„Wąsy” – thriller psychologiczny autorstwa Emmanuela Carrère’a (rocznik 1957) – to debiut wyłącznie pod względem formalnym. Przejrzystość wykorzystanej formy, nietuzinkowość chwytów narracyjnych i nade wszystko naprzemienne operowanie technikami z pogranicza surrealizmu oraz sztuki absurdu urzekają już od pierwszej strony i uświadamiają, że nie mamy do czynienia z powieścią sprawnie skonstruowaną, lecz arcydziełem świadczącym o niesamowitym talencie.
Rzecz zaczyna się – jak to zwykle bywa w tego rodzaju przypadkach – niezwykle zwyczajnie: architekt imieniem Marc pewnego dnia, z nieznanych pobudek, swój codzienny rytuał golenia się, będący dla niego jedną z nielicznych „chwil odprężenia”, postanawia poszerzyć o zgolenie „wąsa” lub „wąsów” noszonych już od kilku lat. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie jego żona Agnès, która wcześniej uznała, że „To byłby dobry pomysł”[1]. Jednak, gdy było już po wszystkim, nie zauważyła żadnej zmiany, a co najważniejsze po prostu powiedziała, iż on nigdy nie miał wąsów i oszalał. Dochodzi zatem do nielicznych konfrontacji, których rola w całej powieści jest wręcz nie do przecenienia. Każdy bowiem, z obawy przed uświadomieniem sobie swojego obłędu, szuka argumentów potwierdzających własne zdanie, co nie opiera się na racjonalnym zbieraniu dowodów, lecz dokonywaniem prób wykazujących, że to rzeczywistość kłamie.
Już na tym poziomie interpretacji czytelnik może zadać sobie jedno z wielu absurdalnych pytań, angażujących go do z góry zaplanowanej zabawy. Jak to możliwe, aby nawet szaleniec wątpił w istnienie jakiegokolwiek elementu jego świata, jeżeli dotychczas cyklicznie utrzymywał z nim pewnego rodzaju kontakt, np. przy goleniu? Choć jest to teoretycznie możliwe, gdyż choroba psychiczna oczywiście w kompleksowy sposób zmienia mentalność człowieka, to niemożliwością jest, aby w tym samym czasie oszalała także jego najbliższa osoba. Carrère wciąż dostarcza czytelnikowi zagwozdek – nie chce mu ostatecznie powiedzieć kto tak naprawdę wpadł w obłęd: Marc, Agnès, rzeczywistość, otaczająca ich przestrzeń, bądź może sam odbiorca, który nawet w niezbyt skomplikowanej konstrukcyjnie powieści nie jest w stanie odnaleźć sprzeczności? Ta niepewność jest tu stwarzana w bardzo prosty i intrygujący sposób. Marc jako dowód na swoją niewinność i prawdomówność wskazuje zdjęcia z Jawy, kilim na ścianie, fotografie w dokumentach oraz przypadkowo spotkaną kobietę na ulicy przekonaną o tym, że spotkała szalonego mężczyznę z wąsem, który uprzejmie pyta ją o stan swojego owłosienia nad górną wargą. Agnès wydaje się wygrywać w tym sporze, ma o wiele więcej zwolenników, których „zeznania” o wiele trudniej zakwestionować: przyjaciół i współpracowników męża.
Nie to jest tutaj jednak kluczowe – sedno nie leży w dowodach, lecz w ich interpretacji. Wydaje się, że „problem” kryje się na drodze pomiędzy „komunikatem” rzeczywistości, a osobą percypującą (czy zdolnościami i obecną kondycją jej umysłu). W tym wypadku objawia się to tym, że gdy Marc pokazuje swej żonie dowód nie do podważenia, czyli zdjęcie z Jawy z jego okazałym wąsem, ona po prostu mówi, że na tym zdjęciu nie ma wąsów, a za chwilę po prostu udowadnia, iż nigdy nie byli na Jawie. W taki oto sposób coś, co na początku wydaje się „zbiorowym kawałem” bądź „urodzinową niespodzianką” przeradza się w koszmar, w którym „nic nie wiąże się w logiczną całość”[2].
Już w tym debiucie Carrère’a niezwykle widoczne są motywy, które potem będzie eksplorował w innych swoich książkach i scenariuszach filmowych. Na pierwszy plan wysuwa się krytyka konsumpcyjnego stylu życia i niekonstruktywne dążenie do osiągnięcia jak największego zysku, czego potwierdzeniem może być to, że bohaterom – wraz z biegiem opowieści – „zawęża się asortyment dostępnych (…) ruchów i gestów”[3], jakby stawali się nie tylko zniewoleni przez własne umysły, lecz także osaczeni przez wytwory kultury popularnej. Dlatego „Wąsy” możemy również traktować jako apel o jak najmniej inwazyjne łączenie swego życia prywatnego z pracą i doznaniami. Nawet sami bohaterowie świadomi są tego stanu rzeczy: „to nie był obłęd, oni nie byli szaleni, to musiał być jakiś stan przejściowy, rodzaj halucynacji, być może początki depresji”[4] wywołanej przepracowaniem lub przeformułowaniem systemu wartości przez postmodernistyczny świat. Jako miłośnicy filmów – być może – z obecnego momentu życia chcieli uczynić kinematograficzny suspens, coś na kształt „Widma” lub „Nie płacz, Charlotto”. Wąsy – jeżeli w ogóle kiedykolwiek istniały – były przeszłością, dlatego autor idzie tutaj jeszcze dalej, jakby kierując się tezą, że najniepewniejsze jest to, co wydaje się oczywiste. Szaleństwo przypomina narratorowi karuzelę, która niepostrzeżenie rusza w przeciwnym kierunku i niedorzeczności przekształca w pewniki. Dlatego na przykład przestaje istnieć osoba, z którą kilka minut temu rozmawiało się przez telefon, Paryż zamienia się w fikcję, a rodzinny dom ulega anihilacji. Tym samym niepewność nie przypada w udziale wyłącznie odbiorcy. Agnès i Marc zachowują się tak jakby ktoś przed chwilą „wyprałby i długo odwirowywał (…) [ich] chory mózg”[5]. Pragnęli pewności, której świat nie był im w stanie zaoferować, dlatego ich ciało, kierowane autonomicznym instynktem przetrwania, musiało popaść w obłęd.
„Wąsy” to także powieść o miłości. Zarówno Agnès jak i Marc, widząc u swego partnera objawy szaleństwa, postanawiają go chronić, dawać mu oparcie, a w konsekwencji doprowadzić do wyzdrowienia, czyli powrócenia do wyjściowego stylu interpretowania świata. Po pewnym czasie przybiera to jednak niekorzystny obrót. Zbyt mocne uczucie Marca dla żony kończy się manią prześladowczą, przekonaniem, że jakaś nieosiągalna siła wszystko infiltruje (zgodnie z hasłem Orwella: „Wielki Brat patrzy”), a tylko on może jej przeszkodzić w osiągnięciu najwyższej formy rozwoju i dlatego musi zostać unicestwiony. Jest przekonany, że to kochanek Agnès przy jej współudziale, chce się go pozbyć. Nie ma „żadnego schronienia, nikogo, komu mógłby się zwierzyć”[6], dlatego jako człowiek spacerujący po „polu minowym” musi uciekać z obawy przed zagładą lub uwięzieniem w „pokoju bez klamek”. Celem nadrzędnym jest jednak to, aby znaleźć takie miejsce, w którym egzystencja stanie się znośna.
„Wąsy” to farsa i mistyfikacja w jednym. W rezultacie okazuje się, że tytułowy element to tylko figura, pretekst wykreowany tylko po to, aby pokazać jak cała rzeczywistość się załamuje, wpada w nicość lub po prostu „wariuje”. Równocześnie kładzie silny nacisk na konieczność poddania się nawet tym „nieuleczalnym wstrząsom”, które być może przynoszą absurdalne rozwiązania, jednak summa summarum w większości wypadków okazują się one konstruktywne. Opisana tu historia jest dowodem na to, że „życie w zawieszeniu” (czyli trwanie), jest dla umysłu człowieka najbardziej twórcze, a co najważniejsze metaforycznie poszerza horyzonty na różne światy i uzmysławia, iż nie wystarczy dążyć ku dobrobytowi, lecz nade wszystko należy wiedzieć jak wykorzystać uzyskane profity. „Wąsy” traktują zatem o szeroko rozumianej zmienności. Dlatego wobec powieści ubolewających nad problematyką wykorzenienia książka ta – pomimo upływ wielu lat od jej pierwszego wydania – stanowi ożywczy głos w dyskursie na temat roli człowieka w niezbornej i zdehumanizowanej przestrzeni, w której coraz częściej „to, co się wydarzyło, tak naprawdę się nie wydarzyło”[7].
Nie jest przesadą stwierdzić, że na kartach tej powieści ożywiają tacy klasycy jak Franz Kafka i Philip K. Dick, którzy wiele osiągnęli już w podobnej materii. Emmanuel Carrère do ich wizji dołączył element niezwykle istotny z obecnej perspektywy. W jego przekonaniu każdorazowe oddanie się ersatzom skutkować będzie zmianami porównywalnymi do ścięcia wąsów. I tego właśnie trzeba się strzec.
Autor: Przemysław K.
Emmanuel Carrère „Wąsy”, przełożyła: Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 212
——————————–
[1] s. 7
[2] s. 61
[3] s. 120
[4] s. 66
[5] s. 122
[6] s. 139
[7] s. 182
Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 7.