W tam i tutaj, w swoim drugim tomie poetyckim Katarzyna Zechenter rozpatruje doświadczenie rozedrganej rzeczywistości oraz kondycję podmiotu, który – wobec chaotycznej oscylacji tego, co widzialne – jest niezdolny do odruchowego zgrupowania zdarzeń w świadomości, ich subiektywnej interpretacji i wykorzystania zdobytych tak treści do ustanowienia siebie jako suwerennego bytu. Ów problem nie jest jednak wywołany ani przez zewnętrze, naoczność o niewytłumaczalnej dynamice przekształceń, ani przez trudności z wysłowieniem („nie ma takiego zdania, / gdzie słowa są w stanie coś oddać, / pozostając na zawsze dowodem porażki”), ale naturę podmiotu, który cierpi na mentalne rozdwojenie i tragiczne w skutkach niedopasowanie. W poetyckim świecie tam i tutaj obecnych jest tak wiele zmiennych zakłócających związki przyczynowo-skutkowe, że „ja” albo nie znajduje swojego miejsca, albo – co najczęściej występuje w tych wierszach – nie może pogodzić swego przywiązania do dwóch, równorzędnych, ale niemożliwych do równoczesnego zajmowania pozycji. Spośród nich „tam” – ta płaszczyzna właśnie opuszczona i wzywająca „ja” do powrotu – tworzy bolącą ranę w świadomości. Podmiot jest tu zdeterminowany zarówno przez te dwa bieguny, owe tam i tutaj, jak i przez inny, najbliższy wymiar konstytuujący kolejną, dotkliwą dominantę jego egzystencji. Jest nią ból emanujący z niego samego i natychmiast pobudzający do doświadczania. Przez to potrzeby podmiotu rosną wprost proporcjonalnie do trudności z ich zaspokojeniem: „Ludzki ból ma się całkiem dobrze / w dwudziestym pierwszym wieku, / gdzie tyle pozostaje do odkrycia / na jasnych pustyniach skóry / w różowych głębinach jelit, / i gliniastych wąwozach myśli, / a szczególnie na szarych ugorach / po bólu niechcianej, / niepotrzebnej miłości”.
Równoczesne bycie w dwóch przestrzeniach jest złudzeniem, istnieć można tylko pomiędzy, w wyrwie między miejscem wybranym przez serce a tym wynikającym z potrzeby dostosowania się do teraźniejszości. Życie rozwija się tu mimo barier budowanych przez rzeczywistość i nie może odnaleźć dla siebie takiego miejsca, które byłoby realizacją innych celów niż tylko konieczności istnienia tam, gdzie zostało się rzuconym. Wbrew sugerowanemu modelowi rzeczywistości – płynnej i niejednoznacznej – człowiek hybrydyczny, myślący globalnie, ale zakotwiczony w tym, co lokalne, nie jest w tam i tutaj możliwy. Poetkę fascynuje to, co nieopisane i emocje nieprzetłumaczalne na żaden kod, jej podmioty często rozpoczynają tu swe doświadczenia od domniemania wszechwiedzy, które następnie przez realia szybko jest obalane i gdy to wrażenie zanika zupełnie, wówczas dopełnia się proces poznawczy: „chociaż zdobywanie tej niewiedzy / kosztowało ją / tak wiele trudu / z czasem nauczyła się nie rozumieć / przestała nawet czuć wyrzuty sumienia / z tego powodu”. Tytułowe „tutaj” lokalizowane jest tam, gdzie lirycznego „ja” nic już nie może zaskoczyć, choć stale jego pewność siebie jest podważana przez nieskończony zakres wrażeń i relatywizm oceny ludzkiego bycia, które równocześnie, co pokazują te wiersze, wyczerpywać może zakres dwóch przeciwstawnych zjawisk, dobrego i złego. Nadto „tutaj” jest konstelacją niepowtarzalnych elementów, których tylko wtórną funkcją jest budowanie środowiska dla lirycznego „ja”, gdyż ważniejszą jego rolą jest dostarczanie podmiotowi materiału pozwalającego na rozporządzanie pamięcią i świadomością oraz urządzanie swego życia na przecięciu myśli i materii. Bez ponownego dotarcia do już poznanej i sprzężonej ze wspomnieniem reprezentacji świata, przeżyta przeszłość neutralizuje się dla podmiotu i przestaje go uwierać. Poezja ma jednak swoje prawa i jest w tym tomie również możliwy inny, nie tak bardzo z materialnością związany, wariant przeżycia, w którym kocha się coś nieomal wyobrażonego i nierealnego. Wydaje się, że owa miłość do wyimaginowanego obiektu nie jest, jak deklaruje „ja”, rekompensowaniem niemocy prawdziwego zaangażowania się w relację z innym, wywołaną choćby przez skrępowanie i obawę bycia odrzuconym, ale ma głębsze podstawy – bycie pokornym wobec osamotnienia: „czy potrafi jednak / podziękować za swój / największy przecież dar / bycie prawdziwie niekochaną // za samotność niemiłości / za pustkę”.
Tam i tutaj przedstawia wyboiste drogi do życiowej mądrości, znamionowane przez najbardziej trudne do wyobrażenia, tragiczne doświadczenia życiowe. To zmierzanie do wiedzy okupione jest też „udawaniem zrozumienia”, zmaganiem się z nudą codzienności, trudnościami z histerycznym wyładowaniem emocji i „chroniczną nadczynnością / hormonu nadziei”, niepostrzeżenie przekształcającym się w zmysł beznadziei. Dopełnieniem wykształcającej się na tym podglebiu apatii jest przekonanie „ja” o tym, że nigdy nie miało do czynienia z manifestacją skończonej płaszczyzny rzeczywistości i przez to jego sytuacja egzystencjalna jako iluzorycznie suwerennego podmiotu jest pozbawiona prawomocnego wymiaru: „I wszystko z nią umrze / cały niewykończony wszechświat / wszystkie nie-jej myśli / i wszystkie nie-jej uczucia / z rozmaitych pożyczek / przez lata”. Ów podmiot zbudował własny mikroświat, zapożyczając się u innych, nie mogąc spłacić tego kredytu i uznając, że równie niemożliwe jest też skonsolidowanie tych emocjonalnych długów i rozeznanie się, czym one tak naprawdę są. Dostrzec w tym można oś problemową tomu, w którym podmiot zagłębia się w sobie, unikając przy tym egotyzmu z powodu rozwiniętego zmysłu autokrytyki i przenikając z trudem zakamarki swej psyche. Co ważne, w tym akcie introspekcji nie może opracować treści, które byłyby interesujące dla bliźniego.
Jednak „ja” tam i tutaj nie pozostaje w być może niechcianym i opustoszałym, choć przez samego siebie wykreowanym uniwersum, skoro w takiej bańce mydlanej nie może ani pogodzić wszystkiego ze wszystkim, ani odnaleźć recepty na brak celowości swej egzystencji, dlatego odnajduje ważniejszy od pewności istnienia komponent doświadczenia – poszerzanie własnego przeżycia o światy odrębne i alternatywne. Nie tyle fascynuje go odmienność, ile zauważona w nieznanych kulturach odwaga rozwinięcia w wyższą, intensywniejszą formę zaufania w przyjęty obraz rzeczywistości, co powiązane jest z zacieśnianiem więzi między naturą a ludzkością i pielęgnowaniem przekonania o transcendentnej energii inicjującej rozwój dookolności: „Bezbronni w swojej wierze w niezabijanie, / wagę cierpienia / i siłę lasów, // w melodie błękitnych drozdów, / w melodie modlitewnych młynków, / w potęgę dziewiczych potoków”. Dzięki niejednolitości wnętrza podmiotu i jego poszukiwaniom swego miejsca perspektywa włączania w mikroświat „ja” elementów odrębnych posiada też inny, ważny wymiar w formie powoływania się na takie postaci, które w sposób warty przemyślenia potraktowały kategorię „tu” i kosztem swego komfortu usiłowały ją przeformułować. Innymi słowy, spróbowały, nie zawsze w sposób „nieudolny”, przesunąć rzeczywistość na tory prowadzące „tam”, być może do miejsc odnawiających myślenie, a więc niepogrążających ludzkiego ducha i dających nadzieję na odbudowę pozytywnych stron natury człowieka w formie przynajmniej niepodatnej na zdegenerowanie, a nawet trwalszej, co miał na celu choćby Yu Zhijian, bohater jednego z wierszy i uczestnik protestów na placu Tian’anmen: „Yu wierzył, że niszcząc portret Mao, / zniszczy tyranię, / pomoże naprawić świat, / wypełni swój obowiązek / oraz wskaże drogę ku Prawdzie. // O naiwności bezgraniczna / ubogich duchem!”.
„Ja” tam i tutaj urzeczone jest fenomenem heroizmu bezczynności, którą rozumie jako doskonałą postawę człowieka w świecie ponowoczesnym: „o ludzkości! kiedyż naprawdę zrozumiesz / że twym największym osiągnięciem / może być doskonałe nierobienie niczego”. Tym samym podmiot demistyfikuje założenie o tym, że permanentnie trzeba coś wyjaśniać, by prawdziwie być obecnym. Jest nieufny wobec praw postępu i ekstatycznie nastawiony do tych mechanizmów obronnych, które promują uwewnętrznianie treści doświadczenia: „być w sobie / sobą / tylko dla siebie / nie zapomnieć być / po prostu być // tak zasiedzieć się w sobie / we własnym istnieniu / chociaż na moment / na moment tylko”. „Ja” unika przekroczenia kondycji siebie, woli wyzyskać w swym przeżyciu już posiadane dyspozycje oraz restytuuje sprzężenie swej osoby z codziennością, rytuałami przez nią konotowanymi i tymi tendencjami, które nie wymagają od niego ofiary największego rzędu. Powraca tak do momentów znanych i do tego, co „normalnie oczywiste”, choć traci przy tym pasję właściwą tym, którzy stykają się z czymś nowym: „A wieczorami chodzi po Krakowie, / spisując wiersze na połówkach biletów, / jakby znów miała dwadzieścia lat, / świat miał sens / nadający się do zapisania, / tak jak i jego sekretne Treści / oraz Znaczenia. / Bardzo rozmaite”. Zredukować siły naturalne i zrównać je z ludzką energią to postulat daremny w poetyckim świecie tam i tutaj. Jest on pozbawiony wymaganego ugruntowania, gdyż walka o oswobodzenie indywiduum nie może znosić praw absolutnych i musi rozgrywać się poza tym, co ustanawia rdzeń przestrzeni. Zdaniem „ja”, uobecniana w wielu istotach moc życia powinna mieć prawo rozporządzania sobą zgodnie z własnym przeznaczeniem, niezależnie od ludzkiej woli i potrzeb. Wynika z tego brak moralnej podstawy dla „ułaskawienia” przez „ja” odrębnych i suwerennych istnień, gdyż z natury są one bytami autonomicznymi i samostanowiącymi, tym bardziej że życie pozaludzkie nie pozwala zasymilować się przez człowieka inaczej niż poprzez przemoc. Akcentowanie krzywdzących dla natury konsekwencji poszukiwania przez podmiot metod skonkretyzowania swojego bycia na podstawie świata zewnętrznego i krytyka takiego postępowania, nie równa się tu unikaniu dostrzegania i słownego uchwytywania piękna życia tętniącego w rzeczywistości, co „ja” eksponuje w takim wyznaniu: „Zawsze chciałam napisać wiersz / o wieczornym ptaków śpiewaniu / o mokrych chodnikach po deszczu / o zapalających się światłach jesienią”.
Twierdzenia abstrakcyjne, uzyskane na drodze myślenia spekulatywnego, liryczne „ja” tych wierszy nie tylko przywołuje i dzięki nim odnajduje punkt ciężkości swoich doświadczeń, ale wręcz udowadnia je w swych przeżyciach bądź podważa ich sensowność na płaszczyźnie codziennych rozterek. Tak jest na przykład z rozważanym tu problemem psychosomatycznego rozdarcia człowieka oraz braku zbieżności stopni rozwoju i degradacji duszy i ciała. W tam i tutaj przechodzi się od spraw palących do zupełnie nieistotnych, od obowiązku pamiętania do przywileju zachowywania w pamięci, od „tam” do „tutaj”. Wielojęzyczność, a zatem możność zorientowania się w świecie operującym wieloma kodami, nie determinuje sposobności pokonywania przez liryczne „ja” innych barier niż komunikacyjne. Zajmuje go utracone, nigdy niespełnione i potencjalne szczęście, pragnie wejść w stan „samotności doskonałej” i „ciszy całkowitej”, by zachować wieczną młodość w swym wnętrzu, na przekór starzeniu się ciała. „Ja” zawsze chce podążać za intuicją, emocjami i tym, co namacalne, dlatego taką nostalgią napawa go myśl, że zamiast ciała spełniającego wyśrubowane normy kanonu piękna, otrzymało nadwrażliwość i skłonność do dobroci. Na tym planie uderzający jest paradoks tego, jak trudno pogodzić się z odejściem bliskiej osoby, skoro tak uderzające jest spostrzeżenie, że ów brak nie ma ani radykalnego, ani śladowego wpływu na modalność rzeczywistości, przez co faktycznie śmierć nic nie zmienia, tylko budzi tęsknotę, żal lub inne reakcje emocjonalne oraz eksponuje niewielkiej grupie ludzi prawdę dotyczącą ich przyszłości. Traumy opanowujące wyobraźnię, ograniczające swobodę ruchów w pełnym niebezpieczeństw świecie, tym splocie wspomnień i teraźniejszych niewiadomych, mimo woli powracają, wdzierają się w głąb doświadczenia, w obręb myślenia o egzystencji. Trudność z przyjęciem życia nowego, „nieurodzonego / nieistniejącego / niebędącego”, czyli tylko zapowiedzianego i nieposiadającego fizykalnego nośnika, przejawia się w tam i tutaj jako o wiele bardziej dotkliwa od odsuwanego w najskrytsze zakamarki świadomości oczekiwania na odejście życia już wydarzonego i niepotencjalnego, jakby wyczerpanego, z którego kresem już się pogodzono przez antycypowanie go w myślach.
„Ja” w tam i tutaj – niezaspokojone i udręczone istnieniową niepewnością – kwestionuje możliwość zdystansowania się człowieka do wymiaru materialnego i celebruje każdą sposobność rozkoszowania się tymi momentami, w których podmiot pochłaniany jest przez przedmiot. Widać w tym pragnienie „ja”, by w doświadczeniu zatrzymać się w chwili uniesienia i zrozumienia, że miarą jego podmiotowego oddziaływania na świat jest miłość. Dzięki rozważaniu tego odwleka czas odsunięcia się w niebyt, w poetycką macierz: „istniejemy do najbliższego drzewa / a potem zanikamy / jesteśmy w zanikaniu / dla wszystkich i nikogo // jesteśmy dla siebie / jesteśmy zakochani / a mgła / a mgła zostawia pustą drogę”. Wykluczenie dobroci jako wspólnego mianownika wszelkich dziedzin życia doprowadziło do osłabienia człowieka i emocjonalnej bierności w doświadczaniu. Kolejnym etapem degradacji ludzkości jest wyrzeczenie się podstawowej powinności dbania o środowisko, sprawowania wobec niego roli służebnej i przede wszystkim wadliwe aplikowanie prawa swobodnego rozporządzania tym, co żywe. To też jest źródłem antynomii wyrażonej w tytule tomu – tam i tutaj. Wedle niej człowiek nie może zbudować trwałej relacji ze światem i w jego ramach umiejscowić siebie, skoro lekceważy wewnątrzświatowe pryncypia i brutalnie, a nawet bez żadnego racjonalnego umotywowania swych czynów, zapośrednicza to, co dane mu w doświadczeniu. Dlatego nie odnajdujemy miejsca dla siebie, bo już dawno nie wytrąca nas z egocentryzmu jedność i wewnętrzna harmonia emanująca z przyrody, w której dostrzec można namacalną ekwiwalentyzację sacrum – tajemniczej, pociągającej i absolutnej mocy. Etyczne rozluźnienie nie kończy nihilistycznej charakterystyki człowieka, który bezładnie brnie dalej w swym nihilizmie, zajmując pozycję agresora wobec sił natury, przypieczętowując zapaść w ewolucji ludzkiej wrażliwości i obnażając siebie jako istotę bezwzględną, nieczułą i rygorystycznie egzekwującą nienależne dobra: „drzewa czują zbliżającego się drwala,/ rośnie im wtedy ciśnienie wewnątrzkomórkowe, / boją się / i nie chcą umierać. // jak przejść obojętnie / wobec tej niemej męki, / jak przejść obojętnie / koło pustki / po umarłym drzewie?”. Nie brak skrupułów, a bestialski pęd ku wszechwładzy i niecofnięcie się przed niczym w pracy nad uzyskaniem pierwszeństwa w drabinie bytów, są czynnikami dyskwalifikującymi człowieka nowoczesnego w tam i tutaj.
Przez bycie i tam, i tutaj – zdaniem podmiotu – człowiek jest zaślepiony i nie jest w stanie zobaczyć pierwotnego, anarchicznego i antycywilizacyjnego punktu, z którego zawsze zaczyna myślenie o rzeczywistości – myślenie, dodajmy, prowadzące go do racjonalizacji skutecznie realizowanej polityki całkowitego wyzysku. Rozpoznane przez „ja” mówiące zaburzenie to następstwo nieczułości na bodźce, owe jasne sygnały tego, że światu nie podoba się samowola ludzkości. Jednak istotą współczesnego kryzysu jest maskowanie przez człowieka swego dualizmu, psychosomatyczności siebie i zapomnienie, że wszystko, a szczególnie nasze przystosowanie do zastanych warunków, zawdzięczamy naturze, którą rozczarowujemy naszą bezczynnością i brakiem motywacji do rozwijania treści doświadczenia: „Przyroda przygotowała nas, jakże starannie, / na głód, choroby i wojny, / zaś nuda szczęścia / prowadzi do otyłości duchowej / i naturalnej śmierci z uduszenia, / kiedy można by wreszcie odetchnąć”. Tam i tutaj nie jest rzeczą dotyczącą zbiorowego doświadczenia – prym wiedzie tu indywidualność, która zawsze odnosi swą refleksję do szerszych perspektyw, niemniej nie dewaluuje otoczenia, ale to, co społeczne nie ma dla niego decydującej roli, „ja” nie bierze nigdy strony ogółu, a nawet jest zdruzgotane postępowaniem społeczeństwa i krytykuje je za pomocą subtelnych środków. Ów podmiot jest bardziej uwikłany w prywatne rozterki i sądy burzące wizję jednolitej rzeczywistości niż misję wszczęcia rewolucji. Mocniej niż uniwersalne własności „ja” zajmuje ból egzystencjalny, który słusznie widzi jako zalążek do kontemplacji problemów o bardziej rozległym działaniu, skoro ów ból wymyka się problematyzacji, opisaniu i jest na tyle obciążający, że nie sposób od niego odstąpić i zarejestrować cokolwiek z nim niezbieżnego: „ból nie tłumaczy się dobrze na wymiary słowa / nawet w dobrym wierszu, a cóż dopiero w tym. // I nigdy nie boli razem. / Zawsze zupełnie osobno i prawdziwie dosłownie / w odróżnieniu od słów”. Przybiera to taki obrót, że „ja” próbuje wydobyć siłę z tego bólu, wyzyskać go dla wewnętrznego rozwoju, zorientować na nim całe swoje przeżywanie a jego nieprzerwane odczuwanie przekuć w marsz ku wyższemu stopniowi samoświadomości, jednak nie mogąc oszukiwać samego siebie, ów podmiot w tam i tutaj dąży tak naprawdę do zrozumienia, że z destrukcji jego mikroświata (ciała i świadomości) i samej rzeczywistości nie wyniknie lepsza przyszłość, a jeżeli nawet samotność zostanie nieco zredukowana, odsunięta w podświadomość (tytułowe tam) i zastąpiona czyjąś obecnością tutaj, to nie zostanie ona unicestwiona całkowicie. Tak w tym tomie docieramy do granicy wyczerpania, zyskując przy tym mocną skłonność do wzięcia nieco ciężaru „ja” na siebie i zagłębiania się w te wiersze, by współprzeżywać chwile „odkrywania” bólu – tych zapisanych w poezji śladów cierpienia i samopoznania: „Wszystkie słowa zużyte na dziesiątą stronę / we wciąż na nowo odkrywanych kontynentach bólu, / za każdym razem odkrywanych po raz pierwszy / i za każdym razem / samotnie”.
Autor: Przemysław Koniuszy
Katarzyna Zechenter „tam i tutaj”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2019, s. 64
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci