„Ruch i zmiana są sednem naszego bytu; sztywność to śmierć; przystosowanie to śmierć”, czyli ćmy (od upojenia do paroksyzmów śmierci) i czytanie (od ożywienia przeszłości do ekstazy zwykłego czytelnika), czyli mistrzostwo eseistyki w wykonaniu mieszkanki Monk’s House

inline_545_http://nasirwizz.nazwa.pl/wp-content/uploads/2016/03/woolfeseje.jpgPo wielu fenomenalnych przekładach, spośród których zdecydowanie wyróżnia się Jądro ciemności i wiersze Seamusa Heaneya, Magda Heydel podjęła się kolejnego monumentalnego dzieła, a więc przetłumaczenia i wyboru wraz z Romą Sendyką najbardziej reprezentatywnych przykładów esejów Virginii Woolf – genialnej pisarki angielskiego modernizmu. Dzięki temu dostajemy dziś do rąk kilkadziesiąt jej tekstów w mistrzowskim opracowaniu edytorskim Przemka Dębowskiego.

W esejach Virginii Woolf wszystko rozgrywa się na jednej płaszczyźnie, którą wyznaczają trzy nierozdzielne kwestie: życie, czytanie i pisanie. Spośród nich żadna nie może istnieć w oderwaniu od innych. Brak jednej od razu sprawia, że wszystkie inne tracą rację bytu.. Już na pierwszy rzut oka można rozpoznać dwie główne konswekwencje, jakie wynikają z takiego podejścia autorki Pani Dalloway – mówienie o którejkolwiek z tych części egzystencji jest tutaj równoznaczne z wypowiadaniem się na temat wszystkich innych, zaś niespotykane nigdzie indziej wyczulenie na detal, który pozwala dostrzec prostotę i specyfikę każdego zagadnienia, sprawiają, że obcowanie z każdym z zebranych tutaj tekstów jest nieustannym aktem oświecenia i wtajemniczania w tajniki rzeczywistości. Eseje wybrane pozwalają nam bowiem wciąż na nowo doznawać wrażenia, że w gruncie rzeczy skomplikowane problemy, które przez wielu kreowane są na nierozstrzygalne, w rzeczywistości są czymś niesłychanie przejrzystym i łatwym do zrozumienia. Tym samym główną bohaterką tej książki jest literatura, a raczej stojący za nią ludzie, zawarte w niej opowieści i przede wszystkim przeszłość, która zatrzymana w słowach nie tylko umożliwia nam poznanie już dawno zmarłych niesamowitych osobowości, lecz odnalezienie odpowiedzi na pytania nurtujące nas samych. Esej, jako forma wypowiedzi, nie jest jednakże dla Woolf sposobem na dostąpienie ekshibicjonistycznej przyjemności dzielenia się z innymi prawdą, którą się właśnie odkryło. Tutaj wszystko otoczone jest aurą tajemnicy. Rzadko kiedy jest dla niej coś ostatecznie obiektywne. Przez nikogo niepowstrzymywana snuje swe chwytające za serce i umysł opowieści, które wielokrotnie sprowadzają czytelnika w coraz to bardziej niezwykłe miejsca właśnie po to, aby pokazać mu, jak porzucenie swojego paradygmatu uruchamia proces rozumienia złożoności otaczającego nas świata. Jej erudycja i wrażliwość idealnie się w tym sprawdzają. Wystarczy cokolwiek, nawet najbardziej niepozorny przebłysk zrozumienia, aby już cała machina była wprawiana w ruch i od pozornie bardzo naukowego problemu przechodzi się do skrajnie prozaicznego obrazu. Z tego powodu dla Woolf najważniejsze jest, aby być czytelnikiem „zwykłym”, czyli świadomym i wymagającym, lecz również uczciwym i opierającym swą aktywność na instynkcie. Biorąc do ręki powieść należy zaufać autorowi, dać mu szansę i uwierzyć w jego możliwości. W przeciwnym razie, gdy nad hipotetyczną, bo jeszcze niesprawdzoną doświadczalnie, wartość dzieła przedłożymy opinie innych, uprzedzenia i stereotypy, to nigdy nie docenimy prawdziwego mistrzostwa, które polega na stworzeniu utworu spójnego i rządzonego wyłącznie przez jedną nadrzędną perspektywę. Czytając powieści powinniśmy być otwarci na poznawanie nowych światów i nowych wyobrażeń, gdyż wyłączne konfrontowanie „czytanego” z tym, co niegdyś przez nas przeżyte, nie prowadzi w istocie do niczego kształcącego i wzbudzającego kreatywność.

Tak samo rzecz się ma z rzeczami nazywanymi przez eseistkę „śmieciami” lub wszelkiego rodzaju dokumentami epoki, jak biografie, listy i książki zupełnie nieudane. Wszystko to „rozświetla okna przeszłości”, pozwala „ćwiczyć własne siły twórcze”i może nawet zachwycić. Stąd zawsze trzeba pamiętać, że „obok regału z książkami, z prawej strony, jest otwarte okno”. Najgorsze, co może przytrafić się człowiekowi według Woolf to intelektualny hermetyzm. Dlatego uważała, że nawet najwięksi entuzjaści prozy powinni często sięgać po poezję, gdyż wyłącznie jej autorzy są „zawsze nam współcześni” i dlatego są zdolni do oddania „ogromnego zakresu emocji”, zaś w jej przekonaniu największą zasługę dla rozwoju literatury należy przypisać czytelnikom a nie wszelkiego rodzaju „autorytetom” i krytykom literackim. To właśnie ci, którzy współtworzą „atmosferę, jaką oddychają pisarze” mają bardzo duży wpływ na jakość literatury. Z kolei krytyk, który „ma tylko sekundę na to, by naładować, wymierzyć i palnąć”, bardzo często się myli, gdyż przez wzgląd na pośpiech nie jest w stanie wykreować w sobie spójnego obrazu czytanej książki. W świetle tego Virginia Woolf dokonuje bardzo ważnego rozróżnienia. Dla niej czytanie jest wręcz przeciwne nauce, ponieważ zakłada zapominanie, wielokrotnie mierzenie się z tymi samymi arcydziełami i cykliczne odkrywanie „całkowitej ostateczności”, jaka zawarta jest w konkretnych tekstach. Ta powtarzalność lektury ma swoje odbicie także w bezcennych z dzisiejszej perspektywy hipotez, jakie autorka formułuje na temat różnic pomiędzy poszczególnymi pokoleniami angielskich pisarzy: Georgianami, Edwardianami i Wiktorianami. Okazuje się tutaj, że tym, co wyróżnia angielskich czytelników, jest zakorzenienie tradycji ich lektury w dramacie, która determinuje na nich imperatyw ujmowania książki jako całości i patrzenia na nią z pominięciem cech wyróżniających dane dzieło, co niekoniecznie zawsze łączyło się z ideałem przedstawianym tutaj przez Woolf. W jej przekonaniu należy przede wszystkim rozpoznać metodę danego pisarza, a następnie tak kształtować nasze wrażenia i emocje, aby były one zbieżne z zamiarami autora i nieśmiertelną formą jego narracji.

Obok tego rodzaju refleksji na temat czytania znajdziemy w Esejach wybranych również wiele na temat pisania. I tutaj geniusz Woolf dochodzi do takiego poziomu, który prawdopodobnie nie będzie osiągalny już nigdy dla żadnego z pisarzy. Mówiąc o przypadkowej kobiecie spotkanej w pociągu udaje jej się w zręczny sposób przedstawić całe sedno problemu. Dla niej najważniejsza jest sama postać, która zawsze powinna pozostawać w punkcie centralnym opowieści. Nie ma żadnych skrupułów w nieco prześmiewczym i nierzadko celnym krytykowaniu techniki narracyjnej swych kolegów po piórze. I tak możemy się na przykład dowiedzieć, że pytanie Herberta G. Wellsa, autora Wojny światów i Wehikułu czasu, o to, „jak pisać powieści”, niczym się nie różni od pytania „szewca o to, jak zrobić zegarek”. Jeżeli jednak do samej Woolf skierowalibyśmy to pytanie, to dowiedzielibyśmy się, że celem pisarza jest zaprzyjaźnienie się z czytelnikiem, pobudzenie jego wyobraźni i wreszcie zdobycie zaufania, a więc wejście z nim w swego rodzaju „zażyłość”. Nade wszystko jednakże w imię prawdy i piękna trzeba mówić to, co chce się powiedzieć, wpisać się w jakąś konwencję i być najprecyzyjniejszym, jak to tylko jest możliwe. Dopiero wtedy czytelnik uwierzy w przeczytaną historię i fikcja stanie się momentalnie częścią realności. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na wyrażoną już w 1924 roku prognozę o tym, że ówczesna Anglia znajduje się „na progu kolejnej wielkiej epoki w dziejach literatury”, której pierwszymi zwiastunami byli Eliot i Joyce. Pierwszemu w przekonaniu Woolf brakuje „szacunku dla słabych, zrozumienia dla tępych”, zaś lektura jego utworów polega na dokonywaniu „niebezpiecznych skoków” podczas przechodzenia do kolejnego wersu. Drugi, jako twórca „zrozpaczony” i przyduszony przez narzucaną wszechobecnie konwencję, w efektowny sposób wybija okno, gdyż wciąż „brakuje [mu] świeżego powietrza”. Sztuka pisania zdaniem Woolf zacznie więc coraz bardziej polegać na przeistaczaniu całej konstrukcji tekstu w formę, w której autor ukryje swe myśli, zaś w materii powieści, gatunku sobie najbliższym, pisarka przewiduje jeszcze większą dominację synkretyzmu, a więc czerpania przez powieściopisarzy z rozwiązań warsztatowych dramaturgów i poetów. Stąd wywodzi się przekonanie, że literatura dlatego odegrała tak znaczącą rolę w wielu przeszłych epokach, że w samej swej naturze ma zakodowaną konieczność odzwierciedlania zmian za pomocą słów, którym nigdy nie powinno się przypisywać na trwałe określonych znaczeń. Literatura to życie w jego wszystkich przejawach, metamorfozach i niejasnościach, a zatem modernizm Woolf polega na kulcie wolności w każdej sferze tworzenia, której istoty tak naprawdę nie można uchwycić, gdyż „teorie są niebezpieczne” i tak naprawdę do niczego nie prowadzą. Zarówno w przypadku czytania, jak i pracy pisarskiej, warto odnaleźć adekwatną dla siebie metodę, co miałoby polegać na wypracowaniu „środków pozwalających na uzyskanie wolności, by opisać to, co się chce opisać”. W związku z tym Woolf znów powołuje się na Ulissesa Jamesa Joyce’a, który „wtłacza nas w jaźń”, aby nam uzmysłowić, jak wiele „wykluczamy z pola widzenia lub ignorujemy”. Na podobne wyróżnienie zasługuje dla eseistki literatura rosyjska, której twórcy „niewątpliwie patrzą dalej, ich wizja nie jest ograniczona tak”, jak dokonania Anglików.

W pisaniu trzeba zawierzyć w zupełności temu, co oferuje los i własna nieświadomość. Idiomatyczna przenikliwość i skrupulatność autorki Fal nie pozwala jej na pominięcie kwestii, które dziś na pozór wydają się nam oczywiste, lecz ówcześnie przez wielu były niedostrzegane. Wobec krytyki koncentrującej się przede wszystkim na talencie pisarza i wynikającym z niego warsztacie, Virginia Woolf słusznie akcentuje fakt, że wielu twórców z pewnością nie byłoby geniuszami, gdyby nie dorastali w konkretnym środowisku, nie wywodzili się z danej klasy społecznej i nie zostali posłani do szkoły. To stwierdzenie samo w sobie nie jest rzecz jasna pociągające, lecz przywołuję je tutaj, aby zwrócić uwagę na to, że wynika ze sposobu, w jaki Woolf percypowała literaturę jako „terytorium wspólne”. O wiele bliższa była jej perspektywa pokoleń, epok i nurtów niż wybitnych indywidualności, które odznaczały się na tle innych. Takie postępowanie skutkuje tutaj wartościowym spojrzeniem na stan angielskiej literatury i zrozumieniem, którego pochodną jest metafora pisarzy z „krzywej wieży”. To oni, świadomi swego naznaczenia przez los i wyróżnienia przez edukację, nigdy nie są w stanie umiejscowić się w samym centrum klasy społecznej, o której mówi ich narracja. Wciąż są negatywnie nastawieni do społeczeństwa, jakby nie było – swojego żywiciela, To wspaniale obrazuje metodę eseistki. Choć w pełni dostrzega podstawy jakiegoś zjawiska, a nawet jest pewna, że musiało ono zaistnieć, to jednak nie waha się je napiętnować i skrytykować jako czegoś, co działa na szkodę ogółu. Poza tym, co chyba najważniejsze, zawsze podaje także sposób na wyjście z impasu, tak jak tutaj: „Życie i książki należy przyjmować w odpowiednich proporcjach, a przed użyciem wstrząsnąć”.

Kolejnym zagadnieniem, jakie podejmuje Woolf, jest „kres recenzenta”, który w jej przekonaniu wynika z wielogłosowości opinii na temat książek. Już w jej czasach znacząco zmniejszyła się wartość recenzji dla czytelnika, który z reguły woli na własną rękę zapoznać się z pozycją, niż polegać na opini kogoś, kogo nigdy nie miał okazji poznać, zaś sam autor, dla którego niegdyś tekst krytyczny stanowił odpowiedź na pytanie o jakość swej książki, teraz czuje się coraz bardziej skonfundowany nawzajem znoszącymi się opiniami i w konsekwencji zupełnie przestaje się nimi przejmować. Niemniej nie jest to dla eseistki coś godnego pochwały i swoim zwyczajem konstruuje kolejną metaforę, a mianowicie „system Ścinaj i Stemplewski”, za pomocą którego przedstawia przyszłość krytyki literackiej, jako aktywności polegającej na urzędniczym sporządzaniu krótkich not o książce i opatrywaniu ich „gwiazdkami i mieczykami” kolekcjonowanymi później przez wydawców. Dla Woolf wynika stąd postulat przeistoczenia recenzowania w coś, co będzie przynosiło korzyść każdej części ogniwa: pisarzowi, recenzentowi i czytelnikowi, a zatem tak naprawdę literaturze. Jako nieco ironiczny ideał jawi się więc dla niej konieczność potajemnego spotykania się artysty z opiniotwórcą, którego efektem powinna być bezpośrednia ekspresja krytycyzmu i przede wszystkim wzrost jakości pojawiających się na rynku dzieł. Dotychczasowy stan rzeczy zakładał przecież osłabienie sił twórczych autora i jawne szydzenie z niego, zaś wizja projektowana przez Woolf słusznie pokazuje, że najważniejsza jest dyskusja i stwarzanie „nowych rodzajów zainteresowania literaturą”, która powinna być czymś wspólnym, jednoczącym i umożliwiającym porozumienie.

Obok czytania i pisania koegzystuje tutaj oczywiście życie, a za jego pośrednictwem inne dziedziny sztuki, jak malarstwo i kino. Dzięki tekstom okolicznościowym, upamiętniającym śmierć Rogera Fry’a – bardzo bliskiego autorce malarza oraz wystaw Edmonda X. Kappa i siostry autorki – Vanessy Bell, mamy możliwość poznania sposobu postrzegania rzeczywistości przez Virginię Woolf, która zawsze realność umiejscawiała w kontekście dzieł sztuki i tworzących je osobowości. W związku z tym, że autorka Pani Dalloway w Polsce dotychczas znana była przede wszystkim ze swych powieści warto dostrzec, że Eseje wybrane dopełniają jej obraz jako artystki, która stawiała na korespondencję sztuk i przede wszystkim współistnienie różnych sfer ekspresji. W jej przekonaniu funkcjonowanie każdego wariantu wyobraźni powinno być usankcjonowane w odpowiednim tworzywie, gdyż to właśnie dzięki temu w udanych aktach kreacji artystycznej można przejrzeć się jak w lustrze i dostrzec prawdę o tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Z tego powodu nawet prozaiczna wycieczka jest tutaj swego rodzaju sztuką. Człowiek, wędrując, doznaje wrażenia obcowania z żywiołem, którego piękno, spokój i niematerialność, dotychczas pozostawały tylko w sferze nigdy niezweryfikowanych domysłów. Eseje dotyczące tego należą do jednych z najpiękniejszych, jakie wyszły spod pióra Woolf. Nikt przed nią  nie potrafił i z pewnością nikt po niej nie zdoła w tak płynny i przejmujący sposób przejść z refleksji natury quasi-teoretycznej do przejmującego i onirycznego opisu polowania na ćmy w nocy, wykraczaniu poza niejednoznaczne „krawędzie rzeczywistości” podczas nocnego spaceru i wreszcie zmityzowanej wędrówki w poszukiwaniu ołówka po ulicach Londynu. Ta ostatnia „przygoda” opiera się na wejściu w życie innych poprzez podglądanie ich przez okna, przyglądaniu się „karlicy” w sklepie obuwniczym, wizycie w antykwariacie, zakupie ołówka w sklepiku prowadzonym przez skłócone małżeństwo i wreszcie powrocie do domu – magicznej ostoi, która przez cały czas nieobecności autorki trwała w zawieszeniu pomiędzy bytem i nicością.

Niesłychanie istotne miejsce w Esejach wybranych zajmują teksty podejmujące już w sposób bezpośredni problem „życiopisania”, a więc pisania i czytania biografii, które zdaniem Virginii Woolf potencjalnie mają o wiele większą siłę oddziaływania niż proza i poezja. Przede wszystkim bowiem są w stanie pobudzić wyobraźnię i nie muszą opierać się na fikcjonalności, gdyż bez większego trudu odzwierciedlają naturalnie obecne w rzeczywistości napięcie. W czytaniu biografii nie chodzi jednak o to, aby wyłącznie zapoznać się z czyimś życiem i zapamiętać najważniejsze zdarzenia, lecz pozwolić, aby nasz umysł dzięki niej stał się jeszcze bardziej twórczy i skłonny do doznawania coraz większej ilości przebłysków olśnienia. I tak bez względu na to, czy pojawiają się tutaj duety tak emocjonujące jak Geraldine Jewsbury i Jane Carlyle, czy postaci tak genialne jak ojciec autorki lub Montaigne, którego eseje autorka Pokoju Jakuba ceni za duchowość, antykonwencjonalność i niezależność, czy nawet osoby prawdopodobnie Polakowi nieznane, jak księżna Newcastle i Eleanor Ormerod, to za każdym razem dostajemy opowieść pasjonującą od pierwszej litery aż do ostatniej kropki. Naprawdę trudno odnaleźć w polszczyźnie superlatywy, które mogłyby zostać uznane za przesadzone w kontekście niniejszej książki. Potęga jej eseistyki ukryta jest właśnie w dematerializacji rzeczywistości, ironicznym wypowiadaniu się o kwestiach rozpatrywanych na samych szczytach intelektualnego dyskursu, wyczuleniu na meandry różnych zagadnień i wreszcie stwarzaniu klimatu opowieści, która dla wszystkich innych na zawsze pozostanie niepodrabialna. Dla niej życie jest kontaktem z bóstwem ukrytym w materii i dlatego postawienie jakiegokolwiek kroku czy kropki na końcu zdania w świecie tych esejów urasta do poziomu modlitwy lub uczestnictwa w procesji. Czytanie tej książki jest czymś niesamowitym i wręcz nie z tej ziemi. Choć czujemy, jak razem z autorką nasza jaźń stapia się ze światem i stwarza z nim jednorodną strukturę, to jednak wciąż dzięki jej towarzystwu udaje nam się dotrzeć do prawdy o przeróżnych racjonalnych kwestiach, które najczęściej okazują się jedynie pretekstem do czegoś znacznie większego i o wiele bardziej fenomenalnego, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, a więc wejrzenia w „podszewkę świata”. Z każdego tekstu emanuje tutaj aktywizm. Woolf walczy o prawa swojej płci, zastanawia się nad rolą wykładu w edukacji akademickiej, sensownością nadmiaru „produkcji literackiej”, kategorią komizmu, mówi o fenomenie prozy pisanej przez kobiety, swej miłości do zwierząt, rozdźwiękiem pomiędzy treścią a formą, fascynacją ćmami, wyimaginowanym locie nad Londynem, przeżywanych emocjach podczas nalotów bombowych na Anglię, a nawet muzyce granej na ulicy.

Virginia Woolf to niewiarygodnie utalentowana outsiderka swoich czasów, zaś niedawno opublikowany tom jej Esejów wybranych to pokaz niesamowitej erudycji, która zawsze przekuta jest w formę przystępną dla czytelnika, pomysłową, precyzyjną i pełną humoru. Z dzisiejszej perspektywy niespełna wieku zebrane tutaj teksty nic nie straciły na wartości, a nawet wydają się jeszcze bardziej afirmować wolność myślenia i płynnego przechodzenia pomiędzy zagadnieniami, które powszechnie postrzegane są za opozycyjne i niemożliwe do skonfrontowania. I tak na przykład autorkę Pani Dalloway wyróżnia tutaj ciągle powtarzany proces przeistaczania się ekscytującego swą złożonością życia w niepojmowalną prostotę śmierci. Jednak odnoszę wrażenie, że nikomu nie udało się dotychczas tak celnie ująć istoty tego, czym powinien być esej, dlatego na koniec chciałbym oddać głos samej Woolf i przyznać, iż w pełni udało się jej spełnić własne wymagania. W jej przekonaniu bowiem esej „powinien sprawiać przyjemność. (…) Esej powinien od pierwszego słowa rzucać na nas czar, a po ostatnim powinniśmy się budzić odświeżeni. (…) Esej ma nas otulić i zaciągnąć zasłonę nad światem”.

Autor: Przemysław K.

Virginia Woolf „Eseje wybrane”, przekład: Magda Heydel, wybór i opracowanie: Magda Heydel i Roma Sendyka, posłowie: Roma Sendyka, wydawnictwo Karakter, Kraków 2015, s. 500

„Ruch i zmiana są sednem naszego bytu; sztywność to śmierć; przystosowanie to śmierć”, czyli ćmy (od upojenia do paroksyzmów śmierci) i czytanie (od ożywienia przeszłości do ekstazy zwykłego czytelnika), czyli mistrzostwo eseistyki w wykonaniu mieszkanki Monk’s House