Melancholijne plamy fragmentarycznej pamięci uzupełnione o opowieści żyjących przodków i współczesne opracowania historyczne – to wszystko pomogło Aleksandrowi Kaczorowskiemu w pracy nad trzema wspaniałymi esejami zebranymi w tomie, który przybrał tytuł jednego z nich: “Ballada o kapciach”. Tytuł bardzo tajemniczy, zaskakujący i dziwny – wymaga więc bardziej wnikliwszej analizy. Jak wiemy ballada ma z definicji łączyć trzy gatunki: epikę, lirykę i dramat, a jej głównym tematem powinno być coś ważnego, coś co warto opisać. W tym przypadku autor rekonstruuje historię własnej rodziny, umiejscawia ją równolegle w danej epoce oraz charakteryzuje jej rzeczywistość, zarówno obyczajową jak i społeczno-polityczną. To właśnie jedna z takich plam, niby nic nie znacząca, stała się po kilkudziesięciu latach inspiracją do napisania tej książki: “Kiedy miałem kilka lat, ktoś nam przysłał paczkę, a w niej piękne zielone kapcie i kilka fotografii, na których jakieś starsze panie siedziały w otoczeniu nieznanych mi dzieci, w dobrze umeblowanym pokoju z telewizorem w tle. Pewnie już nigdy się nie dowiem, dlaczego właśnie kapcie, domyślam się jednak, że miało to związek z czasami, gdy dzieci na wsi biegały latem boso, a zimą donaszały buty po starszym rodzeństwie.” (s. 28).
“Ballada o kapciach”, esej otwierający zbiór, przybiera niekiedy charakter historyczny, niekiedy obyczajowy, nieustannie zaś pozostaje w sferze gdzie nie trudno o pomyłkę. W dzisiejszym świecie niewielu bowiem ludzi jest pewnych swych korzeni, a niemożliwością jest by sprawdzić wszystkie posiadane informacje. Nawet uważny odbiorca jest w stanie natychmiast pogubić się w ogromnie skomplikowanej genealogii rodziny autora, przedstawionej na pierwszy rzut oka z precyzyjną dokładnością. W pewnej chwili możemy zaobserwować bardzo ciekawy kontrast: autor w barwny i swobodny sposób opowiada o swoim dziadku, aż w pewnym momencie następuje gwałtowne załamanie akcji poprzez wtrącenie rozmowy autora z matką, która zarzuca mu pomieszanie faktów. Aleksander Kaczorowski daje nam do zrozumienia, że nikt z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak jest podobny do swoich przodków, o których istnieniu nawet nie przypuszcza. Czy na pewno nasze przyzwyczajenia i codzienne “rytuały” są nasze? Jednak nie możemy być pewni jej prawidłowości bowiem i w tym przypadku swój udział miał czas, bezlitośnie zacierający przeszłość. Warto także przytoczyć sugestywny wstęp tej książki, uzupełniający poruszoną powyżej materię: “Kim oni wszyscy byli? Jak naszkicować obraz kogoś, kto nic po sobie nie pozostawił oprócz kilkorga dzieci, paru krzeseł, stołu, kilku brzydkich zdjęć w idiotycznych pozach? Jak odnaleźć w nich cokolwiek, co pozwoliłoby wierzyć, że gdyby jeszcze żyli, coś by nas łączyło?”. Już te pierwsze słowa dają do zrozumienia czytelnikowi na co natknie się podczas dalszej lektury. Natrafi on bowiem na pełen melancholii magiczny kolaż rodzinny ze wszystkimi jego prawidłowościami.
Część druga – “Skład żyrardowski” – opowiada o przemysłowej przeszłości Żyrardowa (gdzie, nota bene, urodził się sam autor). Mało kto dziś wie, że nazwa tej miejscowości pochodzi od nazwiska Filipa de Girarda, który stworzył tam, słynną w XIX wieku, mechaniczną przędzalnię lnu. “Największym odbiorcą miejscowych zakładów była armia rosyjska; z polskiego lnu wykonano tysiące ton par onucy, zużytych podczas wojny z Turcją w 1878 roku (tej samej, na którą jedzie Wroński po samobójczej śmierci Anny Kareniny). Z Żyrardowa pochodziły też lniane opatrunki, które ratowały życie “sołdatom” (…) – wspominał stary robotnik, rozmówca Pawła Hulki-Laskowskiego.” (s. 85-86) Jednak, jak to często bywa w takich przypadkach, coś musiało w końcu się popsuć. Minister skarbu Władysław Kucharski w 1923 roku sprzedaje praktycznie za bezcen cały zakład, wraz z jego majątkiem, Marcelowi Boussacowi, francuskiemu potentatowi tekstylnemu. Sprytny przedsiębiorca “celowo doprowadził fabrykę na skraj upadku, ograniczał produkcję i setkami zwalniał robotników. Jednocześnie sprowadzał gotowe wyroby ze swoich zakładów we Francji, etykietował je w Żyrardowie i rzucał na rynek jako tamtejsze. A wszystko to pod hasłami “reorganizacji pracy” i “racjonalizacji produkcji.”” (s. 106) Nawet Czesław Miłosz, wówczas dwudziestojednoletni, wstrząśnięty całą sytuacją napisał na ten temat wiersz zatytułowany “Przeciwko nim”, w którym czytamy: “Tu jest nędza. Tu jest krzyk głodnych mas. / Tu jest rozpacz co ściska gardło. / W ciemnych dymach i w groźny czas / dniem i nocą / huczał / Żyrardów (…) Dziś / jeśli prasa pisze o Żyrardowie / Nie wierzajcie jej. Prasa łże. (…) Nieraz / dobrze napuchły portfele grzecznych ministrów, / jedwabnymi banknotami / płacono prasowym koncernom. (…)” (wiersz został również zacytowany w opisywanej pozycji na stronach: 110-111). Dziś wszystko to zostało już całkowicie zapomniane. “Mimo że sprawa śmierdziała na kilometr, a prasa całymi latami wyciągała na światło dzienne szczegóły przekrętu, władze zamiatały to wszystko pod dywan w imię strategicznego sojuszu z Francją.” (s. 107) Historia ta została uzupełniona o liczne cytaty krajana Aleksandra Kaczorowskiego – Pawła Hulki-Laskowskiego, wybitnego polskiego pisarza i tłumacza, który przełożył na polski dzieła tak wybitnych pisarzy jak: Jonathan Swift, James Fenimore Cooper czy Karel Čapek. Ostatni esej traktuje o Grodzisku Mazowieckim – miasteczku w którym starły się dwie kultury, polska i żydowska, mieście gdzie czas okupacji spędził powieściopisarz Stanisław Rembek, również całkowicie zapomniany.
Pozornie książka ta wydaje się “o wszystkim i o niczym” (i z takim poglądem “niestety” wielokrotnie się spotkamy śledząc krytyczne teksty na temat tej pozycji), faktycznie zaś jest zlepkiem przeróżnych, dłuższych i krótszych, wzmianek o dawnych realiach życia, o dawnej Polsce. Autor udowadnia nam, że nawet zwyczajne miejsca, zwyczajni ludzie, mijani codziennie na ulicy mogą ukrywać w sobie interesującą historię, która nie zasługuje na zapomnienie. Pozwólmy jej trwać także dzięki literaturze, która jeszcze niejedno przetrwa.
Autor: Przemysław K.
Aleksander Kaczorowski “Ballada o kapciach”, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012 s. 176