„Poeta i mit” to niedawno opublikowana rozprawa Wiesława Juszczaka (rocznik 1932), wybitnego historyka sztuki i religii, profesora Uniwersytetu Warszawskiego i Państwowej Akademii Nauk, którego zainteresowania badawcze przez wiele lat oscylowały wokół malarstwa (zwłaszcza XIX i XX wieku), teorii ornamentyki i greckiego pojmowania sztuki. Poza tym wielokrotnie wypowiadał się na temat teorii sztuki (w pismach Platona, Heideggera), zależnościami pomiędzy religią i sztuką oraz historią filmu w kontekście jego interdyscyplinarności. Do dziś w wielu kręgach z podziwem mówi się o jego pracy na temat tryptyku bodzentyńskiego.
To pozycja, która każdego miłośnika poezji (utożsamianej tu z literaturą w ogóle) powinna bezsprzecznie zachwycić, lecz nade wszystko nie można pominąć jej zasmucającego wymiaru. Wydaje się bowiem, że takich książek jak „Poeta i mit” już się nie pisze. Niesamowicie trudno jest dzisiaj znaleźć coś autorstwa prawdziwego erudyty, intelektualisty wykraczającego poza wszelkie naukowe konwenanse, nie porzucającego jednak przy tym uniwersyteckiej powagi i skrupulatności, a na dodatek posiadającego szerokie horyzonty pozwalające mu dostrzec – symultanicznie na podstawie dorobku kilku dziedzin – nowe perspektywy pojawiające się przed sztuką i kształtowanym przez nią myśleniem. Wzorem formuły „wyjątek potwierdza regułę” pozostaje nam tylko odetchnąć z ulgą, że są jeszcze ludzie w mistyczny sposób łączący tradycję z nowoczesnością. Żyjemy w doprawdy absurdalnych czasach, jeżeli najbardziej godne zachowania jest to, co stanowi czyste przeciwieństwo teorii wyznawanych przez społeczeństwo.
Po przeczytaniu „Poety i mitu” trzeba przyznać, że to książka, która musiała powstać. Bez niej polskie literaturoznawstwo byłoby o wiele uboższe, gdyż Wiesław Juszczak naszą rodzimą poezję zachęca nią do włączenia się w międzynarodowe środowisko – niestety jeszcze „anonimowe” i niezbyt wyodrębnione – „poetów równej rangi, stwarzających obrazy pierwsze, które wszystkie naznaczone są sakralnością”[1]. Bez wątpienia widać w tym echo poglądów Thomasa Stearnsa Eliota, dlatego oprócz tego dużo miejsca poświęca się tu „stosunkowi utworu do autora” oraz poszukiwaniom „ludzi obrazów”, tj. prawdziwych artystów, koncentrujących się na stwarzaniu, a nie kreacji. Tym samym pisanie jest tutaj „totalnym aktem powstawania świata”[2], bo skupionym na kompleksowym wymiarze tej aktywności i wypływającym z pierwotnego (bezzałożeniowego) zachwytu nad zagadką wszechświata. Epoki w dziejach kultury i sztuki oraz związana z nimi metodologia to dla Juszczaka poniekąd niezbędna konieczność, lecz jednak formalność, sztuczna tendencja do rozgraniczania przeszłości dalszej i bliższej. Chcąc mówić o poezji najwyższej, a tylko taką się tu badacz posługuje, a priori trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy rzeczywiście bezpardonowe wytykanie różnic pomiędzy poszczególnymi poetami, żyjącymi w odmiennych czasach, jest rzeczywiście czymś konstruktywnym i godnym pochwały? Choć ten stan rzeczy się tu akceptuje, to bez żadnych przeszkód i z oczywistych względów o człowieku „nowoczesnym” mówi się tu na równi z człowiekiem „paleolitu”, który w porównaniu z nami był o wiele lepiej usytuowany, gdyż jego perspektywa nie wchodziła w żadne bezpośrednie interakcje z „rozdziałem między «sakralnym» a «świeckim»”[3]. Poetyckość siłą rzeczy związana jest z „wyobraźnią”, która wyklucza jakiekolwiek wymiary „czasowości”, dzięki czemu twórcy utworów lirycznych obca jest perspektywa transcendentnego pojmowania tradycji poetyckiej, co równolegle umożliwia mu korzystanie z ściśle określonych jej aspektów.
Jak widać w zaprezentowanej tu autorskiej teorii sztuki kluczową rolę odgrywa paleolit, jako nadrzędna zasada od lat obecna w dyskursie akademickim, jednak dopiero za sprawą Wiesława Juszczaka wnikliwie dopracowana. Dlatego argumentację autor organizuje wokół analiz pism kolejnych swoich mistrzów. Jednym z pierwszych jest Thomas Merton, za sprawą którego badacz dociera na początku do ostatecznych już konkluzji, wskazujących na oczywiste paralele tamtych czasów ze współczesnością. Dla nich istotne są „natychmiastowość” ekspresji, uczynienie z obrazu „znaku” (symbolu od razu oddziaływującego na innych), dysjunkcja pomiędzy krótkotrwałością aktu komunikacji (tworzenia) i długotrwałym przekazywaniem jego najniezbędniejszych znaczeń. Poza tym wręcz na każdej stronie jest tutaj obecny Rainer Maria Rilke, dzięki któremu z kolei ujawnia się opozycja „znane – obce” w kontekście naszego egzystowania, jako niespełnionych aktorów, czyli jednostek zmuszonych do stania się widownią i „na stwarzanie Dystansu, który czyni z nas podmioty świadome swej podmiotowości”[4]. Wobec tego pojawia się kolejna kwestia – „bezosobowość” (tj. depersonalizacja dzieła, zawdzięczana wpływowi „mistrzów magdaleńskich”), którą wyznawali „poeci żywiołów”: T.S. Eliot oraz Saint-John Perse. To jednak temu drugiemu – jako stwórcy „«czystej» poezji kulturowej” – poświęca się najwięcej w „Poecie i micie”, wychwalając jego wizyjność i szerokie zarysowanie planu twórczego w „Anabazie”, w której dochodzi do emanacji najodważniej zwerbalizowanej tu idei – „wędrującego ludu obrazów, plemienia poetów”[5], sprzeciwiającego się otoczeniu i na przekór dążącemu do wiwisekcji skrywanej gdzieś tajemnicy (np. w naturze i jej wytworach). Ożywczość tej rozprawy nie ma granic, między innymi właśnie dlatego, że neguje się tu „społeczny” wymiar utworu poetyckiego, rozumiejąc jego rolę i mechanikę o wiele szerzej, niż czyni się to zazwyczaj, czym znacząco się go „sakralizuje” (w pozytywnym sensie): „To «my» wskazywać może na poetów, którzy myśląc czy raczej «czując obrazami», docierają jednak w jakiejś mierze do tego, co przekracza postrzeganie potoczne, ogarniające tylko «zewnętrzność» rzeczy»”[6].
W „Poeta i mit” bezdyskusyjne jest określenie mianem „pierwszych poetów” ludzi paleolitu, w przypadku których wartość nie do przecenienia dla nas stanowi tendencja do ukazywania ruchu, przy wykorzystaniu czynnika postrzeganego dziś z niezrozumiałych względów za anachroniczny. Mowa tu oczywiście o świetle, co tym bardziej jest absorbujące, jeżeli uświadomimy sobie jak często dzisiaj – obcując z ich wytworami sztuki – zachwycamy się „nieuchwytnością” i prostotą geniuszu mającego swe źródło w „czystości wzruszenia”. W obecnym czasie wszystko to zostało zastąpione przez figuratywność urzeczywistnienia wszechobecności i spełnienia legendarnego już pragnienia „chcieć to móc”. Dlatego wyartykułowana tutaj koncepcja poety zakłada, aby w swej niewinności był on jednostką nade wszystko skłonną do marzeń o mądrości (w rozumieniu Platona), a zarazem, by wciąż (nie zwracając uwagi na konsekwencje) walczył o powrót do rzeczywistości pełnej, ku temu, co bez „kresu Otwarte”, w duchu fraz Rilkego. Juszczak w tym kontekście powołuje się także na Perse’a, dostrzegając u niego następną w tej rozprawie opozycję, tym razem bardziej rozbudowaną. Wiadome jest, że poezja z założenia powinna poszerzać horyzonty i otwierać percepcję hipotetycznego odbiorcy na nowe wymiary, jednak jak pogodzić z tym jej „ciemność”, na dodatek „niezbywalną, mimo że na obrzeżach jawiącą się cechą, bo «bada i winna badać noc: noc duszy i mroki tajemnicy, w której nurza się człowiek»”[7]? Kondycja współczesnej poezji sprzężona jest zatem z jej „obrazowością”, ponieważ to obraz jest „panoramą życia samego w sobie”[8], aspektem najbardziej pożądanym przez wielkich twórców. Od tego momentu mówi się w tej rozprawie o poecie jako „artyście”, czego naturalną konsekwencją jest część druga książki, podejmująca problematykę źródeł znanych nam kulturowych konwencji, reprezentowanych w „Poecie i micie” przez wieloznaczne pojęcie „mitu”. Starając się rozwiać coraz dynamiczniej spiętrzające się nieścisłości i wątpliwości natury metodologicznej Wiesław Juszczak skupia się tu na rytualne i mitologii. Ten drugi czynnik znacząco tu dominuje aż do tego stopnia, że zasłużył sobie na bardziej konkretne określenie: „mitu rozwijającego się w wysłowienie, czymś zawiązującym dopiero opowieść”[9], dlatego pozostającego u samych fundamentów literatury. Choć oczywiście w pierwotnych wersjach brak w nim „narracyjnych ram”, to w czytelniku niniejszej rozprawy musi pojawić się oczarowanie dostrzeżonymi tu jego „totalnością” i pochodzeniem z „objawienia”. Tym bardziej, że erudycja tego intelektualisty nie pozwala mu na mówienie wyłącznie o tradycji europejskiej w tej materii, dlatego w szczególności odnosi się – na przykład za pośrednictwem prac Maryli Falk – do krajów szeroko rozumianego Orientu, a w szczególności Indii i związanej z nimi Mahabharaty. Mit tam był „esencją” myśli i uczuciowości, a tym samym postrzeganie stawało się autorytarnym przejmowaniem przez podmiot władzy nad przedmiotem we wszystkich jego wymiarach, co nawet można zobrazować metaforą metamorfozy postrzegającego w postrzegane. Kontekstowość tych rozważań jest o wiele bardziej zaawansowana. Wiesław Juszczak obszernie cytuje tutaj na przykład opowiadanie Faulknera, jako dowodu na to, że mit zaczyna się prezentować jako autonomicznie stanowiąca się i „zamknięta w sobie tajemnicza jedność”[10], czym jednocześnie wyklucza się możliwość inicjacji procesu kreacji „elementów rozbijających przedustawny mityczny monolit”[11]. I tu nie mogło się obyć bez konceptu obrazu, u Faulknera kreującego „klaustrofobiczne” wrażenia ze względu na niespodziewane zjawienie się obiektywnych znaczeń w narracji i akcie przedstawienia. Płynnie od tego typu nawiązań przechodzi się do następnych, jeszcze bardziej zaskakujących, jak na przykład „Medei” Pasoliniego, za sprawą którego dochodzi się do kulminacji „Poety i mitu”: „Bo realne jest tylko to, co mityczne. I na odwrót”[12].
„Poeta i mit” to rozbudowany esej stanowiący summę Wiesława Juszczaka, najdojrzalsze i najwyraźniejsze wyrażenie koncepcji wypracowywanych przez całe życie. Korzyści wypływających z tej pozycji nie sposób ogarnąć umysłem. Ten badacz jako pierwszy zwrócił uwagę na zakorzenienie poezji w micie i wynikający z tego aspekt „desakralizującej naturalności”. To zdumiewające z jak wielkim zaangażowaniem udało mu się tutaj wypowiedzieć o jednej sprawie przy pomocy kwestii na pozór rozbieżnych i nie mających żadnych punktów wspólnych. Tylko ten niesamowity erudyta mógł zintegrować „poetyckość” i „mityczność” mówiąc przy tym o „partycypacji mistycznej” rdzennej ludności Australii (nieskażonej cywilizacji ludzi wierzących w moc czuringów i „Czas Snu”) oraz wieloznaczności języków ludzi, którym obca jest popkultura i dlatego ich mowa bezgranicznie zespala się w to, co jest właśnie nazywane.
„Poeta i mit” to opowieść o nazywaniu, walce o sens i sedno. Pojawia się tu wielu wybitnych: Hofmannsthal, Chatwin, Jung, Faulkner, Pasolini, Hölderlin, Rilke, Herzog, Eliot, Merton, Heidegger, Blake, Perse i wielu, wielu innych, przez wieki doprowadzających słowo i determinowane przez nie myślenie do granic świata. Jednak głównymi bohaterami są tutaj ludzie pierwotni, którym literatura i my zawdzięczamy najwięcej.
Autor: Przemysław K.
Wiesław Juszczak „Poeta i mit”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 96
——————————–
[1] s. 9
[2] s. 11
[3] s. 15
[4] s. 21
[5] s. 40
[6] s. 28
[7] s. 45
[8] s. 51
[9] s. 55
[10] s. 66
[11] s. 66-67
[12] s. 68
Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 93.