„o wąskich śpiewam drogach wiosny o naturze świerszczy / grających w aorcie gleby tak pysznie że już się nie jąkam” – tymi oto słowy, dla Ciebie, Czytelniku, poetycki świat Natury, to uniwersum nieposkromionej łączniczki życia i śmierci, otwiera Stanisław Kalina Jaglarz swoim drugim tomem poetyckim. Zajęczy żar to propozycja przemyślenia roli indywidualnego głosu w wierszu jako medytacji chcąc nie chcąc naturalnie i postantropocentrycznie przechwytującej to, co pozaludzkie, odrębne i suwerenne. Czytając te wiersze, początkowo czujemy się obco i to stan, jak się wydaje, dla Jaglarza nieodłącznie związany z byciem człowiekiem – istotą, której dominantą jest nieobecność, utrata i lęk. Nie wiemy nic ze świata Natury – niezależnie, czy rzecz zawęzić do tekstu wiersza, czy rozszerzyć ją na własne, czytelnicze światoodczuwanie. Jest to dotkliwe już na poziomie rzeczy najważniejszej i stanowiącej źródłową niewiadomą: grzybni. To mycelium jak sieć oplata życie, rozprzestrzenia je nitkami plechy, które ciągną się w nieskończoność i porwane, przerywają swoje przebiegi jak wersy, zbitki komórek rozsiewające cząstki myśli o jednym, ogarniającym wszystko organizmie żywym, zbudowanym z „innych”, drobnych mikrożyć. W ich puls chce wsłuchać się multipodmiot Jaglarza, artykułując takie, niemal modlitewne wyznania: „gdybym miał oczy byka zielone i żyłkę spojrzenia płożącą się jak grzybnia / czy czułbym czym są pochody pory i nastawanie dnia albo nocy / (…) chciałbym poznać te cienie rozciągłe ciało jednego słońca”. Przez wiersze Jaglarza można patrzeć jak przez okna dające widok na świat pełen zwierzęcego i ludzkiego cierpienia, i nade wszystko żaru: wiary w życie, w gorejące istnienie, w możność posiadania innych oczu, innej natury, innego podglebia.
To, że nie znamy hipostazy i esencji życia, postantycznej arché, nie wyczerpuje katalogu cech naszej tragicznej pozycji w kapitalizmie zapominającym o perspektywach innych niż ludzkie. Dookoła nas każda i „każdy ma imię” niejako „wygasłe” z braku nieludzkiego logosu, imię – dodajmy – wypowiedziane w języku obcym naszym strunom głosowym. Ludziom, poza obserwacją pączkowania i dezintegracji świata, pozostaje własna lokalność – ta resztkowość doświadczenia, która dociera do nas dzięki zmysłom dyfuzyjnie komunikującym się z zewnętrznością, przesączającym wieści przez błony naszego największego organu: skóry. To ona, taktylnie łącząc i separując, jest barierą nie do przejścia, jeżeli chce się, jak zręcznie ujmuje to Jaglarz, „umknąć ciało” spod presji nieogarnionego dobra Natury, gdy „zaglądamy w oko ziemi”, będąc z nią twarzą w twarz, inny z innym. Obrazu naszej doświadczeniowej niedoli dopełnia tracenie mowy, substytuowane ożywczym wychodzeniem poza sztywne, nieczułe ramy zdefiniowanych tropów poetyckich: „znam się na aliteracji pojąłem kilka praw ekwiwokacji i prowadzenia zwierząt / ta droga pusta jeszcze nie przeczuwa co jest poza językiem”. Im głębiej wchodzimy w świat poetycki zajęczego żaru, tym mocniej, podzielając los lirycznego „ja”, zapiera nam dech w piersiach i odbiera wiarę w słowne wysłowienie tego, co w nim się wydarza. A dzieje się wiele: „las pęcznieje w oku”, liryczna persona walczy o identyfikację („tak trudno jest zejść się z samym sobą”), a „ja” mówiące „ściąga ku sobie wszystkie ptaki już w garści ma odgłos / poobgryzanych pestek”.
Zajęczy żar, dedykowany z początku zwierzętom, a później obiektowi niemożliwej miłości, to formuła poetycka oddająca miłosne bycie z ziemią, uwielbienie tellurycznego żywiołu i głębię żałoby. Poetycką dynamikę ustanawia tu światoodczuwanie poprzez widzenie, a więc to, że „bez związku z ziemią oko błądzi za smugą światła”, zgodnie z rytmem tętna odczuwającego „ja”. Język poezji służy Jaglarzowi do odnajdywania nowych wymiarów jego codziennych doświadczeń, „wypowiedzenia pocieszenia” za grzech udomowienia niewinnych, suwerennych istnień. To język krytycznie, ekologicznie odnoszący się do zawłaszczenia Ziemi i próbujący odzwierciedlić – bądź co bądź w ludzkich kategoriach – „księgi krów”, „mowę ptaków” czy „ablucję much”.
W Jaglarzowej poetyce środowiskowej ujmujące jest niepopadanie w skrajności, spoglądanie na świat z czułością, ale bez rozrzewnienia, upominanie się o inność, choć bez utraty siebie. „Ja” Jaglarza, ten „zdrajca ogrodu” wynoszący na zewnątrz jego sekrety, prawdziwe imiona, jest jednym ze zwierząt. „Znał” je, pracował przy nich, choć równocześnie wie, że to makroświat zupełnie dla niego niedostępny, jakby doświadczenia innych, by nie powiedzieć obcych, nigdy nie mogły stać się udziałem człowieka, wykluczonego z życia czystego przez bycie zwierzęciem politycznym – tym, kto ukrywa się „we mgle bez czystych myśli”: „jest śmierć ryjówek nagła cicha i przelot chrząszcza / jak pulsująca krew jak upał który ssie kamyk w ustach”.
„Ja” Jaglarza „nie umie mówić”, głos uwiązł mu w gardle, bo jego „opiekunem mowy” jest utracony ukochany, dlatego niszę dla swojej ekspresji odnajduje w bezpośredniości (namacalnym byciu), w „nazywaniu wszystkiego / czego wyrzekła się mowa”, w tym, co zostało odtrącone. Doświadczając derealizacji, magii uobecnianej przez zwierzęco-roślinne sąsiedztwo człowieka, terapeutycznie poświęca się pragnieniu transgresji: przekroczenia lęku dzięki nagiemu życiu i zakorzenieniu swojej mowy poetyckiej w ziemi. Jaglarz chce zobaczyć w sobie inne „ja”, dojrzeć własną zwierzęcość, przyswoić powściągliwość innych obywateli Natury, wyplenić w sobie pęd ku negacji i zobaczyć twarze zwierząt, a w nich inny (nie-swój) świat. Boi się przy tym, że jego bycie jest jawne, wciąż wystawione na widok publiczny, obserwowane przez faunę i florę widzianą podczas poetyckich wędrówek: „tyle kroków zrobionych w różnych kierunkach odwracam głowę / od tego co widzi mnie w całości”. Ta całość, przeciwstawiona cząstce ludzkiej wspólnoty, to podstawowe zarzewie, rozżarzenie jego dykcji.
Rozwijając swój poetycki program, Jaglarz stopniowo dowiaduje się, jakiego rodzaju etyczne zobowiązanie podjął i jakie jest przeznaczenie jego metaforyzacyjnych skłonności: „pamiętam prosiłaś bym układał pieśni o płaczu krowich matek (…) // znam się na aliteracji pojąłem kilka praw ekwiwokacji i prowadzenia zwierząt / ta droga pusta jeszcze nie przeczuwa co jest poza językiem”. Równocześnie tak mocno jest w tych wierszach związane życie ze śmiercią, że – z jednej strony – wprowadzana jest w nie odczłowiecza („teraz jest produkcja życia są cielęta kotne matki i pisklęta za grosze”) i empatyczna perspektywa („tam w śniegu leży rozciągnięty w skoku zając ściągnięty śrutem rozwarty w śmierci). Z drugiej strony, „ja” liryczne, czując się winne i uprzytamniając sobie skalę zła w świecie, pragnie utracić zdolność widzenia, nie mogąc znieść widoku instrumentarium zła i tym samym ciężaru etycznego, jakim jest bycie pośród zwierząt: „moje oczy żółkną i pękają jak schwytane w koliste wnyki”.
„Dziś jest ścinanie malin i wywożenie gnoju ogołocone z liści drzewa / obsiadają ptaki i są z oddali jak pulsujące zgrubienia na drewnie” – takich fraz jest tutaj wiele, przykładów „pomnożenia liter” niedających ostatecznego, ekologicznego bądź miłosnego, spełnienia, ale oferujących wgląd w dynamikę życia blisko ziemi. W tych sformułowaniach, słownych formach odczuwania osiągane jest przyziemne źródło istnienia, rozlewisko siły życiowej i tajemnica ożywienia materii, która po tym, gdy uzyskała podmiotowość, powinna afirmować Słońce rozpalające i zgodnie z nieprzeniknioną celowością gaszące żar życia, żar gościnnie dający człowiekowi rozliczne dary podtrzymujące jego trwanie: „kiedyś zbierałeś jagody ręce plątały się i bledły / a potem tylko ściskały ślady zbrodni przeciw pustce / od dawna nie nosisz noża do lasu i nie czcisz słońca które napełnia popiołem”. Tak jak z pestki ukrytej w miąższu wyradza się życie, tak z ziemi naświetlanej przez „szklane słońce” powstaje wiersz-iluminacja Jaglarza, owoc sensu: „jak pestkę odkrywa owoc jakby czas się odwrócił / i oddał ziemi każdą wzrosłą formę”. Wszelkie życie jest dla tego poety naturalnie podszyte umieraniem, każdy akt narodzin jest zapowiedzią, antycypacją śmierci, bez której nie byłoby obiegu materii, ontologicznego metabolizmu i domknięcia cyklu istnienia, ale za to „jest przechodzenie przez ogród i nie nazwiesz go innymi słowami / to umieranie bo jest próchno ogrodzeń i pnące się wino / są truchła zwierząt wykopane przez psy”. Pasma wyznań Jaglarza, układające się w wielowątkowy, dwudzielny (afirmatywny i litanijny) poemat, próbują w wyjątkowej architekturze poetyckiej formy tak pracować w języku z lirycznymi emocjami, by następstwa wzrastania wiersza – a więc to, co wyrażone z głębi duszy doświadczającego – łączyły się ze współodczuwaniem, spotkaniem z żywym istnieniem w Naturze, w objawionym, ożywionym darze, danym jak ślepej kurze ziarno w substytucie Arkadii, z której zostało się – jako złoczyńca – wygnanym na rozstaje dróg egzystencji.
Autor: Przemysław Koniuszy
Stanisław Kalina Jaglarz, „zajęczy żar”, Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2024, s. 52