(…) ja nie dowierzałem rzeczywistości – do tej pory nie dowierzam, pomimo łaskawości, jaką mi okazała. Myślę sobie teraz, że rzeczywistości nie należy dowierzać, zwłaszcza, gdy się samemu do końca nie zna jej granic i mimo że wcześniej wszystko wydawało się prostsze (…)[1]
Powszechnie wiadomo, że opowiadanie jest najbardziej nieprzystępnym utworem dla pisarza. Jak bowiem, na przestrzeni kilku stron, zawrzeć choć cząstkę tego, co w powieści zajmuje kilka rozdziałów i niejako przy okazji wyrazić siebie, swoją wizję literatury i przede wszystkim skonstruować spójną narrację? Choć jest to niesamowicie trudne, to jednak liberalizm, ściśle zakorzeniony w tej konwencji, daje wiele swobody i utalentowany twórca przy odrobinie szczęścia może stworzyć dzieło wybitne, uniwersalne i urzekające swą lapidarnością. Wobec tego zachwycające jest, że w naszym kraju takich wyjątków jest co niemiara i powoli stają się regułą, czego naocznym dowodem jest najnowsza edycja „Antologii współczesnych polskich opowiadań”. Jest to książka co najmniej zachwycająca, gdyż niemożliwością jest odnalezienie na polskim rynku pozycji oferującej równie wielopłaszczyznowe i tak dogłębnie przemyślane ujęcie tendencji obecnych w opowiadaniach rodzimych autorów, spośród których wiele można określić mianem „genialnych”.
Specyfiką tego rodzaju publikacji, w których każdy tekst bez wyjątku może zachwycić, jest to, że każde kolejne opowiadanie siłą rzeczy musi w jakiś sposób odnieść się do utworu inicjalnego. W tym przypadku redaktorzy tomu poszli jeszcze dalej i skonstruowali całą oś kompozycyjną, którą stanowi podzielony na trzy części tekst autorstwa Olgierda Kajaka – „Schönberg”, który sam w sobie już bardzo wysoko zawiesza poprzeczkę dla następnych opowiadań i zwraca uwagę odbiorcy na kluczowe elementy plasujące polskie opowiadania na mistrzowskim poziomie. Przede wszystkim intryguje tutaj sposób w jaki przedstawiana jest rzeczywistość, przypominająca żywą tkankę podatną na zniszczenie, które wzmagane jest na dodatek przez postęp technologiczny, spychający także człowieka w niebyt i uświadamiający mu, że jego przeszłość i tkwiąca w niej tożsamość jest czymś do głębi surrealistycznym, jakby na wzór fikcji niemożliwej do przedstawienia nawet za pomocą dzieła w pełni stworzonego przez wyobraźnię. Tym samym dekadencka w swej naturze rozpacz nad egzystencją, wyraźnie opisywana w tym opowiadaniu, jest ponurą konsekwencją tego, iż otaczająca bohatera przestrzeń po prostu z niego kpi, na przykład podsuwając mu w trakcie snu coraz to bardziej absurdalne wizje, które z biegiem czasu z jeszcze większym przekonaniem zaświadczają o swojej realności. Skutkiem tych działań jest więc jego zniewolenie, zdewaluowanie wszystkich wartości, podważenie faktu istnienia i wprowadzenie odbiorcy w stan literackiej ekstazy.
To, że „śmieszny świat” się w tych opowiadaniach psuje, rozpada i dopatrzeć się można w jego strukturze wyraźnych pęknięć, oznacza, iż ich autorzy chcą przede wszystkim wydobyć na światło dzienne problem człowieczeństwa, które w obliczu przestrzeni zdominowanej przez liczby zatraca swe naturalne piękno. W kontekście tego idealny ratunek proponuje właśnie opowiadanie „Schönberg”. Okazuje się, że lekiem na całe cierpienie może być muzyka, a szczególnie na tyle monumentalna symfonia, że aż niemożliwa do urzeczywistnienia, jakby była tworem konceptu chcącego upodobnić się do „świata przed stworzeniem”, „żywiołu, nad którym ręka ludzka nie ma panowania”[2]. Gdzieś w tym wszystkim, podobnie jak w innych tekstach, czai się wszechobecna śmierć, funkcjonująca tutaj jako naturalny towarzysz życia, który zwraca uwagę czytelnika na kluczowy konstrukt tego rodzaju utworów, a mianowicie postulowane wszędzie „odrodzenie” – bolesne porzucenie przeszłości na rzecz nieokreślonej fikcji, wydobycia się z kontekstu i wyabstrahowania swojego istnienia, co sygnalizowane jest przez stale powtarzane słowa „na nowo”. Czy jednak idylliczne dostąpienie takiego stanu byłoby zakończeniem powszechnie opisywanej i opiewanej tutaj walki? Wydaje się, że zdecydowanie nie, gdyż niesłychanie trudno jest nie dopatrzeć się zalążka prawdy w konkluzjach wybitnego kompozytora, które zdają się stanowić pośrednią klamrę każdego opowiadania: „Żyjemy w cywilizacji morderców, kanibali. Zagryzają się sami nawzajem, zastawiają sidła na samych siebie”, „Wszelkie stworzenie polega na destrukcji. Rola Boga polega na niszczeniu, w przeciwnym wypadku stworzenie traci sens”[3].
Bezdyskusyjne mistrzostwo tych opowiadań tkwi niewątpliwie w tym, że są w całej swej rozciągłości skoncentrowane na postaciach, które dostrzegają, iż „coś tu nie gra”, a powszechnie zaakceptowane reguły zaczynają za sprawą ich istnienia tracić na znaczeniu. Warto jednak dostrzec oprócz tego to, że wiele z nich w swym antropocentryzmie podszyte jest czymś znacznie więcej, jak na przykład chyba najbardziej tutaj ekscytującym motywem spostrzeżenia niewyobrażalnego potencjału dla człowieka w kosmosie, który otwiera intelekt na nowe sposoby percypowania przestrzeni. Pomimo to poznawani przez nas na kartach tej antologii bohaterowie nie rozumieją otaczającego ich świata. W gruncie rzeczy nade wszystko wydają się wyobcowani, jakby właśnie przed chwilą ktoś wydobył ich z głębokiego snu, który z biegiem czasu zastąpił im rzeczywistość, gdyż stawał się coraz prawdziwszy w porównaniu z realnością karmiącą ich złudzeniami. Jeżeli jednak bohaterowie są już tutaj przyporządkowani do jakiejś przestrzeni, to fakt ten od razu determinuje ich bezwzględne w niej zanurzenie – pomimo bezsilności i ciągle doznawanych krzywd są zupełnie bezkompromisowi w swym tkwieniu w tym, co narzucone i tym samym zupełnie przez nich nieakceptowalne. Fundamentem ich postrzegania świata jest więc siłą rzeczy nieufność, która mimowolnie udziela się czytelnikowi, uświadamiającemu sobie, wraz z pogrążaniem się w kolejnych wykreowanych tutaj światach, że on wie na ich temat tylko tyle, ile narrator pozwolił mu się dowiedzieć, a najczęściej jego hipotetyczna wiedza oparta jest na rozpowszechnianych przez niego półprawdach lub po prostu iluzji. Obok tego sytuuje się ich zaskakująca wiara w racjonalność własnego systemu przekonań i liczne, najczęściej niezrealizowane pragnienia: ucieczki z mentalnego więzienia, odnalezienia siebie, zawieszenia swojego umysłu w nieokreśloności, weryfikacji tego, co niegdyś było zaskoczeniem i przede wszystkim porzucenia stygmatyzującej oryginalności na rzecz powielenia wzorca pozwalającego na wtopienie się w tłum i codzienność.
Siłą rzeczy spoistość tej wspaniałej antologii sprawia, że każdy kolejny tekst mimowolnie postrzegamy jako nadpisanie utworu Olgierda Kajaka i kreatywne dopełnienie powyższych konstatacji. W ten sposób na przykład Joanna Lech zwraca uwagę na problem sytuacji czytelnika zbliżającego się do sedna danej narracji i wbrew swej woli skupiającego się na wieloznacznych symbolach, tak uwielbianych przez polskich autorów opowiadań, które sprawiają, że poznany przez niego świat przedstawiony w istocie okazuje się być zupełnie odmienny od wstępnych przypuszczeń. W praktyce okazuje się bowiem, iż elementy stale powracające, swego rodzaju toposy, zaczynają się zapętlać i uzmysławiają nam oczywisty fakt, zgodnie z którym krótka narracja to tylko hipoteza mogąca być rzecz jasna potwierdzona lub równie dobrze obalona. Gdzie w tym wszystkim znajduje się autor? Piotr Michałowski zdaje się daleki od tego, aby samego siebie posądzać o manipulacje czytelnikiem, jednak w jego opowiadaniu na pierwszy plan wysuwa się pokrewna temu kwestia „operowania napięciem”, która w każdej z zebranych tutaj narracji odgrywa kluczową rolę. Nasi prozaicy bowiem w niezwykle płynny sposób potrafią przechodzić z poziomu złudnych oczekiwań czytelnika, pobudzanych fałszywymi tropami do wprowadzenia go w osłupienie zaskakującym zakończeniem. Z tej perspektywy wyraźnie widać sens istnienia takiego gatunku jak opowiadanie, którego celem jest uświadomienie odbiorcy, jakimi prawami rządzi się otaczająca go przestrzeń, kierująca wciąż pod naszym adresem coraz to rozpaczliwsze ostrzeżenia o postępującej degrengoladzie, mającej pozbawić człowieka tożsamości i umiejscowić go w rzeczywistości będącej w istocie marą senną. Stąd tak wyraziście obecny jest w tych krótkich narracjach duch Franza Kafki, gdyż wszystko to przedstawiane jest za pomocą krzyżujących się warstw świata przedstawionego, które wymieniają się w trakcie lektury konstytutywnymi elementami, co w konsekwencji u odbiorcy wzbudza poczucie obcowania z dziełem pełnym przypadków i tym samym wzmaga przekonanie o konieczności podawania w wątpliwość elementów narracji usilnie domagających się jego uwagi. W gruncie rzeczy więc cały mechanizm jest dość prosty – artysta ogniskuje percepcję czytelnika na jednym elemencie, aby potem w trakcie „biegu” fabuły dowolnie modulować jego znaczeniem, które w rezultacie i tak jest w zupełności niezależne od pisarza. Trzeba jednak mieć na uwadze, że takie uogólnienie należy traktować z przymrużeniem oka, gdyż nasi prozaicy są o wiele bardziej kreatywni i zdecydowanie częściej możemy natknąć się tutaj na takie intrygujące utwory, w których w istocie nie ma fabuły, gdyż jej miejsce zajmuje kalejdoskop równoprawnych obrazów, rzecz jasna zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek pierwiastka porządku bądź miejsc wspólnych. W takich przypadkach, za sprawą integracji precyzyjnej formy ze skondensowaną treścią, najczęściej dochodzi do rozpatrywania kwestii metafizycznych, by podać za przykład pytanie zawarte w tekście Andrzeja Turczyńskiego: „Co jest po Tamtej Stronie?”[4], co ujawnia kolejną cechę wyróżniającą nasze opowiadania, czyli determinująca całość prezentację rzeczywistości jako wytworu ludzkiej wyobraźni, która w narracji jest demistyfikowana, jakby pod wpływem czegoś na wzór iluminacji i uwielbienia dla wszechwiedzy narratora, swego rodzaju „okna” na świat przedstawiony, jak to ma miejsce w jednym z tekstów: „najprawdziwszą prawdą jawi się to, co się wydaje, że nią jest, a nie to, co jest nią w istocie, chociażby było głoszone przez złotoustych proroków”[5].
Główną ideą tkwiącą w zebranych w tej antologii opowiadaniach jest to, że pomimo wielu lat badań nad naturą człowieczeństwa nadal wiemy o nim „tyle, co zawsze, czyli nic”[6], a każdy, kto chce odsłonić choć rąbek tajemnicy, przypomina bohaterów jednej z narracji, którzy oszukiwani przez swojego odpowiednika Boga są łudzeni iluzjami i w rezultacie nie są w stanie dostrzec niczego, co mogłoby im pomóc poznać samych siebie. W taki oto sposób polscy prozaicy chcą pokazać, że krótka narracja sytuuje się na samym szczycie hierarchii artystycznej, gdyż w materii ekspresywności jest w stanie prześcignąć nawet malarstwo, które co prawda króluje w technice światłocienia i manipulowania odbiorcą za pośrednictwem prezentowania mu tylko iluzyjnego ruchu, lecz to właśnie opowiadanie charakteryzuje się najpłynniejszym przechodzeniem pomiędzy płaszczyznami, dzięki czemu czytelnik – jakby w urzeczywistnionym modelu dzieła otwartego – staje się współtwórcą, zaś sam twórca przemienia się w uczestnika lub biernego obserwatora. Konkluzja zatem jest tutaj bardzo prosta: w tym medium można wszystko. Stąd na porządku dziennym w tych tekstach występuje łączenie realizmu z fantastyką, ciągłe zmienianie zdania co do istoty świata przedstawionego i przede wszystkim podawanie w wątpliwość tego, co dla odbiorcy wydaje się najpewniejsze i niepodważalne. To wszystko znajduje swe odzwierciedlenie w fenomenalnym tekście Andrzeja Turczyńskiego, w którym wykreowana przestrzeń wydaje się przypominać scenę teatralną, a każdy z elementów ją charakteryzujących i ogniskujących percepcję odbiorcy – tanią i nieudolną podróbką z rekwizytorni. Takie stwierdzenie wyjaśnia również dlaczego tak wielu polskich autorów opowiadań idzie jeszcze dalej i już nie zastanawia się, co kryje się pod podszewką świata, lecz po prostu zaczyna wątpić w jego realność i odrzuca wszystkie jego elementy, które coraz częściej w choć minimalnym stopniu przypominają im wytwory wyobraźni: „(…) dzieła sztuki malarskiej, które, osobliwą techniką barwnego frotażu | frottage, realne w swoim czasie zdarzenia przeniosły do równie realnego świata ułudy i zatrzymały je tam na znak, że jest tak właśnie, jak się wydaje, że jest, choć jest jasne, że nie jest”[7]. W świetle tego pojawia się kolejny istotny do wskazania element, a mianowicie rosnąca rola we współczesnych opowiadaniach czegoś, co zwykliśmy nazywać rytualnością. Okazuje się bowiem, że coraz częściej opowiadanie, w którym pozornie niewinny rytuał, pod wpływem mistrzowskiej puenty i przemyślanego konceptu, staje się czymś, co obnaża codzienność, wydobywa z jej warstw pierwiastki prawdy i nie pozwala zaistnieć w jej obrębie fikcji, która sama w sobie nie cechuje się żadną celowością i najczęściej istnieje sama dla siebie. W takich warunkach najczęściej obserwujemy tutaj posłużenie się niezwykle trafną i ekscytującą dla czytelnika puentą, dzięki której pisarz może jeszcze dobitniej wskazać na „wyrwę w codzienności”, grozę przedstawionej sytuacji bądź wizję literatury opartej na ekspansji w fabule przebłysków ponadzmysłowości – zawłaszczającej realność i wręcz hipnotyzującej wyobcowanych wcześniej bohaterów. Dlatego najczęściej w zebranych tutaj tekstach nie odnajdziemy znaczeń w fabule, lecz w zawieszeniu akcji, rozciąganiu wybranych odcinków czasowych na miejsce innych po to, aby jeszcze bardziej wprowadzić czytelnika w zakłopotanie iluzorycznym i zupełnie hipotetycznym brakiem elementów koniecznych do pełnej interpretacji. Nie dość, że stan bohatera, jego osobliwe spowolnienie, „zacinanie się” i metaforyczne „bezgłośne mówienie” odzwierciedlane są w konstrukcji tekstu, to jeszcze rzutują na symbolikę całości, która w pełni otwiera się na odbiorcę i zaświadcza o genialności tych tekstów.
Lektura tych opowiadań, poza tym, że jest gwarancją czytelniczej satysfakcji i wrażenia obcowania z czymś bardzo dobrym, oferuje nam umiejscowienie siebie poza czasem i przestrzenią w podlegającym niezliczonym przemianom „epicentrum rzeczywistości” wykreowanej na potrzeby świata, który wspaniałomyślnie nie daje nam „rozrywki”, lecz bardzo silnie daje do myślenia. Obserwowane tutaj wytyczanie światów alternatywnych pozwala nam uzmysłowić sobie, że głównym przesłaniem współczesnych krótkich narracji jest przedstawienie sytuacji człowieka, który pod wpływem cierpienia i utraty, wszechobecnych w obecnej wersji świata, popada w szaleństwo, jakby uwierzenie w fikcję byłoby niemożliwością. Trudno jednoznacznie stwierdzić, jaki był proces powstawania tej antologii, jednak nie sposób oprzeć się przekonaniu, że w tym wszystkim tkwi jakaś „nić porozumienia”. Przy uważniej lekturze wyraźnie widać, iż kolejne opowiadania ze sobą korespondują, nie tylko kontynuując wcześniej zainicjowane problemy, lecz przede wszystkim za pomocą powtarzalności poszczególnych elementów bezpośrednio wskazując na to, że polska literatura to zbiór różnorodnych i często bardzo skrajnych głosów, które w rezultacie dążą do tego, aby wypowiedzieć się na ten sam temat. Co ciekawe wszystkie tego rodzaju zabiegi są wprost deklarowane przez pisarzy w opowiadaniach, jak czytamy: „(…) wewnątrz kuli świata wszystkie czasy i wydarzenia mieszczą się równoprawnie jako elementy jednego złożonego dzieła sztuki”[8]. Wiele z tych tekstów jest zatem wypadkową fascynacji „geometrią świadomości” – czegoś, co świadczy o tym, że jesteśmy właśnie tacy, a nie inni, a co nie kryje się tylko w poszczególnych dysonansach, zaburzeniach rytmu dnia codziennego. Stąd te opowiadania zawieszone są w „ciągłej tymczasowości” i opierają się na naturalnej ciekawości świata, która obecna jest tutaj tylko po to, aby unaocznić prawdę o specyfice współczesnej egzystencji, sprowadzonej do nieustannej ucieczki przed zniewoleniem, ubolewaniem nad tymczasowością tożsamości i wymigiwaniem się od uznania znaczeń zaakceptowanych przez ogół.
Autor: Przemysław K.
„Antologia współczesnych polskich opowiadań”, redakcja: Paweł Nowakowski i Paweł Tański, wydawnictwo Forma, 13 MUZ, Szczecin, Bezrzecze 2014, s. 276
——————————–
[1] s. 153
[2] s. 12-13
[3] s. 265
[4] s. 67
[5] s. 70
[6] Tamże
[7] s. 73-74
[8] s. 123
Cytaty wykorzystane w tytule tego tekstu pochodzą ze stron 125 i 197.