Osobniktem Krzysztof Siwczyk rozwija swoją refleksję nad wykorzystywanym w życiu społecznym (pozapoetyckim) językiem, który jest zdradliwy, obnaża delikatną tkankę ludzkiej świadomości i nakłuwa ją igłami ideologii, tworzącymi sieć ograniczeń hamujących auto(r)ewolucję jednostki i wytyczającymi nieprzekraczalny obszar obecności tym samym zniewolonej i dehumanizującej. Wydaje się, że jedynym ratunkiem w świecie o „marnym zaraniu”, nikłym potencjale wyjściowym jest wielosłowie rozumiane jako próba zagłuszenia tego, co wydobywa się z „dziury w otwartych ustach, w niej ryk ryje na wieki niebo” (Pacierzyk). Wypowiadanie słów tak, by układały się w niepowstrzymane strumienie i psychodeliczne ciągi jest w logice świata poetyckiego Osobnikta odczytywane jako podporządkowanie siebie zewnętrzności, oddanie siebie i sprzeniewierzenie się wolności źródłowej dla istnienia. W praktyce wyobraźniowej Siwczyka reakcją na impulsowość i – chciałoby się dodać – impulsywność rzeczywistości jest owocująca częściowo surrealistycznym obrazowaniem strategia komentowania oparta na wytężonej rejestracji zdarzeń, która mogłoby kończyć się redukują do minimum aktywności centralnego podmiotu poznającego, jednak w istocie tylko ją potęguje i wysuwa na pierwszy, ujawniony już w tytule, plan. Oczywiście, nie chodzi tu wyłącznie o obserwację, ale wyciągnięcie z ekstraktu tego, co wydarzone, a więc akcydentalne swego rodzaju wyższej racji, której poznanie pozwoliłoby jednostce (Osobniktowi) o podważonej tożsamości pogodzić się z własnym losem i koniecznością uosabianą przez Ananke: „palisz długo, patrząc na śpiącą w foteliku córkę, żona w popłochu / biega między wiatami, opuszczasz głowę, przekazujesz znak ziemi, / żeby ruszyć dalej, twoje stopy stoją w miejscu, w pustym pokoju / twoje usta powtarzają jej słowa zapewnień, Ananke” (Werdykty).
Źródłem tych i wielu innych sytuacji lirycznych w Osobnikcie jest deficyt czynnika równoważącego antagonizmy. Wszystko wydaje się tu skonfliktowane już na powierzchni tego, o czym mówią liryczne „ja” i przede wszystkim tam, gdzie ich myśli nie są zdolne sięgnąć. Nadto, zamiast symetrii panuje w uniwersum Osobnikta triumf chaosu i nieoznaczoności, dlatego, czytając te wiersze, odnosimy wrażenie jakby świat, z którym obcujemy, tracił całą immanencję i w swym przejawianiu się był zdawkowy, fatalistyczny. W takich realiach żadne „zapewnienia” nie mogą złagodzić egzystencjalnego niepokoju. Dopełnieniem ontologicznego bezkształtu i krajobrazu niestałości jest, swoją drogą doskonale odzwierciedlające specyfikę ponowoczesności, pomieszanie bądź scalenie perspektyw czasowych, które kończy się powstaniem „pradawni”: „W pradawnie, na granicy nieistniejącego państwa, stoimy jak kolejka społem, obleczeni w nieistniejącą modę, wskazując na nieprzekraczalny znak, za którym miała czekać nieistniejąca wtedy przyszłość. A teraz wchodzisz do mojego rodzinnego domu i wyglądasz zupełnie jak wtedy” (To coś dla mnie znaczy).
Osadzone w konkrecie doświadczenia zmysłowe budzą w podmiocie poetyckim Siwczyka nostalgię za utraconymi wariantami swego „ja” – „ja”, które w każdym w swym przeszłym doznaniu utraciło cząstkę siebie, pozostawiając ją na pastwę przemijania. Figura Osobnikta objawia w takim świetle wysycenie świata tym, co podmiotowe (antropocentryczne). Przyszłość – jako kluczowa niewiadoma w poetyckim równaniu – zgodnie z domniemaniami Osobnikta będzie związana z kresem antropocenu, rozumianego tu jako następstwo braku w ludzkości jakiejkolwiek odmiany samowiedzy i zdradzenia przez człowieka biologicznej strony swej osobowości. Jest to tym bardziej tragiczne, że to właśnie „wiedza okazać się miała przepustką do czasu”. Wedle Osobnikta zanika dziś (bądź w wyobrażonej i niedalekiej przyszłości) społeczny konsensus, a stan obecny jest wyłącznie jego pogłosem, dalekim i zniekształconym echem: „Jesteś integralnym spełnieniem swoich planów, o których opowiadałeś, zamroczony wódką z przemytu, gdy istniał jeszcze przemyt” (To coś dla mnie znaczy).
Osobnikt może zostać odczytany jako przykład poezji „ekumenicznej”, jednoczącej podmioty na płaszczyźnie międzypodmiotowej symbiozy i polegającej na łączeniu doświadczeń w imię sugestii mówiącej o komplementarności bytów w świecie, w którym zanika różnica. Siwczyk w wizjach poetyckich zapisanych w Osobnikcie poszukuje loci communes – miejsc wspólnych, godzących sprzeczne racje i indyferentne punkty widzenia, a także projektujących sytuacje konsensualne, spotkania oparte na zgodzie, akceptacji i wzajemnym zrozumieniu. Poszczególny podmiot, wrzucony w wir ontologicznego bezkształtu, za wszelką cenę, także za cenę własnej autonomii i wrażliwości, próbuje utrzymać się na powierzchni życia, „na równoważni powietrza, które nosi dalekie głosy, / murmuranda zza okna, zza ściany, z zaświatu tumult”. Walka o życie jest jedyną daną im modalnością i choć widzą jej niedostatki, to cenią jedną z kluczowych funkcji trwania w świecie empirycznym: możność transgresji powiązanej z samopoznaniem, oceną określających własne „ja” konfliktów oraz możliwości ucieczki: „patrzymy po sobie i przez siebie w kierunku granicy / danego nam czasu, zmarszczki tają jak prześcieradło, / wsiąkamy w głębie oddalenia, widzimy pochód z nas, / niemy wir wyrzuca nas poza przyczepny sens śnienia” (Ekumena). W tym oniryczno-irracjonalnym, pomieszanym status quo nie ma szans na zupełne przyglądnięcie się sobie, przejrzenie tajemnicy stojącej za własnym, (nie)konkretnym i kwestionowanym istnieniem. Jedynym ruchem poznawczym jest ten „przez”: własne, niewyrażone i niewydarzone „ja”, osobową perspektywę, nadwątloną somatyczność i nadszarpnięte antyludzkimi tendencjami wnętrze. Zewnętrzność jest bowiem albo niema, albo tak dużo występuje w niej bodźców i znaków, że przekształcają się one w dysharmonijny rwetes, pozbawioną istoty kakofonię.
W Osobnikcie udaje się obalenie deterministycznych wizji ludzkiego losu poprzez sformułowanie postrzeżenia, że to, co widziane nie jest swego rodzaju „werdyktem”, nie posiada absolutnego statusu i jest możliwe do wyobraźniowego podważenia. Dzięki temu dopuszczalne jest „udane życie wśród butwienia”, przejawów organicznego rozkładu oraz udaje się skonfrontować nie tylko z powszechną martwotą, ale i luminarzami obecnego, postapokaliptycznego (nie)porządku – tymi, którzy „jak nakręceni rżną brzozy na parceli, wsiadają / na bale jak apokaliptyczne karły, jarają szlugi w polietylenie, / ryczą, że będzie się walić” (Martwiec). „Ja” liryczne, będąc pod ostrzałem nicości, kształtuje swoją optykę w oparciu o wiarę w istnienie kontrapunktu – przeciwwagi dla tego, co negatywne i regresywne, czego symbolem jest będące zarówno źródłem ukojenia, jak i opresji napięcie między zenitem a jego przeciwieństwem: „czerwie kapią z zenitu, / z nadiru macha martwiec, wszystko się tam udaje”. W realiach Osobnikta nie można mieć jednak pewności, że nadzieję na egzystencjalną stałość przyniesie poleganie na prostych dychotomiach bądź dialektycznych układach, ponieważ podporządkowanie się im to dla indywiduum osaczenie, „embargo” na „relaks” i ulokowanie się między Scyllą a Charybdą. Dopiero ironiczność i karnawalizacja okazują się antidotum na ów pat i sposobami na „zatrzymanie (…) w sezonie entuzjazmów” (Poświadczenie odbioru). Głuchy na ludzki ból świat wymusza na Osobnikcie pozorowanie samowystarczalności, która pozwala mu tymczasowo wygrać z siłami manipulującymi jego umysłem, jednak jest ona czymś relatywnie możliwym wyłącznie na poziomie świadomości, imaginacji i własnego głosu: „Wszystko odbędzie się wewnątrz miarowo, daj wiarę. Ciało jest / końcem wyobraźni, leży na piasku odebrane wodom, które / odeszły. Zaśnij w fabryce słońca, faktor nie da cię piec”. Prymarną cechą uniwersum Osobnikta jest redukcja intencjonalności człowieka, w zewnętrzności „ja” podległy jest on zawłaszczającemu terrorowi władzy („prosisz jeść, / błagasz spać”), skrajnie ograniczona jest jego poznawcza ekspansja („próżnia połyka rejs. Nie wiesz dokąd to, nie znasz przeznaczenia”), a doświadczenia zredukowane są do tych fantomowych, polegających na odczuwaniu braku i tego, co odeszło w zapomnienie bądź nigdy nie zaistniało: „echo czasu, który odnalazł cię w trakcie twoich rojeń, gdy zdawałeś się być w ruchu przyjemnej inercji, na powierzchni szelfowego morza, pod spodem mając łagodne wspomnienie śmiesznych motywacji do wyjazdu” (Mazy).
Ludzie opisywani w Osobnikcie przez Siwczyka są wypaleni wewnętrznie, niepotencjalni i widoczni tylko „w odbiciu” kakofonii bądź chaosu. Jednak ich podstawową dysfunkcją jest nieznajomość języka, którym posługuje się współczesność, stanowiąca w ich oczach przypadkowo zaaranżowaną scenę ich dramatu. Najczęściej więc jedyne, co widzą to niezrozumiałe przemieszczenia – stany będące sumą wydarzeń zachodzących dookoła, choć stanowiące dla nich wielką zagadkę. Niemoc jej rozwikłania decyduje o ich zagubieniu, które, wzmagane przez wielość bodźców skutecznie szturmujących ich świadomość, osiąga najwyższy stopień, gdy z braku instrumentów poznawczych diagnozują świat jako niedziałającą i pozbawioną sensu maszynę. W ostateczności kiełkuje w nich myśl, że są zwiedzeni przez teraźniejszość i nieoczekiwani przez nikogo, zbędni w świecie, w którym życie równoznaczne jest z doznawaniem bólu i trwaniem w złudzie, oczekiwaniem na moment pochłonięcia przez próżnię. Ich wyznania, i tym samym utwory zapisane w Osobnikcie, wydają się skomponowane ze wspomnień mających na celu nie tylko umożliwić im odkrycie swojego przeznaczenia, ale też odnalezienie siebie w takiej, niejednoznacznej kondycji: „echo czasu, który odnalazł cię w trakcie twoich rojeń, gdy zdawałeś się być w ruchu przyjemnej inercji, na powierzchni szelfowego morza, pod spodem mając łagodne wspomnienie śmiesznych motywacji do wyjazdu. Teraz (…) jesteś faktycznie lekkim osadem, kotwiczysz w falach ciśnień, w ciszy pękającej w uszach” (Mazy).
Nie tylko cisza pęka w Osobnikcie, ale i sam świat rozpada się na wiele cząstek, będąc ontologicznie nietransparentnym, syntetycznie nieskonsolidowanym i sennym. Nim nastanie równie pożądane, co niemożliwe przebudzenie, w Osobnikcie „popieli się jutro”, niweczy się wszelka otwartość, a tożsamość ginie w odmętach pleonastycznych twierdzeń stanowiących podstawę teraźniejszości. Tym z nich, które narzuca się najsilniej, jest Osobnikt będący potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem samo–tożsamości. Twierdzenie o osob–niczości to tego rodzaju afirmacja, która już w samej sobie zawiera aspekt negatywny, anty–tożsamościowy, jakby tytułowy „osobnik” nie mógłby istnieć bez swojego zaprzeczenia, tragicznego wystawienia na nie–istnienie. W tym świetle wydaje się, że cząstka „nikt” jest tu zapisana tylko z konsekwencji, dla spotęgowania końcowego, proto–nihilistycznego komponentu, gdyż „nicościowanie” się podmiotu to coś, co przenika całego Osobnikta i nie wymaga odrębnej deklaracji. Warto jednak skierować spojrzenie na innego rodzaju pleonastyczne dictum, choćby to obecne w tytule wiersza Prawda obiektywna. Wyraża ono obawę o to, że tak oczekiwany w ponowoczesności „głos obiektywizujący” marne w skutkach poszukiwania tejże prawdy, owe „puste przebiegi” krytycznego umysłu, okaże się „zupełnie fałszywy” i tym samym śmiercionośny pod względem dezindywiduacji („osobniktowości”) człowieka aktualnego, który zmuszony do ontologicznej mobilności, stroni od asymilacji i przekształca się w byt niezaszeregowany, w sposób negatywny outsiderski i nieskalibrowany.
Ożywcze substancje przeciekają przez rzeczywistość przedstawioną Siwczyka, brak w Osobnikcie tam mogących zatrzymać to, co zdolne zaprowadzić ład. Zamiast nich, barier powstrzymujących postęp degeneracji, obecne są blokady hamujące rozrost słownej tkanki świata, która jako jedyna może wyjaśnić ideologiczny, odosobniający wymiar istnienia człowieka ponowoczesnego. Nieformalna odpowiedzialność poezji – zdaje się mówić Siwczyk w tym kontekście – polega więc na opisywaniu tajemnicy tkwiącej w wyłanianiu się („wypluwaniu”) z „wykrojonego” obszaru w świecie „igły kompasu / księżyca” – elementu określającego życiowy i ideowy „kompas” podmiotu. Poezja Siwczyka w tym wydaniu ma też potencjał transcendowania tego, co aktualne i projektowania przyszłości jako czasu, w którym Osobnikt nie będzie już niewolnikiem bezruchu, więźniem koszmaru i stanie się Osobnikiem. Los bez żadnych skrupułów sprawia, że podmioty Siwczyka stają się bezimienne, pozbawione immanencji i zdane na terror czasowości. Doświadczenia te czynią z nich kaskaderów – tych, którzy są substytutem prawdziwych, suwerennych „ja”: „szlachtowani / od głów, równani do jednego porządku / przez powiew tego, co na zewnątrz nas / zachodzi, (…) / pokazujemy na co nas jeszcze stać, / w odosobnieniu, na małej przestrzeni, / z niczego zrobimy tu rzeź, / jakiej nikt się po nas nie spodziewał, / próbując zapobiegać zamiast karać” (Odosobnienie).
Skonfliktowanie „ja” w Osobnikcie z wieloma komponentami świata poetyckiego nie powinno nam przysłaniać faktu, że aparat pojęciowy stojący za (nie)tożsamością podmiotu w ostatecznym rozrachunku nie ma tu znaczenia, o wiele ważniejsze jest bowiem dla Siwczyka to, co dokonuje się między podmiotem a najbliższym nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie „ty”. To osobowe sprzęgnięcie, być może ograniczone tylko do krótkiej chwili, redukuje wszelkie niedogodności chronicznego niedookreślenia pod względem tożsamościowym. Bycie razem, we wspólnocie dusz, łagodzi implikacje niesnasek na poziomie polityczno-społecznym i przede wszystkim mobilizuje do konstruktywnych, choć z rzadka rewolucyjnych i krwawych działań, które nie zawsze muszą być umotywowane znalezieniem się między młotem a kowadłem, w szponach kapitalizmu i korporacyjnego wyzysku, szybko i bezpardonowo wykluczającego z nierównej gry zysków i strat: „wszystko mu chachmęcą, nawet detaliczny plankton, / jest ubaw, kurczy się w oczach, wie to, gdy inni patrzą, / może znieść coraz mniej, przydaje się w dziale, / ale myśli, że spadnie niżej, jest gotowy to przyjąć, / (…) kiedy to się zacznie, co się zacznie, kiedy odmówią mu dostępu, / każą nosić segregatory, zmienią hasła, zastanie biurko puste, / okruchy po fistaszkach i wymówienie z samej góry, / to jedno, co zostanie, podbite niczym słowa” (Nerd).
Świat poetycki Osobnikta razi przenikliwością obserwacji realizowanych przez „sprawców koniecznych dociekań” i poraża umysł dramatyzmem, jaki wyłania się z tych iluminacji: „szukasz / po ogrodzie objawienia, ledwo chodzisz, oślepła / od nadmiaru nadziei” (Raźny plac). Wszelki sens, jaki liryczne „ja” napotyka tu na naszych oczach, jest doraźny, przypomina „nieledwie łakocie”, krótkotrwałą słodycz, szybko ulatniającą się z umysłu i widoczną tylko w świetle „rozwijającego się zakończenia”, przyszłego, apokaliptycznego przesilenia. Osobniktowość wydaje się więc możliwa nie tylko przez działanie zewnętrznej, autorytarnej instancji, ale i przez głuchotę, brak wy-czucia i niedbałość podmiotów, nieumiejących zawczasu skutecznie rozpoznać pierwszych jaskółek ostatecznego upadku bądź celowo dyskredytujących swoją potencjalność: „to służy ziemi, my służymy tu do niczego, tak mówisz, / słońce razi cię w dwójnasób, kiedy się zasłaniasz”. Dlatego z ust Osobniktów wydobywa się tylko bełkot a z ich wnętrza świat „wyjada / wewnętrzną symfonię”.
Zapadamy się w sobie, jakby w urojonej senności i wyimaginowanej materii, jakie spodziewamy się odnaleźć w swym wnętrzu, będącego w Osobnikcie też miniaturą świata zewnętrznego. To, co tak naprawdę udaje się nam osiągnąć, to „zjawisko nieprzytomności” i „granica entuzjazmu” (Każdy dzień). Wedle Osobnikta milczenie i wstydliwość to podstawowe strategie kontaktu (autoanalizy) z samym sobą, będące w istocie prostą drogą do nieskończonej autodekonstrukcji. Jesteśmy wiecznie tymi samymi „ja”, choć nieustająco zmiennymi i to metamorfozy są tym, co nas definiuje. Inny paradoks polega zaś na tym, że stale posługujemy się językiem końca, jakby oczekiwanie na zwieńczenie była wartością stałą naszego bycia, choć z drugiej strony to oczekiwania napędzają nasze myślenie i tworzenie. Osobnikt to opowieść o postaci-hologramie, aseptycznym i częściowo sparaliżowanym konstrukcie, który waży się na skok poza rutynę, powtarzalność i „kąt beznadziei”, czyli wszystko to, co prędzej czy później zaprowadziłoby go pod pręgierz. By uzyskać coś nowego, nie wystarczy tylko eksperyment, awangardowe wybiegnięcie przed grupę stanowiącą centrum społeczeństwa, ową medianę możliwości człowieka współczesnego. Eksperyment bowiem kojarzy się z poświęceniem siebie nietypowej idei, rozpoczęciem od nowa, odrzuceniem istniejących praw, antagonizującym odcięciem się od status quo, a nawet – niekiedy – oszustwem: „wybyłe gdzieś plany zagospodarowania przestrzeni / teraz wracają, w słońcu nowych możliwości, / pierwsi inwestorzy grzebią patykami przy studzience, / wmawiają komuś świetlaną przyszłość” (Nowa powieść). Tymczasem oczekiwane efekty, mówią liryczne „ja” Osobnikta, przynieść może tylko, stanowiące nierozdzielną całość, „poddanie się wyobrażeniu, że będzie lepiej, / bez siebie, w innym świecie”: zadłużenie się i odsłonięcie swego „ja”, ukazanie tego, co ukryte pod powierzchnią konwencji i konwenansu.
Siwczyk, nie polegając na anonimowym „pośredniku” oraz ignorując dominujący dziś rachunek ekonomiczny, tworzy poetyckie wizje mniej lub bardziej rozrastające się na stronicach tomu, opierając je na napięciu między Osobnieniem a Odosobnieniem. Wiedząc, że „najprostsze metafory blokują łączność, / blade dłonie gmerają w ustach” (Proxy), co symbolizuje ingerencję aparatu władzy w ludzkie pojmowanie, autor Osobnikta wybiera taki model metaforyzacji, który nie jest skomplikowany (i tym samym nieprzyjazny) pod względem konstrukcyjnym, gdyż polega na zapoczątkowywaniu semantycznych, a tak naprawdę ontologicznych, interakcji. Dzięki temu pomysł Siwczyka jest komplementarny na wszystkich poziomach. Jego protagoniści ujawniają „zamaskowane”, utajone aspekty rzeczywistości i słów, a wraz z nimi te zjawiska, które są tak irracjonalne, że pomimo ujrzenia ich na własne oczy, nadal trudno w nie uwierzyć. Dlatego potrzebna jest poezja łącząca rzeczy ze słowami subtelnie, w przeciwieństwie do agresywnego dyskursu władzy: „widziałem wszystko, / wzrastało jezioro brunatnej krwi, podchodziło / do gardła, (…) / dzieliła nas jarzeniówka i pomroka, / wody i lądy schodziły się w słowa, / których nikt nie użył” (Osobnienie). Inkluzje, schodzenie się rzeczy bądź zjawisk oraz skupieniowość przedstawień to kolejne wyróżniki Osobnikta. Nie o centralizację i wypracowanie poręcznych figur tu chodzi, ale o empiryczne poszukiwanie tego, co sprzężone, wsobne i ostrzegające o takich niebezpieczeństwach jak osobniktowość.
Czytając Osobnikta, wciąż mierzymy się z anachronicznymi fenomenami i tym wszystkim, czego czas świetności dawno przeminął. Trafiamy tutaj niejako na sam koniec gry o sens i istnienie. Formy, w których tli się jeszcze życie, przejmują siły diaboliczne. Człowiek wydaje się tu już „ograny”, będący poza systemem i czasem. Widzi jedynie „smugi”, cienie i błyski –resztki roztarte na powierzchni świata, zapomniane i spowite ciemnością. Podobnie jak tytułowy Osobnikt jest echem osoby, tak cząsteczki uniwersum poetyckiego przypominają odległe echa pełnowymiarowych idei. Dlatego tak trudno w Osobnikcie odnaleźć zarówno indywidualność z powodu jej osamotnienia, bycia „poza” i permanentnego poczucia obcości, jak i wypatrzeć rzecz w stadium imago, w postaci w pełni rozkwitłej: „zwiędłym / zanim rozwinie się stęchła przyszłość, nie wzrosła / w kwiat magnolia zeszłej wiosny” (Mydło). Walka, oszustwo i ofiarniczość to dominanty życia w realiach Osobnikta. Ich wszechobecność to przyczyna bycia podmiotem „bezokolicznikowym”, wymykającym się charakterystyce, apatycznym i podporządkowanym monotonii: „Stawiać się na bezokolicznik żądania, / czynić uczynki, kolędować bezradnie / przy wyżarzonej hubce” (Wymóg). Co najważniejsze, natura tych zjawisk przekłada się na specyfikę wierszy Siwczyka. „Jałowy bieg” cywilizacji odzwierciedlany jest tu przez nawzajem wynikające z siebie słowa, obopólnie nadające sobie wartość semantyczną („pod spodem szlamu szum”). Natomiast określająca dziś życie społeczne niezgłębialna tajemnica symbiozy zmysłów i środków („język wie / gdzie podział oczy”) oddawana jest w tych wierszach przez zagadnienie wzajemnego determinowania się podaży i popytu na poziomie ekonomii wyobraźni.
Osobnikt to także opowieść o wyjściu ze świata, które rozważane jest w sytuacji, gdy bohater spolegliwie znajduje się w inkubatorze swojej podmiotowości, trwając w nieokreślonej i rozdartej między empatią a brutalnością pozycji, potęgującej jego lęk, onieśmielającej go nadmiarem błahych bodźców i nakazującej mu fingować egzystencjalny animusz. Osobnikt jest istotą nieodróżnialną, bezadresową, pozawzorcową (nieschematyczną) a jego kondycję można określić na wiele sposobów, choć żaden z nich nie będzie adekwatny, gdyż każdy sąd na jego temat jest sytuacyjny, nie określa go z ogólnej i oddalonej perspektywy, zamyka się w konkretnej chwili jego postrzegania, co przenikliwie podsumowuje ów fragment jednego z tekstów: „zbolałe ego – słaba dioda dopalająca się jak nocna lampka zasilana rozlanym paluszkiem, niestykającym już z resztą iluminacji, żałośnie wiszącej na obluzowanym karniszu” (Lekcje litanii). Niemoc deszyfracji Osobnikta to pogłos niemożności wybrzmienia dziś jako wolna jednostka. Sztafaż ponowoczesności nakazuje – jak uznają liryczne „ja” – polifoniczne istnienie jako powinowactwo z rzeczywistością, zapożyczenie się w jej ontologii. Osobnikt pokazuje, że koncepcja indywidualności nie jest już nośna, nie może zrodzić niczego nowego, na jej miejsce pojawia się więc Osobnikt jako oryginalny katalizator przebrzmiałych wizji człowieka ponowoczesnego, które mają unaocznić potrzebę nowego rozdania, nowego ukształtowania świata i – tym samym – nowego języka, inicjującego dotąd niespotykane twory wyobraźni. Ostentacyjnie polemiczne sposoby bycia to stopniowe popadanie w marazm niedookreślenia, uogólnianie siebie, powiązywanie swego istnienia z kompleksem innych, alternatywnych bytów i wyeksponowanie własnej widmowości, co prowadzi do nudy, niepełnego autentyzmu, „niewybudzenia” i odczuwania na własnej skórze, jak przymiera naoczność: „Odnajduję w lustrze nieznaczne podobieństwa, sporo skłonności i nudę – nudę dni pozostawionych do strawienia, gdy przełknęło się już gorzki smak zawodu, bo przecież przystanęliśmy na granicy konwencji szczerości” (Lekcje litanii).
Elementem, który być może najsilniej zaważył na wymowie Osobnikta, jest suplementujący zawarte w nim wiersze sentencjonalny utwór dramatyczny W pomroce. W przestrzeni dialogu między Osobnikiem Ogólnym a Osobnikiem Poszczególnym, dzięki skrótowości, braku balansu między rozmówcami oraz niejasnymi powiązaniami między posiadanymi przez nich władzą a wiedzą, rozwija Siwczyk ciekawą, niejednorodną i hybrydyczną formę tekstowego multi–protagonisty. Konwencja tekstu sprzyja ukazaniu człowieka zdezorientowanego i osaczonego, podległego ambiwalentnym realiom: bytującego wewnątrz (osobiście), choć stale pragnącego stać się kimś innym (obcym, nieznanym, nieswoistym) na zewnątrz, poza status quo, w czystej istnieniowości. Indywidualna reprezentacja siebie – zdaje się twierdzić Siwczyk – jest dziś złudzeniem, niemożliwa jest bowiem dziś ideowa samodzielność i życiowa wytrwałość w konstruowaniu spójnego świato(p)oglądu. Dla bohaterów W pomroce wyjście poza więzienie sceny jest tak ważne dlatego, że doświadczają oni schizofrenicznej powtarzalności przeżyć, jakby egzystencja w uniwersum tego tekstu była poruszaniem się po okręgu. Wynika z tego zastanowienie nad tym, czy repetycja w nowoczesności może przynieść coś nowego, czy „lepszy moment” już był, czy dopiero owa dogodna chwila nadejdzie i czy spotęgowanie danego składnika odmienia jego esencję, czy czyni go nad wyraz obecnym i nadmiarowym. Mechanizmy rządzące istnieniem obu Osobników, szczególnie ich lewitowanie nad swoistym morzem ciemności i zakwestionowanie bycia Osobnika Poszczególnego, wskazują raczej na to, że im mniejszy element, tym większa jego siła wywrotowa i hipotetyczna moc odmieniania świata, w tym więc można szukać źródeł wizji przekazywanej przez W pomroce jako utworu o zwrocie odmiennym od dosłownego i w istocie traktującym jednostkę słabą oraz poddaną temu, co ogólne jako w istocie najsilniejszą.
Zachodzące wespół z ewolucją dialogu takie zjawiska, jak zestawianie modeli aktywizmu (utylitarystycznego z pragmatyczno-hedonistycznym), traktowanie bezrefleksyjnej pracy i doświadczania bólu zagłuszającego pozytywne bodźce jako jedynych słusznych sposobów bycia oraz pokładanie zaufania w konieczność odnalezienia narracji („wytłumaczenia”), pogłębiają – w zależności od bohatera: szczere lub udawane – bojaźń i drżenie. Czucie się nie–swojo (bycie nie–sobą) w świecie opisywanym W pomroce to płaszczyzna, na której spotykamy się z bohaterami Siwczyka, widząc w ich wrażeniach zwielokrotnienie własnych przeżyć, szczególnie w wymiarze dotyczącym wrzucenia w świat, wrażenia przestoju cywilizacyjnego, nieskończonego oczekiwania czy neutralizacji przez zewnętrzność ludzkiej spontaniczności na rzecz podlegania instrukcjom wyzutym z empatii. Myśli obu bohaterów – tak silnie, choć nieewidentnie skonfliktowanych, przez co wciąż możliwa jest tu śmierć jednej ze stron – oddaje nasze, współczesne ideowe dryfowanie, dyfuzję systemów aksjologicznych oraz przeplatanie się w teraźniejszości śmiechu z przerażeniem, wolnej woli z chłodną kalkulacją, światła z mrokiem, naszego (własnego i niechcianego) z zewnętrznym (niepokojącym i pożądanym). Jedyną możliwą ucieczką jest tu ucieczka do siebie, zamknięcie w sobie i błądzenie wśród czarnych wizji, jakby tylko milczenie oraz obserwacja cieni przysłaniających Sens były szansą na ukojenie. Potencjalna jest wyłącznie emancypacja ostateczna, a więc śmierć. Doraźnie operować można tylko rekwizytorium „w zasięgu widzenia”, które skutecznie ogranicza realizację jakiegokolwiek aktu wolicjonalnego, przez co człowiek dzisiejszy jest wybrakowany i skomponowany jak asamblaż.
Osobnik Poszczególny z W pomroce wydaje się podróżnikiem, który zgubił drogę do prawdy o sobie, dlatego na zasadzie immersji lub introspekcji może wczuć się w anachroniczną wersję siebie. Realnie osiągalny jest dla niego tylko stan pośredni, zawieszenie między spoczynkiem a afirmowanym tutaj ruchem („wymianą życia”), co czyni z Siwczyka badaczem poetycko-teatralnej kinetyki, owych tajemniczych sił (nie tyle fizycznych, ile metaforyczno-ontologicznych) działających na ciało w ruchu. Być może także intencją poety było uczynienie z Osobników – reprezentantów Osobnikta – kinestetyków, postaci uczących się świata i siebie poprzez zmysłowo-werbalno-emocjonalny dotyk. W pomroce przypieczętowuje więc przejście Siwczyka w stronę bytów bezimiennych, mimo swego ontologicznego „kalectwa” silnie od–czuwających i cierpiących z powodu niezaadresowanego, wewnętrznego potencjału, podlegania „prowizorium” życia i trwania na ideowej „mieliźnie”. Wokół nich, w postapokaliptycznej rzeczywistości, materia, niezależnie od stopnia ożywienia, jest wątła i wysycona, dlatego nietrudno jest o wyczerpanie. W świecie W pomroce sięgnięcie dna jest oczywistością, zdobycie szczytu zaś – niemożliwością, dlatego jedyne, co można robić, to „tworzyć nieruchomy dramat, / (…) porządek / rozdarcia w głębi widzialności, blask jakiegoś świata”. Przejmująco oddaje ów tekst nasze „zamknięcie w kształcie”, samodzielne uwięzienie w okowach rozpaczy i tam, gdzie wszystko jest względem siebie analogiczne, nietwórcze i dysfunkcyjne, co wysuwa relatywizację i pasożytnictwo na pierwszy plan życia. Jawiący się w dramacie Siwczyka bezróżnicowy i paranoidalny świat („Toniemy w bieli (…) czystej kartki”) to projektowany bądź ledwie mocniejszą kreską zarysowany obraz tego, co lada moment może urzeczywistnić się na naszych oczach, w teatrze życia codziennego. Prawdopodobieństwo tego faktu w Osobnikcie jest realne, gdyż w świecie przedstawionym i zasugerowanym, pozatekstowym – zdaniem podmiotów – już dziś dominuje niewyrafinowana propaganda („Jesteś kompletny, jesteś pierwszym kompletnym życiem”), penalizacja gier (wszelkich chwytów odmieniających aktualność) oraz odraczanie samopoznania.
Osobniktem, jaskrawym punktem wyznaczającym kolejny moment przełomowy w ewolucji swojego głosu, Siwczyk z głęboką troską o człowieka ponowoczesnego oddaje wibrowanie „świata roztropnej imaginacji” i rozedrganej ontologii. Tytułowej postaci – bardzo oryginalnej persony – nie można posądzać o afirmację rozpadu lub pochwałę nieprzyjaznych człowieczeństwu działań, bo jego istnienie jako podmiotu poznającego także nie jest aprobowane przez świat, wydaje się stale obarczony ryzykiem deformacji, a każdy towarzysz jego niedoli z ograniczonym zaufaniem podchodzi do jego istnienia. Nie jest zindywidualizowany, być może jak każdy współcześnie żyjący człowiek, a jego umocowanie podlega erozji, odnajduje więc pole, na którym rozparcelować się może zespół jego wariantów. Choć jest zdolny poprzestać na dyfuzji, to wybiera wielo–obecność, propagując tak dysharmoniczną wersję cywilizacji i potwierdzając jej słuszność jako struktury uosabiającej ponadindywidualne interesy. Najważniejsze jest jednak – zdaniem lirycznego „ja” – by rzeczywistość nie pożarła samej siebie i swej wielokształtności nie przekuła we wtórność i bezpostaciowość. Osobnikt to przewodnik, rezoner i kontestator. Ktoś, z kim chcielibyśmy się spotkać, jak i ten, kogo warto unikać, gdyż swoimi wypowiedziami szybko mógłby zdjąć klapki z naszych oczu. Idzie on zarówno w ariergardzie, jak i awangardzie, równocześnie otwierając i zamykając pochód, którego celem nie jest nowy człowiek, ale ocalenie tego, który oddycha teraźniejszym i zatrutym powietrzem. Swą polifonicznością i ontologicznym „rozpuszczeniem” wydaje się tak samo niezidentyfikowany i niepewny, jak każdy z nas wszystkich „wiernych zasadzie rozczarowania”.
Osobnikt to rezultat głębokich przemyśleń, wyobraźniowo-językowych eksploracji, efekt przyjrzenia się temu, co przemilczane w procesie wyłaniania się teraźniejszej, a zatem też nomadycznej nie–jednostki. W realiach, w których stawką jest tylko „przewaga”, bycie nad innymi i silna podmiotowość Siwczyk idzie w inną stronę, wykazując jawne osłabienie „ja” w teraźniejszości, niejako eksponując prawdę powszechnie znaną, choć usilnie odsuwaną w cień i maskowaną. Podstawowym symptomem oddanego w Osobnikcie upadku jest uprzestrzennienie bycia jako podstawowy atrybut człowieka, który w swym życiu znacznie więcej uwagi poświęca apoteozie zewnętrzności, przechodzącej szybko w danse macabre niszczący ludzką wrażliwość niż światu wewnętrznemu: myślom, uczuciom i emocjom. To one zwykły bowiem zapobiegać dezintegracji naszych osobowości. Nieobecność w samym sobie jako przeciwieństwo narcyzmu i objaw utraty zdolności samopostrzegania, wywołały w Siwczyku potrzebę opowiedzenia się za Osobniktem – skrojonym na miarę współczesności Orfeuszem, człowiekiem animującym siebie na nowo i leczącym z politycznych infekcji, prędzej czy później prowadzących do amnezji, zapomnienia o o–sobie. W Osobnikcie etyczny aktywizm poety przeradza się w intuicyjne opisanie nicościującej się dziś podmiotowości i degradującego się wizerunku człowieka (każdego, everymana), co wiąże najnowszą wizję Siwczyka z najlepszymi tradycjami literatury absurdu – tekstami Franza Kafki, Samuela Becketta i Tadeusza Różewicza. Tym razem Siwczyk pozwala siebie poznać jako entuzjastę takich środków ekspresji poetyckiej, które nie materializują, nie kuszą czczymi wizualizacjami i nie operują semantycznie pustą figuratywizacją, ale polegają na napędzaniu wyobraźni, inicjowaniu w niej zwarć i nasycaniu wnętrza odbiorcy zarówno endorfinami („nieznacznym balastem tymczasowości”), jak i pożytecznym smutkiem.
Autor: Przemysław Koniuszy
Krzysztof Siwczyk, „Osobnikt”, Wydawnictwo a5, Kraków 2020, s. 88