposobu, w jaki traktuje się naturę, która przestaje być czymś, co nas określa i przeistacza się w coś, co nas „tylko” rozbudza, wskazując nam na możliwość spełniania się dzięki realizacji drzemiących w nas pragnień, zdolności i wewnętrznych impulsów. Natura stymuluje doszukiwanie się przez „ja” w samym sobie czegoś głębszego i zaczyna nim poruszać, pośrednio dzięki temu, co zostało w niej uprzednio ukryte przez coś wyższego od człowieka.
Jednym z bardziej przełomowych momentów w Źródłach jest rozdział o radykalnym Oświeceniu, zwracającym uwagę wyłącznie na użyteczność, łączącym się ze swego rodzaju kultem szczęścia i akcentującym jakie skutki – najczęściej w sferze dóbr życiowych – mają nasze działania. Pojawia się tu ideał samodzielnego rozumu, systematycznie wyzwalającego się spod władzy różnych ograniczeń, co doprowadza do intensyfikacji wiary w siły uosabiane przez naturę i wprowadzenia monistycznego materializmu – utożsamienia moralnej sfery „ja” z tym, co dla niego fizyczne. To rozumowanie stworzyło również podatny grunt dla pojawienia się koncepcji możliwości pracy nad dobrem ogółu, gdy realizuje się własne cele, żyje się w sposób hedonistyczny i przyjmuje się owe życie w całej jego specyfice. Taylor formułuje zatem wniosek, że radykalne Oświecenie jest czymś paradoksalnym i istnieje wyłącznie dzięki negacji innych nurtów, gdyż w gruncie rzeczy nie stwarza nowych jakości i nie do końca jest w stanie zdobyć się na artykulację tego, co dla niego rzekomo symptomatyczne, lecz bazuje na krytyce tego, co pozostawili po sobie inni, tłumiąc przy tym swoją zbieżność z ideami, wobec których sytuuje się w opozycji. Widzimy więc, że zawdzięczamy tej epoce w dziejach ludzkiej myśli zwrócenie uwagi na doniosłość nadawania przez człowieka czemuś znaczenia. Taylor rozwój naturalizmu Oświeceniowego, jakby w duchu czegoś na wzór „ewolucjonizmu intelektualnego”, postrzega jako odrzucenie wszelkich podstaw, jakie w spadku otrzymali ówcześni ludzie. W zamian otworzono się na to, co konotowane przez łączność człowieka z naturą, czego zwieńczeniem miałoby być ugruntowanie efektów postępu w dziedzinach powiązanych z rozumem.
Dla równowagi Taylor przedstawia także nurty quasi-antyoświeceniowe, które sprzeciwiały się redukcjonistycznemu postrzeganiu człowieka przez Oświecenie. Wpływowy w tym kręgu był na przykład Rousseau. Uznawał on afirmację pragmatycznego rozumu za objaw zepsucia oraz proponował pogodzenie go z naturą, co w zamierzeniu umożliwiłoby jednostce zachowanie integralności, minimalizację własnych potrzeb i poświęcenie się tylko temu, co nie ogranicza wolności, a z drugiej strony jest czymś najważniejszym dla „ja”. W tym świetle dobrobyt warunkowany byłby przez transparentność zasad i słuchanie swego głosu wewnętrznego, czyli życie w zgodzie z samym sobą. Z kolei deizmowi w optyce Taylora sprzeciwia się Kant, uznający prawo moralne za coś, co jest pochodną istoty rozumu jako takiego, w czym pobrzmiewa jakiś wariant uniwersalizmu, wynikający prawdopodobnie z odpowiedzialności, jaką Kant obarcza ludzi, co znalazło w pewnym momencie swe odzwierciedlenie w imperatywie kategorycznym, w którym prawo moralne wynika z wnętrza człowieka. Jednak obecna jest w tym wszystkim kategoria miłości bliźniego oraz to, co Kant uznaje za powszechne, jak na przykład sprawiedliwość i życzliwość.
Wydaje się, że jednym z końcowych faz procesu, o którego różnych odmianach pisze Taylor, jest zwrot ekspresywistyczny, który na najwyższym poziomie ogólności polega na artykulacji tego, co ukryte we wnętrzu człowieka, próbie pogodzenia wewnętrzności „ja” z tym, co dla niego zewnętrzne oraz sprzeciwie wobec utylitaryzmu w sferze etyki oraz oświeceniowemu racjonalizmowi. Jak można się spodziewać, owe zjawisko wzrastało wraz z indywidualizmem, pojawianiem się wpływowych tendencji zwracających uwagę na konieczność dążenia do jedności i rozwojem romantycznej poezji, która zaczęła uznawać poetę za twórcę w całym tego słowa znaczeniu, istotę władającą prawdziwą wyobraźnią i pośrednika idei niedostępnych zwyczajowo dla innych. Romantyzm polegałby więc na kreowaniu form nowych, o symbolicznym potencjale i odrzuceniu tych nieoryginalnych, które pozostawili po sobie ludzie przeszłości. Istotne miejsce w tym miejscu Źródeł zajmuje analiza fundamentów myśli luminarzy tej epoki, szczególnie Schillera, gdyż to w jego Listach Taylor odnajduje zaawansowany wariant koncepcji natury, która tutaj percypowana jest jako zwieńczenie syntezy rozumu i pożądania. Przy tym wszystkim sam autor Źródeł zdaje się pewien, że w naturze ludzkiej obecne są takie głębie, do których nawet najbardziej radykalny ekspresywizm nigdy nie zdobędzie dostępu, co mogłoby – jak się wydaje – w pewnych warunkach skłonić następców romantyków do wzmożonego transcendentalizmu. Widzimy więc, że Taylor widzi rozwój jako przekroczenie horyzontu poprzedników – zaczerpnięcie od nich wszystkiego, co odpowiada naszej wizji, odrzucenie pozostałości i usytuowanie powstałego w ten sposób kompleksu we właściwym tylko nam kontekście. Dlatego różne koncepcje, które pojawiają się w Źródłach, nie istnieją same dla siebie, lecz reagują pomiędzy sobą, by w konsekwencji w nieco zmienionej formie złożyć się na obraz nowoczesnej tożsamości. Dzieje się tak z wolnym podmiotem, imperatywem zachowania życia czy z koncepcjami dotyczącymi godności i wolności. Z tego powodu we współczesności nie jesteśmy zdeterminowani pod względem światopoglądowym i możemy swobodnie wybierać spośród co najmniej kilku możliwości rozwiązania przeróżnych kwestii, niekoniecznie opowiadając się przy tym po którejś stronie konfliktu romantyzmu z Oświeceniem.
Być może najciekawszy passus Źródeł dotyczy jednego z kluczowych komponentów nowoczesnej podmiotowości – wyobraźni twórczej, która swą obecność najwyraziściej zaznaczyła w sztuce epifanicznej, przedstawiającej coś wyższego od otaczającej nas rzeczywistości i doszukującej się w niej oznak istnienia jakości metafizycznych. Owa epifania nie jest jednak możliwa do bezpośredniego odniesienia do naszego świata, gdyż przynależy do zupełnie innego porządku i żyje własnym życiem, przez co zaczyna trwać w konstytuowanym przez samą siebie zamkniętym uniwersum. Mimo wszystko sztuka pozwala nam także więcej zrozumieć z otaczającego nas świata, przede wszystkim dzięki cechującej ją niekiedy integralności formy i treści czy prześwitywaniu tego, co wieczne, w tym, co przemijające. To ostatnie ponadto może umożliwić człowiekowi wyjście poza ramy codzienności i ujęcie siebie w perspektywie wyższych celów. Sztuka – choć na ogół jej przedmiotem jest coś, co zostało już przez kogoś przefiltrowane – staje się także sposobem badania esencji bytu, reakcją na tendencje związane z rozpadem świata, stymulatorem duchowości i czymś, co poprzez ucieleśnianie i transfigurację unaocznia ukryte aspekty tych rzeczy, które wydawały się nam na wskroś znane. Dla Taylora bardziej znaczące jest jednak to, że staje się ona miejscem manifestowania się źródeł moralnych i stanowiła niegdyś płaszczyznę moralnych rozstrzygnięć, które bywały nieraz skrajnie odmienne, co w Źródłach również jest zarysowane, szczególnie w analizach światopoglądów Courbeta, Baudelaire’a i Schopenhauera. Pokazywały one jak w nowatorski sposób można było podejść do tego, co wydawało się już raz na zawsze ugruntowane przez tradycję. W tym miejscu zdecydowanie wyróżnia się postać poety, który kolekcjonuje kolejne epifanie ponadzmysłowego piękna, przejawy korespondowania czegoś, co znajduje się na ziemi z tym, co przekracza nasze zdolności poznawcze. W epifaniczości chodzi bowiem o ducha ludzkiego, który zdobywa się na siłę balansowania pomiędzy różnymi sytuacjami granicznymi, powiązanymi zarówno z dobrem, jak i ze złem oraz otwierającymi go na sfery dotychczas nawet nieistniejące w fantasmagoriach. Liczy się tu potęga „ja”, moc kreowania, kontrolowania i wpływania na przedmioty jego namysłu. Dopełnieniem tego jest Schopenhauer, według którego zaś sztuka uwzniośla rzeczywistość, przydaje jej sensy i wartość. Jemu również zawdzięczamy rekonstrukcję głębi człowieka, czy pojęcie woli jako ślepego, bezkresnego dążenia i natury jako mocy zasadniczej dla naszego istnienia i niemożliwej do opanowania przez istotę ludzką.
Sztuka epifaniczna, widząca swój ideał w przeniknięciu pod powierzchnię rzeczy i porzuceniu rutyny w tym, co epistemiczne, w optyce Taylora nie jest jednak tożsama tylko dziedzictwu romantyzmu, gdyż jej apogeum rozwoju miało miejsce w modernizmie, który bardziej niż romantyzm docenił subiektywizm (widoczne jest to chociażby w sprzeciwie artystów XX wiecznych wobec tłamszącej jednostkę technologii), wprowadził strumień świadomości i przede wszystkim przeniósł środek ciężkości z ekspresji na elementy bezpośrednio konstytuujące dzieło, jak język. Twórcy minionego wieku zdawali sobie sprawę z zachodzących wokół nich przemian, więc swoje przeznaczenie widzieli w odtwarzaniu tego, co industrializacja chciała zaprzepaścić w człowieku. Dlatego na przykład zastanawiali się, gdzie są umiejscowione rudymentarne dla naszej cywilizacji idee, pragnąc odnowić doświadczenie badali stosunek czasu przeżycia do czasu ogólnego lub starali się przywrócić odbiorcom swych dzieł intuicyjny, żywy kontakt z rzeczywistością, daleki od postulowanego wszechobecnie mechanicyzmu, co w praktyce przeradzało się w uczulanie na to, że nasze doświadczenia posiadają większe implikacje i są znacznie głębsze, niż wydaje się nam na pierwszy rzut oka. U podstaw modernizmu leżą bowiem różne warianty dualizmu, spośród których wyróżniają się podziały na podmiot i przedmiot jego refleksji, czy na „ja” i to, co w nim ukryte. W tych kontekstach jest szalenie ciekawe, jak Taylor wypowiada się o czołowych modernistach. Ezra Pound jawi się tu jako ktoś, kto promował reprezentację neutralną, odrzucającą głębię i poszukującą jak największej wyrazistości oraz precyzji. To on także zwrócił uwagę w poezji na rozziew pomiędzy konkretnym przedmiotem, wokół którego ogniskuje się nasza percepcja, a tym, jakimi (w domyśle: ogólnymi) pojęciami się posługujemy, gdy o nim próbujemy się wypowiedzieć. Efektem tego była Poundowska koncepcja autentycznej metafory tożsamej z interpretacją, czy postrzeganie sensów jako czegoś, co objawia się dopiero w układzie danych elementów, a nie w jednym z nich samodzielnie. Pounda na równi z Eliotem ceni się ponadto w Źródłach za to, że odbudowywali źródła (sic!), które zostały zaprzepaszczone często w lekceważący i bezmyślny sposób, a przy tym – jak na wybitnych poetów przystało – pomimo skali owej restytucji potrafili w swych utworach ukryć znaczące komponenty osobiste. Na podstawie tego modernizm unieważnia tezę o obiektywizmie znaczeń, postrzega tradycję jako rezerwuar mniej lub bardziej przekonujących obecnie formuł i równie często odrzuca podmiotowość, wybierając struktury względem niej zewnętrzne i międzypodmiotowe. XX wiek musi ponadto sprostać bardzo trudnym wyzwaniom, o czym Taylor mówi powołując się na poezję Herberta i Różewicza, którzy musieli odnaleźć się na cmentarzysku pozostawionym przez totalitaryzmy, poprzez scalanie resztek lub poszukiwanie doskonałości poza tym, co żywe. Zaczęli zatem postrzegać poezję jako medium, które może pomóc ludziom w zmierzeniu się z realiami niemożliwymi do poznania w bezpośredniej apercepcji.
Można wyznaczyć w Źródłach dwie sfery. Pierwsza z nich to dość spójny obraz nowoczesnej podmiotowości, na którą w przekonaniu autora składają się różne koncepcje, w każdej epoce układające się w odmienne modele, druga zaś – mająca za zadanie ujawnić niektóre źródła owych składowych – okazuje się w niesamowity sposób pokawałkowana i pełna konfliktów, choć na pewnym poziomie zdaje się pokazywać, w jak wielkim stopniu niektóre z tych pojęć są ze sobą blisko spokrewnione. W gruncie rzeczy Taylor – wzmacniając zrozumiałość i klarowność swojego wywodu – przeważnie dąży do zachowania przejrzystego i uzasadnionego w szczegółowych analizach podziału pomiędzy trzema nurtami, uwzględniając przy tym przeróżne ich odmiany, punkty wspólne i wewnętrzne antynomie. Mowa tu o nurcie teistycznym, naturalistyczno-scjentystycznym oraz romantycznym ekspresywizmie. Co ciekawe, pomimo radykalnych rozdziałów, jakie z zapałem uskutecznia autor Źródeł, nie brak tu artykulacji przekonania, że nie sposób posiadać jednowymiarowego światopoglądu, przynależącego wyłącznie do jednego nurtu rozwoju tożsamości, gdyż wszystko w opisywanym tu procesie rozegrało się na prawach jednego wielkiego tyglu idei. Dlatego Taylor – świadom, że prezentuje wyłącznie własny projekt, a nie obiektywny portret „ja” – przedstawia siebie jako zwolennika poglądu, zgodnie z którym obraz pewnych zjawisk, ich wpływ na nas samych i nasza samoświadomość w kwestiach najbardziej zasadniczych zależy tak naprawdę od odpowiedniego języka, którego poszukiwaniem są właśnie Źródła. Ich idealistycznym zwieńczeniem miałoby być swego rodzaju przypomnienie, ponowne wyartykułowanie dóbr utraconych i wyzwolenie ducha, przywrócenie mu sił, których systematycznie był pozbawiany poprzez okaleczanie. W ten sposób we wszystkich nurtach opisywanych w Źródłach Taylor niezmiennie widzi jakieś formy dostrzegania w człowieku dobra, jakby z nadzieją we wszystkim chciał widzieć coś, na czym można bazować podczas trudnego zadania odbudowywania fundamentów „ja”.
Źródła moralne według Taylora na ogół są ukryte lub nieuświadomione, dlatego ich odkrywanie jest ciągle niezakończonym procesem. Tak w Źródłach stwarza grunt, na którym czytelnik może sam wypracowywać własne i być może najbliższe tylko sobie odpowiedzi. Wyłania się to z dokonywanej w tej rozprawie krytyki – wynikającej poniekąd z supremacji rozumu – dezintegracji tego, co w zamyśle powinno nas konstytuować. Ruch, który Taylor proponuje i uznaje za najlepszy z możliwych, polega na docenieniu wyłącznie tych jednostek, które dokonują odbudowy rozkawałkowanych struktur, zmierzają w stronę całości i wykazują naturę błędów, jakie niegdyś doprowadziły do obecnego stanu destrukcji „ja”. Chodzi tu rzecz jasna o bierność i zanik zdolności autointerpretacji, które były tak druzgoczące w skutkach, gdyż – według Taylora – człowieka określa to, że może dokonywać artykulacji swych uprzednio poddanych interpretacji przeżyć. Te ostatnie zaś składają się na budowaną przez nas systematycznie narrację, określającą cel i istotę naszej egzystencji, wzmagającą w nas poczucie własnej tożsamości i orientację w wytworzonej przez nas przestrzeni. Bez niej bowiem człowiek nie wie, w jaki sposób stał się tym, kim jest, jakie są dokładne przyczyny jego obecnej sytuacji i w jakim kierunku zmierza. Podmiotowość dokonuje się nie pomimo, ale dzięki różnym dychotomiom, które stymulują jej imperatyw utrzymywania stanu względnej równowagi. Jest to istotne o tyle, o ile „ja” może istnieć tylko jako jedność, o czym jawnie mówił każdy filozof, który do tej pory dotykał zagadnień ontologicznych. Pomimo zgodności myślicieli co do tej tezy, oni sami – szczególnie od czasów odrzucającego dobra substancjalne Kartezjusza – przyczynili się do rozpadu, któremu Taylor próbuje z zapałem zaradzić. Czyni to, korzystając chociażby z narzędzi pozostawionych przez twórców epifanii modernistycznych i romantycznych, uczących tego, jak dostąpić mocy afirmacji i wykorzystać ją na swoją korzyść w konsolidowaniu swojego horyzontu sensu. Można stwierdzić, że w opisywanej w Źródłach ewolucji epifania jest swego rodzaju efektem lub przynajmniej przełomowym, gdyż zdaje się godzić jakości, które dotąd wydawały się niemożliwe do wydobycia ze stanu opozycji. Trudno odnaleźć stwierdzenie tego explicite w Źródłach, choć zdaje się to wybrzmiewać mimochodem, że w rozwoju podmiotowości i tożsamości równie znaczące, jak orientowanie się na dobro są wybory złe, kierujące „ja” w stronę kategorii powiązanych z nihilizmem, czego podkreślenie mogłoby zaowocować innym spojrzeniem na niektóre tendencje nowoczesności, rozumianej przez Taylora przecież jako postromantyzm. W tym świetle współczesność nie byłaby tylko takim chaosem, w którym ludzie apatycznie meandrują, ale przede wszystkim przestrzenią poszukiwania, stawania się, dialogu i co prawda bardzo długotrwałego, ale jednak niekiedy zakończonego sukcesem wypracowywania własnego systemu aksjologicznego.
Źródła podmiotowości, niewątpliwe opus magnum Charlesa Taylora, zasługują na najwyższe uznanie. Skala erudycji autora, rozmach, z jakim myśli, umiejętność, z jaką skonstruował całą tę niewyobrażalnie złożoną książkę, biegłość w łączeniu na pozór odległych od siebie faktów i zjawisk wprawiają w ogromny podziw i przywodzą na myśl Fenomenologię ducha. Swoją drogą dzieło Taylora często zestawiane jest z ową rozprawą Hegla, gdyż inną, równie obszerną pracę amerykański filozof poświęcił właśnie temu niemieckiemu idealiście. Z tych względów lektura Źródeł jest równie czasochłonną, jak niezwykle kształcącą i poszerzającą horyzonty przygodą, która na każdym swym etapie skutkuje nie tylko zbieraniem przez czytelnika w swym umyśle kolejnych elementów panoramy Taylora, ale również obcowaniem z przeróżnymi jego obserwacjami, które choć nierzadko pozostają na marginesie, to jednak nadają tej książce rangę wybitnej.
Autor: Przemysław Koniuszy
Charles Taylor „Źródła podmiotowości”, wstęp A. Bielik-Robson, tłum. M. Gruszczyński, O. Latek, A. Lipszyc, A. Michalak, A. Rostkowska, M. Rychter, Ł. Sommer, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, s. LIV+996
Kursywą zostały wyróżnione cytaty pochodzące z recenzowanej książki. Cytat wykorzystany w tytule niniejszego tekstu pochodzi z tragedii Williama Shakespeare’a „Troilus i Kresyda” w tłumaczeniu L. Ulricha (akt I, scena 3).