„W ciało, leżące na wznak w prześcieradłach / usiłuje się z jękiem wcielić gwiazda”, czyli jak poezją wyprawić w kosmiczną podróż odrzuconego na ziemi mesjasza

Tomem Kapitan X Tomasz Różycki dokonuje istotnych przesunięć akcentów w swoim idiomie. Uzasadnia to, dlaczego na nowo zastanawia się nad problemem nazywania, które zmienia istotę rzeczy, ingerując w jej ontologię i przyczyniając się do zamaskowania autentycznego obrazu faktyczności. Natura tego, co wypowiadane jest tu o tyle istotna, że jednym z wyjściowych tematów są represje polityczne, które w poetyckim świecie wchodzą na coraz to wyższe poziomy zaawansowania i wywołują w podmiotach obawy przed demaskacją, a więc brutalnym zdarciem z nich maski skrywającej prawdziwe, delikatne oblicze człowieka. Ów egzystencjalny niepokój wzmaga też przestrzeń kosmiczna – obszar w Kapitanie X najbardziej interesujący poetę. Jest ona o tyle fascynująca, o ile w żaden sposób nie jest dostępna empirycznie i chcąc ją poznawać w zakresie, jaki jest możliwy ze znanego nam wymiaru i jako ekwiwalent obszarów nadrealnych, całkowicie nieosiągalnych nawet przy użyciu najbardziej skomplikowanej aparatury, należy najpierw sprostać codzienności, czyli ustanawiającym ją, trywialnym i podstawowym ośrodkom ludzkiego bycia w świecie. Różycki – rozważając te kwestie – zarazem wypracowuje ciekawą strategię poetyckiego mówienia o kosmosie, bez upraszczania stapiając go z tym, co nam znane, kojarząc na przykład śmierć z międzyplanetarną podróżą, która być może mogłaby przynieść wiedzę na temat drugiej, pozaziemskiej strony życia: „To była zima, wszyscy umierali. / Robiliśmy ćwiczenia z nieważkości, / raz – unieść się, dwa – spojrzeć z wysokości / na ciężkie meble, które pozostały. // (…) Wabił nas Księżyc, Wenus, Sagittarius / i czarne dziury w butach po umarłych”. Okazuje się, że nie tylko śmierć powoduje utratę „punktów orientacji” przez podmiot, ale też kosmos stanowi czynnik dezorientujący. To jednak nie koniec podobieństw na tych płaszczyznach, choćby dlatego, że obie z nich lub ich pochodne uzmysławiają „ja”, że człowiek kuszony jest wizjami autodestrukcji, którym nierzadko ulega i także te przypadki w Kapitanie X Różycki stara się przeanalizować.

W nowych wierszach Różyckiego ścierają się dwie tendencje: scjentyzm oraz atawizm. Dążenie do pełni wiedzy na temat rzeczywistości – wedle lirycznych „ja” – jest sprzeczne ze skłonnością człowieka do pokonania wolnej woli bliźniego i podporządkowania go sobie. Natomiast rozum, wtedy, gdy próbuje przezwyciężyć się ograniczenia własnego systemu poznawczego, ulega „wynaturzeniu”, niemniej w przeciwieństwie do manipulowania innymi dzieje się to zgodnie z celowością tego, kto bada swe otoczenie. Jako pogodzenie tego impasu poeta proponuje praktykowanie „lewitacji” dzięki wyobraźni, która mnogość wrażeń przekuwa w sposobność wznoszenia się ku sensom. Są to aluzyjne znaczenia, których nie da się tylko przyswoić – mają one wiele wstrząsów wtórnych w późniejszych doświadczeniach. Widzimy tu, że poezja sprzeciwia się schematyzmowi i poleganiu na wyliczeniach, a więc takiej sytuacji jak z wiersza Pozwól się unieść: „Staraj się postępować według planu / i wycisz nerwy, i hamuj emocje, / a zapewniamy – wszystko będzie dobrze. // Wystarczy więc, że wykonasz czynności / jak robot, kapitanie – i nie trzeba / do tego nic specyficznie ludzkiego – / to fizyka zrobi swoje”.

Kapitan X to sprzeciw wobec wyłączenia ludzkiej samoświadomości i promowania automatyzmu, łagodnie przechodzącego w bezwolność. Poetycka rzeczywistość skażona jest przez industrializację, negatywnie oddziałującą na mentalność podmiotów i stwarzającą wrażenie, że permanentnie podlegają one inwigilacji („Tam się przepoczwarzaj, / przebóstwiaj, nikt cię nie będzie podglądał, / prócz ślepych robaków. Prócz naszej sondy // już nikt nie będzie wiedział, kapitanie”). Odrzuca się tu każdą postać ożywionej materii, gdy występują w niej nieodwracalne defekty, jakby podmioty chciały udowodnić, że nikogo nie interesują dziś transformacje bytów, a każdego, kto chce zmieniać rzeczywistość, pociągają wyłącznie metody kompleksowego wykorzystania „Atomów miotających się w przestrzeni”, tej bezładnej masy. Trudności związane z tym wszystkim zachęcają „ja” do tworzenia powłoki trwale oddzielającej go od świata, separującej od skutków tego, że cywilizacja zrujnowała logikę swej ewolucji, odrzucając metafizyczny prymat procesu przemieniania siebie. Bez tej podstawy, pozwalającej dostrzec korzenie tego, co fizykalne, trudno zrozumieć nasze zachowania, wówczas pozbawione są one związku przyczynowo-skutkowego i zdają się nielogiczne. Zrodzone z tego poczucie beznadziei ulega zwielokrotnieniu, gdyż ilość materii jest niezmienna, w przeciwieństwie do wywoływanych przez nie emocji, które nigdy nie doprowadzają „ja” do ostatecznej formy rzeczy i wzmagają chaotyczność jego doświadczeń. Mimo to sens swojego trwania w świecie odnaleźć można nie w negacji, ale partycypacji w obiegu materii: „Nie możesz wiecznie krążyć, musisz wysiąść / kiedy już zaparkujesz swoje życie”. Wówczas nasze czyny – ujęte w ogólnoistnieniowej perspektywie – zyskują wymiar, który pozbawia ich braku konsekwencji i przygodności, a nawet zyskujemy tak status istot walczących ze swoją niechęcią do harmonii i godzących się z tym, że są składnikiem wielkiego organizmu: „To, co spalone, tak długo się skrywa / pod postacią gdzieś zawieszonych pyłów, / że prędzej czy później wejdzie komuś w krew”.

Świat poetycki w Kapitanie X nie działa zgodnie z prawem zmienności, ale wyczerpania. Kosmos wypełnia pustka – a wraz z nią próżnia likwidująca obecność i czarna materia pożerająca materię – a nie gargantuiczne obiekty, dlatego obcość i to, co indyferentne, wdziera się w rodzimy dla mówiącego podmiotu zewnętrzny i wewnętrzny krajobraz, doszczętnie go wypalając: „pamięć wypala po kolei stare, / zardzewiałe wspomnienia: warstwy sadzy / zasypują Pompeje wers za wersem”. Nie chodzi tu o pozbycie się balastu i uzyskanie pełnej swobody („wykorzystać efekt nieważkości,  by na orbicie zrobić dwa fikołki”), jednak daje się zaobserwować w Kapitanie X zafałszowanie transcendencji, jakby „ja” chciało uwolnić się od jej ciężaru. Nie jest ona tu nadprzestrzenią, którą możemy przekroczyć w trakcie ziemskiego życia tylko częściowo i umownie. W pewnym momencie nawet podmiotom wydaje się, jakby przestała ona istnieć i zmaterializowała się w nowoczesności jako przestrzeń kosmiczna. Zdaniem podmiotów wierszy Różyckiego żyjemy więc pod kloszem, a na zewnątrz naszego uniwersum jest macierz, do której zmierzamy. Ich zdaniem dzięki sile umysłu skróciliśmy dystans dzielący nas od reszty materii oraz prawdopodobnego centrum wszechświata. Dzięki takiej dychotomiczności w Kapitanie X utrwala się obraz nieintegralnego uniwersum poetyckiego, w którym mało kto traktuje za godny uwagi fenomen niedosiężności kosmosu, skoro podmioty egotycznie skupiają się na swym biologizmie i samoświadomości. W tych warunkach podporządkowuje się świat znakom, tym atrapom rzeczy, które nadają naoczności status symulacji imitującej porządek słów i ich sensów, odmienny od porządku materialnego. Tym samym nanosi się na realność powłokę treści przysłaniających to, co niewyjaśnione, do czego przyczynia się najważniejsza z person lirycznych tomu: „A teraz ja, Kapitan Iks flotylli / papierowych ścigaczy, biorę pióro // (…) i gdzieś wysoko będę mazał znaki, / zawieszał długie łańcuchy literek, / wbijał przecinek, jakbym wbijał haki, / żeby rytm był w bujaniu się pod niebem. / Niebo. Twarda powierzchnia na niebiesko / pomalowana raz farbą olejną”.

W Kapitanie X procesy socjologiczne i poezjotwórcze widziane są przez soczewkę kosmologii i różnych typów podróży. Na tym planie poeta wykazuje, że pożądane przez nas ocalenie jest możliwe tylko w następstwie form, a nie ich podtrzymywaniu mimo wszystko, dlatego człowiek musi przeminąć bądź odejść, by twórcza myśl ludzkości kontynuowała swój rozwój, tym bardziej że akty ucieczki i grzechu są dowodami i powodami istnienia, a więc nie przekreślają ludzkiej natury. W świecie przeszkadzają nam inni, jesteśmy uodpornieni na współczucie, a ci, którym wyrządziliśmy zło lub – co tożsame – nie udzieliliśmy pomocy, nie prześladują nas dosłownie, ale ich obecność jest bezustannie odczuwalna. Przestrzeń ponowoczesna przenikana jest przez głosy pokrzywdzonych – tych, którym nikt nie pomógł, a technologiczna biegłość odebrała im życie: „Tamci sąsiedzi, których wydajemy / czarnej policji, organom ścigania, / wciąż oddychają. Szepczą nam zza ściany, / są bardzo blisko, gdziekolwiek pójdziemy, / by się położyć. Ogród huczy w lecie, / a pod deskami, w ziemi ich najwięcej”. Mimo traumy – trwale wpisanej w poetycki świat – „ja”, pragnąc choć namiastki tożsamości, chce ujrzeć swe odbicie w świecie: „I nad ranem / okaże się, czy może przynależysz / do części wspólnej zbiorów, czy się kręcisz / wciąż za krawędzią dziewiątego kręgu”. W Kapitanie X Różycki gwałtownie przyśpiesza rozwój poetyckiej przestrzeni, co więcej, pozbawia ją czasu, jako jednego z wymiarów, by liryczne „ja” mogły od razu ujrzeć ją przekrojowo, w różnych wariantach, z ustanawiającymi ją fenomenami i tymi, których czas emanacji jeszcze nie nadszedł („jakby się od rana / zdarzyła odwilż, roztopy, gołoledź, / w ramach pejzażu pod zmarszczonym czołem”). Powątpiewa się w tych wierszach nawet w obecne tu i teraz znaki czasu minionego chwilę wcześniej, niejako na oczach „ja”, choć ów podmiot potrafi uznać za fakty także te zdarzenia, których nie jest pewien, bo wydarzyły się poza jego poznawczą jurysdykcją. Co ciekawe, niezależnie od napięcia między obcym a znanym, wierzy się tu w istnienie kosmitów, a nawet wyraża się przekonanie o tym, że bytują oni pośród nas i są metaforami – na przykład miłości, którą chcą „poplamić (…) wszystko, / zakazić nią rzeczy i ziemię pokropić. / Niech fosforyzują ślady w ciemności / dla lądujących tu z kosmosu gości”.

W Kapitanie X nie tylko manipuluje się czasem, także w oryginalny sposób odnosi się tu do odległości. Przez kosmiczny pierwiastek zwiększa się w tych wierszach dystans, dlatego odległości pokonywane kiedyś codziennie, teraz przerastają możliwości podmiotów. Możliwe jest tu zarówno zaskakujące zmniejszenie mobilności, paradoksalnie mające miejsce mimo licznych komunikacyjnych usprawnień, jak i udzielenie podmiotowi dostępu do wszystkiego, czego zapragnie, co być może spowodowane jest przez to, że tafla rzeczywistości jest tu „pełną sprzeczności twarzą”, która nie zawsze chce, by jej mimika była widoczna dla tego, kto ją poznaje. Poeta definiuje w Kapitanie X stan ogólny ponowoczesnego społeczeństwa, wiążąc jego kondycję z psychosomatycznością i uznając, że stany chorobowe zbiorowości przeplatają się z momentami absolutnego zdrowia: „Stąd widać lepiej: chwilowa niedyspozycja, / zatruty organizm z powodu namnażających się / drobnoustrojów. // Niebieskie Ciało przejdzie chorobę – / rozpalona skóra, depresja zniknie pod falą gorąca, / wystąpią natomiast siódme poty i gorączka, / od której zginą mikroby”. Łudzące podobieństwa innego rodzaju dostrzega poeta wówczas, gdy zestawia świat z poematem. Obie struktury podobnie stale się rozgałęziają, a ich komponenty z biegiem czasu ulegają rozproszeniu i rozcieńczeniu. Im dłuższe wahanie poznawcze, wywołane przez te przypadłości badanych konfiguracji znaczeń, tym mniejsze prawdopodobieństwo powodzenia w ich poznawaniu („Niewiele czasu mamy przed straceniem”).

Tytułowy Kapitan X jawi się jako prorok, którego nikt nie chce słuchać. Ów wykluczony poza obręb społeczności kosmiczny podróżnik kontaktuje się z ziemską bazą i przekazuje uzyskane prawdy na temat egzystencji: „Unoszę się dokładnie ponad miejscem, / w którym stałem z nią kiedyś patrząc w morze, / jak uderza w nas swoim lśniącym nożem (…). / Nim to wypowiem, obróci się Ziemia / i osuniemy się w kierunku cienia”. Jego słowa układają się w myśli o rozwoju świata, który swoje zwieńczenie miałby znaleźć w apokalipsie, co potwierdza fakt, że byty ontologicznie zachodzą na siebie, podzielając swoją istotę i tracąc indywidualny rys, i to, jak nazbyt łatwo we współczesności wyistaczają się nowe dominanty, szybko tracące swoją rangę. Nie mniej o bliskim końcu świadczą skondensowane, miniaturowe ziarna, obrazujące przyszłe wydarzenia: „Mróz dziś zawiązał tak ciasno powietrze, / że się na oczach wytrącają w przestrzeń / kryształki czasu. // Widać w nich proces, który się wydarzy: / ewoluują rysy twojej twarzy / w kierunku głazu”. Zgodnie z logiką mikromodeli projektujących to, co ma nadejść, każde nieszczęście traktuje się w wierszach Różyckiego jako zapowiedź potencjalnej klęski rodzaju ludzkiego. Zewnętrzność sugeruje Kapitanowi Iksowi, swego rodzaju ponowoczesnemu wieszczowi, potrzebę pozbycia się jego osoby, niejako uznając, że to nie wdzięczność, a strach może uzależnić go od czegokolwiek, włącznie z instancją mającą skłonność do wyzyskiwania podległych sobie istot: „Kapitanie, powinieneś pamiętać, / kto zapłacił za sprzęt (…). // I taki będzie między nami układ: / ty będziesz milczał tam, w ciemnej przestrzeni, / my przemilczymy parę spraw na ziemi / dla dobra rodziny i twojego dobra”. Kapitan Iks pomaga Różyckiemu pokazać, że losy każdego podmiotu zdeterminowane są przez proces, w którym została ukształtowana jego osobowość. Niezależnie od tego, czy podróżuje się w kosmos i przestrzenie wyobrażone, czy pozostaje się w okowach trywialnego życia codziennego, i tak „na skutek ekstatycznych, nieprzerwanych tańców / ciała, poddanego muzyce sfer” wyczerpuje się potencjał ludzkiego umysłu, wrażliwości oraz nikną zdolności motoryczne ciała. Im więcej bodźców ze świata i im bardziej intensywna praca nad zrozumieniem działania praw naturalnych, tym mniej możliwości na odwrócenie porządku, w którym przyjmuje się, że świat jest konstruktem ludzkiej myśli, dlatego należy pogodzić się z upadkiem człowieka o mocy wprost proporcjonalnej do niepodważalnie postępującej destrukcji rzeczywistości.

Szersza od ludzkiego stworzenia perspektywa Kapitana X dopełnia ów wątek spostrzeżeniem tego, że być może i rytm planety, uzależniony w tych wierszach od kaprysów cywilizacji, efektów kompleksowych rozwiązań technologicznych oraz niezliczonych, nieantropocentrycznych niewiadomych, wpłynie na ekosystem i modalność człowieka, zmuszając go do dbałości o życie na Ziemi: „Podobnie i podeszwy w butach się przetarły / od odpychania nogą kuli planetarnej / każdego dnia. (…) // A może większa siła, z którą trzeba ziemię / ospałą, coraz cięższą wprawiać w jej kręcenie, / inaczej się zatrzyma? Z nią znieruchomieje / jeszcze parę tych zakręconych spraw”. Widmo hibernacji nie oznacza tu nasilania się nihilizmu lub dekadentyzmu, gdyż te zdezaktualizowały się w teraźniejszości poetyckiej. W jej przypadku można mówić tylko o statystyce, ekonomii i obliczaniu ryzyka, z którego bierze początek myśl, że porażki są nieodłączną częścią natury człowieka, a kres życia jest naturalnym podsumowaniem egzystencjalnej tułaczki. Rzeczy towarzyszące podmiotom w wierszach Różyckiego są obojętne na gesty ludzi, żyją swoim życiem, są ciche, tworzą sieci o sobie tylko znanej strukturze, ich obróbka przez „ja” w wyznaniach to złudzenie, a ich obecność nie jest natrętna: „Meble są obce, od anonimowych / darczyńców, bez pamięci, bez obawy – / łóżko nie zdradzi ciał, co na nim spały. / I jeśli jakiś upiór tu przebywał, / to już go nie ma. Lustro go nie wyda”. Często budulcem tych wierszy są impulsy ze świata, które podmiotom wydają się nieskomplikowane, bo nigdy nie angażowały ich w wystarczającym stopniu, by zainicjować głęboką recepcję. Natomiast, gdy zabraknie tych drobiazgów, na przykład przez zmianę miejsca ich bytności lub gdy zmysły przestają być zdolne do ich odbierania, człowiek czuje się zupełnie osamotniony, może prowadzić tylko monolog, gdyż świat alienuje go, nie eksponując niczego, co może być pożywką dla jego myśli. Wszelako stale tli się w tytułowym Kapitanie Iks nadzieja na lepsze jutro: „Dużo się stało, wiele się wydarzy. / Ogień nas umył, strumień nas poparzył, / lecz szczęście jest na wyciągnięcie ręki”.

Wiersze z tomu Kapitan X sklejone są ze sprzężonych momentów, które wprost z siebie wynikają, czasowo i przestrzennie, dzięki czemu dystanse między nimi są zmniejszone do absolutnego minimum, wynikającego z semantyki wiersza. Jednak znikąd czasem pojawia się tu to, co opóźnione i czego nikt od dawna już nie wypatruje. Wiersz Różyckiego jest przybyszem nieoczekiwanym, ale zaginionym i niegdyś z utęsknieniem wypatrywanym na horyzoncie. Przybywa wtedy, gdy to, co zapowiedziane i przeprowadzone na planie życia, dawno już się wypełniło i duch poetyckości może cząstkowo się zmaterializować. Tekst Różyckiego jak Odyseusz do Itaki powraca do swojego źródła, uprzednio pokonując drogę symboliczną i zaprojektowaną przez wyobraźnię. Wiersze Różyckiego przyciągają nas do siebie, zatrzymując w czasie poetyckim i zniewalając zmysły semantycznym opalizowaniem na aż tak długi czas, że nawet po jego zakończeniu postrzegamy świat, do którego powracamy, jako operujący nieznanym „językiem” obrazów i anachroniczny – niepasujący do dla nas aktualnego, post-poetyckiego sposobu postrzegania: „Nagle zza winkla bierze cię w niewolę / ten zapach lipy. Miasto wtedy staje / i silnie świeci, jakby przybijały / do brzegu wszystkie opóźnione / okręty, pełne bohaterów, którzy wracają z dwudziestoletniej podróży, // choć wojna ponoć dawno zakończona. / Na ląd wychodzą w tych samych ubraniach, / w których widziano ich przy pożegnaniu”. Materia poetycka w tomie Kapitan X odbierana jest zgodnie z tym, jak została przedstawiona, a skoro jej podstawową cechą jest dynamizm, to odbiór tych wierszy podobny jest podróży w kosmos: „Tęsknię za twoim charakterem pisma. / Szybkość, prostota, kanciaste litery / i ekonomia w kontroli przestrzeni, / dodać: energia zaczajona w szyku, // jak wojska ustawione na równinie”. Efektem tego jest krucha i ulotna tkanka poetyckiej rzeczywistości, która ginie pod dotykiem tego, kto chce jej doświadczyć w sposób zachłanny, od razu przekształcając ją na pozbawione niejasności artykulacje: „Jeśli wyciągniesz rękę, pozostanie / jedynie coś w rodzaju sadzy z liter, // nici w powietrzu”. Co więcej, im bardziej dynamiczny zapis i im szybsza wyobraźniowa podróż proponowana przez wiersze, tym losy lirycznych podmiotów i wszelkich obiektów jawiących się „ja” bardziej niepewne i złożone, co ma swoją przyczynę także w tym, że Kapitan X zbudowany jest na podstawie dychotomii ziemskie-kosmiczne, która konotuje tu brak jakiegokolwiek odpowiednika nomosu – prawa stabilizującego relacje na tej płaszczyźnie, a także umożliwiającego podmiotowi uzyskanie katharsis i wyjście ze stanu zagubienia. Przez to rozdwojenie i pogłębiany przez nie pesymizm, wydaje się, że jedynym schronieniem jest tu kosmos.

W tomie Różyckiego znajduje odbicie krańcowy stan poetyckiego świata, czas wytyczania nowych obszarów istnienia między biegunami naoczności – kosmosem i Ziemią. Mogłyby być one nowymi formami życia wiecznego, dopuszczalnymi w świecie operującym wartościami innymi niż te, które mają oparcie w metafizyce („Jak tam na Ziemi? Raczej tu zostanę. / Podobno w przestrzeni kosmicznej ciało / się nie rozkłada i mój trup nad wami / będzie krążył i świecił już na zawsze, / szum generował tak jak satelita, / zaglądał w okna, głupio się wykrzywiał”). W tej miedzyprzestrzennej luce nie jest ważka obecność podmiotu, jego ciała i psychiki, ale symbolika resztek, odprysków zmieniających stany skupienia, deformujących bądź kształtujących siebie nawzajem, tracących swą pierwotną zwartość i zyskujących drugie, płynne życie: „Od tego, co zabierzesz, kapitanie, / ze sobą w kosmos, o wiele ważniejsze / będzie to, co na stole pozostanie – / rozłamane na pojedyncze wersy / resztki poematu: podarte kartki, / zatkane pióro, stare i nieważne // bilety na lot, kłąb puchu topoli, / zeszyt, otwarty przypadkiem na stronie, / gdzie na świeży tusz upadały krople / i wszystkie słowa zmieniły się w plamy”. Afirmacja braku lub zniszczenia prowadzi donikąd, jednak próby wyjaśnienia zjawisk tego rodzaju w Kapitanie X przybliżają obecność w różnych jej postaciach, a nawet skutkują wyjaśnieniem, dlaczego świat dosięga nas jakby z oddali i trudno cokolwiek w nim rozpoznać, bo nie widzimy go bezpośrednio a wszystko, co poznajemy, „niewiele” różni się od tego, co już znane: „Niemal jak w domu. / Niewiele się zmieniło. Niewiele się różni / samotność tam od samotności w próżni. // Z tym, że tu jesteś zatopiony w braku. / Tam cię budziły gołębie na dachu, / szare okno mówiło, że nie lato / to i nie wiosna, ale już nie zima”.

Problem, jaki z tego wynika dla podmiotów Różyckiego, to nie szybko kończące się ludzkie życie i nieznane jego potencjalne ciągi dalsze, podważane przez eksplorowanie kosmosu – być może (nie)zasiedlonych przez „obcych” nowych terytoriów dla ludzkości, ale (bez)sensowność gromadzenia w nieskończoność wytworów kolejnych pokoleń, gdy nie przybywa jednostek zainteresowanych tym chaotycznym dorobkiem, którego większa część jest wątpliwej jakości: „Pytanie z serii głuchych, kapitanie: / skoro wiedziałeś, że to lot donikąd, / po co zabrałeś ze sobą to wszystko? / (…) Komuś chciałeś / to dać, pokazać? (…) // Którą czarną / rozgrzać tym dziurę? Strącić gwiazdę, / zapalić? Supernową wprawić w drżenie? / Rozśmieszyć białe karły? W galaktyce / odnaleźć ciało, pragnące cię słyszeć?”. Skoro to, co ziemskie, przestaje prawdziwie interesować ludzi, skupionych na swym wnętrzu, być może – zdaniem podmiotów tomu Różyckiego – trzeba wykorzystać nieuświadomiony jeszcze wszystkim fakt, że kosmos jest naszą codziennością, a nie abstrakcją. Choć nazwy poszczególnych pozaziemskich struktur i formacji brzmią obco, to są one równie realne jak to, co nas otacza i są przedpojęciowymi, ambiwalentnymi zapowiedziami doświadczania tego, co niewysłowione. Kosmos u Różyckiego jest szansą na poznanie innych aksjomatów i alternatywnych języków problematyzacji wszechświata. Wedle tych wierszy kosmos jest tak samo urządzony, jak znana nam przestrzeń – różna jest tylko skala, której nie jesteśmy zdolni oszacować przez wrodzoną naiwność: „Powiedzmy, że ta nieskończona przestrzeń / jednak kończy się tak jak wszystko, ścianą, / murem z kamienia. W szpary są wtykane / małe karteczki z wielkimi prośbami”.

Człowiek, uwzględniając w swej świadomości kosmos, a tym samym wykorzystując „kosmiczne” obrazowanie, w mniejszym stopniu rozmija się z przestrzenią. Sam Kapitan Iks – kosmiczny wizjoner – jest swego rodzaju niewiadomą, która przez swą nieuchwytność i bliżej nieustaloną proweniencję oznacza przyczynę wszystkich naszych klęsk, to nieuniknione fatum, które przytłacza nas niemożliwymi do rozwiązania, życiowymi zagadkami. Tytułowa postać, choć wykluczona poza obręb ziemskiej teraźniejszości i tego, co istniejące, jest istotą, która oskarżana jest o wszystko, co dla ludzkości niechlubne, włącznie z aktualnym stanem rzeczywistości. Sugeruje się, że jego obecność jest nieredukowalna, tym bardziej że „iks” występuje niemal w każdym równaniu opisującym prawa rządzące światem: „Kapitan Iks ogląda wiadomości z Ziemi / i widzi, że wszędzie mówi się o nim. / Ze wszystkich raportów wynika niezbicie, / że to on jest winien. Nie zdobył żadnego punktu, / jak powinien. // (…) Jego kapsuła jest już daleko, zamknięta na kluczyk / gramatyki”. Kapitan Iks jest zastępcą i posłańcem najwyższej instancji, a więc jest to również przedstawiciel mocy rezonującej wokół nas, choć jej źródło usytuowane jest poza naszym wymiarem. Jedynie on orientuje się w tym, jak radzić sobie z warstwowością świata, którego źródła powoli wysychają, czego sygnałem jest pustynniejąca i pozbawiona energii życiowej ziemia. Pogłosem tej degrengolady jest krytyczna kondycja wyobraźni, która jest niezdolna do opracowania wizji ponownego przyjścia tego, kto oczyści cywilizację, przywracając ją do stanu początkowego, kiedy to miało miejsce prawdziwe pojednanie bytów, a proces różnicowania się świata przebiegał pokojowo: „A jeśli czytasz, wracaj, kapitanie. / Nie poznasz swej ojczyzny: w całym mieście / kościoły są na oścież otwierane, / aby przyjąć uchodźców i zwierzęta. // (…) I gdyby jakiś tu zbawiciel / spadł, pytałby o ciebie, kapitanie”.

W Kapitanie X Różycki podkreśla, że nie wiemy, do jakich wspólnych mianowników sprowadzić „nasz” świat, by powstała z nich płaszczyzna mogła służyć porozumieniu z przybyszami z kosmosu. Istniejemy dzięki cudownej zbieżności między naszymi biologicznymi potrzebami a zastanymi warunkami („Wystarczy mała zmiana i znikamy, / lecz tak precyzyjnie ktoś parametry / ustawił, że cud trwa. Jego zasadą / jest czas, na nim stoi gmach”). Frywolnie pozostajemy na najniższych stopniach poznania, żadnego sądu tak naprawdę nie dopowiadamy, od twierdzenia wymagającego uzasadnienia woląc czcze aluzje. Naszej sytuacji nie zmienia też sam świat – nieograniczony, spiralny, niespoisty, rozszerzalny i obierający za dominantę istnienia w nim doświadczanie permanentnego kryzysu ontologicznego: „Czas – czwarty wymiar, który jest skręcony / jak róg barani. Jeśli go traktować / od początku jak współrzędną przestrzeni, / to wszechświat nie ma brzegów, choć jest sferą. / Rozszerza się, tracąc masę, energię. / Stąd ucieczka gwiazd, fakt, że się wyziębia // każde samotne ciało, tak w ciemności, / jak w czasie zanurzone”. Nadto poetyckie uniwersum Różyckiego nie pozwala stać się podmiotowi bytem „samodzielnym”, gdyż „ja” nie odnajduje w nim celu na tyle przekonującego, by pozbyć się dysharmonicznych myśli i zamiast prześladującego widma rozpaczy odnaleźć prywatną idée fixe. Prawda o rzekomej wyjątkowości człowieka – przedstawiona w Kapitanie X – odsłania jego manię niszczenia. Losy naszego gatunku łudząco przypominają prostą drogę do otwarcia puszki Pandory, z której wydostać się może – jak przewidują podmioty – cząsteczka śmierci: „Ze wszystkich istot żyjących na ziemi / wyjątkowy jest człowiek. On jedynie / jest w mocy sprawić, że z planety zniknie / życie. Kto wie, czy to, co odkryjemy / szukając w największym laboratorium / najmniejszej w całym tym wszechświecie cząstki // nie będzie minutą naszej zagłady?”. Świat, który uczyniliśmy sobie poddanym, stopniowo staje się dla nas trujący i przywyknięcie do jego toksycznych warunków jest niemożliwe. Uboczne produkty cywilizacyjnego metabolizmu są dominantami postapokaliptycznego świata, a ich już nie sposób dostosować do naszego minimum egzystencjalnego („Śmieci pokryją obszar wód i wszystkie / lądy, a także niebieskie sklepienie, / wiele jest bowiem wciąż do wyrzucenia”).

Kapitan X Różyckiego wyróżnia się wewnętrzną ruchomością, przez którą oblicza poetyckiego świata zachodzą na siebie, dlatego – nie mogąc rozeznać się w tej strukturze – podmioty wzywają do kontaktu to, co inne i próbują wywołać obecność bytu bez przekonania, że faktycznie on istnieje i jest na nie otwarty. W krytykowanej tu współczesności liczą się tylko „koszty” i „wyniki”, a gdy zachodzi brak korzystnego stosunku między nimi, nic nie może się powieść. Odrzucając etos poświęcenia się dla bliźniego, trudno z góry przyjąć, że korzyści z obcowania z danym bytem w ostatecznym rozrachunku będą wyższe od „kosztów”: „Padła decyzja, z żalem, nie ukrywam, / o zaprzestaniu dalszych poszukiwań, / z powodu kosztów i braku wyników. / Odwołujemy ekipy z poczuciem, / że zrobiono, co tylko w mocy ludzkiej”. W swych wyznaniach podmioty Różyckiego wykazują, że w ponowoczesności miłość i pęd ku odkryciom wykluczają się, gdyż wykorzystują podobne sfery ludzkiej osobowości, chociaż ich cele diametralnie się różnią: „Niech inni sobie podróżują w kosmos / i zakładają kevlarowe garnki, / (…) tymczasem ja, żywy wzór dezertera / przygotowuję miłosne ćwiczenia”. Stany poetyckie z Kapitana X możemy odczytywać jako katastroficzne, wydaje się bowiem, jakby były to ostatnie momenty, w których świat jeszcze utrzymuje się w ryzach, skoro nie można pogodzić uwielbienia dla bliźniego z troską o wiedzę. Efektem tego w tkance wierszy Różyckiego jest dominacja tonu elegijnego, jakby całość w zamierzeniu twórcy ułożyć się miała w przejmujące requiem: „Więc żegnaj, kapitanie. Oto w żalu / stają w zatorach drogowych pojazdy, / używając klaksonów. Oto zaszło / już niemal słońce, w kirze spalin / kryjąc oblicze. (…) / I schodzą lody. Topi się Grenlandia”.

Odejście Kapitana Iksa, będącego duchem każdego poetyckiego zdarzenia, sprawia, że to, co pełni znaczącą funkcję w krajobrazie wierszy, wyraża żal z powodu kresu obecnego systemu symbolicznego. Jego ofiara – jako tego, kto ustanowił teraźniejszość – tylko odsuwa w czasie katastrofę, która polega na uzewnętrznieniu prawdy. Zgodnie z nią nie ma niczego, co ludzkie, a co byłoby w pełni zgodne z rzeczywistością. Cała nasza widzialność to spektakl życia w teatrze świata: „I salutują pułki czarnych liter, / tak, jak je zostawiłeś, kapitanie. / (…) Choćby je składać na tysiąc sposobów, / nie ma porządku ani sensu w słowach – / zabrałeś ponoć puentę poematu / do swej kapsuły o powierzchni trumny / i składnia odtąd się nie składa / i rymu szuka na próżno gdzieś w próżni”. Choć zgodnie z martyrologią interesuje nas fenomen ofiary, to w przypadku tych wierszy utrata Kapitana Iksa jest współmierna do przepadnięcia motoru napędowego myślenia. Wywołuje to pełen goryczy smutek, gdyż zapowiada przyszłą deprawację. Robiąc wszystko, by zewnętrzność odpowiadała naszym oczekiwaniom, nadwyrężamy jej zaufanie i degradujemy ją, insynuując jej podległość człowiekowi, który z kolei, zamiast zagłębić się w jej miąższ, woli różne formy narracji na jej temat, owe pośrednie formy kontaktu ze światem zjawiskowym. Przez niepewny status spajającego uniwersum liryczne Kapitana Iksa podmioty tomu Różyckiego nie tylko doświadczają trudności w dekodowaniu tego, co ujrzane, ale też nie odróżniają wizji od rzeczywistości, snu od jawy, dookolności od kosmosu. Wszystko jest dla nich atypowe, jakby ktoś zabrał im komplet wzorów rzeczy widzianych, a cała układanka, jaką jest wszechświat, rozsypała się i zdekompletowała. Obecność w tomie Kapitan X problemu zależności między rzeczywistością przedmiotów a istnieniem podmiotu, widziany w kontekście kosmosu jako podstawowego tematu tych wierszy, akcentuje fakt, że bez „ja” świat Kapitana X traci swój jawny zasób cech, ale nie ulega dematerializacji. Na oczach czytelnika tych wierszy przestrzeń – rozdarta między „brakiem” a „kosmiczną dziurą” – pogrąża się w nieszczęściu, kojarzy obrazy wcześniej indyferentne, neutralizuje silną obecność i możność istnienia udziela temu, co nieprawdopodobne i nieoczekiwane. Gdy ziszcza się wizja nadchodzącego mesjasza, podmioty tomu uświadamiają sobie, że ludzkość lepiej znosi fantazmaty niż urealnienie transcendencji: „Miało go nie być, a staje na ziemi. / Miał tu nie zstąpić, cała grupa świadków / rysuje portret pamięciowy (…). // Miało go tu nie być, miał być w niebie / w niebieskiej marynarce, w służbowym skafandrze, / miał mieszkać gdzieś w zbiorowej wyobraźni (…). // Miał nie żyć, a żyje”. Metafizyka jest przerażająca, jeżeli wnika w codzienność, a w pobliżu brak takiego przewodnika po jej meandrach, który potrafiłby odrzeć rzeczywistość z masek, wskazać – bez rygoru dania wiary jego hipotezom – to, co nasyca przemijalne komponenty człowieka i wyszczególnić znaki wnikania transcendencji w codzienność i dopełniania przez nią egzystencjalnej tułaczki: „nie miało być już nikogo, kto umiałby czytać / jego notatek zostawionych na wszystkim, / na chodnikowych płytach, miało nie być pisma, / miało być czysto”.

Kryzys wartości, niemoc widzenia rzeczy realnych takimi, jakimi są w istocie oraz przewaga w ludzkim doświadczeniu porządku zmysłowego nad umysłowym to kluczowe punkty wierszy z tomu Kapitan X. Mimo to podmiotowi mówiącemu zdarza się podzielać optymizm poznawczy, kiedy uznaje, że kosmos i sfery nadzmysłowe, rządzące się w jego przekonaniu łudząco podobnymi zasadami, wbrew bezpodstawnym domniemaniom z powodzeniem poznaje się za pośrednictwem metapoznawczej refleksji nad stosunkami między kategoriami a przedmiotami, a uzyskane tak wnioski można empirycznie zweryfikować. Poleganie na epistemologii w taki sposób nie oznacza myślenia utopijnego, bo prowadzi między innymi do rozpoznań negatywnych i zmniejszenia siły bytowej tego, kto przez poznanie rzeczywistości traci wiarę w sens swego w niej istnienia: „Bóg – najambitniejszy projekt, podjęty / w stu wariantach na wszystkich kontynentach. / (…) Zasada otchłani. We wszystkich wersjach // powtarza się jedno: jego istnienia / sensem jest nasza śmierć”. W Kapitanie X przemija postać tego świata, ponieważ nie ma ustalonego modelu jego kontynuacji w dotychczasowej formie, natomiast „poezja nie ginie”, skoro wydobywa się z luki pomiędzy sacrum a profanum, istnieniem a wyobrażeniem, ulotnym a nieśmiertelnym, werbalizowanym a niewysławialnym, wcielającym się a dającym schronienie, treścią a formą, snem a jawą: „Na pocieszenie tyle, kapitanie: / poezja tego świata nie przemija, / za to ty może na orbicie miniesz / tego, co imię zapisał na wodzie, / czy tego, co utonął, potem ciało / jego spalono”.

Tom Kapitan X dodaje do idiomu Różyckiego mieszaninę wielu zjawisk: doniosłych i przemieniających świadomość uczuć, wybuchów emocji, transformującej się materii, zaznających transgresji bytów, łączenie się drobin i ich separowanie, a także dialektykę rozszerzania i zwężania się przestrzeni. Zmiana – jako fenomen żywo interesujący podmioty tych wierszy – nie jest odczytywana jako atrybut makrokosmosu, ale dominanta wszystkiego, co wydarza się w poetyckim świecie oraz czynnik scalający własności i emocje indywiduum z tym, co obecne poza rzeczywistością: „Jeśli to rzeczywiście kwestia skali, / to wielki wybuch był tylko rozlanym / mlekiem w naszej kuchni przez nieuwagę. / Kałuża na podłodze się rozszerza, / tak jak obserwowany z wnętrza wszechświat / rozszerza się także, siłą bezwładu, // póki nie straci energii”. Człowiek w wierszach Różyckiego niknie wśród przekształcających się drobin. Chcąc przetrwać, musi stanąć twarzą w twarz ze światem. Natomiast jego kondycja i myśli o swym położeniu w świecie ujmowane są w totalnej, wszechistnieniowej perspektywie, więc jest on istotą przezroczystą dla naoczności – bytem pragnącym światła i obawiającym się ciemności, a wraz z nią bycia kimś niepotrzebnym i pozbawionym esencji: „Jeśli już musisz życie swe odmieniać, / stań prosto w słońcu. Niech ono wypije / z ciebie jak z flaszki. Niech wyssie tę ciemność, // puste naczynie niech wyrzuci w krzaki / i zataczając się triumfalnie spadnie”. Człowiek z Kapitana X chłonie z zewnątrz treści jak gąbka, ale daje odpór agresywnym aktom zewnętrzności, jego podstawowym kryterium jest bowiem bycie sobą wraz z tym, co ukochane, niezależnie od praw fizyki i naoczności, która zresztą jest predysponowana do tego, by odbierała mu to, co zaburza jego rozwój i wystawiała go na próbę, na przykład przedstawiając się mu pod postacią koniecznej do zbadania, niezmierzonej i wewnętrznie złożonej przestrzeni kosmicznej („Stąd też splątanie. To, że tam daleko / odgarniasz włosy, a ja jestem ręką”). Wszystkie strony różnie realizowanej relacji podmiotowo-przedmiotowej w tych wierszach sycą się sobą nawzajem i zaznają, niezwykle ciekawie przez poetę przedstawionego, procesu przypływania i odpływania, tonięcia i wypływania na powierzchnię oraz krystalizowania i rozpływania się substancji, z której powstała każda cząstka tych wierszy. W Kapitanie X możemy obserwować walkę kształtu z bezkształtem, konkretu z chaosem i nade wszystko to, jak od jedności, z której wszystko pochodzi, odłączają się detale godzące w pierwotnie jednolitą formę wszechbytu.

Swymi wierszami Różycki umiejscawia nas między tam (kosmosem) i tutaj („bazą”), jednak równocześnie sami możemy ustawić się w pozycji Kapitana Iksa – posłańca kosmicznych prawd, odbiorcy jego ustaleń bądź „bazy”, która autorytarnie próbuje wpłynąć na losy pozaziemskiego poszukiwacza. Poeta upodmiotawia tu kosmos, przyswaja go dla liryki i zaszczepia go w rzeczywistości namacalnej, próbując wyodrębnić sygnały jego obecności ze środowiska „ja” poznającego. Kosmos, wprowadzony do wierszy jako podstawowa kwestia w ponowoczesności, nie stanowi ledwie przyczynku do wyróżniającej Różyckiego, fabularnej i koncepcyjnej klamry, ale odgrywa niezwykle ważną rolę na dwóch płaszczyznach: metawyobraźniowej i egzystencjalnej. Autor przejmująco uwidacznia właściwe naszemu życiu napięcie między swobodą a kontrolą oraz ludzką podatność na zwiedzenie na manowce pozarozumowego, odartego z wrażliwości doświadczania świata. Udaje mu się połączyć estetyzację z ironią i politycznym zaangażowaniem, elegancję frazy przełamując niejednokrotnie dosadnością wniosków i nieoczywistą składnią, jednak to nie koniec „nowych” składników jego wyobraźni poetyckiej.

Zagłębiając się w te wiersze dalej, zwraca uwagę łączenie przez Różyckiego odwzorowywania makroskali kosmosu z podtrzymaniem ludzkiej mikroobecności w warunkach determinowanych przez to, co pozaziemskie. Możliwości nie konkurują w tych wierszach z ograniczeniami, bardziej niż na rozszerzanie doświadczeń wiersze te ukierunkowane są na badanie, a nie przezwyciężanie uwarunkowań ludzkiego bycia. Dzięki wyobraźniowej biegłości poeta nie musi posuwać się do pozorowania zmysłowego poznania nieosiągalnych sfer rzeczywistości oraz preparowania momentów, w których udaje się podmiotowi lirycznemu prześcignąć widzialność. Nietuzinkowe jest w Kapitanie X przedstawienie konieczności modyfikującej sposób bytowania person lirycznych Różyckiego. Jest ona widziana jako czynnik pozytywny, ponieważ ogranicza skłonność jaźni do wywierania presji na przedmiotach, a jej obecność udowadnia, że z kosmicznego oddalenia widać więcej, natomiast uporczywe dążenie do syntezy wglądów z jak najmniejszego dystansu tylko upokarza człowieka.

Kapitan X zasługuje na uwagę z powodu wibracji przenikających mikro i makro poziomy poetyckiego wszechświata. Ich echem jest wyłanianie, obalanie bądź afirmowanie kolejnych dominant znaczeniowych. Z tego wszystkiego autor skomponował tom, który znów ma przemyślaną i wielowątkową konstrukcję, sprzęgającą odmienne, ale niekolidujące ze sobą rejestry poetyckie. Różycki – oddalając i przybliżając nas do kosmosu – wykonał solidną pracę wyobraźni i umysłu, dając nam pojęcie o tym, czego w istocie nie da się opisać, nawet mimo ogromnego zasięgu metafory poetyckiej. W Kapitanie X przesuwa granice poetyckiego wysłowienia dzięki sprawnie obrobionym przez poetycki warsztat rezultatom wyobrażonej, kosmicznej podróży. Zawarte w wierszach migawki spoza znanego nam porządku budzą w nas pragnienia, rozwijają wrażliwość, uczą autentycznego zaangażowania i eksponują nowoczesne walory poetyckiego medium.

Autor: Przemysław Koniuszy

Tomasz Różycki „Kapitan X”, Wydawnictwo a5, Kraków 2020, s. 88

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

„W ciało, leżące na wznak w prześcieradłach / usiłuje się z jękiem wcielić gwiazda”, czyli jak poezją wyprawić w kosmiczną podróż odrzuconego na ziemi mesjasza