„Toczymy pod wiersz kamień węgielny”, czyli jakie poetyckie korzenie łączą naturę z językiem

Ploso – najnowszy tom Joanny Roszak – to poszukiwanie, w ramach porywającego, lingwistycznego idiomu, spokojnego miejsca, z którego można pokusić się o poznanie rwącego strumienia płynnej ponowoczesności, równocześnie pozostając w bezpiecznym zagłębieniu i nie pozwalając zewnętrzności na pochwycenie siebie. Można te wiersze zidentyfikować jako lekcje uważności i medytacji, których efektem nie jest przeciwstawianie stanów, ale łączenie ich i udowadnianie, że niezależnie od warunków niemożliwa jest dominacja rozpadu bądź głodu, skoro zawsze tuż obok dopełnia je scalanie bądź zaspokojenie. Tym razem poetkę fascynuje ruch transformujący myślenie, włączający w nie to, co nieuporządkowane i prowadzący do pozostawienia nieokrzesanego daru od zewnętrzności w formie, w jakiej został ze świata zaczerpnięty.

Po erozji i turbulencji – zjawiskach znanych z tomów poprzednich – ploso kieruje tę dykcję w stronę nie tyle podsumowania, odcięcia się grubą kresą od przeszłych wykopalisk w języku, ale takiego bilansu relacji na linii człowiek-świat i język-materia, by wyniknął z tego różnie rozumiany balans lub – mówiąc wprost – co najmniej wewnętrzny spokój. Ten ostatni bezprecedensowo w ploso emanuje ze strony przyrody. Obcowanie z nią kończy się tezą na temat poetyki: animizacja jest bestialstwem, zamiast ożywiać trzeba patrzeć na to, co już ożywione. Życia nie trzeba symulować, wydarza się ono tu i teraz, w poetyckiej teraźniejszości, wystarczy otworzyć na nie świadomość, nie traktować go jako konieczności i dostrzec w nim przywilej: „wyjątkowo jasna ciemność / niespodziewanie ścisła / rozsuwa oceany między literami // (…) zwierzęta wychodzą na brzeg i śpiewają // wiersz ugina się pod lekkością”.

Wiersze Roszak są królestwem języka nie tylko budującego i rekultywującego, ale również pozytywnie wpływającego na świat, który pod jego naciskiem niejako zapada się, by ostatecznie jeszcze bardziej się rozrosnąć. Nadal jednak nierozstrzygnięta zewnętrzność, nieopanowana przez język, jawi się w ploso jako zużyta przez rozciągający się na wiele epok proces jej ewolucji. Jednak jest to wrażenie iluzoryczne, wywołane tylko przez nasze zmysły, które swoje zmęczenie, spowodowane przez nieustanne badanie tej samej, nieuchwytnej przestrzeni, przekładają na jej nieskończoną przecież wytrzymałość. Rzeczywistość nie jest tu obecna jako całość, u Roszak reprezentowana jest przez interesującą figurę „łąki” i to ona jest pierwszym i absolutnym centrum ploso. Oddaje to fakt, że pragnienie osiągnięcia esencji jest niespełnialne. Dla kontrastu język – choć może być on też widziany jako alter ego „łąki” – okazuje się tu systemem zamienników, czyli narzędziem, dzięki któremu wciąż krążymy wokół jakiegoś jądra, niedostępnego i niewysłowionego. Język, neutralizujący medytacyjność wiersza, gdy nadzwyczaj się rozplenia oraz komplikujący przekaz siłą symbolizacji, może być drogą do „łąki” tak samo, jak nie bez trudności staje się podstawowym instrumentem w eksploracji świata.

To poprzez język i w języku robimy wszystko, by zaistnieć, poznać i doświadczać aż do tego stopnia, że utożsamiamy się zarówno z nim, jak i z „łąką”: „piszemy łąki / wijemy w nich gniazda / powtarzamy się łąkami wstrząsamy nimi / łatamy i tłuczemy się pociągiem do łąki”. Za pomocą różnych modalności nie tyle wyrażamy to samo, trwając w samozapętleniu „łąki”, ile utwierdzamy się w przekonaniu, że jest ona faktycznym centrum, ośrodkiem myślenia i bycia, możliwym i zarazem niemożliwym do zlokalizowania miejscem: „ubieramy w łąkę / wstępujemy na nią / przeciągamy po niej ręką”. W ploso człowiek jest tłumaczem, kimś, kto utrzymuje się na powierzchni tylko dlatego, że wszelkie – materialne i słowne – urzeczywistnienia i artykulacje są nieprzewidywalne, więc trzeba przekładać je na inne języki. Stąd potrzebny jest ktoś, kto przynajmniej próbuje cokolwiek wyjaśnić mimo trudności: „zagłusza nas łąka / udzicza bezpotomnie nasze palce / (…) odrysowujemy jej kształt / (…) zapisujemy się na prywatne lekcje łąki / zamykamy w jej czterech ścianach / w pierwszym akcie jej / słabo znanej tragedii”.

Żyjąc, wykonujemy symboliczne akty, stale do czegoś podświadomie odwołując się, odsyłając nasze myśli w zaskakujące, nieznane i umykające nam podczas werbalizacji rejony, zestawiając teraźniejsze przeżycie z czymś na stałe kulturowo zakotwiczonym. Przez tę prawidłowość, słusznie przez Roszak rozpoznaną, w ploso nie znajdujemy się w czasie konkretnym i ustawicznie brakuje tu czegoś, co pozwoliłoby ujednoznacznić moment doświadczenia i przyszpilić go w wierszu: „chodzenie nad rzekę / by w trzcinach znaleźć koszyk // (…) szukanie miejsca / myślą mową uczynkiem i ciałem / i każdą rzeczą która / naprawdę jest”. Boimy się świata, separujemy się od niego dzięki językowi, który – jak wykazuje Roszak w ploso – jest naszą podstawową platformą obecności, zbiornikiem, którego szczelność stara się liryczne „ja” podtrzymać za wszelką cenę oraz zjawiskiem na różny sposób reaktywowanym, reanimowanym, inscenizowanym na scenie życia dzięki nowym metaforom i oryginalnemu obrazowaniu. Język, jako przemieniająca i życiodajna siła, inicjuje u Roszak liryczną akcję, która przebiega zgodnie z dynamicznym następstwem: od wyłonienia rzeczy-symbolu, opisania jej, przez iluminacyjny zachwyt nad nią i skończywszy na przyzwoleniu, by ten obiekt zdominował podmiot i zagłuszył jego obecność. Wszystko to dzieje się w ramach możliwości dawanych przez nazywanie.

Język, osadzony przecież w transcendencji i polegający na niej, jako sile odśrodkowej pozwalającej mu stale wychodzić na zewnątrz i poszukiwać czegoś „poza” rzeczą samą, sprawia, że nieprzerwanie podmiot u Roszak jest w przedsionku do nieznanych mikroświatów i blisko tego, co inne. Jednak równoległe usytuowanie, różnie realizowane sąsiedztwo, nie jest gwarantem prawdziwej bliskości i zawsze ktoś czuje się w ploso osamotniony i obcy. Można z tego wydedukować, że język w jakimś stopniu wyalienowuje, obecność zastępując słowną efemerydą. Językowe, czyli arbitralne wprowadzanie sztucznych korelacji nie służy odnotowywaniu rzeczywiście występujących prawidłowości, skoro wszystko jest jednokrotne, tak jak blaski i cienie życia. Niemniej podstawową hipotezą ploso jest to, że właśnie w słowach, dzięki ich niejednoznaczności zagnieżdżona jest prawda o świecie: „płowieje zapach nowego dywanu / świat kończy się po raz pierwszy // niczego więcej / nie zdołamy się tu nauczyć / ani słowa o miejscu o czasie // trwa trawa // ręce wkładamy w ziemię”. Z porozumienia między zewnętrzem a wnętrzem „ja”, a więc też między tym, co zwierzęce, instynktowne i materialne a tym, co intelektualne, językowe i duchowe wynika w ploso potrzeba bezpośredniego, namacalnego kontaktu ze wszystkim, co ziemskie, gdyż prawowitym posiadaczem znaków nie jest tu ani człowiek, ani rzeczywistość, tylko wszechistnienie: to, co ożywione. Zgodnie z ploso, skoro nigdy nie jesteśmy u siebie, to pozostaje nam tylko przenoszenie realiów natury na realia poezji, nie prześwietlając przy tym świata, ale permanentnie zmagając się z samymi sobą jako podstawową zagadką naszego bycia.

Roszak, zamiast przyjmowania panteizmu, apeluje o różne, acz przemyślane formy wolnego istnienia, wprowadzanie zmysłowego porządku i unikanie beztroski w antropocentrycznym sakralizowaniu siebie. Ploso wyraża projekt, w którym poznanie nie jest posiadaniem, dostęp do jakiegoś mikroświata nie jest zaproszeniem do jego niszczenia od wewnątrz. Głównym przedmiotem krytyki jest tu wszczepiona nam przez kulturę, bezpodstawna, choć paląca potrzeba samostanowienia w świecie, nieprzechodząca niestety w pielęgnowanie samoświadomości oraz wyradzająca się w niszczenie otoczenia i potencjału swej osobowości. Intencja bycia w sobie i dla siebie, jaka ukryta jest za ludzką egzystencją, jest według ploso potrzebna i słuszna, jednak nie może być ona realizowana w swym najbardziej barbarzyńskim wariancie, w którym nie rozpoznaje się aluzji, jakie oferuje rzeczywistość i nie bierze się pod uwagę niewspółmierności własnych poczynań do rytmu ewolucji wszechbytu. Człowiek jest w tych wierszach istotą samoistnie obecną, a nie taką, która intencjonalnie zaznaczać musi swe istnienie w delikatnej tkance realności. Ploso w tym sensie ustawia nas w miejscu zerowym, od którego od nowa powinniśmy zacząć budowanie hierarchii wartości i wypracowywanie metod myślenia, włącznie z refleksją nad naszą konstytucją i prawdziwą relacją podległości, w której to my jesteśmy gośćmi i zależymy od świata, a nie odwrotnie: „pod okna podchodzą dzikie zwierzęta / wystawiają nam jedzenie i picie / znaczą powściągliwe szlaki w wysokiej trawie // prosimy o dwie krople wody // z tego miejsca zaczęto tworzyć świat // uczyć się wszystkiego od nowa”. Tak samo jak blisko jest tu od „karmienia” do „kamienia”, tak samo zbliżone do siebie jest to, co ludzkie (arcyludzkie) z tym, co nieludzkie (antyludzkie). Akcentuje to, że Roszak pragnie swym lirycznym projektem przedstawić, jak wiele nieszczęść wynika z przemilczania i maskowania negatywnych stron ludzkiej osobowości, gdy wystarczyłoby na plan pierwszy wysunąć mroczne oblicze człowieka i następnie rozszerzyć na całą jego osobowość to, co święte i ciche: „ludzkie bardziej ludzkie najbardziej ludzkie / żywoty nieświęte / cichsze niż woda // (…) czytamy głośno w najczulszy punkt”. Paradoks polega jednak na tym, że im bardziej chcemy być „ludzcy”, tym bardziej skłonni jesteśmy do gestów nieludzkich i przesadzonych, dlatego dla kontrapunktu ploso przynosi sytuacje, w których człowieczeństwo stopniowo przyrasta, gdy podmioty i bohaterowie zagłębiają się w siebie i świat, czyli w przypisany sobie kontekst.

Obrazowanie Roszak w ploso – niebędące odwzorowywaniem – jest zależne, ale nie uzależnione od witalizmu, żywych stron świata i wiary w to, że wszystko wokół, a przynajmniej to, co tętni życiem, ma moc sprawczą i jest swego rodzaju strunami świata. Żywioły naturalne w ploso uobecniają wszystko, co potrzebne poetyckiej maszynie do działania, choć same trwają w trudnej do zwalczenia enigmatyczności. To na ich bazie podmioty ploso budują schronienia mimo tego, że korzystanie z tego, co żywe wystawia je na pierwszy front wyistaczania się materii. Nadto natura jest najważniejszym rezonerem nie tylko poczynań lirycznego „ja”, ale również istnienia w ogóle. Bez niej nie tylko nie byłoby ploso, ale też nigdy nie zaistniałyby, trzymające wszystko w ryzach, pokrewieństwa substancjalne i piętrowe zależności w poetyckim uniwersum, które tylko powierzchownie wydają się determinującymi relacjami władzy, gdy w istocie mogą one częściowo wprowadzać ład w chaotyczną rzeczywistość i o ile nie są zdeprawowane, o tyle są one czymś koniecznym i pozytywnym: „cienkie nitki traw / (…) przewodzą obrazy / rozsypane jak zażegnane kartki / okrywamy się trawą / pogłosem i rozhuśtaniem / zaistniejemy niepojęci jako trawa”.

Natura i język jako hipostazy, które pozostają ze sobą w stosunkach co najmniej niejasnych, nie są w stanie zapobiec temu, co stanowi punkt wyjścia ploso, a mianowicie dekadenckiej myśli o tym, że koniec jest bliżej, niż można sobie wyobrazić. Z jego powodu trzeba odmienić swoje myślenie, by oddalić kryzys tożsamości i kres fundamentów rzeczywistości. Lekarstwa na te zjawiska w ploso funkcjonują pod postacią znieczulania podmiotu przez świat na dostrzeganie negatywnych tendencji i duszenie się „ja” z powodu braku tchu, wywołanego przez deficyt świeżego powietrza pod postacią nowatorskich idei: „próbujemy sobie wyobrazić każdy / kwadrans który tam spędzimy / podlegamy świadomości trawy / nad głowami / kamieniowi przyłożonemu do drzwi”. Na tym planie lingwizm Roszak jawi się jako panaceum na stan, w którym anektujemy obce, znane nam dotychczas tylko pobieżnie terytoria, posługując się przy tym nieznanymi w gruncie rzeczy narzędziami i uciekając, spłoszeni przez to, co nieoswojone. Na-oczność i wid-oczność są tu obwarowane przez język, który pod pozorem ich uściślenia, wytyczenia (czyli odtworzenia) w innym systemie znaków oraz ontologicznego wzmocnienia motywuje wyobraźnię do ich interpretowania. Stąd wiersze to nie wszystko, co oferuje ploso – tom niesamolubny, zdający sobie sprawę z istnienia czegoś poza wizją przez siebie wyprodukowaną: „co było dalej będzie poza wierszem”.

Taka poezja, jaką reprezentuje ploso, ma „być jak tajemniczy mleczarz / z dzieciństwa podmieniający butelkę / pod drzwiami // brać puste / zostawiać pełne”, czyli jej cechą, w idealnych warunkach, ma być dostarczanie czegoś symbolicznie posilającego i to w taki sposób, by ona sama jako nośnik znaczeń pozostała niezauważona w przeciwieństwie do zawartości i skutków jej „spożycia”. Poetka chce, żebyśmy obcowali z ploso jak z „łąką”, a więc korzystali z niego, nie widząc pełni korzyści, jakie przy tym uzyskujemy. Z innej perspektywy może to być postulat budowania tekstów poetyckich z takich fraz, które nie są toporne, nie narzucają się i nie czynią z zawiłości swego podstawowego wyróżnika. Poeta ma być więc kimś, kto wykonuje swoją pracę, realizuje posłannictwo i funkcjonuje na granicy między prawdziwym a wyobrażonym. Poezja Roszak okazuje się darem, który otrzymujemy, nie do końca zdając sobie z niego sprawę, w czym można dostrzec analogię z sytuacją z wiersza księga wejścia (posłane). W nim autentycznym wierszem, emanacją czystej poetyckości, jest przyroda i życie: „ziemia pachnie deszczem / wokół śpiewają rudziki i pokrzywnice // tak powstają wiersze dalekie od tych / które chcemy napisać / czyli bliskie życia”. Czytelna ironia płynąca z ostatnich wersów służy dookreśleniu sprzęgnięcia przez poetkę liryzmu z witalizmem, mechanizmu wiersza z trybami życia: „wiersz osiada na mchu / w zwierzęcym pokoju strachem / kosmykiem na stalówce jeziora / szerokim łukiem zdania”.

Warto dodać, że nie o prosty mechanizm podobieństwa na linii poezja-natura tu chodzi, choć w ploso jednym z dominujących narzędzi obrazowania jest właśnie zestawianie obiektów bądź mówienie o tym, że zjawiska „przypominają” siebie nawzajem. Bliżej jest temu do wypatrywania w równej mierze istoty poezjowania i bytowania w przyrodzie, które obejmuje nade wszystko zwierzęta i rośliny – istnienia inne niż człowiek. Ten ostatni jest bowiem tylko statystą w teatrze świata, jego los w ploso przedstawia podmiot, który pojawia się i znika na scenie wiersza Roszak, nie odgrywając nigdy pierwszej roli w sposób niepozostawiający złudzeń co do jego pierwszeństwa i wszechsprawstwa. Domeną ploso jest negowanie wpływu człowieka na kształt świata, tak zawyżonego przez nowoczesność i niesięgającego przecież aż do rdzenia rzeczywistości. Jednym z kluczowych argumentów za tym jest dostrzeżony w tych wierszach fakt, że ludzkość w procesie postępu nie działała stopniowo i wielowektorowo, tylko impulsywnie i punktowo, nie tworząc jednej, nieporwanej historii progresu cywilizacyjnego, na równi polegającego na industrializacji i intelektualnym namyśle nad problemami pojawiającymi się w jej trakcie.

Tymczasem ploso – z konieczności w ramach poetyckiego rozwoju, który niemniej stoi w jasnym związku z innymi dziedzinami życia – proponuje spokojne przechodzenie między etapami o sukcesywnie wzrastającym poziomie zaawansowania: „przesuwamy się o ziarnko piasku / o ziarno”. Czegokolwiek byśmy nie zrobili – wedle tych wierszy – literalny odbiór świata jest niemożliwy, zawsze bowiem zmierzamy „ku sobie”, korzystając z pośrednictwa ego. Poezja zbiera się w szczelinach świata jak opad atmosferyczny, dlatego zasadniczo nie jest odrębna od rzeczywistości, nie o panowanie liryką nad światem tu chodzi, ale uprzytomnienie sobie, że wiersze mają za zadanie nas w nim zanurzać. „Niepodzielne” władztwo nad rzeczywistością sprawują zwierzęta, a podmioty ploso nie próbują utożsamić się z nimi, pojąć logiki ich bytowania, gdyż rozumieją niestosowność takiego postępowania i niemożność powodzenia na tej płaszczyźnie. Natura jest tu świętością innego rodzaju niż dotychczas nam znany, objawia się blisko nas, a my omijamy ją, nie będąc w stanie sięgnąć po jej tajemnicę, tylko z daleka możemy cokolwiek przekonującego na jej temat powiedzieć.

Ploso wyraża pragnienie dematerializacji siebie, by ujrzeć świat bez znaku ludzkiej obecności, nieporuszony przez chaotyczne ruchy człowieka, niezdeterminowany przez następstwa z góry założone i wyjaławiające reprezentacje. Nie tyle być niewidocznym obserwatorem, co percypować bez faktycznego i dosłownego istnienia. Zostać zaskoczonym emanacją nie jakiegoś wyjątkowego szczegółu, ale całej konfiguracji zjawisk, które okazałyby się w tej odmiennej rzeczywistości inne niż zazwyczaj, kiedy ich przedstawienie zunifikowane jest przez ludzki aparat zmysłowy i pojęciowy. Wedle ploso nęcą nas oczywiste rozwiązania, odstręczają zaś amorfizm i wszelkie percepcyjne utrudnienia, które wygaszają intelektualny entuzjazm. Wartością tego tomu jest brak znaczeniowej transparencji o poziomie wyższym niż zazwyczaj mamy okazję obserwować w przypadku poezji najnowszej, co ma miejsce dlatego, że dotyka on również uniwersum przedstawionego. Jest bowiem w tych wierszach projektowana kompletna dominacja nieprzewidywalnych i niekonsolidujących się sensów, które są widoczne – o ile nie krępuje ich obecność podmiotu – „we wzywających się kaczkach / w tej co oddziela się od stada / i zbliża do brzegu / w samotnym lisie / w rybie która wymyka się napierającej wędce / w norze jaskółki wnurzającej się w skarpę / w cofce i płynącym pod prąd drzewie”. Wersy te są pochwałą języka żywego i nowatorskiego zogniskowania wyobraźni, sensy zaś są tu ukryte „w” organizmie żywym i nie są przez niego mediatyzowane, wyrażane „przez” coś.

Zbiegłe, wykreślone w jednym z wierszy słowo „naprawdę” oddaje w ploso fakt, że triumf obrazu poetyckiego i bogaty zasób lirycznego materiału dyskredytuje te metody poezjowania, w których na przekór faktom i wyobraźni usiłuje się coś udowodnić, urzeczywistnić nieznaną nam jeszcze prawdę o procesach psychicznych i sposobie, w jaki wyłaniają się w świecie nowe istnienia. Sugerowanie wszechwiedzy w ploso – tomie, dla którego widmowość i ekstremalna, językowo podbudowana imaginacja są podtrzymującymi całą strukturę filarami – jawi się jako skupianie się na „zbiegłych zdaniach powtarzanych w ciemność” i przypomina bezsensowne próby zintegrowania siebie ze światem. Tymczasem ploso idzie w stronę obecności skromnej i wąsko zakrojonej, ale równocześnie charakteryzującej się szeroką autonomią i polegającą nie na wyrazistym zaznaczaniu, tylko „odbijaniu” siebie: „zwierzęta jeszcze nas poznają / w rzece potykają się o nasze odbicie (…) // zejdźmy nad wrzącą rzekę / na wodzie rozłożą się / twarze naszych dzieci w koszykach // idziemy po cudzych śladach / po własnych sprzed lat // mamy wodę na rękach”.

Wiersze Roszak pokazują, jak miotamy się, uwięzieni w języku jak w klatce oraz nie mogąc oswobodzić się z więzów rzeczywistości i własnych instynktów, toniemy w zawiesinie sensów i obawiamy się, że albo ktoś wykradnie nam to, co z takim trudem zdobyte, albo nasza wstydliwość nas nie uchroni i światło dzienne ujrzą marne efekty pracy naszej świadomości, okupione tak licznymi wyrzeczeniami: „nikomu nie zdradzić / gdzie ukryto ziarna słonecznika / i jak szybko pająk zwija sieć / i jak znaleźliśmy nazwy własne”. Przyroda w ploso jest oknem na przyszłość i jedynym ośrodkiem, wokół którego z pokojowym nastawieniem mogą skupić się walczące ze sobą w ponowoczesności tendencje, postawy i stronnictwa. To natura uczy, jak nie werbalizować przede wszystkim podświadomie żywionej nienawiści i jak przeczuć, że to, co chcemy zakomunikować, niewarte jest otwierania ust. Jednak najważniejszą korzyścią płynącą z ploso i inicjowanych przez nie interakcji z przyrodą jest rozpoznanie trudności w nazywaniu i eksponowaniu ścieżek, z których moglibyśmy skorzystać, chcąc być sojusznikami życia pozaludzkiego i skrócić odległość między nami a naturą, równocześnie zapraszającą nas do siebie z otwartymi ramionami, ale też dystansującą się poprzez ostentacyjne pokazywanie, że nie jest jeszcze gotowa na relację z człowiekiem, jakby nie wierzyła w jego empatię: „z ust tylko para / nieznalezionych słów / długo dojrzewająca opieszałość łąk / opowiada niewyrobionym uściskiem”.

Takimi przedziwnymi drogami prowadzi nas Roszak po świecie ploso, który rzekomo daje nam do rąk niesamowity oręż w postaci języka, by następnie, za pośrednictwem jego samego, obalać użyteczność i skuteczność słownej artykulacji doświadczeń. Budowa ułomnych, bo dotkniętych problemem niewysławialności wyobrażeń jest sposobem rekompensowania sobie przez podmiot powolnej utraty dostępu do świata. Owe nierealistyczne wizje najbardziej rozkwitają podczas snu: „śni się łąka / że jest nasza / mamy z niej blisko nad rzekę / zimne pole jednego z tych bezsennych dni / kiedy ciało cicho recytuje wiersze”. Oniryczna (nie)obecność w rzeczywistości jest lekcją, jak wykonywać delikatne ruchy, by, próbując zaistnieć w przestrzeni, nie naruszyć jej struktury, która splata życie z materią i ewidentnie ugina się nawet pod naciskiem niezauważalnym gołym okiem, bo pochodzącym od organizmu odrzucającego prymat natury. Ploso jest wielopłaszczyznową krytyką mechanicznego przerabiania rzeczywistości na wrażenia, bytów na słowa i w tym sensie okazuje się zawiązaniem paktu ze środowiskiem, w którym człowiek istnieje, by obie strony miały nieskrępowaną możliwość kontaktu i symbiozy ze sobą, co ma miejsce w tym wypadku: „świat widziany przez włókna traw / rozsypany na cztery oceany”. Roszak w swym tomie rozwija interesujące strategie rozumienia i istnienia, czego efektem jest to, że w ploso funkcję widzenia przejąć ma dotyk lub – w odmiennym wariancie ­– „otwarte oczy” podmiotu poznającego. Wszystko po to, by „ja” nabyło pokojowe nastawienie do świata. Wskazanie w ploso możliwych etycznych postaw oczywiście nie wyczerpuje możliwości takiego bycia wobec pozaludzkiego istnienia, które nie jest totalitarne, ustawia blisko prawdy o życiu oraz w żadnym aspekcie nie korzysta z przemocy siłowej lub symbolicznej. Rzecz jednak w tym, by człowiek zaufał światu i pozwolił prowadzić się jego wysłannikom: „z zamkniętymi oczami i dłońmi / zwierzęta nad rzeką wodzą nas nad świat”.

W poetyckim uniwersum ploso zmiany zachodzą od razu, co kontrastuje z poznawczą stagnacją człowieka, który tylko w swoich wyobrażeniach jest postacią aktywną i twórczą, gdy w istocie zdecydowanie nie jest w stanie nadążyć za lirycznym dzianiem się. Dlatego to zdarzenia poetyckie, a nie doświadczenia cielesne „ja” lub praca jego świadomości zajmują pierwszoplanowe miejsce w ploso. Podmiot w wierszu udostępnić może tylko marginalny i odtworzony wgląd, a więc jego konwencjonalna obecność jako gwaranta spójności sensów nie jest potrzebna w realizacji podstawowego celu ploso: niebezpośredniej afirmacji stworzenia. Bezrozumne, antystoickie traktowanie wszystkiego jako istotnego znaku lub zapowiedzi przyszłego ładu poddawane jest w tym tomie krytyce, by nadać słuszną rangę pędu życiowemu, czyli temu, co motywowane przez siły nadfizyczne lub metafizyczne. Dlatego też u Roszak podmiot nie może przewodzić w inwentaryzowaniu istnień, jego pozorowanie czynów przełomowych tylko zamącić może ruchy bytów, a instrumentalne traktowanie świata skutkuje niekorzystnym rachunkiem poetyckim. „Ja” nie widzi bowiem, z powodu swoich podstawowych atrybutów, owego pędu jako domeny rzeczywistości, ale bodziec formujący doraźne sytuacje poznawcze. Podmiot silny słusznie jawi się poetce jako źródło marginalizacji. W ploso nie wyizolowuje się z gromady przedmiotów-symboli jednego lub co najwyżej kilku. Wedle tych wierszy nie daje to bowiem pojęcia o postrzępionej tkaninie, jaką jest uniwersum poetyckie. Arbitralna decyzja o wyłonieniu bądź odsunięciu w mrok jakiejś cząsteczki również nie służy realizacji założeń ploso, w którym uchwycenie kadru poetyckim skrótem nie jest redukcją żadnego naddatku, ani triumfem jednostki nad rzeczywistością, ale naturalnym uosobieniem kondycji rzeczywistości: „a tak spokój / zmącony nad wodą / wołanie trawy w trawę / obrębiona niedokończeniem piosenka o czasie / przewleczonym przez wilgoć rzeki / wszystko to odsłania się stopniowo”. W tomie ploso Roszak pięknie i przekonująco udaje się rozpętać rozłożysty i nieantropocentryczny świat za pomocą szlachetnej, poetyckiej wyobraźni, wobec której trudno pozostać obojętnym.

Autor: Przemysław Koniuszy

Joanna Roszak „ploso”, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020, s. 40

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

„Toczymy pod wiersz kamień węgielny”, czyli jakie poetyckie korzenie łączą naturę z językiem