Ktoś zadaje mi ból…

Pierwsze polskie tłumaczenie najbardziej różnorodnego tomu korespondencji Franza Kafki (1883-1924), jednego z najwybitniejszych niemieckojęzycznych pisarzy. Jest to bardzo trudna i wymagająca zaangażowania książka ze względu na niewyobrażalną ilość poruszonych tutaj tematów. Każdy więc kto chce ją nawet ogólnikowo omówić napotyka na ogromną trudność, niesłychanie ciężko bowiem jest wybrać spośród nich te najbardziej ciekawsze, pokazujące, że pozycję tą naprawdę warto znać, bez względu na to jaką sympatią darzymy “Proces”, “Zamek” czy “Amerykę”.

Pierwszy wpis jaki odnajdziemy w tym tomie to zapis dokonany w pamiętniku. Został on poczyniony w 1900 roku, czyli w czasie, gdy autor miał dopiero siedemnaście lat. Pomimo młodego wieku widać w nim ogromną dojrzałość literacką, dostrzegalną między innymi w tym interesującym cytacie, który szczególnie przypadł mi do gustu: “Słowa są bowiem złymi alpinistami i złymi górnikami. Nie przynoszą skarbów ze szczytów gór ani z głębin kopalni! (…) Ale nie można niezdarną dłonią i topornym narzędziem wpisać się w tę nieskalaną pamięć, można tylko na te białe, skromne strony. To uczyniłem 4 września 1900 roku.” (s. 7). Jak widzimy już tutaj jest świadom, że w jego życiu główną rolę odegrają słowa, łączone w wielowymiarowe obrazy. Wie także, iż tego typu intelektualne zniewolenie nie przyniesie mu materialnych korzyści, jedynie, przy założeniu powodzenia w literackiej materii, wpisanie w pamięć papierowych stron, szybko ulegającym zniszczeniu. Z biegiem czasu następuje bardzo znaczny wzrost formy w pisaniu listów, a przede wszystkim w ich ilości – wraz z upływem lat znacznie powiększa się zakres korespondentów i zażyłość z jaką do siebie piszą. Po upływie kilkunastu miesięcy od wspomnianego wpisu Franz zaczyna wysyłać listy do Oskara Pollaka, swojego szkolnego kolegi. Zwierza się mu ze swoich przyrodniczych doznań, jakie stały się jego udziałem podczas pobytu w Liboch na przełomie sierpnia i września 1902 roku. Pozwolę sobie zacytować ten bardzo wyrazisty fragment: “Przedziwny jest czas, który tu spędzam, co pewnie zauważyłeś, a ja potrzebowałem tak przedziwnego czasu, czasu, gdy godzinami leżę na murze winnicy i gapię się na deszczowe chmury, które nie chcą stąd odejść, albo na dzikie pola, które stają się coraz dalsze, kiedy ma się w oczach tęczę, albo gdy siedzę w ogrodzie i opowiadam dzieciom bajeczkę (…), albo buduję zamki z piasku, albo bawię się w chowanego, albo rzeźbię stoły (…). Przedziwny czas, czyż nie? (…) Czy dostrzegłeś już, jak cienie późnego lata tańczą na zoranej, ciemnej ziemi, jakby były żywe? Czy dostrzegłeś, jak ziemia podnosi się ku jedzącej krowie, jak ufnie się podnosi? Czy dostrzegłeś już, jak ciężka, tłusta gleba kruszy się pod zbyt delikatnymi palcami, jak dostojnie się kruszy?” (s. 13). Jesteśmy więc świadkami poetyckich medytacji, pozostających często w sferze fragmentu, jednego ułamka całości wszechświata, podatnego na rozszczepianie. Jednak na największą uwagę, biorąc pod uwagę tę część epistolografii, zasługuje list z 8 listopada 1903 roku, gdzie Kafka zamieszcza “kilka wersów” i zachęca swojego przyjaciela do przeczytania ich “w dogodnej chwili” (s. 20). Napotykamy więc na ogromne zaskoczenie: autor “Procesu” pisał wiersze!

Po chwili, w 1904 roku, do grona adresatów dołącza Max Brod (1884-1968), prawdopodobnie najbliższy przyjaciel Kafki i największy propagator jego twórczości. Tutaj z kolei następuje ukierunkowanie na tematy ściśle literackie. Już teraz, u samych początków twórczych zmagań, odczuwalny jest, potem stale powracający, fizyczno-duchowy ból: “…dźwigam tak moje bóle głowy od jednego mocnego postanowienia do drugiego, równie mocnego, ale przeciwnego. A wszystkie te postanowienia ożywiają się, znoszą wybuchy nadziei i życia w zadowoleniu, ten chaos następstw jest jeszcze gorszy niż chaos postanowień. Jak kula z dubeltówki lecę z jednego w drugie i zsumowana irytacja, którą w mej walce dzielą między siebie żołnierze, widzowie, kule z dubeltówki i generałowie, przyprawia mnie samego o drżenie. Ty jednak chcesz, żebym całkiem nie mógł bez Ciebie żyć, żebym przez jakiś długi spacer uczuć zmęczył je i usatysfakcjonował, podczas gdy Ty ciągle się płoszysz, a latem wkładasz futro tylko dlatego, że zimą może być chłodno. Poza tym nie mam żadnego życia towarzyskiego, żadnych rozrywek. Wieczory spędzam na małym balkonie nad rzeką, czytam nieraz czasopisma dla robotników i nie jestem dobrym człowiekiem.” (s. 38). Adresatką tych słów, co znamienne, jest Hedwiga Weiler (1888-1953) – jedna z pierwszych i największych młodzieńczych miłości pisarza. Niestety, jak pokazują dalsze losy Franza Kafki, nigdy nie zwiąże się na długo z tą samą kobietą – idealnym dowodem na to jest jego owiany dziś aurą tajemniczości legendarny związek z Felicją Bauer, który swoją kulminację miał nawet w postaci zaręczyn zawartych 30 maja 1914 roku. Jednak już po chwili, w tym samym roku, 12 lipca doszło do ich zerwania. Później następują wzmianki jakoby jednak pomimo tego miał być planowany ślub z Felicją, lecz dopiero po wojnie, po nastaniu lepszych czasów. Także te plany spaliły na panewce. Franz Kafka do końca życia więc pozostał kawalerem. Już w tym momencie pisarz zdawał sobie sprawę z tego jakim człowiekiem jest naprawdę. Choć na początku znajomości kobiety bardzo go pociągały to na dłuższą metę nie wytrzymywała jego wątła psychika. Wydawało mu się, że samą swoją stałą obecnością krzywdził otaczających go ludzik, których w głębi duszy przecież ogromnie kochał, dlatego też starał się zawsze pozostawać poza wszystkim. Jego umysł odczuwał zatem ogromne męczarnie – chcąc być czynnym uczestnikiem życia przeróżnych społeczności stale musiał pozostawać w samotności. Ponad wszystko cenił ciszę, ma się rozumieć przez nic nie zakłócaną, i bezgraniczny spokój. Nie znosił więc długotrwałego przebywania z tą samą osobą, a tym bardziej obcowania z nią do końca swoich dni, każda obecność wiązała się bowiem z drażnieniem jego artystycznej duszy. W licie do Broda pisze: “Czy mam dziękować, że nie mogłem się ożenić? Stałbym się wówczas taki, jakim się teraz stopniowo staję: szalony” (s. 296). Ciągle zrywane zaręczyny, z kobietami o odmiennych charakterach, uzmysłowiły mu, że jest skazany na samotność, która go zaspokajała w zupełności. Daje tego wyraz między innymi w tym fragmencie: “Brak odpowiedzi przyczynia się też do pragnienia, żeby wokół człowieka zrobiło się cicho, i najchętniej zanurzyłbym się w tę ciszę i nigdy nie wynurzył. Jak bardzo potrzebuję samotności i jak zanieczyszcza mnie każda rozmowa! W sanatorium właściwie nie mówię, przy stole siedzę pomiędzy starym generałem (…) a małą Szwajcarką o włoskiej aparycji i przytłumionym głosie, która jest niezadowolona ze swego sąsiedztwa. Zauważam właśnie, że nie tylko nie mogę mówić, ale też i pisać, chcę Ci powiedzieć mnóstwo rzeczy, ale nie pasują one do siebie albo obierają fałszywy kierunek. Naprawdę nie napisałem od jakichś czternastu dni zupełnie nic, nie prowadzę dziennika, nie piszę listów, im cieńszą strużką płyną dni, tym lepiej.” (s. 115, list z 28 września 1913 do Maksa Broda). Z biegiem czasu wszystko to zaczyna przybierać bardziej łagodniejszą formę, jakby Kafka rozumiał, że nie ma dla niego idealnego miejsca, gdzie mógłby bez przeszkód żyć w hermetycznym, utopijnym dla niego, środowisku. Widoczne jest to między innymi w liście do Valli Pollak z początków listopada 1923 roku: „Gdybym w ten sposób chciał Ci napisać o wszystkim, z czym się stykam, nie doszedłbym oczywiście do końca i powstałoby wrażenie, jakbym prowadził bardzo intensywne życie towarzyskie, w rzeczywistości jednak jest wokół mnie bardzo cicho, choć nigdy zbyt cicho. Podniet Berlina, złych i dobrych, doświadczam niewiele, tych pierwszych oczywiście więcej.” (s. 503).

Z nadmiaru anegdot jakie tutaj napotkamy chyba najlepszym przykładem przedziwnego poczucia humoru Franza Kafki jest opowieść o walce z myszami zakłócającymi świętą ciszę snu. Z listu do Maksa Broda, z 24 listopada 1917 roku: “Dziwnym sposobem nie ma dużo wolnego czasu na pisanie listów. Zważ: od plagi myszy (…) nie mam właściwie pokoju. Z kotem, ale tylko z nim, mogę tam od biedy przenocować, ale siedzieć tam na przykład, żeby raz za koszem, raz przy oknie słyszeć chrobotanie (słychać pazur za pazurem), na to nie mam ochoty; kłopotliwe jest też jednak pilnowanie kota, który zresztą jest nader dobrym zwierzątkiem, by podczas pisania albo czytania nie wskoczył na kolana albo by zdążyć na czas z popiołem, gdy załatwia swe wielokrotne potrzeby; jestem, mówiąc krócej, nawet z kotem niechętnie sam – jeśli są przy nas jacyś ludzie, to niemiłe uczucie mija, poza tym jednak jest już dość uciążliwie rozbierać się przed nim, gimnastykować i iść spać.” (s. 197). Nawet z taką istotą jak kot Kafka czuł się więc bardzo obco. Za kilka dni ten drażniący dla niego temat znów powraca w korespondencji z Brodem: “Myszy okazały się straszne, niemożliwe jest trzymanie tego przed Tobą w ukryciu; z pomocą kota, którego zawsze wieczorem niosę przez rynek do domu “w ciepłych ramionach”, nieco je przepędziłem, ale już wczoraj znów wpadł do mnie z niezwykłym łoskotem zza kuchennego pieca grubiański szczur, którego prawdopodobnie nigdy jeszcze nie było w sypialni, musiałem zawołać kota z pokoju obok, gdzie go trzymam, gdyż nie jestem w stanie wychować go do czystości i boję się, że skoczy mi na łóżko; jakże ochoczo dobre zwierzę wyłoniło się z jakiegoś pudła o nieznanej zawartości, które w żadnym wypadku nie było przeznaczone do spania i należało do mojej gosposi; potem zrobiło się cicho.” (s. 199). Po chwili znów następuje kulminacja: “Drogi Maksie, odpowiadam dopiero dziś tylko przez przypadek, a także przez szczególne warunki lokalowe, świetlne i mysie. (…) Przed kilkoma dniami znalazłem dobre, nawet jeśli tylko prowizoryczne wyjście. Zostawiam kota na noc w pustym pokoju obok, zapobiegam w ten sposób zanieczyszczaniu mojej sypialni (trudno się w tym względzie porozumieć z tym zwierzęciem. Wydaje się, że zachodzą wyłącznie nieporozumienia, ponieważ kot wskutek razów i różnych innych objaśnień wie, że załatwianie naturalnej potrzeby jest czymś nielubianym i miejsce do tego musi być starannie wyszukane. Jak więc to robi? Wybiera na przykład miejsce, które jest ciemne, które prócz tego dowodzi mi jego przywiązania, a poza tym jest oczywiście także dla niego wygodne. Patrząc na to z ludzkiej strony, miejsce to jest przypadkiem wnętrzem mego pantofla. (…))” (s. 202)

Tego typu listy są także wspaniałymi dokumentami epoki. Podczas ich lektury dowiemy się na przykład o problemie z dostępem do żywności. Kafka, podczas pobytu na wsi, cały czas starał się oszczędzać jedzenie, by następnie wspomóc nim swoją rodzinę i przyjaciół, mieszkających w mieście, gdzie sytuacja była o wiele gorsza. W liście wysłanym z Turnau we wrześniu 1918 roku do Feliksa Weltscha czytamy: “Mleka i masła, mimo dostatku dobrego mydła i papierosów, nie dostałem ani odrobiny, a czyniłem już najrozmaitsze starania. Kobiety są jednak pod tym względem zręczniejsze. Chleb, który daje gmina, jest bardzo podły, a będzie jeszcze gorszy, nie znoszę go”. Interesujący jest także przypis do tego akapitu: “Już od ciężkiej zimy 1916/1917 w dotkniętych kryzysem Austro-Węgrzech wyrabiano chleb zmąki ziemniaczanej, żołędzi i trocin”. [oba cytaty ze strony 242] Bardzo ciekawe są także opisy dotyczące ówczesnych realiów środowiska literackiego. W liście do swego wydawnictwa pisze: “Przypadkiem dowiedziałem się od osoby trzeciej, że “Przemiana” i “Wyrok” ukazały się w 1922 roku w węgierskim przekładzie w koszyckiej gazecie (…).” (s. 457). W dzisiejszym, współczesnym świecie taki fakt bardzo dziwi – jak to możliwe, by pisarz nie wiedział gdzie ukazują się jego utwory, a informację na ten temat zdobywał “przypadkowo”?

Po lekturze tych listów bardzo trudno ocenić czy Franz Kafka czuł się doceniany przez swoje środowisko za literacką pracę, która kosztowała go tak wiele poświęceń. Choć jego książki osiągały minimalne nakłady (często nie przekraczając tysiąca egzemplarzy) w swojej epistolografii nie daje nam odczuć choć najmniejszych oznak rozgoryczenia z tego powodu. Wręcz przeciwnie – w pewnym momencie jest nawet zadowolony z nikłej sprzedaży swojego debiutanckiego tomu opowiadań. W liście z 6 listopada 1917 roku do Maksa Broda pisze: “Od Wolffa [wydawcy – przypis P.K.] dziś rozliczenie ponad 102 sztuk “Rozważania” [za lata] 16/17, zadziwiająco dużo (…).” (s. 191).

Kluczowym elementem tej epistolografii są rozważania na temat aktualnych lektur pisarza, wśród których przeważają dzienniki i zbiory listów. Tym bardziej więc dziwi, że Kafka nie zgadzał się na publikację swojej korespondencji między innymi z Maksem Brodem i Felicją Bauer. Prawdopodobnie nawet nie podejrzewał, że ktoś będzie mógł i przede wszystkim chciał aż tak dogłębnie poznać jego światopogląd, który był bezgranicznie wypełniony delikatnością. W swojej korespondencji zawsze starał się nikogo nie urazić, zawsze gdy o coś prosił umieszczał w tekście wiele zapewnień o tym, że gdyby prośba nie została zrealizowana, to on nigdy nie poczułby się urażony i zlekceważony. Odczuwał wielką estymę wobec swojego rodzeństwa. W liście do Ottli Kafki z 11 listopada 1918 roku pisze: “Twoje położenie nie jest łatwe, wiem. Być głodną, nie mieć własnego pokoju, tęsknić za Pragą i przy tym uczyć się tak wielkiego materiału to wielka próba, przetrwać ją to oczywiście także coś wielkiego” (s. 243). Życie było dla niego nieustanną przeszkodą, praktycznie nie do pokonania. Taki stan był jedynie trochę złagodzony przez fakt, że kiedyś w końcu ból ten przestanie mu doskwierać, a osiągnie to dzięki zbliżającej się śmierci. W jednym z kolejnych listów do siostry, z końca maja 1920 roku, czytamy: “Ze słów dyrektora można by wywnioskować, że chętnie wysłałby mnie na rentę. Bez sensu jest bowiem trzymanie urzędnika, którego uważa się za tak wymagającego odpoczynku, że ciągle trzeba dawać mu urlop. Albo jest to znak dalszego upadku świata?” (s. 295). I to właśnie siostra była dla pisarza prawdopodobnie najbliższą osobą; choć autor “Procesu” nigdy nie został formalnie mężem, to wielu wysnuwa tezę, że to z nią czuł się duchowo związany węzłem “małżeńskim”. Według biografów Kafki rodzeństwo tradycyjnie spotykało się w łazience swego rodzinnego domu przy Niklasstrasse 36, aby omówić ważne dla siebie kwestie bez udziału innych domowników.

Już w wieku 31 lat uważał się za “starego człowieka”. Franz Kafka to artysta z pewnością wykraczający poza swoją epokę. Obdarzony słabą siłą fizyczną, duchowo przewyższający wszystkich, Troszczył się o swoją rodzinę, nigdy nie chciał być dla kogoś ciężarem. W liście do Oskara Bauma z końca czerwca 1922 roku czytamy: “A więc nie zapominaj o mnie w Georgental, ale nie nadwerężajcie się też poszukiwaniem mieszkania. Jeśli nic nie znajdziecie, będzie to dla mnie smutek, ale nie nieszczęście, przed emerytowanym urzędnikiem świat stoi wszak otworem, dopóki ów świat nie zażąda więcej niż tysiąc koron miesięcznie.” (s. 415).

Jak wiemy autor „Procesu” zmarł z powodu gruźlicy. Jednak, jak pokazują te listy, „dziura w płucach” była jedynie symbolem dziurawej egzystencji, niepełnego życia, pustych miejsc których nie można było nigdy w pełni wypełnić. I takie właśnie było jego życie: na zewnątrz pozornie szczęśliwe, choć nękane przez przeróżne dolegliwości, to wewnętrznie od pierwszych chwil skazane na powolny rozpad i systematyczną degradację. Nieustanie czuje się skrzywdzony przez kogoś kto zmusił go do życia na tej niegościnnej dla niego ziemi. Niespokojna dusza, którą porównać można chyba jedynie do zepsutego nadajnika radiowego, w którym co chwilę występują zakłócenia w odbiorze i nadawaniu. Najgorsze jednak jest to, iż tak genialny artysta miał tego pełną świadomość, co w przypadku innych ludzi występuje bardzo rzadko. W liście do siostry i jej męża z czerwca 1921 roku czytamy: “tyle spokoju, ile potrzebuję, nie ma na świecie, z czego wynika, że prawdopodobnie człowiekowi tyle spokoju nie potrzeba (…) Zresztą jeśli każde popołudnie byłoby takie, a świat by mnie zostawił, zatrzymałbym się tu tak długo, aż trzeba by było mnie nosić w leżaku” (s. 371). W tym samym tekście mamy okazję także do przeczytania bardzo przerażającego w pewnym sensie takiego oto wyznania: “cofnąłem się wprawdzie w rozwoju do dziecka” (s. 371). Widzimy więc, iż autor czuł pewien dyskomfort tym, że ktoś musiał się nim cały czas opiekować jak człowiekiem, który dopiero co przyszedł na świat, a to mijało się z jego filozofią życiową – zawsze chciał być samotny ze stałą świadomością bliskości jaką miał ze swoimi korespondentami, do których mógł w każdej chwili skierować swoje myśli. Choć był przez całe życie, z różnych ewoluujących powodów, związany z Pragą to i tak miasto to pozostawało dla niego obce i zbyt klaustrofobiczne, zapewne takie odczucia były związane z ogólną niechęcią do większych zbiorowisk ludzkich i umiłowaniem naturalnego środowiska. W liście do Oskara Pollaka, z 20 grudnia 1902 roku, czytamy: “Praga nie popuszcza. Żadnemu z nas. Ta mateczka ma szpony.  Musielibyśmy podpalić ją z dwóch stron, (…), wówczas moglibyśmy się uwolnić. Być może rozważysz to do karnawału” (s. 13). Taka postawa nie zmieniła się nawet po kilkunastu latach – w liście do Roberta Klopstocka motyw ten znów powraca: “A Pan chce natychmiast do Pragi, do miasta? W ciepłe popołudnie przejść przez centrum, a i to jeszcze powoli, jest dla mnie jakbym był w długo niewietrzonym pokoju i nie miał sił nawet otworzyć okna, by w końcu odetchnąć. A być tu ciągle? W prosektorium? Zimą, w ogrzewanych, niewietrzonych pokojach?” (s. 399).

Był człowiekiem spokoju, bezgranicznej, niczym niezmąconej ciszy. Jakiekolwiek od tego odstępstwo bardzo go drażniło. Nie znosił ruchu oraz ludzi, którzy swą nieudolnością wzniecali huk, nie pozwalający osiągnąć mu stanu zobojętnienia, zadowolenie bowiem rzadko stawało się jego udziałem. W jednym z listów do Maksa Broda czytamy: “Abym się jeszcze trochę odciążył skargą: dziś od wpół do czwartej znów rampa przeładunkowa, młotki, turlanie bali, nawoływania ładowaczy, wczoraj o ósmej rano wreszcie się skończyło, dziś jednak pociąg towarowy przywiózł nowy ładunek, tak że prawdopodobnie będą to tak ciągnąć dalej także w porze przedpołudniowej, która dotąd przeważnie piękna. Aby wypełnić przerwę, właśnie teraz jakieś sto kroków ode mnie uruchomiono kierat, przeważnie stoi on cicho albo jest obsługiwany przez rozsądne konie, którym nie trzeba dodawać otuchy, dziś jednak zaprzężono woły, a im trzeba każdy krok objaśniać (…). Co ma znaczyć to życie?” (s. 428). Z tego wszystkiego wyłania się obraz pisarza przepełnionego stwarzanymi samemu sobie ograniczeń – bojaźń przed podróżą i chęć poszukiwania odpowiedniejszego miejsca to jego nieustanne bolączki: “Napisałem wczoraj do Oskara, wspomniałem wprawdzie o strachu, ale obiecałem przybyć, list jeszcze niewysłany, tymczasem była noc. Być może odczekam jeszcze jedną noc; jeśli tego nie wytrzymam, będę jednak musiał wysłać odmowę. Tym samym zapadnie decyzja, że nie wolno mi już wyjeżdżać z Czech, następnie zostanę za jakiś czas ograniczony do Pragi, potem do swego pokoju, potem do łóżka, potem do określonej pozycji ciała, potem już do niczego. Być może będę mógł potem dobrowolnie – polega to na dobrowolności i radości – zrezygnować ze szczęścia pisania.” (s. 424). Spośród tych zrozumiałych utyskiwań na niesprawiedliwość losu uwydatniają się też rozważania na temat pisarstwa: “A pisanie? (To zresztą dalej idzie tu gorzej niż marnie, nie inaczej, i bezustannie pod groźbą hałasu). (…) A z pewnością istnieje ta różnica, że gdy kiedyś poza pisaniem i tym, co się z nim wiąże, miałem być szczęśliwy (nie wiem dokładnie, czy byłem), wówczas byłem zupełnie niezdolny właśnie do pisania, przez co wtedy wszystko, co ledwie zaczynało się rozkręcać, natychmiast się wywracało, gdyż tęsknota za pisaniem wszędzie ma przewagę. Z czego jednak nie da się wyciągnąć wniosku o zasadniczej, wrodzonej, godnej szacunku właściwości pisarstwa. (…) Całe to pisanie nie jest niczym, tylko flagą Robinsona w najwyższym punkcie wyspy.” (s. 428) Niekiedy tego typu refleksje przyjmowały całkiem inny kierunek: “Pisanie mnie trzyma, ale czy nie słuszniej będzie powiedzieć, że utrzymuje ono taki rodzaj życia? Nie mówię tym samym, że moje życie jest lepsze, gdy nie piszę. Jest wtedy raczej o wiele gorsze i absolutnie nie do zniesienia, i musi się skończyć obłędem. Ale to zapewne pod warunkiem, że – co faktycznie ma miejsce – także gdy nie pisze, jestem pisarzem, a niepiszący pisarz jest jednak dziwolągiem, który rzuca wyzwanie obłędowi. Ale jak to jest z samym byciem pisarzem? Pisanie to słodka, wspaniała zapłata, lecz za co? Nocą stało się to dla mnie jasne z wyrazistością lekcji poglądowej dla dzieci, że to zapłata za usługi diabła. To zejście ku ciemnym mocom, owo rozkucie natury z krępujących duchów, wątpliwe objęcia i wszystko, co jeszcze może odbywać się na dole, o czym w górze już się nie wie, pisząc historie w blasku słońca. Być może istnieje też inne pisanie, ja znam tylko takie (…). A to diabelstwo w nim jest dla mnie nader jasne. To próżność i poszukiwanie przyjemności (…).” (s. 422-423). Definiując swój stan wobec społeczeństwa dochodzi do zaskakująco brutalnych wniosków dla przyszłych adeptów literatury – według niego pisarz “to kozioł ofiarny ludzkości, pozwala ludziom bezkarnie cieszyć się grzechem, prawie bezkarnie” (s. 424).

Zastanawiają mnie także dwa pominięcia poczynione przez tłumaczy. W przypisie do listu napisanego około 6 października 1917 roku czytamy: “Następuje kilka zdań, w których Kafka rozważa detale przekładu Broda; z uwagi na swój ściśle filologiczny charakter praktycznie tracą one rację bytu poza oryginałem, dlatego też opuściliśmy je w przekładzie.” (s. 178). Kolejny tego przykład znajdziemy także w przypisie do jednego z grudniowych listów 1917 roku: “Pominięto nader rozbudowane, szczegółowe, wyrafinowane omówienie Estery, zupełnie nieznanej polskiemu czytelnikowi.” (s. 209). Dlaczego wydaje się to zaskakujące? Ponieważ w obu przypadkach, po ewentualnym przetłumaczeniu, mielibyśmy okazję do zmierzenia się z prawdopodobnie najbardziej krystalicznymi opiniami Kafki na temat twórczych dokonań Maksa Broda, który jest przecież jego najbliższym przyjacielem! Byłoby to idealne dopełnienie całego obrazu, którego, moim zdaniem, nie wypada zakłócać takimi operacjami. Włączenie tych fragmentów tylko nieznacznie poszerzyłoby objętość tego i tak obszernego tomu. Do własnej oceny pozostawiam także fakt, że w żadnym z tekstów, które dotychczas przeczytałem w różnych mediach nie znalazłem nawet wzmianki o tej operacji.

Z biegiem czasu intensywnie przybywa w tych listach pewnego rodzaju raportów z przebiegu choroby pisarza, co oczywiście ma swoją kulminację kilka miesięcy przed jego śmiercią. W liście do Roberta Klopstocka z 7 kwietnia 1924 roku czytamy: „Tylko sprawy medyczne, wszystko inne jest zbyt uciążliwe, te jednak – to ich jedyna zaleta – po prostu pocieszające. Przeciw gorączce trzy razy dziennie pyramidon w płynie; przeciw kaszlowi demopon (niestety nie pomaga) i cukierki znieczulające; do demoponu także atropina, jeśli się nie mylę. Główną sprawą jest chyba krtań. W słowach nie dowie się człowiek niczego konkretnego, skoro przy omawianiu gruźlicy krtani każdy zaczyna mówić lękliwie, wykrętnie, wytrzeszczając oczy. (…) Nie miałem okazji wspomnieć o odmie płucnej, przy złym stanie ogólnym (49 kg w zimowym ubraniu) nie wchodzi to przecież w rachubę. Z resztą budynku zupełnie się nie kontaktuję, leżę w łóżku, mogę też tylko szeptać (…).” (s. 525).

W książce tej nie odnajdziemy niestety odpowiedzi na pewne kwestie, lecz jedynie inspiracje do zadawania sobie kolejnych pytań o to, jakim człowiekiem był Franz Kafka. Dla wielu pozycja ta będzie zapewne początkiem fascynacji tą wybitną jednostką i ogromną zachętą do lektury jego dzienników i innych tomów korespondencji w których na pewno odnajdą wiele wyjaśnień, lecz sfera niedomówień i tajemniczości nadal się nie zmniejszy i nieustannie będzie im przypominać o swym istnieniu. Największym problemem jaki napotkamy podczas interpretacji tych listów jest to, że znamy jedynie tą część, która pochodzi od samego Franza Kafki, nie znamy odpowiedzi jego odbiorców. Z tego powodu wiele zawartych tutaj aluzji z góry skazanych jest na niezrozumienie.

Autor: Przemysław K.

Franz Kafka, “Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców” Wybrał, przełożył i komentarzem opatrzył Robert Urbański, we współpracy z Anną Urbańską, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012, s. 544

Ktoś zadaje mi ból…