Opole – bestia, nie miasto

Bestiarium to debiut powieściowy Tomasza Różyckiego (ur. 1970 r.), który dotychczas zasłynął utworami pisanymi wierszem. Jednak w tym przypadku pisanie prozą jest działaniem pozostającym jedynie w sferze formalnej utworu. Po głębszym przestudiowaniu faktury całości wydaje się, że po drobnych przeróbkach z tego tekstu łatwo dałoby się uczynić poemat, a nawet tematyczny cykl wierszy. Jako, że główna oś narracyjna tej powieści jest bardzo wyraźna, została nawet szczegółowo zaprezentowana na okładce, to odnoszę wrażenie, że to nie zaprezentowanie przygód głównego bohatera jest głównym celem autora. Jednak mimo to warto zwrócić na nie uwagę. Młody człowiek w środku nocy budzi się z przekonaniem, że jego życie zrobiło pół obrotu, a świat zatrzymał się nagle ze zgrzytem i łomotem (s. 7). Wszystko wydawało się zastygłe w ruchu, pozostawione bez kontroli, a noc stała się fioletowa i ciężka (s. 7).  Poczucie osamotnienia jeszcze bardziej potęguje trwogę, na razie kiełkującą w duszy bohatera: Nie wiedziałem dobrze, gdzie jestem. Krzesła, ściany, sufit były znane i nieznane, jak to bywa we śnie (s. 7). Jednak już po chwili przychodzi pewne zrozumienie, umysł zaczyna łączyć w spójną całość nieliczne fakty: Na podłodze ciała jakieś skłębione (…). Dyskurs głębi, ponieważ w tym kłębowisku na pewno widzę ciało pedagogiczne i akademickie ciało i ich dyskurs tam trwa, mamrocze coś (s. 9). I, co najważniejsze, bohater zdaje sobie sprawę z własnej osobowości: I oto ja, magister filologii obcej, w cudzym mieszkaniu, w takim położeniu, ze śladami walki na ubraniu. Wieczorek zapoznawczy? Integracja ciała pedagogicznego (s. 9). Po tym (nie)przebudzeniu (wprowadzeniu) i przegranej walce o zdobycie wody przychodzi pora na wyjście z dotychczasowego środowiska w noc, w sen, z psem przewodnikiem o sierści koloru niejasnego, niepewnego (s. 12). Po stosunkowo krótkiej wędrówce, która także nie obyła się bez zbędnych trudności, dociera do kamienicy gdzie spotyka członków swojej rodziny: babcię, która niepostrzeżenie daruje mu wszystko otwierający klucz, wuja zbierającego jako ksiądz dusze do butelek i kontrolującego drugi, podziemno-piwniczny świat miasta. Pod jego przewodnictwem indywidua z nizin społecznych konstruują tam nieudolnie arkę mającą już za chwile uchronić wszystkich przed nadchodzącą powodzią. Okazuje się bowiem, że od przeszło czterdziestu dni nieustannie pada deszcz, zesłany przez tajemniczych polityków chcących uczynić z Opola (bo w nim prawdopodobnie toczy się akcja tego utworu) drugą Wenecję. Jak się jednak łatwo domyślić powódź stanie się przydatnym oczyszczeniem kapitalistycznego świata, podatnego na globalizację, a nie jego doszczętnym unicestwieniem. Nie to jest główną przyczyną: trzeba teraz potopu, żeby po tym, co się działo w ostatnim wieku, ziemię obmyć, może już nie ma na nic pomysłu (…). Ani na cywilizację, ani na system polityczny, wszystko źle. Było już, i źle. Liberalizm, komunizm, socjalizm, nic nie działa dobrze. Ani iść na wojnę, bo wojna to koniec nas wszystkich. (…) A sztuka doszła do ściany, nie można już dalej, nie można. Nic już więcej, pożeranie ogona własnego od lat (s. 123) – jak trafnie diagnozuje stryj nocnego lunatyka. I w tym momencie znów przychodzi głównemu bohaterowi odbyć długą podróż, wydającą się nie mieć końca, po zakamarkach podziemnego świata i niezliczonych piętrach kamienicy. Choć fantasmagoryczna rodzina prowadzi bohatera przez stworzone uniwersum to równolegle prosi go o ostateczną decyzję, jakby wymuszając na nim jakieś uporządkowanie: Zdecyduj się: raz latasz, innym razem pływasz, potem przez ściany przechodzisz bez szwanku. Zdecyduj się w końcu. Dzień jest czy noc? Wszystko pomieszałeś. Brak konsekwencji w twojej historii (s. 201).

Nazywana powieścią, nie jest jednak podręcznikowym przykładem powieści, wydaje się być czymś więcej… Bez wątpienia autor dotarł do samych granic polszczyzny, za którymi znaleźć można jedynie słowotwórstwo. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie obcy jest mu poetycki dynamizm, który wykorzystał w ukazywaniu snów jako codzienną iluzję, otaczającą smutną rzeczywistość. Choć reklamowana jest jako zabawna to wydaje mi się, że zawarty tutaj humor jest jedynie śmiechem przez łzy, pozostającym jedynie w sferze groteski i satyry.

Autor: Przemysław K.

Tomasz Różycki, “Bestiarium”, wydawnictwo Znak, Kraków 2012, s. 198

Opole – bestia, nie miasto