„Kropka nad i” to nowy tomik jednego z najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych polskich poetów, redaktora naczelnego legendarnej „Twórczości” – Bohdana Zadury (rocznik 1945). Po wydanym dwa lata temu „Zmartwychwstaniu ptaszka” bardzo wiele się w tej poezji działo. Wyostrzył się autobiografizm, logika rozumowania wysublimowała się, a poszczególne wiersze jeszcze bardziej stały się zależne od przypadkowo zasłyszanych słów, zabawnych anegdot i zdarzeń, których celem nie jest zachwycać, lecz pobudzać do myślenia o miejscu człowieka w świecie pełnym przekłamań.
Niniejszy tom, stanowiący w zamierzeniu poety znaczące dopełnienie dotychczasowego wielopłaszczyznowego dorobku, prezentuje Bohdana Zadurę jako artystę-charakteryzatora otaczającej go przestrzeni, co przejawia się m.in. tym, że nie traci on czasu na polemizowanie z kontestatorami, ludźmi koncentrującymi swe percypowanie na tym, co wskazują im szeroko rozumiane „papierki lakmusowe” zmysłów. Nie rzecz jednak w tym, iż jego perspektywa jest zdecydowanie szersza i pojemniejsza, gdyż nie o ilość podejmowanych tematów tutaj chodzi, a o stosunek do samego siebie, jako kogoś doświadczonego w określonej materii, lecz wciąż świadomego swojej nieprzystawalności do wzorców narzucanych przez poszczególne etapy życia i rozwój cywilizacyjny. Już wizualne zetknięcie z tą nową odsłoną poetyki Bohdana Zadury wskazuje, że wciąż pozostaje on wierny swojej koncepcji poszukiwania tożsamości za pomocą ekspozycji słowa, rozumianego tutaj jako nośnik treści rudymentarnych i z tego względu wpływający na jakość pozostawania pomiędzy emanacją i iluminacją, składających się na codzienne doświadczenie każdego intelektualisty. W jego warsztacie nawet najmniejsza cząstka ma wpływ na dominujące tutaj wrażenie kontekstualności, które nie odnosi się do jakiegoś konkretnego problemu, bądź desygnatu, ponieważ obcując z tą poezją docieramy do abstraktu, budowanego co prawda na fundamencie czynników rzeczywistych, lecz w istocie unikających urzeczywistnienia, gdy dochodzi do ich połączenia. W rzeczywistości objawia się to mówieniem o kwestiach znanych każdemu z czytelników Zadury, jak surrealistyczny postulat zatrzymania czasu lub niemożliwość bezpośredniego przeistoczenia pamięci krótkotrwałej w jej poręczniejszy odpowiednik. Dopiero obrana perspektywa człowieka ceniącego nade wszystko aluzyjność i przenoszenie jednostkowych ujęć w wymiar metafizyczny sprawia, że o czymkolwiek byśmy w „Kropce nad i” nie przeczytali i tak odniesiemy to do swoich przeżyć, w szczególności tych pozostających w bliskiej korelacji z doświadczeniami artystycznymi.
Wydawałoby się, że jest to poezja spokojna, wypracowująca pewne koncepty, które następnie są w małoinwazyjny sposób wprowadzane w tkankę wiersza. Jednak, jak to przeczytamy w jednym z utworów:
i jeszcze tylko umrze Henryk
i go pochowamy
i jeśli nic nieoczekiwanego się nie wydarzy
znowu będzie parę tygodni
albo miesięcy
spokoju[1],
zawsze takiemu nieodpartemu i pozbawionemu racjonalności wrażeniu towarzyszy wstrząs, gdyż Bohdan Zadura dobrze wie jak w umyśle czytelnika wiele może zdziałać niepewnością i „niedostrzegalną” dosadnością, który po lekturze tego typu fraz nie ma żadnej pewności czy powinien zaufać artyście i podzielić jego przekonania, czy może jego przeznaczeniem jest popadnięcie wprost w odmęty własnych absurdalnych wyobrażeń. Klasyczne podejście do dualistycznego porządkowania świata skutkuje w tym tomie ironicznym stosunkiem do problemu przestrzeni, która sama w sobie wydaje się być harmonijnym tworem, lecz pod okiem poety przemienia się w organizm rządzony przez język, wciąż wytykający światu, że tak wiele zależy w nim od przypadkowości komunikatów, jak to ma miejsce w utworze „Reprezentatywność latem”: „nasi paraolimpijczycy / zdobywają trzy razy więcej medali / niż nasi olimpijczycy”[2]. Tym samym najbardziej zastanawiające jest miejsce uczuć w kreowanym tutaj uniwersum, gdyż bezpośredniość przekazu Bohdana Zadury siłą rzeczy wymusza osobiste odniesienie do tych obrazów, w których dominuje strach przed koniecznością podsumowania tego, co przeminęło i niestety wciąż pozostaje w obrębie świadomości. Nieobce jest mu przekonanie, że jakiekolwiek próby odniesienia się do zaprzeszłości byłyby zdeterminowane przez dekadencką konkluzję „już jest po wszystkim”[3]. Jednak w „Kropce nad i” wszystko to pozostaje na peryferiach – obcujemy tutaj bowiem z poetą, który wciąż na prawach bezzałożeniowego wnioskowania wkracza w nowe przestrzenie poezji, niedostępne nawet tym młodym i gniewnym, których z niesłabnącą intensywnością wciąż urzeka abstrakcja i postawangardowość.
Nie jest to oczywiście tom, którego celem jest przejrzenie idei zawartych w poprzednich tomach Bohdana Zadury i wypełnienie miejsc niedookreślonych, gdyż jest tutaj bardzo wiele nowego. Jeszcze bardziej zaawansowane stało się wrażenie czasowości i dlatego poeta zastanawia się w „Kropce nad i” czy w świecie będącym naszym udziałem naprawdę ma znaczenie to w jakim konkretnie miejscu i czasie przebywamy, czy może liczą się tylko te chwile zaopatrzone w możliwość zakorzenienia i swobodnego powracania w najwygodniejsze dla nas stany emocjonalne. Bo cóż miałoby znaczyć to, że coś się już wydarzyło i nie można do tego wrócić, jak przecież – pomimo powszechnej degradacji i upadku – nic nie stoi na przeszkodzie powtarzalności i zaistnieniu w świecie realnym „ostateczności metafory / na ludzką miarę”[4], oprócz zmieniających się jak w kalejdoskopie ludzi, na dodatek nie różniących się znacząco pomiędzy sobą. Nie pozostaje to wyłącznie w sferze wydumanych, filozoficznych rozważań, gdyż oczywiście Bohdan Zadura wiele ma wspólnego z konkretyzmem i dlatego swobodnie operuje przeróżnymi przykładami, jak ludzkie przekonanie o prawdziwości określonego ciągu liczb tylko w danym czasie, np. w ramach popularnych loterii i przesądów, czy wirtuozerskie przejście od takich kwestii jak kreacjonizm i ewolucjonizm do konieczności usuwania włosów z ciała. Dlatego kluczowym z zaprezentowanych tutaj konceptów, prawdopodobnie na trwale włączonym w mistrzowski manifest całego dorobku poetyckiego Bohdana Zadury, jest opór wobec tych, którzy wbrew wszystkiemu poszukują potwierdzenia dla oczywistości, ludzi nie mogących uznać ich prawdziwości wyłącznie dzięki intuicji, co poezja z powodzeniem praktykuje od swych początków. I w tym dopatruje się także ironicznie „nieprzydatności” poezji we współczesnym świecie.
Do śmieszności generowanej przez język Bohdan Zadura podchodzi z cierpliwością godną naukowca, który odnotowuje determinanty, szuka różnic, a swe opinie wyraża – tutaj dosłownie – między wierszami. Mechanizmy komunikowania się są dla niego surrealistyczne, bo przecież stworzone przez człowieka, który nazywa i artykułuje nieuchwytne idee, lecz w istocie nie jest w stanie wykroczyć poza ramy swojego pojmowania, jak czytamy: „w naturze człowieka leży / że trudno mu zliczyć do stu / a co dopiero do stu kilkudziesięciu tysięcy”[5]. Owa karykaturalność tkwi właśnie w tym, iż sztuka słów i formułowania myśli zawsze będzie musiała ocierać się o nieokreśloność i dopóki tego nie zrozumiemy – jak wydaje się mówić Bohdan Zadura – będziemy pozostawać w wykreowanym na własny użytek świecie tylko nam dostępnych nienawiści, eskalacji zła i déjà vu, dlatego piękno tej poezji tkwi właśnie w takich frazach: „Gdyby moje / szesnastoletnie dziecko / powiesiło się / w Wigilię / (nie zrobi tego / ma już pod czterdziestkę)”[6], które akcentują powszechne dzisiaj podejście do problemu zdarzenia, tj. nie chodzi o to czy coś się wydarzy lub kiedy się to stanie, lecz jakie to będzie miało znaczenie w szerszej, ponadindywidualnej perspektywie. W takim podejściu do przedmiotu poetyckiej refleksji nawet kontekst nie jest na tyle dominujący, aby na jego podstawie wyjaśnić wszystko to, co dręczy wrażliwą duszę. Z tych względów nie szuka się tutaj przyczyn, lecz sygnalizuje możliwe konfiguracje, jak to się dzieje w najbardziej symptomatycznym w tej materii utworze „Moje osiemnastki”, doszukującym się paranteli w czymś, czemu nikt naprawdę nie przypisuje większego znaczenia, a co z niezrozumiałych względów organizuje nasze życie.
Dogłębna fizyczność i intymność tych wierszy znajduje kulminację w utworach dotyczących zawału poety, który mówiąc o kwestiach ostatecznych rzecz jasna nie odrzuca technik wykorzystywanych w innych (bardziej “frywolnych”) utworach, dlatego z właściwą sobie ironicznością, dystansem, uporem i szczegółowością maniaka relacjonuje sam moment upadku z krzesła jak i proces ratowania życia w szpitalu. Tak jak w całej „Kropce nad i” i tutaj do wydarzeń, w których do uczestnictwa zmusił go los, podchodzi zupełnie inaczej, niż wydawałoby się to naturalne, lecz przecież nie chodzi tutaj o podtrzymywanie konwencjonalności, a odczytywanie z fantazmatów nowych wskazówek na przyszłość i stawanie się jeszcze bardziej kreatywnym. Dlatego zamiast ubolewać jak wiele mógłby jeszcze w literaturze osiągnąć, cieszy się, że zamieszanie związane z jego hipotetycznym odejściem pomogłoby pewnemu ukraińskiemu pisarzowi zaistnieć w Polsce za sprawą jego przekładu:
udaremnili tę szansę
odejścia w pracy
co zawsze jest bardziej chwalebne
a mniej krępujące
niż śmierć w jakimś łóżku
odejścia
przy otwartym oknie
za którym śpiewały
ptaki
nad klawiaturą komputera
w pół zdania na temat
książki ukraińskiego pisarza[7].
To zdumiewające jak wielki dystans do świata trzeba mieć i na trwale być zrośniętym z literaturą, żeby w tak przejmujący i emfatyczny sposób oddać „kwadraturę nonsensu” swojej działalności, która wypływa wprost z indywidualizmu i w jakiś nieokreślony sposób, aby w pełni zaistnieć, musi zostać skierowana do większego grona odbiorców. Nie znaczy to oczywiście, że Bohdan Zadura jest współczesnym odpowiednikiem Stańczyka, bo dawno już porzucił tak wielbioną przez wielu „powagę” poezji, gdyż w rzeczywistości zbyt dużo wrażeń nasyca jego tylko na pozór ascetyczne wiersze, aby wciąż z takim samym zapałem miał on ulegać wizyjności i wrażeniom potęgującym aluzyjność:
słuchając
własnego serca
czuję się
jakbym oglądał Odyseję Stanleya Kubricka
jakbym słuchał
oceanu[8].
Choć jest to poezja, którą obecnie postrzega się za najbardziej skierowaną do współczesnego czytelnika, to jednak trzeba przyznać, że obecna tutaj ciągłość perspektywy, melancholijne dobieranie adekwatnych słów i uwielbienie przerzutni nie są jednymi z wielu elementów figuratywności, czyli nie funkcjonują tu po to, aby przypodobać się komuś, kto wiersze na stałe sytuuje poza wachlarzem swoich inspiracji. To, z czym tutaj obcujemy, nie jest wynikiem dzisiejszego zwężania znaczeń, ani scedowania ich na bliżej nieokreślone istoty mające przekazywać innym tylko ich miniaturowe odpowiedniki, gdyż Bohdan Zadura akcentuje powtarzalność, prostotę i minimalizm chcąc stworzyć własny makroświat, rządzący się swoimi prawami, nie chcąc tym samym powielać tego, co nas otacza, tj. tworzyć literackiego odpowiednika rzeczywistości, który i tak nigdy nie stanie się tak pogmatwany jak oryginał. Zapraszając czytelnika do „siebie” nie przygotowuje go na zaskoczenie, strach i niepewność co do tego, co może wyniknąć z tej wizyty, w której hipotetycznie proste rozwiązania i koncepty przeistaczają się w mrożące krew w żyłach konkluzje, pobudzające nie tyle do myślenia, co do zastanowienia w jakich relacjach my (jako odbiorcy i uczestnicy) pozostajemy wobec czarnego humoru organizującego w „Kropce nad i” wszystko, począwszy od miejsca konkretnego słowa w utworze, aż po pejzaż, w jaki układają się nasze wrażenia podczas lektury, dlatego takie obrazy:
(po paru miesiącach
lecąc do Budapesztu
będę szukał w dole
szpitala
myśląc logicznie
że skoro ze szpitala
widać samolot
z samolotu
powinno być widać
szpital)[9]
w każdej chwili mogą przypomnieć nam o wielkiej stracie:
od 26 czerwca 2012 doktor Bereza
codziennie
nie wyłączając świąt i niedziel
całodobowo
przyjmuje na Powązkach[10].
Takie frazy sąsiadują tutaj z pełnym współczucia mówieniem o toksycznych przemianach jakie wokół nas zachodzą, co w ostatnich, najbardziej aktualnych utworach („Hotel Ukraina” i „Dlaczego kłamią”), przejawia się akcentowaniem przewagi rzeczowości nad zmysłowością, którą Bohdan Zadura pojmuje jako iluzję, ciągłe wtłaczanie społeczeństwu utartych wzorców, na dodatek z niewiadomych względów wciąż powielanych i powszechnie akceptowanych. Poszczególne ekspozycje prawdy, pozbycie się fasadowości i wzmagająca się komiczność stanowią tutaj wspaniały kontrapunkt dla poprzednich wzruszających obrazów, ukazujących się w pełnej krasie tylko najwrażliwszym, co udowadnia, że autor „Kropki nad i” jest mistrzem w stopniowaniu napięcia poetyckiego, którego celem nie jest szokowanie, lecz poszerzenie horyzontów i pobudzenie do percypowania w jeszcze bardziej kontekstualny sposób.
„Kropka nad i” uwydatnia wiele smutnych prawd, z których kluczowe jest stwierdzenie, że dziś poezja nikomu już nie jest potrzebna, pozostaje gdzieś poza i jak się wielu niesłusznie wydaje wciąż ostrzega przed nigdy nienadchodzącym złem. Do pewnego stopnia jest to oczywiście drwina poety z ludzi koncentrujących swą egzystencję na ferowanie arbitralnych wyroków, będących, w przeciwieństwie do poezji, czymś rzeczywiście bezwartościowym. Nikt tak jak Bohdan Zadura nie jest w stanie uwydatniać paradoksów, zarzucać rzeczywistości, że nie jest taka, jaka być powinna, czym wciąż daje do zrozumienia, że on – jako poeta – wciąż czuwa na straży dawnych poetyckich ideałów współtworząc międzynarodową wspólnotę. Nie jest artystą określonego nurtu, dzięki czemu zyskuje tak cenne obecnie niezależność i autentyzm, pozwalające mu mówić o sprawach najbardziej aktualnych, czego idealnym przykładem jest śmierć, dziś zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek nadbudowy w jego świecie staje się małą, prywatną apokalipsą, z której także można w „magiczny” sposób wydobyć tak pozbawiający złudzeń komizm.
Autor: Przemysław K.
Bohdan Zadura „Kropka nad i”, Biuro Literackie, Wrocław 2014, s. 80
——————————–
[1] s. 11
[2] s. 15
[3] s. 18
[4] s. 21
[5] s. 33
[6] s. 34
[7] s. 42
[8] s. 55
[9] s. 63-64
[10] s. 64-65
Cytaty wykorzystane w tytule tego tekstu pochodzą ze stron 45 i 33.