„Wszystko, co lśni” autorstwa Eleanor Catton (rocznik 1985) to jedna z najgłośniejszych książek ostatnich lat. Nie tylko dlatego, że w tak oryginalny sposób podejmuje ona na nowo temat kolonializmu, lecz przede wszystkim z tego powodu, iż za pośrednictwem fabuły celowo niezbyt zawikłanej przedstawia różne typy osobowości i w osobliwy sposób zdaje się rozwijać idee zakorzenione przez Josepha Conrada w „Jądrze ciemności”. „Wszystko, co lśni” to bowiem książka, która stara się odnaleźć w świecie źródło zła, rozpatrzeć konsekwencje wynikające z poczynań różnych jego wariantów i wyłonić na światło dzienne swego rodzaju imperatyw, który zmusza ludzi do służenia mu i kultywowania jego wytworów.
To właśnie dzięki tej monumentalnej powieści nowozelandzka pisarka stała się najmłodszą w dziejach laureatką nagrody Bookera, którą otrzymały w przeszłości także takie sławy jak J. M. Coetzee, Margaret Atwood, Julian Barnes i William Golding. Jednak, gdy zestawimy z „Wszystko, co lśni” największe dzieła tych geniuszy współczesnej literatury, już na pierwszy rzut oka dostrzeżemy, jak bardzo w dzisiejszym mówieniu o literaturze absurdalne jest jakiekolwiek porównywanie w kategoriach „jakości”, gdyż piękno książki Eleanor Catton nie tkwi pod żadnym pozorem w opowiadanej przez nią historii i jej relacyjności względem obranej formy, jak ma to miejsce na przykład w „Poczuciu kresu” i „Hańbie”, lecz wyłącznie w tym, jak owa historia jest czytelnikowi przekazywana. W moim przekonaniu celem tej pisarki było pokazanie, że „można inaczej” i zaskoczenie czytelnika tym, jak bardzo literatura może upodobnić się do sztuki lub nawet, że zupełnie niekonieczne jest jakiekolwiek upodabnianie się w tej materii, gdyż twórca ma dostęp do wszelkich narzędzi mogących uczynić powieść samowarunkującą się zagadką lub układanką, w której wszystko z biegiem czasu coraz bardziej zaczyna do siebie pasować, wyłania się nadrzędna zasada organizacji tekstu, a nawet najmniejsze detale odgrywają w konsekwencji kluczową rolę. Dlatego uważam, że czytając „Wszystko, co lśni” nie należy zbytnio ulegać tylko na pozór wyraziście zarysowanej sugestii, by doszukiwać się tu mechanizmów wykorzystywanych w kryminałach, w stylu poszukiwania odpowiedzi na „fundamentalne” pytanie: „Kto zabił?”, lecz zwrócić uwagę na to, że Eleanor Catton jako pierwszej w literaturze udało się w tak subtelny i imponujący zarazem sposób stworzyć powieść w oparciu o koncepcję złotego podziału i powiązać to z jeszcze bardziej frapującym w sztuce ciągiem Fibonacciego i jego „złotą spiralą”. Choć w polskim wydaniu zostało to nieco zniekształcone, to przejawia się to tak, iż każdy z następnych rozdziałów jest o połowę krótszy od poprzedniego, zaś z biegiem akcji opisywanie wydarzeń jest coraz bardziej ascetyczne, zdominowane przez quasi-streszczenia.
Rzecz jasna o wiele bardziej fenomenalne formy przybiera to zjawisko w samej tkance prozy, czego dowodem jest oparcie całej powieści na astrologii, a mianowicie „główne skrzypce” we „Wszystko, co lśni” odgrywa dwunastu bohaterów i poczynione przez nich obserwacje, zaś na działanie każdego z nich ma wpływ to, jaki ma znak zodiaku i powiązane z tym przeznaczenie. Jest to tym bardziej godne podziwu, że całość składa się z dwunastu rozdziałów, każdy z nich poprzedza wykres astrologiczny, a to, co się dzieje jest ściśle powiązane z rzeczywistym układem gwiazd i planet, jaki miał miejsce w 1885 i 1886 roku, czyli w czasach, o których mowa w tej powieści. Tym samym „Wszystko, co lśni” kreuje wizję świata opartą na teleologii i finalizmie, jakby w swym opus magnum Eleanor Catton chciała udowodnić, że wszystko w historii każdego z nas jest w jakiś sposób zdeterminowane lub uzasadnione, nie tylko czasami, w których się urodziliśmy, naturalnym porządkiem, ruchem ciał niebieskich i wszelkiego rodzaju uwarunkowaniami, lecz przede wszystkim tym, co w tym samym czasie robią inni, gdyż rzeczywistość nas otaczająca jest w istocie hermetycznym organizmem o współtworzących się nawzajem częściach, dzięki czemu przypomina gigantyczny mechanizm o nawzajem napędzających się zębatkach. Nie jest on jednak perpetuum mobile. Dlatego literatura właśnie jest powołana do tego, by mówić o przeznaczeniu i uzmysławiać fakty prowadzące do ostatecznej konkluzji, zgodnie z którą nikt nie ma wpływu na to, co i tak musi się wypełnić, gdyż ów mechanizm owładnięty jest przez swego rodzaju idée fixe. I tak jest we „Wszystko, co lśni” – niepozorne działanie jednego człowieka i jego żądza zdobycia fortuny pociąga za sobą lawinę zdarzeń, w której centrum pozostaje niezliczona ilość osób, zaś zło coraz bardziej się rozprzestrzenia.
Mamy tutaj zatem „postaci gwiezdne” i „planetarne”, które nawzajem wprowadzają siebie do całej intrygi, co przez autorkę nazywane jest – znów w duchu astrologii – koniunkcją, czyli zetknięciem się dwóch ciał niebieskich podczas którego, jak pokazuje „Wszystko, co lśni”, dochodzi do osobliwego „zakrzywienia” się rzeczywistości, podania w wątpliwość rządzących nią zasad i uzmysłowienia wszystkim zainteresowanym, że znany im świat nigdy nie znajdzie się w stanie równowagi. Efektami tego rodzaju działań nie są rzecz jasna niezrozumiałe abstrakcyjne sytuacje, lecz celowa ekspansja w wykreowanym tutaj świecie zdarzeń wyróżniających się jakimś określonym zbiorem pojęć, powiązanym na przykład z rozumem, siłą lub władczością. Choć już nawet z tej perspektywy wydaje się, że „Wszystko, co lśni” to powieść w pełni skonstruowana w oparciu o zasady matematyczne i logiczne, to Eleanor Catton z uporem zdaje się temu przeczyć wprowadzając do wszystkiego pierwiastek ludzki, ponieważ sztuka w jej wyobrażeniu nade wszystko powinna akcentować wagę człowieczeństwa. Żadne „ciało niebieskie” nie jest bowiem na tyle nierozerwalnie powiązane z innymi, aby miało nieograniczony wpływ na popędy człowieka, jego pragnienia i charakter, dlatego tak wiele zależy tu od tego, co każdy z trzynastu uczestników narady chce wyjawić, jakie tajemnice ukryć, a co przedstawić w kłamliwym, lecz najkorzystniejszym dla siebie świetle.
Wszystko zaczyna się 27 stycznia 1866 roku w Hokitika, miasteczku istniejącym wyłącznie dzięki gorączce złota, gdzie na naradę przybywa dwunastu uczestników „intrygi” oraz tylko na pozór przypadkowy przybysz. Jej przedmiotem jest chęć choć minimalnego uporządkowania chaosu, jaki powstał po śmierci Crosbiego Wellsa – niepozornego, biednego odludka, w którego domku odnaleziono złoto warte ponad cztery tysiące funtów, czyli fortunę wręcz niewyobrażalną, urzeczywistnienie znanego wówczas wszystkim poszukiwaczom marzenia o „bilecie do domu”. Dziwnym „zbiegiem okoliczności” na chwilę przed śmiercią odwiedza go Francis Carver, „czarny charakter” tej powieści, zaś chwilę po śmierci jego ciało odkrywa Alistair Lauderback, prominentny polityk starający się właśnie o mandat posła. To jednak nie koniec owych „zbiegów”, gdyż w tym samym czasie na drodze zostaje znaleziona, także przez wspomnianego polityka, miejscowa kurtyzana – Anna Wetherell, aż do nieprzytomności odurzona opium. Ostatnią noc spędziła z Emerym Stainsem, swym ukochanym, jednym z najbogatszych ludzi w okolicy, który także w niejasnych okolicznościach (jakżeby inaczej!) właśnie zaginął i nikt nie ma nawet pojęcia, gdzie go szukać. Zaskakująco szybko z kolei przybywa do miasta pani Lydia, domniemana wdowa zmarłego, która domaga się zwrotu majątku męża. I tak się to wszystko toczy – mamy sześciu „podejrzanych” o przeróżne występki ludzi oraz trzynastu, którzy za wszelką cenę pragną odnaleźć poszczególne nici łączące ich wszystkich, odkryć prawdziwą naturę ich działań i wyjaśnić, o co w istocie chodzi w owej „intrydze”. Każdy z nich stara się przeforsować swoją „teorię spisku”, ukryć przed innymi swoją „dwulicowość” i przede wszystkim odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czasem oni nie tkwią w samym centrum tego zamieszania.
Tym samym cała przyjemność i intelektualne wyzwanie wynikające z lektury „Wszystko, co lśni” nie polega na odkrywaniu kolejnych warstw zagadki i poznawaniu bohaterów przedstawionych jakby za pośrednictwem obiektywu aparatu, który zogniskowany jest tylko na tym, co nadrzędne, lecz obserwowaniu jak wszyscy oni, jak te „ciała niebieskie” poruszają się po firmamencie fabuły i rysują na nim kontury połączeń, integrujących wszystko w spójną całość. Gdy ona zaczyna jawić się już w bardziej konkretnym kształcie i wydaje się niewzruszona, planety zmieniają swe położenie i wszystko zaczyna się od nowa – kolejny ciąg metamorfoz powołany jest do istnienia, jednak tym razem oczywiście z zupełnie opozycyjnymi uwarunkowaniami. Autorka nazywa to działaniem „mechanicznej orkiestracji”, na którą składają się „ruchome koła, pochylone osie i wirujące tarcze”, nawzajem ingerujące w swe działanie i tworzące tak osobliwe układy, że czytelnik zaczyna być o wiele bardziej zaintrygowany niż owa trzynastka poszukiwaczy prawdy. To właśnie ten ostatni czynnik jest tutaj najistotniejszy, którego Eleanor Catton wyróżnia niezliczoną ilość rodzajów. Zmieniają się one we „Wszystko, co lśni” prawie jak w kalejdoskopie – wszystko ma wpływ na prawdę oprócz faktów, nawet to, co człowiek w sobie tłumi, jego nastrój, to, czego nie chce wyłonić na światło dzienne lub to, co świadczy o naturze jego człowieczeństwa, stąd tego rodzaju konkluzja: „Prawda nie istnieje inaczej niż relatywnie”, zaś owa względność nie dotyczy tylko reminiscencji, lecz powieści w ogóle i stosunku czytelnika do ocen ferowanych w tekście.
Jak widać w tej powieści wszystko jest istotne, nawet długości geograficzne i horoskopy, a za ich pośrednictwem takie zjawiska jak medium coeli, imum coeli, ekliptyka, via combusta i ascendent. W ten oto sposób Eleanor Catton chce nam pokazać, jak wiele w oglądzie świata zależy od zniekształceń perspektywy człowieka i specyfiki preferowanych przez niego pryzmatów, czego dopełnieniem są w powieści seans spirytystyczny oraz wykazanie przerażającego potencjału tkwiącego w manipulacji i kamuflażu. „Wszystko, co lśni” to zatem książka-eksperyment, w której niezwykle utalentowana pisarka stara się dociec, czy czas jest rzeczywiście nieuchwytny i czy literatura jest w stanie zamanifestować „dokonanie się symetrii” w przestrzeni pełnej interakcji.
Autor: Przemysław K.
Eleanor Catton “Wszystko, co lśni”, przekł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 936
Recenzja powstała dzięki księgarni internetowej Bonito.pl
——————————–
Cytaty wykorzystane w tytule tego tekstu pochodzą ze stron 243 i 613.