„Kosmos” to ostatnia powieść Witolda Gombrowicza (1904-1969) opublikowana cztery lata przed jego śmiercią. Pisarz za jej pomocą kolejny raz potwierdza potęgę swojego warsztatu. Poza tym książka ta jest w jego twórczości niepowtarzalnym przykładem na to jak idealnie na płaszczyźnie jednej opowieści potrafił on zastosować i zespolić różne odmiany języka artystycznego w zmiennym natężeniu, oczywiście w swym „awangardowym” wydaniu. Jako, że w świecie literatury mało rzeczy jest pewnych, do dnia dzisiejszego, pomimo niezliczonych prac na temat „Kosmosu”, zawarte w nim osobliwe zagadki przedstawiają jeszcze wiele, wiele trudności w interpretacji.
Zaczyna się prozaicznie – studiujący w Warszawie Witold ucieka z powodu zaborczej i „męczącej” rodziny do Zakopanego, gdzie przypadkiem spotyka kolegę, Fuksa chcącego choć na chwilę odpocząć od niezbyt przyjaznej sytuacji w pracy. Razem postanawiają poszukać jakiegoś odpowiedniego dla siebie i przede wszystkim taniego pensjonatu. Po niedługim czasie z nieznanego powodu zbaczają z drogi i dziwnym trafem napotykają powieszonego wróbla: „Ta ekscentryczność krzyczała tutaj wielkim głosem i wskazywała na rękę ludzką, która wdarła się w gąszcz (…)”[1]. Już po chwili w bohaterach budzi się detektywistyczny zmysł, który zdeterminuje całą powieść: „(…) myślałem w gmatwaninie, w tym rozrośnięciu obfitującym w milion kombinacji (…) a on zakrólował, ekscentryk… i królował w tym zakątku”[2]. Efektem śledztwa jest odnalezienie powieszonego patyka, a rezultatem manii i obsesji bohaterów powieszenie i zaduszenie kota. I tak ciągnie się seria anomalii, która w pewnym stopniu zakłócona jest tylko przez jeden epizod, gdy w pewnym pokoju zamiast coś „wisieć” jest „powbijane”, na wspak łańcuchowi zdarzeń. Witold i Fuks dzięki przebywaniu w pensjonacie poznają przedziwne osoby: Katasię (gospodynię mającą koncentrujące uwagę Witolda „wywichnięte” usta z powodu wypadku), Lenę (córkę gospodarzy i wielką miłość głównego bohatera), Ludwika (jej męża), panią Wojtysową oraz jej małżonka Leona (wciąż skrycie zabawiającego się w najlepsze, cokolwiek miało by to znaczyć).
W tej powieści życie zostało przedstawione jako nieustanne poszukiwanie w swoim otoczeniu koniecznych do egzystencji „przyjemnostek”. Działanie to ma nawet swoją nazwę. Jest to „bembergerowanie”. Procedura ta „polega na pewnego rodzaju wewnętrznym wymoszczeniu się rozkosznisiowym i przyjemnościowym z wachlarzami, z pióropuszami, w rodzaju Sułtana Selima Wspaniałego. Ważne są wystrzały artylerii. Oraz bicie w dzwony”[3]. Wszystko jest względne i ambiwalentne. Ten sam element rzeczywistości może przynosić podmiotowi poznającemu zarówno ból, niepokój i wynikające z nich łzy jak i radość, śmiech i nadzieję. Wynika to z kilku haseł przewodnich dzięki którym w wielu miejscach pozrywana fabuła z grubsza wydaje się być kompletna. Jednym z nich są słowa wyróżnione graficznie w tekście jako pewnego rodzaju piosenka: „Gdy się nie ma, co się lubi / To się lubi, co się ma!”[4]. Pokazuje ona, że według bohaterów każda istota jest w stanie zaspokoić swoje zmysły nawet okruchami istnienia, ponurymi namiastkami prawdziwego szczęścia. Innym mottem jest natomiast ten frazes: „Swój do swego po swoje”[5] mający na celu uświadomić czytelnikowi, że wspomniane spełnienie ukryte jest tylko w nim samym, a nie (jakby się pozornie wydawało) w otaczającym go świecie martwych przedmiotów. W wykonaniu Gombrowicza zdarzenia pozostające w tej samej kategorii znaczeniowej wzmacniają się nawzajem, tworząc mimowolnie zabójczą mieszankę, która niszczy psychikę bohatera. Poszukiwanie podobieństw i analogii w świecie chaosu miało teoretycznie poskutkować wykreowaniem wrażenia ładu, który można by było następnie zdekonstruować, skonfrontować ze złem. Wszystko to prowadzi do szokującego finału, puenty pokazującej, że usilne kreowanie wokół siebie pozorów materialnej harmonii za pomocą pozornie nieistotnych zbrodni to tylko wstęp do właściwej anihilacji istnienia. Co ciekawe imię głównego bohatera zostało w tej powieści wymienione tylko raz, na dodatek w zniekształconej formie, co mogło by wskazywać na zaakcentowanie psychoanalitycznego wymiaru powieści. Autor uniwersum „Kosmosu” kreuje na idyllę, w której liczą się tylko drobiazgi, tylko one posiadają jakieś znaczenie. Poszukiwanie powiązań pomiędzy tym co pozornie nieporównywalne i realne skutkuje w metaforycznej, literackiej rzeczywistości zadziwiającym portretem „Ja” szukającego samego siebie w tym, co martwe. Według pierwszoosobowego narratora życie nabiera całkiem innych barw dopiero wtedy, gdy zaczyna się zwracać uwagę na wszystko, nawet na śmieci niezasługujące na wyrzucenie do kosza.
Gdyby rozpatrywać tę powieść linearnie mogło by nam się wydawać, że jest to kolejny (choć bez wątpienia nowatorski i mistrzowsko napisany) przykład opisu zmagań bohatera z własną chorobą, w tym wypadku prawdopodobnie schizofrenią paranoidalną. Przejawów tego można by się było dopatrzeć w halucynacjach, zaburzeniach myślowych i urojeniach na co wskazuje poszukiwanie powiązań pomiędzy ustami spotykanych osób, chorobliwe zainteresowanie cielesnością oraz zwracanie uwagi na to, co nieistotne. Mamy tutaj także do czynienia z przedziwnym przypadkiem manii prześladowczej, gdy to bohatera osacza tylko i wyłącznie świat w jakim przyszło mu żyć i to na dodatek tylko z powodu jego własnych zmysłów. Pisarz stara się udowodnić, że głównym motywem ludzkich działań powinno być hedonistyczne poszukiwanie przyjemności. Tylko to może pomóc w nierównej walce z brutalnością świata i toczącego się w nim życia.
Gombrowicz bez wątpienia wie wiele. Jednym z nielicznych twierdzeń jakie chce ujawnić jest to, że czytelnik na pewno nie zazna pełni istnienia w codzienności. Potrzeba mu bowiem w takiej sytuacji tego co nierzeczywiste, iluzyjne i absurdalne. Najbardziej prawdopodobne jest jednak, że tylko „nam”, niewtajemniczonym opisany w tej książce portret psychologiczny wydaje się być w rzeczywistości zdominowany przez chorobę psychiczną głównego bohatera. Może to właśnie w stwarzaniu wokół siebie układów przedmiotów kryje się prawdziwa siła istnienia? Może ciągłe „skupianie się i rozpadanie”[6] to prawdziwy cel naszego bycia? Zetknięcie się Witolda z miliardem kombinacji i sekwencji zdarzeń doprowadza w rezultacie do samookreślenia: „Ja byłem wieszaniem”[7]. To on był centrum wszystkiego. A co może być lepsze, bardziej twórcze od rozpoznania siebie? Od umiejscowienia własnej istoty na szczycie?
Trzeba przyznać, że Witold Gombrowicz w swej ostatniej książce nadal zaciekle walczy z Formą na wielu frontach. Otwarcie kpi z wszystkich gatunkowych założeń, co najwyraźniejsze jest w przypadku motywu poszukiwania sprawcy serii „zbrodni” (w czym można dopatrywać się parodii konwencji kryminału) oraz erotycznych asocjacjach pomiędzy palcem a „wywichniętymi” ustami (co jest zapewne ironiczną reinterpretacją romantycznych górnolotnych opisów miłosnych uniesień). Jak widać asocjacjonizm i wynikający z niego atomizm to główne idee „Kosmosu”, na szczęście w obecnym świecie doszczętnie zapomniane, lecz wciąż obecne za pomocą kosmicznego rozpoznania.
Autor: Przemysław K.
Witold Gombrowicz “Kosmos”, posłowie Jerzy Franczak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s. 196
——————————–
[1] s. 6
[2] s. 6-7
[3] s. 134
[4] Ibid.
[5] s. 128
[6] s. 163
[7] s. 171