„Był dzień do opisania i nie było pointy”, czyli poeta zrozumiały w świecie tonów dekadenckich

Jacek Dehnel (rocznik 1980) pomimo młodego wieku zdążył już opublikować kilkanaście książek, odebrać kilka prestiżowych nagród i zdobyć bardzo duże uznanie. „Języki obce” to już czwarta jego książka wydana w tym roku.

„Języki obce” składają się z trzech cykli, które otoczone są przez kilka wierszy, będących pewnego rodzaju komentarzem do świata poetyckiej refleksji Jacka Dehnela. Tytułowy cykl, jak większość z zaprezentowanych tutaj utworów, powstał w biegu, przypadkiem, na przykład „na marginesach programu Międzynarodowego Festiwalu Poezji”[1] lub w pociągu, jakby autor chciał zaakcentować swoje przekonanie, że poezja powinna bezpośrednio odnosić się do rzeczywistości, bez abstrakcyjnych pośredników. Człowiek stoi tutaj przed koniecznością wyrażenia myśli w obcy sobie sposób w sytuacjach życia codziennego. Słowa stają się czymś, co trzeba bezwzględnie chronić, a różnorodność występujących na świecie języków jest zjawiskiem determinującym podziw dla ludzkiej zdolności do odrębności także w tej materii. Pomimo tego znana poecie rzeczywistość jest zapętlającą się przestrzenią, w której poszczególne elementy, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, łączą się i tworzą wspólne komunikaty. Praca tłumaczy jest zatem ponurą formalnością, gdyż wybiórczo działająca pamięć pozwala na nieścisłości i zaburzenie perspektywy. Wobec tego literatura jest sposobem na zjednoczenie ludzkości, próbą zwrócenia jej uwagi na szczegół i możliwość istnienia bez bycia. Natomiast zbiór „Plankty sławiącego boleść”, powstałe prawdopodobnie dzięki przejęzyczeniu młodego adepta języków, stanowią komentarz pełen cierpienia zrodzonego z przekonania o wszechobecnym wokół nas zawężaniu granic własnego postrzegania. Nikt dzisiaj nie zastanawia się nad sytuacją mrówki wobec ogromu Drogi Mlecznej, nikt nie rozmyśla nad postrzeganiem logosu przez ciemność, nikt nie jest w stanie uchronić słów przed wyginięciem. Te niezbyt popularne przyjemności stają się udziałem tylko takich poetów jak Dehnel. „Mały śpiewnik piosenek miłosnych dla średnio zaawansowanych”, cykl najobszerniejszy, budzi w nas obawę przed czasem, który zbiera swe krwawe żniwo we wszelkich możliwych dziedzinach życia. Dzięki takiej postawie wyeksponowane są tutaj sytuacje pełne stagnacji. Pokazują one jak wiele człowiek traci na własne życzenie z powodu braku zainteresowania procesami poznawczymi – wszystko wokół coś znaczy, naszym celem jest tylko ukierunkowanie się na odbiór. Jacek Dehnel piętnuje tutaj postawę wszechwiedzącego, która w pewnym momencie życia staje się udziałem każdego z nas. Tym samym zdaje się apelować o naiwność wobec tego, co oferuje świat.

Jest to tom powstały ze względu na niezwykłą intensywność przeżywania u poety i dzięki temu operujący wieloma poetykami i pozostający na granicy pomiędzy tym, co klasyczne, a tym, co awangardowe. Zrodzony z kilku fascynacji, które nie opuszczają Jacka Dehnela od początku tworzenia. Jedną z nich jest strach przed zapominaniem o przeszłości, tutaj manifestujący się przewrotnie relacjami z procesów nieudolnego niszczenia pamiątek po dawno już zmarłych osobach. Zapełnianie swej przestrzeni życiowej niezliczonymi przedmiotami skutkuje potem obarczeniem tych, którzy pozostali w tym wymiarze, problemem i koniecznością jej uporządkowania. Uniwersum tutaj wykreowane chce „każdemu dać / choćby w wyobrażeniach / szansę na odmianę”[2], nie pozwala nikomu na wyodrębnienie się z chaosu. Symbolem tego staje się na przykład odkopanie posągu Antinousa w Delfach w 1894 roku [3], które ma na celu uzmysłowienie odbiorcy jak niewiele nasza cywilizacja ma wspólnego ze swoimi korzeniami. Wydobyta spod ziemi postać jest bowiem świadoma swojej wyższości, nie współczuje, nie pragnie i trwa. Ważną część tego tomu stanowi kilka utworów napisanych prozą poetycką, które opisują sytuacje skrajne, będące dowodem na nieustannie tkwiące w ludzkiej podświadomości łaknienie oglądania cierpienia. Teksty te są manifestem Jacka Dehnela wobec beznamiętnego przenoszenia przeszłości w realia świata ulegającego autodestrukcji. To, co nas otacza nie pozwala przecież na uchronienie się przed niebezpieczeństwami pozostającymi najbliżej, a ciężka praca hipotetycznie mająca prowadzić do osiągnięcia jakiegoś sukcesu jawi się tutaj jako zarezerwowana dla buntownika, nie wahającego się przed realizowaniem pragnień.

Niewdzięczność wobec natury, odchodzących na wieki ludzi, porządku, pór roku, pożegnań i istotności biologicznych szczegółów to motywy ciągle powracające w „Językach obcych”. Jacek Dehnel znów udowadnia, że w jego przypadku zamiłowanie do tego, co przeszłe nie jest tylko fascynacją dawnymi wartościami, lecz poszukiwaniem mostów łączących dawną rzeczywistość z teraźniejszością. Dykcja tej poezji z tego względu o wiele bardziej przypomina przywoływanie, niż relację z bezskutecznych zmagań.

Autor: Przemysław K.

Jacek Dehnel “Języki obce”, Biuro Literackie, Wrocław 2013, s. 52

——————————–

[1] s. 8

[2] s. 15

[3] Zdjęcie dokumentujące to wydarzenie znajduje się na okładce tomu.

Cytat wykorzystany w tytule tego tekstu pochodzi ze strony 50.

„Był dzień do opisania i nie było pointy”, czyli poeta zrozumiały w świecie tonów dekadenckich