„Że można istnieć nie istniejąc / wiedzą poeci, stare kobiety / i Georg Wilhelm Friedrich Hegel”. Wiersze o niepogodzonym „ja” i teraźniejszości w potrzasku Historii

W A jednak Ludwik Janion z wielką pieczołowitością uchwytuje rozmyte, ledwo dostrzegalne drobiny rzeczywistości, które w jego wierszach okazują się tym, co najdobitniej o niej świadczy. W porządku tego tomu nieważne jest źródło mądrości, na którą zawsze liryczne „ja” jest zorientowane, ale jej głębia i niemożność zobojętnienia na jej oświecającą moc. W poetycki świat Janiona wdziera się antymateria w znaczeniu siły przeciwnej pozytywnym aspektom naoczności (bytom i materii), która mimo wszystko jawi się jako czynnik potrzebny z tego względu, że zapobiega rytualizacji doświadczenia i wytycza ścieżki do duchowej mądrości. Historia liryczne „ja” A jednak nauczyła bowiem, by zachować możliwie największą czujność na wszelkie semantyczno-symboliczne przesunięcia. Choć poeta nie przedstawia ideologicznej strony zjawisk przez siebie poetycko tematyzowanych, to bardzo wyczuwalna w przestrzeniach międzywersowych jest świadomość dziejowego (i tym samym etycznego) przesilenia, jakie dokonało się w ubiegłym wieku. Najbardziej wątek ten obecny jest wówczas, gdy liryczne „ja” mówi o zanegowanej przez heglowskiego ducha Historii – tak dla podmiotu ważnego – przywiązania do małych ojczyzn. Jednak to, co stanowi ramę A jednak to zarówno dosłowna reprezentacja – dziś wyobrażonych, niegdyś do granic możliwości rzeczywistych i nieodwołalnych – pochodów ludzi idących na śmierć, jak i przedstawianie różnorodnych, często wyłącznie podskórnie wyczuwalnych, implikacji przeszłych nieszczęść rodzaju ludzkiego.

Wszystkie te aspekty A jednak nie mogłyby wystąpić razem, gdyby nie interesująca filozofia poetyckiego czasu, który jest tu względny i wielowariantowy (chociażby: wewnętrzny, obiektywny, domniemany), gdyż w nim ma swoje źródło pamięć – czynnik bezkonkurencyjny w wyobraźni Janiona. Jest ona podstawowym instrumentem warsztatu poety i istnieje w formie złożonego rezerwuaru zdarzeń doznanych osobiście i poznanych dzięki relacjom, a później retransmitowanych w wierszach. Zawartość pamięci jest płynna i widmowa, stale jakaś jej część bezpowrotnie ulatuje w nicość zapomnienia. Poza nią równie kluczowa w A jednak jest kolej i wszelkie jej ekwiwalenty. Poetę ewidentnie ekscytują wszelkie sieci łączące – faktycznie lub na poziomie wyobraźniowym – życie ze śmiercią, prowadzące w zaświaty, skazujące i wyzwalające, ale przede wszystkim uczestniczące w transmisji idei. Metafora sieci oddaje też zasadniczą w przebiegu A jednak kruchość – „ja” Janiona wiedzą, że wszelkie powiązania i skojarzenia są delikatne, łatwo ulegają zerwaniu, dlatego wszystkie „punkty”, jakie możemy zarejestrować, czytając te wiersze i rozrysowując siatkę przełomowych „miejsc” tomu, są równie efemeryczne. A jednak dotyczy problemów, których już skrótowe przedstawienie nastręcza dużo trudności. To, co udaje się osiągnąć poecie, to krótkotrwały, choć dający do myślenia i nierzadko porażający przebłysk obecności w wierszu tych zjawisk, które są do bólu konkretne i zniewalają umysł bądź duszę, jednak ujawnienie ich istoty w sposób trwały jest niemożliwe, przede wszystkim bowiem działają na poziomie nieświadomości, rozbijając prawa ludzkiej ontologii i przemocą ingerując w rozumowanie „ja”.

Aktywność lirycznego „ja” A jednak zaczyna się wówczas, gdy uświadamia ono sobie, że choć zmienia się hierarchia wartości, a systemy etyczne ulegają przebudowaniu bądź dewaluacji, to ludzkie instynkty pozostają nienaruszalne lub – ewentualnie – ulegają zaostrzeniu, ale nigdy złagodnieniu. Materia pod wpływem czasu atomizuje się w tych wierszach, antyhumanistyczne idee jednak kontynuują swój żywot, z rzadka skrywając się pod powierzchnię teraźniejszości, w odmęty historii, jakby czekały na swą reemanację ze zdwojoną siłą. W takim uniwersum poezja jest sacrum, permanentnym otwarciem oraz potencjalnym transcendowaniem poza własne ego i bycie-tu-oto. W swym trwaniu jest niedościgniona: „Wielkie prawdy są banalne / wie to dzieląca się ameba i kot goniący ptaka / słowa nie umierają zdania nie umierają więc / statki Poetów Jidysz kołyszą się w powietrzu / na zawsze za daleko”. W A jednak oddaje się cześć poezji tak, jakby każda pochodząca od niej drobina była bezcenna, a jej ewentualna utrata była niepowetowana. Źródłem jej wartości być może jest tu fakt, że może ona funkcjonować jako instrument neutralizujący czas, pozwalający spojrzeć na Historię już nie punktowo, ale panoramicznie: „Opowiadał o tym Heraklit / zaraz po wyjściu z Oświęcimia / Ci, których rzeka niosła, chowali twarze / tak jakby chcieli zobaczyć jej dno / albo wstydzili się zachodu słońca”. Dzięki poznawczej śmiałości poety odległe perspektywy czasowe łączą się w A jednak w jedną. Choć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, to ludzkie działania za każdym razem dają się sprowadzić do tego samego: przekładania tego, co własne nad dobro wspólnoty: „Opowiadał o tym Heraklit / zaraz po wyjściu z Oświęcimia / Ci, których rzeka niosła, chowali twarze (…) // Ale kiedy wiele lat później / Heraklit przyjechał zza oceanu / i przyszedł nad rzekę / (…) zobaczył i poczuł pełnym oddechem, że to jest ta sama rzeka i / że świat właśnie tu się skończył”. W A jednak zmienność świata jest odbiciem działania ludzkich instynktów, replikacją cierpienia w ramach materii jawiącej się wciąż w pozornie odmiennej formie. W istocie nie jest istotna ona sama, owa zewnętrzna powłoka bytów. U Janiona liczą się tylko emocje i uczucia, te nieusuwalne motory napędowe cywilizacji, skoro „Przyśnimy się kiedyś zgubionym pokoleniom / Powróci łza pod powiekę”. Na stronicach A jednak ciemność ogarnia Ziemię, prawa przyrody dokładnie odzwierciedlają, a czasem też antycypują ludzkie działania, dlatego zewnętrzność odbija to, co dzieje się w głębinach wyobraźni: „Zawsze o krok przed / czarne okruchy zbieramy / wyrywamy z ziemi słowa / a ziemia / zasypuje się od nowa / ku oczom potomnych / których swym ciążeniem może unicestwić / skromnym przecinkiem grawitacji”. Ciążenie nie działa w świecie poetyckim Janiona wyłącznie na poziomie fizycznym, wydaje się nawet, że jest to odległa wypadkowa jej innych, o wiele ważniejszych cech, spośród których na plan pierwszy wybija się przydawanie każdemu „ja” stałego ciężaru w postaci wieloznacznej „niepamięci ślepej” i włączanie w ludzką mentalność porywającej, bezkompromisowej mowy świata. Świadomość w A jednak „zabierają” determinizmy i przez to choćby szczęście narodzin nowego życia niweczą ideologie domagające się rychłej śmierci danej rasy lub narodowości. „Ja” liryczne Janiona, sukcesywnie zdając sobie sprawę z tych zjawisk, dochodzi wreszcie do takiego, nihilistycznego samooglądu: „Ja na kładce, my na kładce / Przed nią młodość i marzenie / Za nią brak i otępienie (…) // Bug za nami, Bug przed nami / Dzień za nami, most przed nami / Horyzont i złuda”. Ów podmiot, uchwycony przez macki Historii, pokazuje, że wszystko, co spotyka człowieka jest darem ślepego losu, a poeta – w jego przekonaniu – oddawać może tylko implikowaną przez to ambiwalencję ludzkiego myślenia, w którego ramach niewiarygodnie brutalne zło wydaje się niedorzeczne, gdy inne niesamowite zdarzenia przyjmowane są bez wahania.

Mimo radykalnego osadzenia swojego idiomu w przeszłości Janion ciekawie wypowiada się o życiu w nowoczesności, które jego zdaniem sprowadzone zostało do afirmacji arbitralnie ustalonej, egzystencjalnej ramy. Następstwem bycia w teraźniejszości jest w A jednak daleko idąca rezygnacja, uzasadniona także świadomością etycznego ciężaru przeszłości. Liryczne „ja” odkrywają, że jakkolwiek byśmy nie postępowali, każdy nasz czyn ma na równi pozytywny i najczęściej nieuświadomiony negatywny wydźwięk. Dlatego, niezależnie od tego, że zawsze dobra pragnąc, czynimy też zło, za każdą naszą ingerencją w świat kryje się niemożliwa do ujrzenia przez nas, symptomatyczna wyrwa w katastroficznej logice wszechistnienia. Dzięki niej nieco oddala się widmo porażki naszego gatunku, a jej najlepszym upostaciowaniem są – będące rzekomo dziełem przypadku – odkrycia, zarówno uświadomione i wykorzystane w humanistycznie godnych celach, jak i te tylko na moment oświetlające nasze umysły. Przez ów postęp żyjemy za szybko, ciążąc ku ostatniemu rozstrzygnięciu i wyprzedzając umysłem wiedzę uzyskaną dzięki grawitującej na nas materii: „W jedno życie dobiegliśmy milionów lat / widzieliśmy za dużo i ciężko nam podnieść głowy / więc toczymy je po ziemi, wlokąc ślady / którymi przemknie się przyszły ocaleniec”.

Jednym z największych osiągnięć Janiona w poetyckiej wyobraźni jest oddanie, jak liryczne podmioty zostają tak wciągnięte w świat, a właściwie w prawa nim rządzące, że swoje życie podporządkowują wyczekiwaniu momentu, w którym ucieczka z niego nie będzie już możliwa i zostaną bezpowrotnie pochłonięci, co widać w tych wersach: „Ale my wiemy, że to tylko / tak na niby, że to minie // Dopóki nie przyjdzie dzień / w którym poczujemy się tak / jakbyśmy najedli się cementu / który właśnie zastyga”. Człowiek nieodwracalnie w A jednak jest częścią „obcej historii” – opowieści, która nie dotyczy go wprost, nie określa jego myślenia, jednak w sposób absolutny do niej przynależy jako do historii władców – tyranów projektujących dogodny dla siebie, lecz nieprzystępny dla jednostki porządek. Pod ich panowaniem trwa on w otępieniu, wśród innych zdystansowanych obserwatorów, przysłoniętych przez wielkie, dehumanizujące idee. Indywiduum w A jednak koncentruje się na kopiowaniu, jednak jego każdy gest repetycji nie jest restytucją tego, co utracone i przypomina kompensację „strachu, że Kosmos, gdy zbraknie Litery / gwiazdy wessie w siebie, w ogień się zamieni”. Z obawy tej wynika podjęcie przez „ja” walki z czasem, by nie uronić piękna i przyczynić się do tego, by mit wzniosłej ludzkiej myśli przetrwał. Wszystkie wiersze Janiona przenika jednak myśl, że nie można w naszej rzeczywistości zdążyć z realizacją tego rodzaju marzeń – skończoność bowiem jest zbyt zapobiegliwa w swoich działaniach, już na poziomie genetycznym sprzeciwia się ludzkim imperatywom: „Zawsze wiedziałem / Że łódka nie dopłynie do morza i morze się przed nią nie rozstąpi / A jednak puszczałem łódki na każdej napotkanej rzece”.

Stąd blisko do zwątpienia w prawdziwość zdarzeń doświadczanych przez podmiot, tym bardziej że często są one brutalne pod względem emocjonalnym. Na poziomie wyobraźni poetyckiej Janiona skutkuje to przeplataniem się, a nawet sprzężeniem introspekcji (wejrzenia w siebie) z nawiedzającymi „ja” reminiscencjami, a więc przypominaniem sobie, co spotkało innych i amnezją odnośnie własnego, teraźniejszego bycia: „przez poduszki amnezji przesączyły krew orderów // W nieuleczalnej schizofrenii cudzego cienia”. A jednak, ufundowane na zazębianiu się sposobów postrzegania świata, to wiersze będące „śmiercią we śnie”, zrodzone przez spojenie w jednej perspektywie wielu form obecności, z których każda jest relatywna jak samo istnienie, charakteryzowane jako wewnętrznie sprzeczne, nieskodyfikowane, oparte na przypadku i popędach. Z drugiej strony Janion – tłumaczący w swych wierszach między językami wrażliwości – we własnej wizji urządzenia świata dostrzega, że istnieje pewien, równie nierozstrzygalny co nieuchwytny zasób prawd uniwersalnych, owych nieodwoływalnych praw, które mogą być zarodkami nadziei i wewnętrznego spokoju: „A jednak obdarzeni łaską śmiechu czują / jak owady, które nigdy nie mylą kierunku / co istniejące jest, a co istnienie tylko odbija / niczym w dnie nieużywanego garnka // Że prędzej psom pyski zarosną / niż tyrani zagłuszą Sokratesa”.

Wymarzona przez podmiot A jednak przewidywalność i powtarzalność nigdy nie urzeczywistni się, co ma także oblicze w postaci braku pewności „ja”, czy przyszłość dostarczy obfitych emanacji antyhumanistycznych idei i czy tym samym historia się powtórzy. Ów podmiot każdym organem odczuwa oddalenie od świata swych przodków, czasu utraconego, cierpiąc równocześnie z powodu wyrwy w duszy, braku akceptacji i niemocy spełnienia. Wątpi w jawę, trwa w bezdechu, duszony przez Historię odbierającą mu spontaniczność i swobodę związaną z imaginacyjnym przemieszczaniem się. Nigdy nie opuści Wilna swoich przodków, stale tkwiąc tam na poziomie nieświadomości, dręczony przez nie zawsze własne, ale często odziedziczone traumy i strach przed teraźniejszością. W świecie odbieranym przez owe „ja” rozpuszcza się esencja, przesiąka przez materię i trafia w nicość, równocześnie uwiarygadniając nihilizm i czyniąc z niego prawdziwą, bo spełniającą kryteria racjonalności odpowiedź na pytanie o istotę wypaczonego świata. W A jednak podmiot nie odnajduje żadnej membrany, która mogłaby zatrzymać ten proces: „U mnie już niewiele się zmienia. Jakby teraz / otwarła się moja brama, to mógłbym wejść / do ogrodu jak ci, co za sobą zostawiają stare światy z ich klęską”. Nie mniej istotna jest w tomie Janiona myśl o tym, że człowiek prawdziwy ma w sobie duże pokłady miłosierdzia dla cierpiących i tych, których prawa zostały sprzeniewierzone. Ten, kto ma w sobie czułość, nie może jednak zostać prawodawcą swojego świata, ponieważ nie cechuje go – antagonistyczne względem samoczynnego chaosu otoczenia – milczenie w świadomości. Każdy, kto otwarty jest na świat, adaptuje się do niego i traci suwerenność, staje się wewnętrznie rozedrgany, pełen lęku.  „Ja” A jednak odkrywa, że chcąc sprzeciwić się rewersowi rzeczywistości, jej złej stronie trzeba odnaleźć w swoim wnętrzu coś jej skrajnie przeciwnego, pozytywnego. W polu widzenia „ja” Janiona znajduje się jednak też afirmacja umysłu, który pozwala uprzytomnić sobie, że człowiek niczego nie może poczynić zawczasu, bo żyje w ciągłym spóźnieniu, a każdy znaczący, określający go gest wykonuje w niedoczasie, kiedy jest już bezcelowy i bezprzedmiotowy. Celem „ja” Janiona wydaje się zatem nie uobecnienie myśli czy rozwinięcie koncepcji, w której ważkość wierzy, ale wyobraźniowy i empatyczny powrót do przeszłości. Jest ona czasem, w którym „ja” co prawda znów jest spóźnione – w sposób dosłowny niczemu nie może zapobiec, jednak z drugiej strony istnieje jak najbardziej w odpowiedniej chwili, by opowiedzieć o mieszkańcach czasu minionego: „Wyjść ze snu martwy i ożyć / śniąc śmierć, co prześni we śnie samą siebie”. Śmierć jest motywem przewodnim A jednak tak samo, jak stanowi motor napędowy Historii i życia. Dyskusja z nią – przekonuje się podmiot – jest bezcelowa, jakby już z góry rzeczywistość była zaprogramowana na jej zatriumfowanie: „Czy wolno wymieniać życie za życie / Czy wolno wymieniać miłość za śmierć / serce za śmierć, boga za śmierć // Rozeszli się sędziowie / (…) została tylko śmierć”. Choć czas płynie i wiele w jego trakcie się dzieje, wraz z jego biegiem świat staje się nietożsamy, tylko podobny do swego poprzedniego wariantu, ale nie taki sam. My zaś „widzimy wciąż tę samą ziemię”, nasze umysły stale pochłaniane są przez te same wątpliwości, zawsze sprowadzalne do wspólnego mianownika w postaci kwestii eschatologicznych i dotyczących pochodzenia zła. „Wieczność, która przekreśla siłę uczuć” – jak pisze poeta – udowadnia w A jednak, że w istocie człowiek stale zmaga się z samym sobą, gdyż życie jest grą o sumie zerowej: zawsze kończy się „przekreśleniem”, anihilacją, ciszą.

Wiersze zebrane w A jednak wyróżniają się ciekawą dychotomią. Warunkiem pierwszej, podstawowej perspektywy Janiona jest uświęcenie poezji, której „sens nadaje (…) nieśmiertelność”. Nie jest to jednak założenie sformułowane bez zastrzeżeń – samo liryczne „ja” w ramach własnych, ograniczonych możliwości epistemologicznych obserwuje powszechne zanikanie, niebędące przecież tylko dematerializacją i dotykające szczególnie tego, co niefizykalne, włącznie z poezją. Obiektywną koniecznością w A jednak jest patrzenie na rzeczywistość ze świadomością jej historycznej zmienności, która pociąga za sobą ofiarę z poezji i wymusza na „ja” ciągłą uważność w rozpoznawaniu tego, co wydarza się w świecie: „i pytam wciąż: co przypadkowe jest, a co konieczne / co kruche, co wieczne, co postępowe, co wsteczne”. Kapryśność realności widoczna w jej przemienianiu się sprzyja w A jednak temu, by nie wartościować najwyżej samoświadomości podmiotu. „Ja” upewnione w swym byciu, z zasady nie może być pewne swego otoczenia. W modelu wyobraźni, który eksploruje Janion, w opisywanej przestrzeni nie sposób się zorientować – tak trwale została ona naznaczona przez aksjologiczny i wyobcowujący upadek, że dostępne są tylko surogaty, czyniące podmiot liryczny bezbronnym wobec braku transparentności przedstawianych mu pomysłów na urządzenie świata. W tym miejscu wyłania się druga, pesymistyczna strona A jednak, która mówi o tym, że zakończył się proces rozwojowy ludzkiego ducha i niemożliwa jest konfiguracja idei pewnych i pozwalających człowiekowi poradzić sobie z wewnętrznym napięciem: „Jest kamień, nie ma łez / Jest łza, oczu nie ma / Są twarze – pytasz / z popiołu, dymu, mgły / Są // (…) Jest pamięć – pytasz / w zwojach, pudłach, tekach / Nie ma”. Na tym poziomie w A jednak nie jest pocieszająca maksyma „Życie krótkie, sztuka długa, okazja ulotna, doświadczenie niebezpieczne, sąd niełatwy” (Vita brevis, ars longa, occasio praeceps, experimentum periculosum, iudicium difficile). Ewentualna zmiana dominant w świecie nie rozwiązuje bowiem problemu przeszłości, która raz ziszczona nigdy nie odmieni swego rezonansu i wciąż – jeżeli chodzi o jej mroczną stronę – stanowić będzie niezabliźnioną ranę i jak cierń wbijać się będzie w dusze wrażliwych jednostek: „Ars longa, powtarzał Hipokrates, i dziś jeden obraz Pabla Picassa / wyżej jest ceniony niż wielki mercedes Goebbelsa”. Janion nie zaklina w A jednak rzeczywistości, podkreśla umowność wszelkich wniosków rzekomo empirycznie dowiedzionych i unika klisz w najczęściej wykorzystywanej przez siebie metodzie poetyckiej kreacji, którą jest czerpanie płynących z przeszłości inspiracji. Za warunek działania poetyckiego wybiera obecność w świecie przedstawionym odpowiednika Syzyfa – jaźni zdyscyplinowanej, etycznej i ewoluującej mimo niebezpieczeństw uruchamianych przez świat przeciwko niej: „Teraz Syzyf jest stary, więc biologiczne prawa bezsiły / ponownie i już na zawsze kierują myśli ku sensowi życia / Nie obchodzą go zwycięstwa i polityczne intrygi / Kamień, który kiedyś był wyzwaniem, a potem wrogiem / dziś jest mu zupełnie obojętny”.

W A jednak Janion, niezależnie od kontynuowania bliskich sobie wątków twórczości Paula Celana, na własną rękę odkrywa potencjał poetyckiej refleksji nad efemeryczną i niesamorzutną tożsamością człowieka żyjącego w świecie, którego jałowość, spowodowana przez emanację w przeszłości demonów zła, rodzi potrzebę poszukiwania celowości ludzkiego, czasowego bytu. Liryczne „ja” tych wierszy, uświadamiając sobie moc przemawiającej do nas, pośmiertnej obecności tego, co niegdyś nadawało ton rzeczywistości, wykształcają w sobie odruch medytacji nad tym, co nie-widziane. Tym samym poetyckie teksty Janiona są zapisem zmagań z pęknięciami struktury rzeczywistości oraz swoistą lekcją tego, jak w przeciekającej przestrzeni wczuć się w istnienie najpierw własne, a później w tylko z pozoru obce, choć w istocie tak bliskie, uleczające i zasklepiające rany. W A jednak oscylujemy między bólem własnym i cudzym, językiem subiektywnym i indyferentnym, myślą własną i wchłoniętą, choć wynikająca z tego dialektyczność nie jest w żaden sposób istotna w obliczu lęku, który jest transcendentny – przekracza czas i materię, udzielając się każdemu świadomemu, ożywionemu istnieniu. To on każe zbierać „czarne okruchy” sensów, mikrofragmenty trudnej i okupionej bólem Prawdy o rzeczywistości. Nadto Janion ciekawie przedstawia, jak we współczesności język nie może być już trzymany w ryzach i rozszczelnia się, pozostawiając tylko drobiny po kompletnym systemie leksykalnym, które pogłębiają poczucie bezdennej pustki, intensyfikują depresyjność doświadczeń i nie pozwalają zbudować trwałej, spójnej narracji o życiu w świecie postapokalipstycznym i postetycznym: „Ale nie ma wieczności / i rozpacz odbije się od ściany świata / i wróci // Więc można przywrócić imię / idąc / w taki piękny dzień”.

Autor: Przemysław Koniuszy

Ludwik Janion, „A jednak”, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2020, s. 68

„Że można istnieć nie istniejąc / wiedzą poeci, stare kobiety / i Georg Wilhelm Friedrich Hegel”. Wiersze o niepogodzonym „ja” i teraźniejszości w potrzasku Historii