Ten biało-czerwony tom zbiera w sobie 154 sonety autorstwa jednego z najwybitniejszych pisarzy angielskich. Wnikliwy badacz jego twórczości od razu zakwestionowałby informacje zawarte w tym pierwszym zdaniu. Nikt bowiem nie ma pewności co do tego czy William Szekspir zgodził się na wydanie tych utworów, czy rzeczywiście to on był autorem wszystkich z nich i czy miał wpływ na ostateczny kształt pozycji, która ukazała się w 1609 roku w wydawnictwie wówczas mało znanego wydawcy Thomasa Thorpe’a. Te trzy zastrzeżenia są oczywiście niczym w porównaniu z wszystkimi pytajnikami jakie możemy odnaleźć w publikacjach naukowych na temat tego zbioru. Pewne logiczne usystematyzowanie dotychczas zebranej wiedzy (a nie „pseudoteorii”!) polski czytelnik odnajdzie we wstępie zatytułowanym „Nie Igraszka Czasu” autorstwa Stanisława Barańczaka, który podjął się także opracowania całej publikacji (wraz z zawartymi na końcu objaśnieniami, niekiedy wręcz niezbędnymi do pełnej interpretacji tekstów) oraz przetłumaczenia „Sonetów”. Oczywiście nietrudno jest sobie wyobrazić na ile trudności ten skądinąd wybitny poeta natrafił podczas tej żmudnej pracy. Wszystko to dopełnia fakt, iż niniejsze wydanie jest dwujęzyczne – obok polskiego tłumaczenia znajdziemy także angielskie wersje.
Pierwsze siedemnaście sonetów zwane jest utworami „prokreacyjnymi”, gdyż nadawca wyznania lirycznego zachęca swojego ukochanego do przekazania swych idealnych „genów” potomności. Pozostałe, aż do 126, oscylują wokół tematyki miłości do tego mężczyzny. Podmiot liryczny analizowanych tekstów jest świadomy, że jego uczucie nie jest zbytnim ewenementem w otaczającej go rzeczywistości. Wydaje się mu być bardzo powtarzalne: „Jak słońce – wieczne, chociaż rodzi się co rano – / Moja miłość wyznaje, co dawno wyznano”[1]. Jednak spośród innych zakochanych wyróżnia go sposób wyrażania emocji. W niniejszym tomie znajdują wykorzystanie klasyczne motywy horacjańskie („exegi monumentum” oraz „non omnis moriar”), które w połączeniu z ujmowaniem poezji jako „sarkofagu z kryształu” i występowaniem postaci poety-rywala dają nam wiele nowych wskazówek interpretacyjnych. Wie, że jego ukochany pozostanie nieśmiertelny, dzięki napisanym przez niego słowom, aż do skończenia świata: „Słów, w których żyjesz, w których żyć będziesz już zawsze. / (…) / Będziesz wciąż iść przed siebie, a chwały twej ślady / Ujrzą oczy potomnych, wszystkich, którzy mogą / Żyć jeszcze na tym świecie aż po dzień zagłady”[2]. Tym samym odbiorca niniejszego tomu może dojść do wniosku, że autor jest przekonany o potędze własnej twórczości, gdyż tylko utwory najwybitniejszych przetrwają do końca ludzkiej cywilizacji. W pewnym momencie taka postawa jest kategorycznie skonfrontowana z przekonaniem o własnej bezwartościowości i świadomością idealności osoby kochanej, której (nieliczne) wady wydają się być bez znaczenia. Jest ona przyrównywana do róży – kwiatu, którego symbolikę oraz ewokowane przez niego znaczenie zna każdy czytelnik Szekspira. Siła miłości „ja” lirycznego jest nieporównywalna do uczucia osoby przez niego kochanej: to on jest wszystkim „obarczony”, to on poznaje dobre i złe strony zakochania. Jest to więc miłość prawdopodobnie niespełniona, nieodwzajemniona i platoniczna ze skrajną melancholią i tęsknotą. Zastanawia mnie dlaczego tak duże grono badaczy tego zbioru właściwie „z miejsca” uznaje, że miłość będąca punktem centralnym tych utworów istniała w rzeczywistości. Czy założenie, iż jest to jedynie sytuacja celowo wykreowana przez autora mającego (jak niewielu ludzi w ówczesnym czasie) tak cenną świadomość granic ludzkiej psychiki, jest z góry skazane na porażkę? Zaskakujące jest, iż tak wielu literaturoznawców postulujących za rozgraniczaniem postaci twórcy od nadawcy (czy też niekiedy odbiorcy) wyznania lirycznego w tym przypadku całkowicie ignoruje tę niepisaną zasadę. Inną przesłanką do snucia podobnych tez może stać się sonet 62, w którym czytamy: „Grzeszna miłość do siebie samego pomału / Owłada moim wzrokiem, duszą, całym ciałem”[3]. Dzięki temu jeden z licznych odbiorców może bez problemu przeforsować własną interpretacje uznając, że nie ma żadnego kochanka, a słowa: „Piękność, bystrość, bogactwo, świetne urodzenie”[4] należy odnosić bezpośrednio do samego autora! Niestety, tego typu teza szybko może zostać podważona z powodu kolejnych utworów będących podstawą do snucia całkiem odmiennych „teorii”. Warto więc sobie uświadomić, że każda próba zestawienia semantyki tych sonetów ze światem rzeczywistym przynosi więcej szkody niż pożytku. Dopiero utwór 126 (nie będący, co ciekawe, sonetem!) przynosi pewną odmianę, uważany jest przez to za epilog pierwszej części. Od tego momentu utwory (o numerach: 127-152) traktują o miłości do Czarnej Damy – kobiety o czarnych włosach, w przypadku której początkowa fascynacja dynamicznie przekształciła się w dogłębną frustrację, zniechęcenie i zwątpienie w wcześniej opiewaną siłę miłości.
Zbiór sonetów Szekspira zachwyca pod każdym względem, a nieliczne przypadki niekonsekwencji w warsztacie twórczym (geniusza) wprowadzają oczywisty klimat tajemnicy, który powinien zachęcać nas do dekodowania znaczeń tych tekstów z równoległym porzuceniem dorobku biografizmu. Od ich opublikowania upłynęło ponad czterysta lat, a współczesny czytelnik nadal może zachwycać się ich pięknem i swobodą przekazywania treści w gruncie rzeczy skomplikowanych i uniwersalnych.
Autor: Przemysław K.
William Shakespeare “Sonety”, Przekład, wstęp i opracowanie: Stanisław Barańczak, Wydawnictwo a5, Kraków 2012, s. 216
[1] Sonet 76, s. 113.
[2] Sonet 55, s. 93.
[3] Sonet 62, s. 99.
[4] Sonet 37, s. 75.