Inspiracją dla powstania Nie, najnowszego tomu Konrada Góry była katastrofa budowlana w Szabharze, nieopodal stolicy Bangladeszu. W ciągu 45 sekund zginęło tam przeszło tysiąc osób, które pracowały w fabrykach odzieży. Głównymi przyczynami zawalenia się ogromnego budynku było wykorzystywanie go niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem i nielegalne dobudowanie trzech pięter. Dlatego Nie składa się z około takiej samej ilości dystychów, ile ofiar liczyła ta tragedia, a każdemu z nich towarzyszy cierpliwie powtarzana liczba 1. Wszystko po to, aby każdemu, kto tam zginął, oddać z osobna hołd i dać tym samym nam – żyjącym i mogącym coś zmienić – wiele do myślenia. Wartym odnotowania zamysłem jest także to, że tytuł niniejszej książki nie ma (tylko?) charakteru negacji, lecz jest po prostu zaimkiem, stąd autor uznaje za dopuszczalną jego odmianę jako Je, One, [w] Nich.
Całą tę książkę spowija aura utraty totalnej, która za pośrednictwem swych poszczególnych przejawów buduje apokaliptyczno-psychodeliczne wizje. Metafory związane z konstruowaniem budynków są w Nie aż nadreprezentowane, jakby ich celem było wykazanie, że upadek cywilizacji zrodził się z wszelkiego rodzaju pyłów i zanieczyszczeń, jakie powstają na drodze rozwoju, a które tak naprawdę wnikają niepostrzeżenie w nasze tkanki, zniewalają i skazują na podzielenie losu tego, co dookoła. W ten sposób praktykowany jest w Nie negatywizm, który polega na mówieniu o najciemniejszej i nieprzeniknionej stronie świata, aby na zasadzie odwrotności, antagonizmów i dążenia do trudnego do utrzymania stanu homeostazy wykazać, jak rozprzestrzenia się degradacja i jak wiele dobra w świecie zostało stłumione już w zalążku, w formach najbardziej pierwotnych. Realność jest tutaj utożsamiona z ciałem, a znamionująca nowoczesność antropocentryzacja odwraca się przeciwko samej sobie, staje się swoim własnym wrogiem, gdyż wykazuje cechy przeistaczania się imperatywu postępu w obłęd, martwicę duszy, uwiąd i bezmyślność, czy nawet sen na jawie. Wykazywane jest to dzięki zaakcentowaniu XXI-wiecznego zawężania perspektywy. Ktokolwiek, kto się w Nie pojawia i nie jest ofiarą, ale obserwatorem staje się w mgnieniu oka egoistą, a być może nawet jest nim od zawsze, jakby wewnętrzny głos bez ustanku przypominał mu o tym, że jego przeznaczeniem jest urzeczywistnienie końca świata a wszystko, co pozytywne, może przypaść w udziale tylko innym. Jakiekolwiek błogosławieństwo jest tutaj pozorne i prędzej czy później okazuje się przekleństwem. Podobnie rzecz się ma ze śmiechem, który zawsze przecież musi się skończyć, a jego miejsce najczęściej zajmuje cierpienie lub po prostu nicość, zapełniana przy byle okazji zmartwieniami chwili obecnej, dręczącymi i ukierunkowującymi percepcję człowieka na bezcelową walkę o byt. Według Nie urodzenie się w każdym miejscu na ziemi determinuje konkretny los, a więc przypisuje daną jednostkę do konkretnego scenariusza, który musi z zapałem odegrać. W ten sposób rzeczywistość staje się tu śmietnikiem zwierząt. / Centrum zwątpienia, w którym relatywizuje się nadrzędne wartości, z życiem na czele. Człowiek jest w Nie więc zrównany ze zwierzęciem, a być może nawet usytuowany aksjologicznie pod nim, gdyż obok instynktu przetrwania został wyposażony w cogito, z którego – jak wykazuje Nie – nie potrafi korzystać lub najzwyczajniej tego nie chce, widząc w tym niepotrzebny hamulec dla swoich pragnień i fantazji. W tym świetle pytania, jakie zwykliśmy kierować do świata, w sposób szczególny traktujące o pryncypiach, są już z samej swej natury bezprzedmiotowe, gdyż ewentualne odpowiedzi na nie zwykle nie znajdują żadnego zastosowania w naszych narracjach i codzienności.
Myślę, że dużo o naturze Nie może nam powiedzieć wywołane w tym tomie (być może nieświadomie) jedno z kluczowych pojęć Derridy (Zapomniana różnia). Otóż wydaje się, jakby Góra dążył właśnie do uchwycenia problemu niemożności zbliżenia się słowem do tego, co powinno być (choć nigdy się tak nie stanie) jego rzeczywistym desygnatem, a mianowicie do złożoności i skali cierpień, jakie generuje konsumpcjonizm i brak szacunku do tego, co rudymentarne. Pozostaje mu tylko opisowość, która i tak jest niewspółmierna do tego, czego dotyczy. Dlatego, prawie jak na rycinie Goi, gdy rozum zasypia, w Nie natychmiast budzą się spierzchłe i odparte demony, które uniemożliwiają usłyszenie pieśni żałobnej świata lub wręcz przeciwnie, konstytuują losowe powtórzenia, potęgują elegijny ton, aby w konsekwencji był aż tak ogłuszający, że nikt nie będzie w stanie wyodrębnić z niego konkretnych głosów. To wypaczenie, degrengolada i trwoga maskują przyszłość i upływający czas, który nie odsuwa w tym uniwersum koszmarów w otchłań niepamięci, ale wręcz przeciwnie -oferuje Rażące / ultimatum, arkadyjskość à rebours. To ostatnie charakteryzowane jest tu, jak sądzę, w tej parze apokaliptycznych dystychów: Sąd. Rewizje obrazów, / cieni, rytuał / mamienia, jasność, / widmo siebie. Wskazuje to na to, że w Nie eskalacja zła jest każdorazowo powiązana z niemożnością uśmierzenia bólu, wybiciem ludzi z rytmu egzystencji i brakiem inicjatywy, czy zaangażowania się w naoczne śledztwo, które może przynieść tylko rezultaty już z góry znane. Poeta stara się tak dociec, czy istnieje korelacja pomiędzy zdeprawowanymi jednostkami, czerpiącymi rozkosz z Posmaku rytuału / w zbrodni z wmawianym sobie przez wielu nieumyślnym przeoczeniem ludzi potrzebujących pomocy, którym nie pomogło się tak naprawdę z czystej niechęci i braku dobrej woli. Zgodnie z tezą, jaka się z tego wyłania, kontakt ze światem (po)nowoczesnym opiera się na bezpodstawnych konfliktach aksjologicznych, rozdarciem pomiędzy powinnościami i tym, co naprawdę się czyni. Kwintesencją tego jest więc oszczercza // łaska, adoracja / podeptaniem, które w Nie – jak się wydaje – przybierają postać utraty wiary w moc wrażliwości i chęć zakamuflowania swej prawdziwej natury
W świecie opisywanym na kartach tej książki intelektualizm jest zawsze nieudolny, oślepły i połowicznie chwytający sensy. Nikt ani nic nie jest tu instancją na tyle zaufaną, by móc rozważyć, czy jakakolwiek idea może odciągnąć w czasie kolejne napady destruktywnych sił. Dlatego, choć scjentyzm ma tu wiele do powiedzenia ze swym Logarytmem wyznaczenia i Kryteriami odchowu, wszystko się tutaj kotłuje w jednej, homogenicznej matni, przelewa się z próżnego w próżne, by tylko na moment i wbrew swej naturze wychynąć z tej nieokreślonej masy i zostać ujęte w poemacie. Powstałe w ten sposób poetyckie obrazy, nierzadko ujęte w hiperbolizujący cudzysłów i prezentowane w sposób co najmniej fragmentaryczny, zdają się istnieć w Nie tylko po to, aby zostać zderzone z innymi, wobec siebie sąsiednimi. Tak ten „nieludzki” poemat, to studium znieczulicy uwydatnia absurdalność systemu językowego, którym się posługujemy. Polega ona między innymi na tym, że mogą w jego ramach istnieć takie oksymoroniczne frazy jak kultura śmierci, które są tutaj pojmowane jako satyra na ludzkość i dowód na lubowanie się świata w czarnym humorze.
Nie to studium świata, w którym wszystko zostało pozbawione przynależnych sobie właściwości i przeniesione na zupełnie obce dla siebie tory. Prowadzić ma to do wniosku, że nie prawo powinno sankcjonować pewne zachowania, lecz sumienie, czy – zgodnie z myślą Kanta – imperatyw kategoryczny. W tym nieporządku, o jakim możemy tu przeczytać, niewygodny jest ten, kto mówi prawdę i przypomina o wadze jednoznaczności. Dlatego miejsce płaszczyzn porozumienia (loci communes) i fraz wprost odsyłających do z góry wytyczonych kręgów semantyczno-logicznych zajął bełkot. Mimo to możemy odnaleźć w Nie analogie z niektórymi ważnymi motywami współczesności, jak wówczas, gdy poeta pisze o gałęzi: Bracie, ona jest gorąca / z chwilą obłamania, / siostro, wieszamy na / niej mokre tobą / obłożenie, które nam / obmierzło i pójdzie w ogień. Choć najpewniej to nadinterpretacja, to pamięć przywodzi mi na myśl Złotą gałąź Frazera, w której prymitywny stosunek ludzi pierwotnych do religii rozpatrywany jest w kontekście tego, jak dziś podchodzi się do wiary. To być może służy poecie za kontekst dla jego głównych linii tematycznych: dezorientacji prowadzącej do pozorów oraz uznania pieniędzy w tym postapokaliptycznym krajobrazie za jedyny możliwy punkt odniesienia. Dzieje się to tak po to, aby wyłonić spod idyllicznych wizji, które są ferowane przez kulturę, coś na kształt infernalnej prawdy o tym, że unifikacja nie prowadzi do niczego pozytywnego: Uje- / dnolicony zasób / płci i czucia. Zaga- / rnięcie i przedłużenie / o pasję nieposiadanego / poznania. Martwota znaczeń, jaka piętnowana jest w tej książce, sprawia, że przemawia tutaj tylko to, co niskie, fasadowe i upadłe, czy wreszcie jednoczące fobię z jawą. Wywołuje to wybuchowe reakcje łańcuchowe pomiędzy humanizmem a metafizyką zaanektowaną przez zło. Ma to z kolei zainicjować anamnezę, powrót przedpamięci. Ów konflikt przybiera tu również formę niemożności pogodzenia znaczenia, a więc czegoś wychodzącego na zewnątrz, otwartego i zarazem inkluzyjnego, z odznaczeniem, czyli wyróżnikiem, którego nie sposób odseparować od przedmiotu.
Poezja zaprezentowana w tej książce nie ocala, ale wprost przeciwnie – uzmysławia ogrom nieodwracalnej degrengolady. Nawet sam tekst jest ekwiwalentem tego, do czego się odnosi i o czym traktuje. Sposób, w jaki zorganizowane są poszczególne sekwencje, ciągi zdarzeń i jak to wszystko wciąż na nowo się rozpada, by za chwilę się scalić, w przedziwny sposób współgra z tym, o czym Nie jest, co zawiera się chociażby w tych wersach: Otwarta tu kom- / pulsywna, dziecięca / nienawiść. Zadrukowanie, / ścisk. Żadnej / wolności. Zasadnicze znaczenie w Nie mają, jak sądzę, Idee, platońskie pierwowzory, które współczesność zmultiplikowała do granic możliwości. Masowość doprowadziła zatem metaforycznie i dosłownie do tego, że nie sposób odróżnić kopii od oryginału, dobroci od oszustwa, przyjęcia daru od podpisania cyrografu. Wszystko jest tutaj puste, a świat przypomina organizm, na którym permanentnie pasożytujemy, wycieńczając go przy tym tak, jak rak. Tym samym w Nie wygnanie z Edenu i zaufanie wężowi nie są metaforami, ale pełnoprawnymi i traktowanymi z powagą faktami. Podobnie jak z tym rzecz się ma z dziedzictwem Prometeusza, któremu – jak pokazuje Nie – nikt nie potrafi sprostać.
Autor: Przemysław Koniuszy
Konrad Góra „Nie”, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016, s. 140
Kursywą zostały wyróżnione cytaty pochodzące z recenzowanej książki.