„Pragnę, aby na pewien czas zostawiono mnie w spokoju, a nawet to pragnienie jest niemożliwe do spełnienia. Muszę być przez jakiś czas całkowicie obcy, żeby zdać sobie sprawę, kim i gdzie jestem”, „Polska jest kolonią”, czyli Mrożek-geniusz nie będzie miał pomnika bo daleko mu do mitu

 „Listy 1959-1994” to kolejny obszerny tom korespondencji Sławomira Mrożka (1930-2013), tym razem z Gunnarem Brandellem (1916-1994), wybitnym szwedzkim literaturoznawcą, profesorem na uniwersytecie w Uppsali i cenionym znawcą twórczości Sartre’a, Camusa, Strindberga, Freuda i Nietzschego. Już same nazwiska osób, których dorobkiem zajmował się ten intelektualista, są nam w stanie uzmysłowić jak bardzo dzieła Mrożka były jego zdaniem ważne i wartościowe aż do tego stopnia, że kilkakrotnie zgłaszał jego kandydaturę do Nagrody Nobla.

Na początku warto zaznaczyć, że korespondencja ta nie wynika z obowiązku, czy chęci podtrzymania kontaktu, lecz jest owocem najszczerszej intelektualno-duchowej przyjaźni, która dla autora „Policji” z biegiem czasu stała się „jednym z bardzo niewielu, jakże niewielu trwałych i solidnych wątków w (…) raczej bezwątkowym życiu”[1]. Nie ma tu żadnych podtekstów, nawzajem korespondenci życzą sobie jak najwięcej dobrego. Mrożek na przykład, po otrzymaniu przez Brandella posady profesora, pisze tak: „Nie chodzi mi o to, że jest to stanowisko, ale że tego chciałeś. Życzę Ci, abyś zdobył jak najwięcej z tego, czego pragniesz od życia”[2].

Wszystko zaczęło się w czerwcu 1959 roku, kiedy to Mrożek i Brandell przypadkowo zetknęli się w trakcie rejsu z Southampton do Nowego Jorku na pokładzie statku „United States”. To wydawałoby się zwyczajne spotkanie, podczas długiej podróży na harwardzkie międzynarodowe seminarium, poskutkowało niesamowicie silną więzią. Polski czytelnik czytając tę korespondencję nie tylko będzie miał okazję zaznajomić się z realiami życia artystycznego ówczesnych czasów, lecz przede wszystkim pozna Sławomira Mrożka z tej najbardziej intymnej strony. Autor „Emigrantów” w listach do polskich przyjaciół (by wymienić tylko Lema, Błońskiego, Skalmowskiego i Tarna), niekiedy o wiele bardziej doświadczanych przez komunizm, nie pisał tego, co w tamtych czasach wydawało się oczywiste, wtórne, bądź zbyt prostolinijne, gdyż wtedy – jak sam wyznaje – „garbatemu opowiadałby o jego garbie”[3]. Rzecz jasna nie ukrywa tego, wprost podaje uzasadnienia dla swojej otwartości: „W kraju nie mogę wyrazić swojego zdania, byłbym od razu zlinczowany, więc chyba dlatego Cię tym zanudzam”[4]. Dziś tom ten przynosi wiele zaskakujących faktów. Myliłby się jednak ten, kto optowałby za tym, że to Sławomir Mrożek był najbardziej zniewolony przez miejsce pochodzenia i ustrój kraju ojczystego. Jego przyjaciel wciąż skarży się, iż wciąż „tkwi w mackach kapitalistycznej nadbudowy, zmuszony do pisania mnóstwa bzdur do gazety”[5]. Dzięki niemu Szwecja stała się dla Mrożka pewnego rodzaju drugą ojczyzną, w której powietrzu mógł zaznać w „skondensowanej” formie tego, co tak pociągało go w Polsce, gdzie jednak to enigmatyczne „coś” było „rozproszone, rozsiane”[6].

Sławomir Mrożek już w jednym z pierwszych listów daje dowód na swą ogromną atencję wobec przyjaciela z „kraju Nagród Nobla”, gdy pisze: „znamy się na tyle dobrze, abym okazywał, wyrażał, udowadniał i ugruntowywał moją całkowitą szczerość wobec Ciebie, mówiąc o sprawach z prywatnego życia, o których nie powiedziałbym prawie nikomu na świecie”[7]. Jest bezwzględnie oddany Brandellowi, który w krótkim czasie stał się na Zachodzie orędownikiem i popularyzatorem jego twórczości, starającym się mu pomóc na wszelkich możliwych frontach. Tylko jemu wyznaje, że jednym z kluczowych powodów jego wyjazdu było to, iż nie mógł pozwolić sobie – człowiekowi sztuki – na pozostawanie zbyt długo w „atmosferze wszechogarniającego metafizycznego kłamstwa”[8], gdyż wtedy mógłby popaść w całkowitą neurozę i stałby się jednym z wielu uczestników „kopania się nawzajem w błocie”[9]. Dochodzi nawet do surrealistycznego wniosku, iż w Polsce nigdy „tak naprawdę” nie był.

Mrożek wielokrotnie oskarżany był o bezwzględny i daleko idący egocentryzm. W tej epistolografii jeszcze bardziej przybiera to na sile, gdyż to on tutaj „prowadzi” i zwierza się ze swego „życia duchowego”, co w tym przypadku przybiera formę cyklicznego zdawania przyjacielowi relacji z kształtowania samoświadomości. Co ważne jest on tego w pełni świadom: „Spowiedź zawsze służy temu, kto się spowiada, a nie spowiednikowi”[10]. To on był artystą, to on obarczony był trudną osobowością, z którą radzić mógł sobie tylko podczas długich godzin spędzonych nad kartką papieru. Jego przyjaciel był zaś intelektualistą o ugruntowanej podstawie, organizującym swe życie wokół kolejnych badawczych książek i seminariów. Gdy ożenił się z malarką ubolewa nad tym, że żona stała się „okaleczona” i zbyt nim zajęta, aby mogła poświęcić się tworzeniu. Nie jest jednak beznamiętnym reportażystą zmagań z samym sobą, gdyż zgadza się z uwagami przyjaciela i co zaskakujące stosuje się do jego wskazówek. Dlatego to właśnie Brandellowi należą się podziękowania za uzmysłowienie Mrożkowi, że dzieła mistrzowskie i bezbłędne zacznie tworzyć dopiero wtedy, gdy pozbędzie się „tego czegoś” i dotrze „aż na samo dno siebie”[11].

Autor „Tanga” dużo tutaj mówi o pisarstwie i byciu pisarzem. W jego przekonaniu każdy twórca, aby „pisać prawdziwie” musi równocześnie czerpać „trochę frajdy” ze swej literackiej pracy oraz wierzyć „we własne siły”[12]. W „Listach 1959-1994” przeczytamy także dużo o „zrzucaniu zbroi wykutej z pasji i pragnień”, czyli o „masochistycznych” kryzysach twórczych Mrożka, który wciąż przekazuje przyjacielowi „wnioski na temat samego siebie”[13]. Tego rodzaju opisy sąsiadują tu z wyrażaniem przekonania, że bez ojczyzny („megafonu”) niewiele mógłby zdziałać w swoim planie międzynarodowej kariery, ponieważ w jego przypadku bycie pisarzem było sprzężone z funkcjonowaniem jako głos rodaków. Nie przeszkadza mu to jednak w mówieniu o „klątwie (…) pochodzenia” w kontekście spotykania się z niezrozumieniem wobec własnej możliwości dokonywania „całkowicie obcych wyborów, które nie muszą mieć nic wspólnego ze społecznymi czy politycznymi uwarunkowaniami”[14]. Twórczość Mrożka była wręcz osadzona na fundamencie absurdów życia w PRL-u dlatego Brandell ostrzega go, iż „nikogo poza granicami Polski nie interesuje cała prawda o niej”[15], a podejmowanie problematyki właściwej dla dramatopisarzy Zachodnich znacznie ograniczyłoby jego talent i mistrzostwo. Szwedzki literaturoznawca pokazuje tu swoją przenikliwość w interpretacji sztuk Mrożka, w których dostrzega absurd, jednak znacznie odmienny od tego popularyzowanego przez zachodnich absurdystów, ponieważ jego unikalna twórczość zawsze bezpowrotnie będzie zestawiana z „terrorem nazistowskim”, „cwaną dialektyką komunistyczną” i (anty)ideami „marksizmu”[16]. Dzięki tym wskazówkom Mrożek postępował do końca swoich dni jako „polski pisarz” i dlatego każdy, kto choć trochę obcował z jego dziełami, musi przyznać, że znacznie zbliżył się do tego, co nazywa się geniuszem.

W listach Mrożka główne miejsce zajmują tu zachwyty nad światem Zachodu, szybko dewaluowane przez zaskoczenie i bezradność pojawiające się po powrocie do jednak ukochanej ojczyzny. Nie jest jednak emigrantem bezkrytycznym. Paryską przeintelektualizowaną bohemę na przykład posądza o fasadowość i działanie na pokaz, ponieważ tamtejsi artyści całe dnie poświęcali na siedzenie w kawiarni i „wyglądanie na stuprocentowych artystów”[17]. Tym samym listy te dużo są nam w stanie powiedzieć o stosunku polskiego dramatopisarza do sztuki, który już na początku drugiej dekady XX wieku ubolewał nad rozpowszechnianiem się wytworów popkultury i rosnącą ingerencję mass mediów w życie kulturalne. Z jego perspektywy bardzo łatwo, przede wszystkim w Polsce, jest udawać człowieka kreatywnego, który z łatwością i bez żadnego intelektualnego wysiłku jest w stanie współtworzyć „martwe i fałszywe wytwory próżności, mody, łatwych pieniędzy, półtalentów, popisów, póz, najgorszego połączenia głupoty i ambicji”[18]. Tego typu refleksje zestawiane są z opisami specyfiki życia w PRL-u, które Mrożkowi wydaje się „przegniłe i na wpół martwe” dlatego, że każdy człowiek jest tam pozbawiony inicjatywy i odpowiedzialności za siebie. Zwraca uwagę na atrofię społeczeństwa, frustrującą bierność, unifikację, dewastację jakichkolwiek form zjednoczenia, a nade wszystko na zmuszanie ludzi do unikania konieczności dokonywania prób zrozumienia. Zawsze, gdy przebywał w ojczyźnie, w czasach państwa policyjnego, chorował na „podświadomy strach” fizyczny, którego źródłem było wyobrażenie ogarniającej wszystko nicości i pustki oraz upadek wszystkich wartości. Z tego powodu Polskę wyobraża sobie jako „rozległą arenę, na której wszyscy mszczą się na wszystkich, zadzierają z każdym napotkanym człowiekiem z powodu własnych rozczarowań, strat albo tego, czego nigdy nie dostali”[19].

Z kart tej książki wyłania się Sławomir Mrożek, który „nigdzie nie ma swojego miejsca”[20] i do końca swoich dni – zgodnie ze swoimi niesłusznymi pesymistycznymi wizjami – pozostanie „ograniczonym”, „obcym, nieznanym włóczęgą”[21]. Konsekwencją jego walki (tworzenia) były dramaty, które wystawiano na deskach najbardziej legendarnych teatrów świata. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę jak wielkim uznaniem cieszył się ten pisarz na arenie międzynarodowej i dlatego książka ta pokazuje jak bardzo Mrożkowi było daleko od przesadnej skromności. Przekonany był o sile swojego talentu i dlatego chciał zostać jednym z największych. To przekonanie potwierdzane było przez lisy Gunnara Brandella, który jego twórczość umiejscawiał obok takich geniuszy jak Samuel Beckett i Eugène Ionesco, a Václava Havla nazywa jego „epigonem”. Równocześnie jednak nie był bezkrytyczny wobec swoich utworów, zatem tom ten stanowi pewnego rodzaju raport z usilnego dążenia do doskonałości i poprawy warsztatu twórczego w najmniejszych detalach, co przejawia się tutaj próbami przekroczenia ograniczeń narzucanych przez bycie Polakiem, własną zmysłowość, bądź unikaniem „kompleksu zawsze przybywającego, ale nigdy nieprzybyłego pisarza”[22]. Wyznaje nawet, że mógłby się jeszcze czegoś nauczyć od Wyspiańskiego i Gombrowicza, którego nazywa „poetą de luxe” „pozostającym cudownym narzędziem, ale nie (…) ostatecznym przesłaniem”[23]. Wszystko to działo się w czasach rozpoczynającego się „spłycania” kultury. Mrożek jako „chłopiec gwiżdżący podczas samotnej drogi przez ciemny las”[24] i uważny obserwator już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku widział jak postulaty łatwiejszego życia i myślenia powoli zwyciężają nad odpowiedzialnością i ciężką pracą. W jego listach dopatrzeć się można nawet pewnego futuryzmu, gdy niespełna ćwierć wieku temu pisał o tym, że „Europa stanie się kolejną wersją Stanów Zjednoczonych Ameryki”[25], czyli niewyobrażalnym „koszmarem”.

Oprócz tego „Listy 1959-1994” ukazują kulisy pracy polskiego dramaturga i specyfikę rodzimego teatru ówczesnych czasów. Mrożek jawi się tutaj jako pisarz fundamentalny, który ze względu na swe zamiłowanie do ukonkretniania wszystkiego tego, co związane było z jego sztuką, zmuszony był do przekraczania „literackości”, wkraczania w kompetencje reżysera i scenografa oraz kreowania „autentycznej przestrzeni i ruchu”[26]. Korespondencja ta zawiera zatem wiele cennych wskazówek dla przyszłych interpretatorów jego twórczości i „nieuczciwych” reżyserów (zwanych tutaj „eksperymentującymi wszechkreatorami”), którzy powinni ustrzegać się przed „rozpościeraniem skrzydeł” i przedkładaniem własnej wizji nad formę określoną przez pisarza.

Wiele z tych listów rzecz jasna porusza sprawy mające wyłącznie wartość historyczno-dokumentalną i niezbyt interesujące dla współczesnego czytelnika, którego nadrzędnym celem jest rozwikłanie tajemnicy osobowości autora „Wesela w Atomicach”. Przeczytamy tu zatem o niezliczonych próbach zorganizowania wspólnych spotkań, natłoku pracy, problemach z otrzymaniem paszportu, trudnościach codziennego życia, chorobach, czy też o prośbach Mrożka o „słoiczek kopru”, którym chciał przypodobać się kobiecie uwielbiającej tę przyprawę. Kwestie tego typu sąsiadują tu z tymi wagi najwyższej, jak śmierć pierwszej żony Mrożka, nękaniu przez agentów służb specjalnych i publikacji w wielu prestiżowych dziennikach protestu przeciwko „aktywnemu udziałowi polskiego rządu w agresji zbrojnej i okupacji Czechosłowacji”[27]. Zarówno Brandell jak i Mrożek to obywatele świata, którzy wciąż za pośrednictwem listów wymieniali się ze sobą przeżyciami z różnych krajów i refleksjami na temat ich sytuacji politycznej. Nade wszystko jednak bliski był im los własnych ojczyzn, dlatego Mrożek wciąż skarży się na fakt, iż Polsce – krajowi „ciemiężonemu w tej chwili”[28] – żadne z państw Zachodu nie jest w stanie pomóc na drodze do niepodległości, a jego diagnozy są na tyle przenikliwe, że jego szwedzki przyjaciel wyraża swe zdumienie, iż „polska rzeczywistość raz po raz tworzy sytuacje, które przypominają (…) [jego] sztuki”[29].

Mrożek zrzuca z siebie tutaj wszystkie maski. Wprost mówi o swoich rozczarowaniach, „nie lubieniu” siebie, dawnych depresjach, bądź przekonaniu o tym, że zmarnował całe życie i przynależny sobie czas. Jako „wdowa po J. Stalinie”[30] dochodzi do wniosku, iż został pokrzywdzony przez los, a jego talent został bezpowrotnie zmarnowany ze względu na „uformowanie wbrew (…) naturze i predyspozycjom”[31]. Poza tymi zwierzeniami, które jeszcze kilka lat temu określono by mianem „kontrowersyjnych” poznamy tu Mrożka jako zdyscyplinowanego i nieustępliwego „bojownika” o sprawy będące w wielu przypadkach bliskie tylko jemu. W późniejszych latach miejsce tych wielu wątków zajmie podsumowywanie przeszłości i obawa o godne zestarzenie się, które Mrożek nazywał myśleniem „o ostatnim akcie”. Mowa tu także o legendarnych dziennikach ważących trzydzieści kilogramów i spalonych przed wyjazdem z Polski, jak i opublikowanych niedawno tomach, zwanych w tych lisach bezwartościowymi „pamiętnikami egomaniaka”, które nie są przeznaczone do druku.

Każdy, kto zagłębi się w lekturze tego zbioru listów, odnajdzie tutaj nieocenioną pomoc w „miałkich sytuacjach życia codziennego”[32] oraz będzie miał okazję prześledzić dzieje Mrożka z tej najbardziej intymnej strony od pierwszych inscenizacji, aż do zmęczenia życiem i pragnienia odejścia. Z dzisiejszej perspektywy jest to archetyp artysty i człowiek, który nigdy nie żałował żadnej swojej decyzji i zawsze – nawet pomimo niesprzyjających okoliczności – kierował się swoimi zasadami i jasno określonym światopoglądem. Ta najbardziej intymna i do głębi bezpośrednia korespondencja Sławomira Mrożka z Gunnarem Brandellem to wielopoziomowy portret tamtych czasów przełomu, gdy wielu zmuszonych było do życia i tworzenia na „ziemi niczyjej”, a świat nie podlegał wpływom „gwiazdorów”, lecz prawdziwych mistrzów słowa i sytuacji.

Autor: Przemysław K.

Sławomir Mrożek, Gunnar Brandell „Listy 1959-1994”, przełożył: Robert Sudół, wstępem opatrzył: Tadeusz Nyczek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 374

——————————–

[1] s. 229

[2] s. 60

[3] s. 97

[4] s. 57

[5] s. 32

[6] s. 67

[7] s. 33

[8] s. 98

[9] s. 311

[10] s. 99

[11] s. 65

[12] s. 39

[13] s. 68

[14] s. 75

[15] s. 86

[16] s. 87

[17] s. 50

[18] s. 51

[19] s. 93

[20] s. 96

[21] s. 95

[22] s. 234

[23] s. 189

[24] s. 118

[25] s. 286

[26] s. 138

[27] s. 166

[28] s. 205

[29] s. 221

[30] s. 286

[31] s. 285

[32] s. 248

Cytaty wykorzystane w tytule tego tekstu pochodzą ze stron: 78 i 202.

„Pragnę, aby na pewien czas zostawiono mnie w spokoju, a nawet to pragnienie jest niemożliwe do spełnienia. Muszę być przez jakiś czas całkowicie obcy, żeby zdać sobie sprawę, kim i gdzie jestem”, „Polska jest kolonią”, czyli Mrożek-geniusz nie będzie miał pomnika bo daleko mu do mitu