„To są znaki minionych dni. / To są znaki dawnego świata”, czyli bezradność wobec końca jest dyskusyjna

inline_248_http://nasirwizz.nazwa.pl/wp-content/uploads/2016/09/noc-czerwi-420x420.jpgApokaliptyczne tony Nocy czerwi, najnowszej książki Tomasza Hrynacza, są dalekie od czarnego katastrofizmu, gdyż czymś nadrzędnym jest tutaj „oswajanie” nadchodzących klęsk człowieczeństwa, a więc nieprzyzwyczajanie się do nich, lecz zdystansowana obserwacja, która paradoksalnie powinna opierać się na tym, co szczegółowe i najmniej oczywiste. Zamilknięcie i unikanie ekspresji jest tutaj równoznaczne z całkowitym upadkiem. W opisanym świecie nie ma nic gorszego niż beznamiętne pogodzenie się z cierpieniem i uznanie za anachroniczne tego, co wyznacza intelektualne kamienie milowe nowoczesności. Poeci istnieją bowiem po to, aby ostrzegać, poruszać i przepracowywać zreifikowaną w realności pamięć. Problem tkwi jednak w tym, że rzadko kiedy udaje im się trafić w punkt i zostać przy tym zrozumianym zgodnie ze swoimi intencjami, gdyż ciągle są pomiędzy czymś rozdarci. Gdy jednak tak się dzieje, wówczas poezja wygrywa z całym światem, staje się gwarantem jego sensowności. I tak właśnie jest w Nocy czerwi. Jest tutaj bardzo wiele takich wierszy, w których perspektywa jednostki jest złudnie wyeksponowana na pierwszym miejscu, choć główną rolę w istocie odgrywa w nich cała ludzkość. Dzieje się tak dlatego, że Tomasz Hrynacz stara się dociec, w jakim stopniu przyszłość uzależniona jest od widm przeszłości i zaniku jakichkolwiek form życia powiązanego z duchowością, między innymi poprzez przepracowanie tradycji epigramatu oraz Miłoszowskiego „pamiętania” i „ocalania”. Wydaje się, że głównym problemem jest w uniwersum Nocy czerwi kompulsywne zaspokajanie swoich instynktów, odnajdywanie przyjemności w szerzeniu bólu i brak wrażliwości na zło, jakie dzieje się drugiemu człowiekowi. Na szczęście jest w tym postępowaniu odpowiednia ilość konstruktywnej zachowawczości.

Tomasz Hrynacz nie jest poetą, który sukcesywnie poszerza swą „niszę” i kreuje się na proroka czegoś, co sam stworzył. U niego nic nie dzieje się samoistnie, a dostrzegana przez wszystkich apokaliptyczna wymowa jego twórczości nie jest czymś, co istnieje samo dla siebie, dlatego dominuje tutaj wizja wielu „końców”. Rzeczywistość permanentnie upada, gdy ulegają rozkładowi naturalne więzi, a negatywizm przezwycięża to, co pozytywne. Jej odrodzenie zależne jest tylko od podmiotów, które potrafią otworzyć się na Innego i są potencjalnie zdolne do zjednoczenia z nim. W Nocy czerwi „ja” jest personą realizującą się w dwubiegunowości. Z jednej strony posiada w sobie imperatyw ustosunkowywania się wobec tego, co zewnętrzne i w rezultacie zaświadczające o jej istnieniu. Z tego właśnie wynika potrzeba nie tyle kumulowania w sobie sensorycznych doświadczeń, ile przede wszystkim postrzegania ich w sposób polifoniczny, jako wypadkowej przeżyć bytów równoległych i nieskończonej ilości poprzedzających je zjawisk. W ten sposób przypadek jest tutaj zniesiony na rzecz postulowanego zrozumienia związku przyczynowo-skutkowego i przyjęcie – jako jedynie słusznego – wyobrażenia siebie jako kogoś, kto żyje „wobec” świata i dlatego zmuszony jest porozumiewać się z nim w każdym praktykowanym przez niego „języku” obrazowania. Jakikolwiek podmiot Nocy czerwi, który odnajduje swój sens w pozostawaniu na małym, sam się staje kimś, kto nie dorasta do wielopostaciowości świata. Z drugiej zaś strony „ja” jest kimś w tym wszystkim samozwrotnym i wyrażającym się o wiele bardziej w tym, co ma ściśle wytyczony horyzont czasowy, niż w tym, co trwa bezustannie i nie nosi żadnych znamion zbliżającego się końca. Odnalezienie ukojenia w pozostawaniu pomiędzy tymi dwoma perspektywami jest dla „ja” możliwe tylko wtedy, gdy kieruje się nadzieją osiągnięcia czegoś, co niemożliwe, gdyż „ja” odbija w sobie świat, twór co najmniej istniejący w sposób wątpliwy i staje z nim równocześnie do walki o prawo konstruowania złudzeń. W realizacjach tych konceptów uderza zaakcentowanie, jak bardzo podmiot nie ma wpływu na charakter tego, co stanowi osnowę jego egzystencji i dlatego w sposób wysoce paradoksalny zdany jest w zupełności na to, co jest skierowane przeciwko niemu i jego indywidualizmowi.

Noc czerwi, zwielokrotniając wraz z każdą lekturą intensywność kolejnych obrazów i rozbudowując je w wyobraźni czytelnika, prezentuje wizję końca widmowego, opartego na niedopowiedzeniach, pełnego wyimaginowanych zjaw i wieloznacznych cieni. Ascetyczna formuła, w jaką to wszystko jest wpisane, zakłada przede wszystkim uwzględnianie historiozoficznego horyzontu, bez którego poezja współczesna istnieć nie może. Bardzo zaskakujące i poniekąd celowo prowokacyjne jest wynikające z tego kreowanie historii na coś, co zniewala swą odpornością na wikłanie jej w przeróżne konteksty, umiejscawianie w perspektywie historii prywatnej i bardzo wyostrzony aspekt antyludzki. W Nocy czerwi tym, co nadaje światu sens jest istnienie w nim człowieka-intruza, a więc kogoś, kto postrzega, dedukuje, syntetyzuje i zawłaszcza. Jednakże, gdy apokaliptyczne wizje się spełnią, to równocześnie z nimi świat przestanie istnieć w formie, jaką nadał mu człowiek, a więc także przestanie być „światem”. W tym tomie podmiot, pod wpływem presji i prześladujących go „koszmarów”, mierzy się ze śmiercią, „dorasta” do niej, a nawet ćwiczy przed wyzwaniami, jakie ona przed nim może postawić. W krzywym zwierciadle zaś pokazywane są czynności „jednokrotne”, niemożliwe do powtórzenia, a więc w sposób najbardziej autentyczny świadczące o człowieku, którego życiowym przeznaczeniem jest demaskacja życiowych wyobrażeń i ciągłe proszenie o litość. Z poszczególnych „symulacji” wynika tutaj bardzo dogłębna obawa podmiotu o to, czy coś, co jest dla niego przeszłością, naprawdę jest zakończone. Wieńczącą to wszystko myślą jest przekonanie, że nie należy przesadzać z poszukiwaniem końca. Tomasz Hrynacz, jako hipotetyczny głos „wołający” o apokalipsę, odgrywa zupełnie inną rolę niż dostrzegana przez jego czytelników na pierwszy rzut oka. Poeta nie jest w żadnym razie kimś, kto może kontrolować swoje przeznaczenie. On jest z góry do czegoś wybrany. W tym wypadku do tego, aby wyszczególniać powiązania pomiędzy fizyką a metafizyką i piętnować uznawanie czegoś za trwałe i nieprzemijalne, co może rozpaść się w mgnieniu oka. A to właśnie oko jest tutaj istotne, bo to do jego wnętrza wpada światło i prowadzi do zrozumienia, czy bardziej uzmysłowienia sobie, że liczy się w istocie tylko dobro skonkretyzowane, pozasłowne.

Autor: Przemysław Koniuszy

Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin, Bezrzecze 2016, s. 70

„To są znaki minionych dni. / To są znaki dawnego świata”, czyli bezradność wobec końca jest dyskusyjna