Wymykający się czytelnikowi Jasnopis to dzieło osobne, lecz nie odosobnione względem pozostałych książek Krzysztofa Siwczyka, gdyż nierzadko wchodzi z nimi w polemiki, współtworzy szereg współzależności i z nowych perspektyw podejmuje poruszane już wątki, ale o wiele częściej zaznacza swoją odrębność i dodaje do tego wszystkiego, co powszechnie nazywamy dorobkiem, treści nowe, zaskakujące i niespotykane we współczesnej poezji.
Tym, do czego pojawiające się w Jasnopisie podmioty przywiązują największą wagę, jest nazywanie, a więc przeistaczanie swych myśli i wrażeń w opis, którego celem w istocie nie jest przekazanie nam, czytelnikom, wiedzy, lecz uzmysłowienie sobie przez nie złożoności zjawisk, jakie ich spotykają. Mamy tutaj do czynienia z czymś, co moglibyśmy określić mianem autoreferencyjności. Cały ten tom, w poszczególnych pasmach zakorzenionych w nim znaczeń, zdaje się dążyć do autointerpretacji, (re)konstrukcji kształtującego się w nim uniwersum i zrozumienia samego siebie w kolejnych swych przejawach, jako przekonującej projekcji nowoczesnej poezji i nowatorskiego, bo z każdej strony otwartego na równoległe odczytania, sposobu myślenia o świecie. W Jasnopisie mówi się w sposób totalny – podmiot poznaje tutaj wszystko: zarazem określone i nieokreślone; to, co żyje i się wobec niego ustosunkowuje, jak i to, co jest martwe lub nieożywione, ale też w jakiś sposób „bytujące” i niosące za sobą frapujące znaczenia. Mówienie i myślenie jest tu zaś skorelowane z umysłem, jakby odrębną istotą, który zwykł dokonywać na sobie kolejnych aktów samoograniczenia, wyznaczenia wokół siebie swego rodzaju enklawy poznawczej, którą bezwzględnie pragnie przekroczyć, bo chce, aby jego opis był zrozumiany.
Refleksja metapoetycka, jaka się z tego być może wyłania, koncentruje się na szeroko rozumianej „ruchomości”, która odgrywa przecież kluczową rolę w jakiejkolwiek narracji i utworach „udramatyzowanych”. Chodzi bowiem o to, aby opis nie tyle był zrozumiały i spójny, co naświetlał sfery dotychczas zagadkowe i tajemnicze, a więc zaświadczające o autentyzmie i niepowtarzalności danego – jak to ujmuje poeta – modelu jawy, co pociąga za sobą zjawisko niezbywalności pamięci. Myśląc o ujęciu w słowa czegokolwiek, a więc niejako także samych siebie, nie sposób pominąć tego, co warunkuje istnienie tego, co opisywane, a więc jego pochodzenia, historii trwania i emocji, jakie w nas budził w czasie, w którym mieliśmy się okazję z tym zetknąć. Z tej perspektywy widać, że Jasnopis podejmuje także problem aporii związanych z przekonaniem o niemożliwości ujęcia w jednym przekazie (wizualnym lub słownym) zjawisk, które różnią się pod względem przyporządkowania do kategorii estetycznych. Mówi się tu nawet o defetyzmie w tej materii, a więc całkowitym zwątpieniu w możliwość odniesienia sukcesu w zgodności opisu z tym, co rzeczywiste. Podmioty tych wierszy odnajdują jednakże sposób na to, aby do tego ideału się przybliżyć, a są nim kapitulacje znaczenia – posługiwanie się imionami lub nazwami zbiorczymi, których nie trzeba dookreślać. Krzysztof Siwczyk pokazuje, że człowiek zawsze pozostaje na zewnątrz nazywania – nigdy nie wie, co naprawdę mówi, jakie będą miały konsekwencje wypowiadane przez niego słowa, jakiej autocharakteryzacji za ich pośrednictwem dokonuje i jak są one uwikłane w sieć skojarzeń w umyśle tego, do kogo one dotrą. Nie ma bowiem jednego, jednorodnego systemu znaczeń, jakiejś ustanowionej jedyności, która byłaby jednoznacznie ciemna lub jasna. Świat znaków jest co najmniej ambiwalentny, czego implikacją jest jego rezonowanie – na prawach konstrukcji szkatułkowej – w rzeczywistości, która sama w sobie stanowi rozwarstwiający się symbol i jako taka musi być formowana przez podmiot. Z takim konfliktem pomiędzy intencjami a obserwowanymi post factum konsekwencjami interpretacji świata poprzez słowa, spotykamy się w Jasnopisie co chwila. Tym bardziej że nic nie jest tutaj spetryfikowane, a podmioty nie kreują świata, lecz naprawdę go poznają, gdyż myślą o nim jako o czymś, w czym znaczenia lub „opisy” oczekują na odkrycie i dlatego nie muszą być w jej ramach „konfabulowane”.
Centralnym punktem tego tomu jest Mechanizm obronny – nazwany przez poetę aktem mowy na głosy, w którym dokonuje się demaskacja, czym w istocie jest mówienie. Działając na rzeczywistość deskryptywnie, a więc równocześnie deprecjonując i nobilitując jej kolejne przejawy, wypowiadające się tutaj głosy, siłą rzeczy zarówno uniwersalne, jak i indywidualne, uzmysławiają nam, jak ważne są jasność i pragnienie zrozumienia. Inscenizowana tutaj sytuacja zamknięcia w pokoju-szkatułce ujawnia, że w rzeczywistości nie znajdują żadnego uzasadnienia, tak uparcie postulowane przez człowieka, podziały na zewnętrzność i wewnętrzność – to, co powszechne i to, co idiomatyczne. Ważne jest tutaj zwrócenie uwagi na ekspozycję światła, która przeważnie charakteryzowana jest jako punktowa i z tego względu podkreśla fakt chłonięcia przez podmioty treści z miejsc wyodrębnionych, konkretnych i ograniczonych, lecz możliwych w każdym momencie do modyfikacji lub zmiany na inne, najczęściej odznaczające się czymś znacznie odmiennym. Ten problem zostaje w Mechanizmie obronnym za każdym razem naświetlony przez przeprowadzaną tutaj syntezę różnic pomiędzy rozumieniem słów, nierozstrzygalnością ich skumulowanych przez wieki znaczeń i wielopostaciowym kontekstem. Bezpośrednią tego konsekwencją, na płaszczyźnie stwarzanej przez cały Jasnopis, jest wyróżnienie myślenia, które w wariancie najbardziej autentycznym powinno w maksymalny sposób stronić od ekspresywności do czasu uzyskania pewności co do danego osądu. Ten utwór we wspaniały sposób obrazuje, co może mieć miejsce, gdy nie ma się na uwadze tych prawidłowości. Każdy człowiek przypomina bowiem napełnione naczynie, które wciąż grozi przelaniem, między innymi przez widmo hipotetycznej ingerencji kogoś, kto chorobliwie przekonany jest o swojej nadświadomości, lubuje się w wywieraniu presji lub odznacza się przemożną myślą o wyższości własnej pewności nad to, co inni uznają za jasne i niewymagające zaciemniającego komentarza. W Jasnopisie w sposób rewizjonistyczny poszukuje się harmonii pomiędzy obiektywizmem a subiektywizmem widzenia rzeczywistości i przekształcania jej na materiał wyobraźniowy, znajdujący odzwierciedlenie w sztuce i dyskursach organizujących życie. W Mechanizmie obronnym nie ma najmniejszego znaczenia, kto jest adresatem a kto nadawcą komunikatu. Liczy się tylko to, aby słowa stanowiły coś na wzór ideogramów – pokrewnego graficznemu znakowi odnośnika do treści wysoce skomplikowanych, które tracą swój wymiar nieprzystępności właśnie przez to skondensowanie w symbolu.
Ludziom, wobec którym podmioty z Jasnopisu wysuwają ostrze krytyki, tylko wydaje się, że rozumieją, gdyż w głębi serca nie pragną rozumieć naprawdę i myślą, że czymś rozsądnym jest uznawanie tego za zbędne. Na ogół pozostają przy tym, co im się wydaje i tym, co jest przekonującą iluzją prawdy. W ten sposób doświadczają samouwięzienia w klatce, która powstaje poprzez obłudne przekonywanie siebie, że uzyskało się porozumienie z kimś drugim, czego następstwem jest zawężenie spektrum percepcji do małego wycinka dostępnej sobie rzeczywistości. Jasnopis opiera się na tym, że słowa nie tyle opisują, lecz także stwarzają. Stąd ucieczka od impasu okłamywania samego siebie lub ze stworzonego przez siebie więzienia jest możliwa także wtedy, gdy w umyśle, w sposób logiczny i spójny, pojawi się myśl o możliwości istnienia jakiegoś wyjścia z realności owładniętej przez widmo destrukcji. Jednakże mało kto jest na tyle odważny, by choć spróbować tego rodzaju eksperymentu mentalnego. Jeżeli czegoś się nie zna lub nie dopuszcza się do siebie istnienia jakiegoś obiektu w przestrzeni, to on w pewien sposób przestaje istnieć. Staje się niewidzialny. Tym samym zamykając się w „szkatułce” w pewien sposób unicestwiamy świat zewnętrzny. Dla ludzi narcystycznych nie ma wówczas żadnych powodów ku temu, aby on istniał, co rzecz jasna nie uwzględnia faktu, że w chwili jego rzeczywistej dematerializacji zniknęłaby także owa „szkatułka” i o ironio, także ukryci w niej z własnej woli ludzie.
W świecie Mechanizmu obronnego słowa podlegają kumulacji „wewnątrz” podmiotów obserwujących świat, na samym dnie czegoś, co nazywane jest przepaścią, dlatego artykułowane przez nich komunikaty są niezwykle oszczędne i w ciekawy sposób dalekie od precyzji, jakby tutaj liczyło się rozmycie znaczeń, rozszerzenie sensów na jak największe spektrum idei i objęcie nimi przede wszystkim tego, co się czuje. Znaczące jest tutaj wrażenie bezsensu. Według dwóch głosów skoro nikt nie widzi korzyści w poszukiwaniu rozumienia i otworzeniu się na „drugiego”, to w gruncie rzeczy nie ma potrzeby w ogóle otwierać się na świat ze swoją wrażliwością z obawy przed skrzywdzeniem. Jest to wyraz sprzeciwu wobec tych, którzy upodabniają się do wyzbytych jakichkolwiek treści „wyższych” fantomów, które zamiast szukać piękna i jasności w sobie, wciąż marzą o doznaniach granicznych, których poszukują w miejscach odległych i poniekąd nieosiągalnych. Jednak nie jest to krytyka wyjścia „na zewnątrz”, w świat pełen wrażeń, którego ustawiczne poznawanie – za pośrednictwem języka – umożliwia porzucenie swoich ograniczeń z zachowaniem właściwej sobie podmiotowości. Cały dialog rozgrywa się jakby po to, aby odnaleźć środek ciężkości pomiędzy widzeniem, czuciem i opisywaniem, czego idealistycznym zwieńczeniem miałoby być odautomatyzowanie tych trzech aktywności w imię jawności i braku zakłamania. Z tej perspektywy Jasnopis pokazuje, że konfrontowanie się ze światem nie może pozostawać na styku ignorancji i ostentacyjnego zapominania o tym, co dostrzeżone, gdyż nie ma nic gorszego nad skoncentrowanie poznania na przyporządkowywaniu nazw do ich desygnatów. Chodzi tutaj o otwartość, pragnienie słuchania i unikanie malkontenctwa. Podmioty Jasnopisu wyzbyte są nawyku wielomówstwa, jakby poza opisywaniem i percypowaniem chciały też przyczynić się do ograniczenia słownego chaosu i wzrostu ekspansywności znaczeń. Wszystko to, co proponuje nam nowoczesność, jak przeistoczenie się kultury w „tygiel”, dominacja apokaliptycznych nastrojów i „mityzacja” rzeczywistości, są poddane w Jasnopisie krytycznej ocenie i namysłowi, jednak nigdy nie ma tutaj mowy o definiowaniu. To, co ostateczne zawsze zależy tutaj od czytelnika, który przez nikogo niekontrolowany może poszukiwać związków przyczynowo-skutkowych pomiędzy kolejnymi utworami i wybranymi obrazami.
Wiersze z Jasnopisu, doskonaląc poetykę i tak już doprowadzoną do perfekcji w poprzednich tomach, a także prezentując nowy język stworzony na użytek tych wizji, odznaczają się interesującą polifonicznością – główne idee tego tomu nie rezonują wyłącznie ze słów, ich układów i tego, jak poszczególne frazy reagują ze sobą aż do tego stopnia, że podmiot staje się inscenizatorem, który zapoczątkowuje szereg ewolucji czegoś, co nazywane jest kształtami rzeczy. Tutaj współbrzmi z tym sam sposób, w jaki jest to zaprezentowane, jako odpowiedź na dominujące obecnie natrętne kontaminacje – polegające na poprzestaniu na ambiwalentnych konstruktach i uschematyzowanych projekcjach, spośród których nie sposób wyłonić czegoś ożywczego, w pozytywny sposób burzącego zastany ład i progresywistycznego. Z tego powstaje tutaj obraz zakłamanej zbiorowości, która nie jest w korzystny sposób nowoczesna, bo do działania i myślenia zmusza ją tylko to, co negatywne i uwłaczające humanizmowi. To właśnie aktem dezaprobaty wobec tego jest Jasnopis, w którym dokonuje się zróżnicowanej atrybucji „śmierci autora”, która bez względu na wszystko zawsze jest także „wskrzeszeniem” czytelnika. Jeżeli w Jasnopisie ktokolwiek bliski jest „śmierci” (w znaczeniu metaforycznym) to tylko rzeczywistość. To ona zwykła brać odwet na „ja”, uzurpujące sobie prawo do rozszczepienia jawy na poszczególne i tak naprawdę wyimaginowane komponenty. Ewentualne scalenie świata z podmiotem lub przeciwnie – ich rozszczepienie, jakich moglibyśmy się tutaj spodziewać, nie mają tutaj miejsca, gdyż bez względu na intensywność widzialności i „świetlistości” to, co nas otacza, jakaś niepojmowalna przestrzeń, będzie istnieć zawsze w wybranej lub wylosowanej perspektywie, pozbawionej współzależności z (nie)istnieniem człowieka. W ten sposób Jasnopis podejmuje problem dwuznaczności świata – będącego przedmiotem naszego poznania i z tego względu relatywnie nam podległego, ale mogącego także hipotetycznie stanowić samodzielny podmiot percypujący (na przykład w ramach panteizmu), co niejednokrotnie mogłoby prowadzić do jego supremacji, jako gwaranta istnienia sił naturalnych i bytu mającego wpływ na sfery kosmiczne nad człowiekiem iteratywnym, a więc działającym, lecz wciąż w absurdalny sposób mającym wpływ tylko na minimalną ilość zmiennych we własnym otoczeniu.
W Jasnopisie życie to interpretowanie i autonomiczne weryfikowanie interpretacji innych, które jednak może być niekiedy bezcelowe, gdy ulegniemy fałszywym przesłankom lub nasz ogląd rzeczywistości zostaje zawłaszczony przez sądy ferowane przez ludzi roszczących sobie prawo do miana autorytetu. W przeciwnym razie, gdy sytuacja jest bardziej pomyślna, można dostrzec, że świat jest zhierarchizowany, na każdej jego płaszczyźnie w proporcjonalny sposób mają zastosowanie te same mechanizmy i wszędzie niezaistnienie jest o wiele bardziej symptomatyczne od tego, co faktycznie miało miejsce. Nic nie pozostaje oderwane od nadrzędnych tendencji, czego dowodem jest na przykład zaprezentowana tutaj wizja historii, opierająca się na pożądaniu wyobrażeń. Podmioty Jasnopisu zwykły tak myśleć o przeszłości i periodyzacji, aby korespondowały z nimi samymi i ich światopoglądami, a nie były po prostu zgodne z prawdą. Stąd nie tyle miotają się pośród dostarczanymi przez ich umysły komunałami i rażącymi uproszczeniami, ile dryfują, zdane na przypadek i łut szczęścia, mogący zakończyć się dotarciem do misjonarskiego słońca, oferującego zarówno objawienie, jak i doszczętne spalenie. Demaskatorskie zapędy są tutaj w mistrzowski sposób trzymane w ryzach, ale niekiedy zdają się z tego wszystkiego przezierać myśli o tym, że człowiek tak naprawdę w głębi serca pragnie jakiejś autodestrukcji i rozszczepienia tożsamości, jakby człowieczeństwo było dla niego zniewalającą słabością, której należy się bezwzględnie wystrzegać. Jedynym, co go powstrzymuje od urzeczywistnienia swych pragnień, jest hipoteza o tym, że świat może być zwierciadłem lub quasi-„boskim” okiem, które w swej powszechności oddziaływania niemożliwe jest do wysłowienia przez „ja” w taki sposób, aby udało się uniknąć przy tym wypełniania poszczególnych „białych plam” przez imaginację. Wobec tego pozostaje tylko, jak już wiemy, myślenie. Jednak oryginalność w pytaniach fundamentalnych w Jasnopisie przedstawiona jest jako farsa, gdyż każdy podmiot, mając jasno wyznaczone horyzonty poznawcze, prędzej czy później dociera do ich granic i najczęściej mimowolnie ulega zjawisku powtarzalności pamięci i reminiscencje kulturowe zaczyna poczytywać jako wytwory własnego umysłu. Transcendencja nie oznacza więc tutaj podróży w nieznane, w „otchłanie metafizyki” i spekulatywne myślenie o tym, co ponadindywidualne, lecz wyruszenie na zewnątrz siebie, w najbliższe swe otoczenie, gdzie ukryty jest sens. Rzecz jasna nie jest to coś, co nie niesie za sobą niebezpieczeństw. Podmioty Jasnopisu, przez wnikanie w detal i w głąb materii, tracą możliwość budowania syntez eksplikatywnych. Pamięć o przeszłości i ówczesnych ludziach jest tutaj swoistą fatamorganą, gdyż za każdym razem, gdy pojawia się tutaj jakieś wspomnienie wynikające z rzeczywistej potrzeby serca, dochodzi do anihilacji, popadnięcia w bezdenną otchłań odmienności i kumulatywnych obrazów, na przykład albumów / melancholii i pejzaży / przerwanych dawno biografii, które nie ożywiają tego, co wcześniejsze w sposób bezpośredni, ale wyostrzają chwilę obecną. Dla tego tomu najważniejsze jest więc pokazanie, na czym polega przejście z epoki dyskretnej w czasy wszelkiej niedyskrecji
Jasnopis usytuowany jest w samym centrum przemian poetyckich światów XXI wieku, które są w zdumiewający sposób demistyfikowane. Dzieje się to przede wszystkim dzięki zjawisku zwielokrotniających się znaczeń. Jest to tom, który można czytać bez końca. Każdy z tych utworów lub fraz za każdym razem co prawda pozwala nam wniknąć w siebie głębiej, ale robi także coś niesłychanego – co chwila prezentuje się jako „inny”, eksplorujący zupełnie odmienne i jeszcze bardziej zaskakujące płaszczyzny myślenia, które zależne są od tego, jak czytelnik, zupełnie wyswobodzony z konieczności polegania na interpunkcji, ułoży je w swoim umyśle i jakie obrazy lub połączenia w danym momencie będą mu się wydawać bardziej pociągające. Jasnopis proponuje bezformie, gdyż każde arcydzieło, wywodzące się z autentycznych przeżyć twórcy, ściśle powiązane z czasem i „niewymuszone”, jest już z samej swej natury niepodatne na nieodwracalne formowanie. Ta poezja to swoiste perpetuum mobile – mechanizm, który nie tyle nie ustaje, ile działa z potęgującą się intensywnością.
Autor: Przemysław Koniuszy
Krzysztof Siwczyk “Jasnopis”, Wydawnictwo a5, Kraków 2016, s. 76
Kursywą zostały wyróżnione cytaty pochodzące z recenzowanej książki.