„W moim życiu było wiele takich momentów, o których starałem się zapomnieć. To były przykre prawdy, które nikogo nie mogły wyzwolić. I chociaż lubiłem się babrać we własnych bebechach, to robiłem to na swoich zasadach i nie planowałem się bawić w jungowskiej piaskownicy pod czujnym okiem specjalisty. Miałem jednak niejasne cienie niechcianych wspomnień”, czyli w „Nierzeczywistym Mieście” pozostaną „tylko dekoracje”, bo Marlowe, Holmes i Proust nie odnajdą Sophie

inline_804_http://myliterarytour.files.wordpress.com/2014/10/pac582ac.jpg?w=694Po uhonorowanej Nagrodą Wielkiego Kalibru „Topielicy” i świetnie przyjętym „Grobie” przyszła pora na kolejną książkę Gai Grzegorzewskiej (rocznik 1980), czyli „Betonowy pałac” – powieść zaskakującą, kontrowersyjną i ożywczą, a na dodatek wyraziście pokazującą, że w jej twórczości wciąż wiele się dzieje ze względu na zastępowanie form nieco zniekształconych na ich najbardziej dojrzałe i doskonalsze odpowiedniki. Poza tym jest to dotąd niespotykany w polskiej literaturze kryminał-manifest wykazujący nienaturalność i nierzeczywistość przedziwnej tendencji do uznawania za „klimatyczne”, „mroczne” i pozbawione przekłamań wyłącznie te dzieła, które zostały napisane przez mężczyzn. Przykład Gai Grzegorzewskiej pokazuje, iż wartościową literaturę piszą tylko istoty wrażliwe, niezakłócające harmonii obecnej we wszechświecie i opierające się stylizacji, gdyż to właśnie oddanie prawdy, a nie jej prefabrykacja, umożliwiają dotarcie do sedna. W świetle tego mówienie o jej pisarstwie jako o kreacji mającej zmierzać do dawania ludziom rozrywki jest zupełnie surrealistyczne i absurdalne. Nie ma tu udawania. a jakiekolwiek niezgodności ze stereotypami, tkwiącymi w danym odbiorcy, wynikają tylko z tego, iż Gaja Grzegorzewska chce wyłącznie oddać cały koloryt i klimat środowisk z jakimi obcują jej bohaterowie, a to, co czytelnik uczyni z wytworem jej (pod)świadomości, to tylko jego (subiektywistyczne) doświadczenia, rzecz jasna nie pozostające w związku z oceną „Betonowego pałacu”. Dzięki takiej technice wiele z zaprezentowanych tutaj postaci przypomina zwierzęta (m.in. ze względu na kierowanie się instynktem) lub aktorów, którzy dzięki zmianie kostiumu są w stanie wcielić się w każdego, czym autorka wciąż odwołuje się do swojej największej pasji – kina: „Grałem w przedstawieniu, nie znając własnej roli. Czy na pewno była to rola detektywa? I kto był reżyserem tej szmiry? Pod ławką nie czaił się niestety sufler z gotowymi podpowiedziami. Zostałem na scenie sam”[1].

Tym samym dochodzimy do wniosku, że wszelkie oskarżenia wynikają z niezrozumienia, przynajmniej w tym unikalnym przypadku, ponieważ Gaja Grzegorzewska – wtłaczając tak dużo agresji w swą prozę – udowadnia, że kryminał powinien być dziełem synkretycznym zawierającym przesłanie, które ma we odzwierciedlenie gdzieś w świecie pozaliterackim. W tym autorka wciąż jest sobie wierna integrując w jeden organizm w „Betonowym świecie” dwa środki wyrazu, czego najczęściej dostrzegalnym dowodem jest wzbogacenie każdego rozdziału o motto (stanowiące cytat z filmu) i naśladownictwo czynione przez bohaterów: „Miałem w głowie jakieś przebłyski filmów i kryminalnych powieści. Detektyw zawsze oglądał pokój ofiary. I nawet jeśli był którymś z kolei śledczym gmerającym w jej dobytku, to właśnie jemu zawsze udawało się znaleźć coś istotnego. Jakiś drobiazg, który w najważniejszym momencie śledztwa okazywał się brakującym elementem łamigłówki”[2].

Co najbardziej frapujące – nie są oni tego rzecz jasna świadomi, lecz w mimowolny i immanentny sposób naśladują zawarte w sobie wzorce. To właśnie postaci stanowią najmocniejszą stronę tej powieści, zarysowani bardzo wyrazistą kreską, aż do przesady naturalni, jakby mieli swe rzeczywiste odpowiedniki, co nie jest do końca niemożliwe zważywszy na podziękowania zawarte na końcu książki. To wyważenie ma swoje także bardziej dalekosiężne odpowiedniki. Cała nadbudowa moralna powieści Gai Grzegorzewskiej opiera się na tym, że ona – pokazując zło – nie przyjmuje moralizatorskiego tonu, lecz uparcie wskazuje na to, co stanowi źródło jej wizji, zawsze odwołując się przy tym do postaci Profesora, największego intelektualisty tej powieści, dla którego oczywiste jest, iż „Można już było tylko brnąć dalej i dalej. Drogą, której nikomu nie życzę. Do miejsca, w którym nie istniały już żadne znajome punkty odniesienia, normy, zasady i granice poza tymi, które sami ustalimy”[3].

Wszystko dzieje się w Krakowie – mieście przedstawianym na kartach tej powieści jako stolica zła. Po dwuletniej nieobecności powraca do niego Profesor, człowiek niegdyś na trwale zakorzeniony w świecie przestępczym, zmuszony do wyjazdu ze względu na upadek Króla, tj. „admina” Osiedla, na którym bohater się wychował. Tym razem Opiekun, czyli nowy zarządca, składa mu propozycję nie do odrzucenia: jeżeli chce, aby jego siostrze (ukochanej) nie stała się krzywda, musi odnaleźć chorą na schizofrenię i przepiękną żonę szefa -Sophie. W taki oto sposób czytelnik „Betonowego pałacu” wyrusza w podróż, której celem jest „dotarcie” do tożsamego z rozwiązaniem zagadki punktu kulminacyjnego, zasygnalizowanego przez autorkę już na samym początku: „W moim początku jest mój kres”[4]. To nie chwila obecna, lecz jedno z najwcześniejszych wydarzeń w życiu Profesora i jego siostry determinuje całą powieść. Okazuje się, że w latach swojej burzliwej młodości – nieświadomi bliskiego pokrewieństwa – darzyli się ogromnym uczuciem, aż wreszcie ojciec wyznał im prawdę i błyskawicznie się znienawidzili.

„Betonowym pałacem” Gaja Grzegorzewska walczy ze złudzeniami i stereotypami. Niniejszą powieścią stara się pokazać, że każdy człowiek w właściwy tylko sobie i nieodwracalny sposób zakorzeniony jest w pośrednio wybranym lub celowo wykreowanym mikroświecie, którym w tym przypadku jest świat przestępczy i enigmatyczne Osiedle – krakowska enklawa zła, „forteca trudna do zdobycia”[5], „wylęgarnia wrogów” rządząca się zupełnie innymi zasadami niż rzeczywistość dostępna na wyciągnięcie ręki. W taki oto sposób autorka wpisuje się – z charakterystyczną dla siebie niezależnością – w tak istotny we współczesności nurt mówienia o dzieciństwie jako czasu, w którym na pewno niemożliwe jest bezpośrednie ukształtowanie siebie na człowieka „dobrego”, cokolwiek miałoby to oznaczać. Tym bardziej jeżeli dorasta się w „samowystarczalnym mieście w środku historycznej metropolii”[6], będącym na dodatek hermetycznym organizmem rządzonym przez bezwzględnego tyrana-psychopatę. Można nawet górnolotnie dopatrzeć się tutaj krytyki tak zwanej globalizacji, która z perspektywy np. polskich blokowisk zupełnie nie funkcjonuje, przynajmniej za pośrednictwem przejawów opisywanych przez badaczy, gdyż „Betonowy pałac” wprost udowadnia, że jest wiele niezależnie istniejących „centrów wszechświata”, pozostających niezmienne bez względu na okoliczności. Z tego wprost wynikają poruszane tutaj problemy: „sen na jawie” oraz to, czy naprawdę istnieje coś tak absurdalnego jak przeznaczenie, gdyż przecież Profesor swym zachowaniem potwierdził słuszność stwierdzenia „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” odpowiadając na wezwanie Osiedla.

„Betonowy pałac” to kryminał oparty na momencie. Wszystko jest tutaj w tak subtelny sposób wykreowane, aby w czytelniku wywołać wrażenie, że opowiedziana na tych kartach historia jest tylko przerywnikiem. Dlatego tak wyraziście obecna jest tutaj fascynacja Gai Grzegorzewskiej kinem, a w szczególności filmami noir, co uosabiane jest zachowaniem bohaterów: „Spojrzałem w zaśniedziałe lustro, konstatując z rozbawieniem, że zaczynam zachowywać się jak bohater jakiegoś filmu noir. Przechadzam się, rozglądam, zaglądam. Przeglądam w lustrze. Mam różne refleksje”[7].Tym samym mówiąc o tej książce należy dookreślić wypowiedź Magdaleny Cieleckiej, która pochwaliła tę książkę jako materiał idealny na stworzenie scenariusza. Wydaje się bowiem, że jest to książka będąca już pewnego rodzaju filmem ze względu na swoje kinematograficzne obrazowanie, dynamizm i wszechstronność. Co ciekawe bohaterowie wydają się być świadomi, że ich losy podlegają jakiejś zewnętrznej ekspresji, co obliguje ich do podważania naturalności klasycznych fabularno-narracyjnych rozwiązań. Wydaje się, że to właśnie poddawanie w wątpliwość jest głównym celem tej książki, przede wszystkim wiary w niezłomność istnienia iluzorycznych fundamentów, na których opiera się nasza cywilizacja, jak bezpieczeństwo, zrozumienie i obserwowana tylko w warunkach „laboratoryjnych” równowaga pomiędzy dobrem i złem. Świat tu zaprezentowany to nic innego jak stale ewoluująca konstelacja korupcji, układów, braku poszanowania dla cielesności i epatowania nienawiścią, czyli w skrócie: jest to może niekiedy przerysowane, lecz mistrzowsko dokładne odwzierciedlenie świata rzeczywistego; dlatego między innymi nie ma tu stylizacji a żywe oddanie prawdy, specyfiki i klimatu. Gaja Grzegorzewska jest na tyle wyczulona, doświadczona i świadoma swego warsztatu, że aż do złudzenia przypomina malarkę – u niej w naturalny sposób barwy kreują kształty, ograniczane jedynie przez konieczność umiejscowienia kolejnych elementów.

„Betonowy pałac” to książka dla ludzi o mocnych nerwach, dystansie do świata i przede wszystkim do samych siebie. Bez tego nie sposób uzmysłowić sobie, że „to nie jest idealny świat”[8] i zmierzyć się z równoległymi światami tej powieści, w której wciąż lawirujemy pomiędzy kilkoma wariantami postrzegania tego samego wydarzenia w ślad za Profesorem – postacią niemożliwą do zrozumienia nie tylko dla czytelników, lecz również jego przyjaciół, mówiących: „Piekło jest w tobie. Gdziekolwiek nie pójdziesz, ono tam będzie”[9]. To także historia o mieście, które na obecnym poziomie rozwoju zaprzecza fundamentalnej idei, która przyświecała mu w trakcie powstawania, stając się zdehumanizowanym tworem, siecią wzajemnych zależności, skazaną na oscylowanie wśród manipulacji, wstydu, ciągłych alegorii do najgorszych momentów przeszłości oraz podważaniu dostępnej każdemu człowiekowi możliwości świadczenia o sobie i swojej naturze. Z tych względów Profesor – równocześnie zakorzeniony i wyobcowany – poznając mechanizmy mikro-władzy udowodnił, że wszystkie jego doświadczenia opisane w „Betonowym pałacu” były enigmatycznym „testem”, a on sam „katalizatorem zdarzeń, detektywem, narzędziem”[10]. W ten przebiegły i „profesjonalny” sposób Gaja Grzegorzewska uczyniła ze swej powieści dzieło dwuwymiarowe, tylko do pewnego stopnia stanowiące jakąś całość (składającą się z ciągu przyczynowo-skutkowego: niepewność – zagadka – poszukiwanie rozwiązania – iluzoryczne wyjaśnienie – zaskoczenie – pogłębienie tajemnicy), gdyż – jakby się mogło wydawać – „Betonowy pałac” może także stanowić preludium do innych książek lub wizji kontynuowanych już w umyśle odbiorcy, tj. quasi-łamigłówkę oferującą w rzeczywistości o wiele więcej niż za sprawą linearnego odbioru. Choć to książka oparta na „osobistej pielęgnacji swojej paranoi”[11], czyli w istocie na historii upadającego „teatru”, umierających „aktorów” i zastępowaniu „niepotrzebnych i zużytych” dekoracji nowymi, to w swej najbardziej bezpośredniej formie poszukuje odpowiedzi na pytanie: Po co? Oprócz tego „Betonowy pałac” to powieść zawdzięczająca swoją rytmikę i dynamizm poruszaniu tematów we współczesności istotnych, pomijanych i postrzeganych, przynajmniej w Polsce, za zbyt kontrowersyjne, aby mówić o nich w dyskursie publicznym. Jest tutaj wszystko to, co może wykazać, że zło na człowieka czyha wszędzie, a na pewno w nim samym: prostytucja, homoseksualizm, pedofilia, znęcanie się, morderstwa, zemsta, żądza władzy i narkotyki. Jest to literatura nade wszystko przeznaczona dla uwielbiających wyraziste postaci i zagadki, których jest tutaj co niemiara. Kwintesencją tego wszystkiego jest Julia (nota bene imię do samego końca symptomatycznie przemilczane), siostra przyrodnia Profesora i nieuchwytny Rzeźnik, znęcający się nad kobietami, co z kolei stanowi „zasłonę dymną” dla czytelnika, który podążając w poszukiwaniu Sophie trafia w zupełnie inne „rejony”, czym Gaja Grzegorzewska pokazała swoją klasę i literacką dojrzałość. Jest to bardzo zachwycające, że na naszych oczach kolejne niedoskonałości jej pisarstwa znikają, a na ich miejsce pojawia się piękno i harmonia narracji, tylko na pozór ulegająca schematom, co autorka zawdzięcza z pewnością prozie Raymonda Chandlera.

Autor: Przemysław K.

Gaja Grzegorzewska „Betonowy pałac”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 508

——————————–

[1] s. 177

[2] s. 105

[3] s. 461

[4] s. 12

[5] s. 78

[6] Tamże

[7] s. 18

[8] s. 462

[9] s. 305

[10] s. 493

[11] s. 494

Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 271.

„W moim życiu było wiele takich momentów, o których starałem się zapomnieć. To były przykre prawdy, które nikogo nie mogły wyzwolić. I chociaż lubiłem się babrać we własnych bebechach, to robiłem to na swoich zasadach i nie planowałem się bawić w jungowskiej piaskownicy pod czujnym okiem specjalisty. Miałem jednak niejasne cienie niechcianych wspomnień”, czyli w „Nierzeczywistym Mieście” pozostaną „tylko dekoracje”, bo Marlowe, Holmes i Proust nie odnajdą Sophie